Rozdział 67 - Reakcje zobojętnienia

Britain przestąpiła z nogi na nogę i opierając się łokciem o wysoki stolik, rozejrzała się po sali. Stopy bolały ją od ciągłego stania w tych zdecydowanie zbyt sztywnych butach. Co jej przyszło do głowy, żeby za wszelką cenę zakładać obcasy? Nie miała pojęcia.To znaczy miała pojęcie, ale wolała udawać, że wcale nie. Że jej długa, granatowa sukienka nie ukrywała pod spodem dziesięciocentymetrowych szpilek służących jedynie temu, aby nie była zbyt niska przy Jamesie, szczególnie, że po jego drugiej stronie miała prawdopodobnie stać Path.
Wściekłość, z jaką Edith zareagowała na jej rozterki w zeszłym tygodniu sprawiła, że Britain zaczęła się czuć bardzo niezręcznie, niezdarnie wręcz, w jej otoczeniu. James wytłumaczył jej później, że Edith nie ma wobec niej żadnych uprzedzeń, właściwie personalnie po prostu nic do niej nie ma, ale ma ostatnio problemy osobiste i przypadkowo wyładowała je właśnie na Britain. Było to wytłumaczenie, ale przecież nie powód, by być wobec kogoś tak niemiłym. I Britain z pewnością należały się przeprosiny - przeprosiny, które chyba nigdy nie miały nastąpić, jako że Edith wyraźnie udawała, że nic się nie stało.
Fakt, że nikt z jej starszych o rok przyjaciół nie zareagował w tej sytuacji, nikt tak naprawdę nie stanął w jej obronie, sprawiał, że Britain czuła się z tym jeszcze gorzej. Brak reakcji Jamesa bolał najbardziej. Przypominała sobie w głowie moment, w którym stanął między nimi wściekły, gotowy bronić swojej dziewczyny, i jak od razu porzucił ten pomysł, kiedy tylko spojrzał Edith w oczy.
A potem kolejny brak reakcji - tym razem na jej 'kocham cię'.
Usprawiedliwiała to w myślach, wierząc, że po prostu potrzebuje więcej czasu. W końcu nie muszą poczuć tego w tym samym momencie. On jest chłopakiem, dla niego otwieraie się jest po prostu bardziej czasochłonne... Ale przecież warto na niego poczekać, prawda?
Starała się odnaleźć go wzrokiem na sali. Stał z boku, w towarzystwie jakiejś niskiej kobiety i profesor McGonaggal. Uśmiechał się uprzejmie, ale tylko ustami. Jego oczy pozostawały obojętne. James już od jakiejś godziny wydawał się być rozdrażniony. Nie bawiły go rozmowy z tymi wszystkimi czarodziejami, nie próbował zaimponować starszym tak, jak zwykle miał to w zwyczaju. Coś w nim wyraźnie przygasło.
Britain też nie bawiła się dobrze. Nie za bardzo wiedziała, o czym miałaby rozmawiać z tymi wszystkimi ludźmi dookoła. Nie mogła się z nikim podzielić doświadczeniami w Turnieju Trójmagicznego, ani opowiadać ciekawych anegdot na temat szkół magii we Francji czy Bułgarii. Nie pochodziła ze szlachetnego rodu Blacków, nie była gwiazdą z eliksirów, którą Slughorn mógłby oprowadzać po sali jak jakieś żywe trofeum, i z całą pewnością nie była córką Ministra Magii.
Miała też wrażenie, że od jakiegoś czasu przestała też być pełnoprawnym członkiem tej nie do końca poważnej paczki, która od czasu do czasu zbierała się w jakimś odległym kącie sali, żeby po kryjomu wychylić na spółkę któryś z mieniących się różnymi alkoholami drinków albo wyjątkowo perfidnie zażartować z któregoś z wysokich rangą, ale wyjątkowo szpetnych gości. Stawała obok, czując się w tym towarzystwie jako mile widziana dziewczyna Jamesa, ale której braku obecności nikt tak naprawdę by nie zauważył gdyby na chwilę przeszła do sali obok.
No ale to nieważne, pocieszyła się w głowie. Miała koleżanki ze swojego rocznika, z którymi mogłaby żartować w podobny sposób. Tutaj była dziewczyną Jamesa. Nie będzie się teraz nad sobą rozczulać tylko dlatego, że jej towarzystwo nagle znudziło się Edith.
Widząc, że McGonaggal i nieznana czarownica odchodzą, szybko ruszyła w stronę Jamesa.
- Cześć - powiedziała, a James odsunął się, robiąc dla niej miejsce.
- Cześć - odparł. - Jak się bawisz?
- Smętnie - odparła szczerze. - Trochę mi się nudzi, a tobie? Od jakiejś godziny zdajesz się być czymś zatroskany.
Przez jego twarz przemknął dziwny grymas.
- Nie, po prostu jestem zmęczony - rozejrzał się dookoła. - Jak myślisz, jak długo ma jeszcze potrwać to przyjęcie?
- Na pewno niezbyt długo - pocieszyła go. - W końcu zbliża się dwunasta. Jeszcze może godzina, może nawet pół?
- Świetnie - odparł, odstawiając szklankę wody na stół. - Czy jest ktoś, z kim chciałabyś porozmawiać?
Zamrugała oczami.
- No wiesz - James machnął ręką. - Ktoś, kto pracuje w zawodzie, który chciałabyś wykonywać. To świetna okazja, żeby odrobinę ich o wszystko podpytać.
Britain zagryzła wargi.
- Sama nie wiem...
- Mówiłaś mi kiedyś, że interesowałaby cię tresura magicznych zwierząt, prawda? Jest tu szefowa Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Zwierzętami, Dorcas może cię przedstawić... Dorcas, moja droga - wyśpiewał, zgrabnie naśladując ton, jakim zdawali się dzisiaj do niej zwracać wszyscy czarodzieje na sali. Przechodząca obok dziewczyna zaraz zwróciła się w ich stronę.
- O na gacie Merlina, dzięki, James - bez pytania sięgnęła po jego szklankę z wodą i dokończyła ją jednym haustem. - Naprawdę nie wiedziałam już, dokąd idę. Widziałeś gdzieś Eryka?
James pokręcił głową.
- Nie, chyba nadal rozmawia z twoim ojcem.
- Nadal?! - Dorcas obróciła nadgarstek, na którym wisiał jej zabytkowy, srebrny zegarek. - Minęło już ponad czterdzieści minut!
Z napięciem obróciła się przez ramię, zagryzając wargi i zastanawiając się, czy udałoby jej się w kulturalny sposób wparować do pomieszczenia Ministra i przerwać tę rozmowę. A najlepiej jeszcze wysłać i ojca i Eryka w dwa przeciwne kąty sali. Z tym że Alfred Colins nie do końca był osobą, która dałaby się przestawiać po kątach...
- Nie martw się, przecież sobie poradzi - powiedział James, odczytując z jej twarzy niepokój.
- James, czy to prawda, co powiedział mi Syriusz? - Dorcas obróciła się znowu w jego stronę. - Czy on nie ma pojęcia, że to jest mój ojciec?
Oczy Jamesa rozbłysły po raz pierwszy od jakiejś godziny.
- No! To prawda. Nic się nie domyślał.
Dorcas pokręciła głową i zdzieliła go dłonią po ramieniu.
- Auć! A to za co?
- Jak mogłeś mu nic nie powiedzieć!
- Jak ty mogłaś mu nic nie powiedzieć? - wtrąciła się Britain.
Dorcas spojrzała na nią krytycznie. Dodatkowe, okupione tak dużym cierpieniem centymetry nie pomogły Britain wobec tego mocnego spojrzenia rzucanego od niższej od niej o jakieś dziesięć centymetrów osoby.
- Myślałam, że wie... - Colins bezradnie rozłożyła ręce. - Nie chciałam tego powtarzać tak, jakbym się tym chwaliła.
- Ja też myślałam, że wie - James wyszczerzył radośnie zęby. - A potem okazało się, że nie. Więc dołożyłem wszelkiego wysiłku, by się już o tym nie dowiedział!
Dorcas przyłożyła dłoń do czoła.
- Słowo daję, zaraz dostanę temperatury.
- Oj, dajże spokój, przecież sobie poradzi.
- Może nawet zrobi lepsze wrażenie, bo będzie mniej zetresowany - dodała Britain.
Tym razem Colins spojrzała na nią z wdzięcznością.
- No dobra, Dorcas - przypomniał sobie James. - Chciałbym, żebyś może przedstawiła Britain Emilii van Helsing, dobrze? Britain myślała o tresurze magicznych zwierząt.
- Tresura magicznych zwierząt? - powtórzyła Dorcas, zanim Britain zdążyła w ogóle zaprotestować. - Super! To jeszcze mało odkryta działka, zresztą moim zdaniem bardzo ciekawa! Chodź - dodała, wyciągnąwszy w jej kierunku rękę.
- Poczekaj, ja... - Britain zaniemówiła.
Przez chwilę patrzyła na wyciągniętą dłoń Dorcas, starając się szybko wymyślić jakąś wymówkę. Co mogłaby odpowiedzieć?
Tak naprawdę to dzisiaj chciała tylko spędzić trochę czasu z Jamesem. Ostatnio, przez nasilające się w intensywności treningi, widziała go coraz rzadziej. Przyjemnie by było z nim porozmawiać tutaj, w tym pięknym wnętrzu, kiedy obydwoje są w uroczystych nastrojach, odświętnie ubrani. To byłaby jakaś miła odmiana od swobodnych rozmów w Pokoju Wspólnych, bardzo rzadko z resztą prowadzonymi tylko we dwoje.
Propozycja Jamesa, by porozmawiała zamiast tego z kimś innym sprawiła jej, o ile to możliwe, jednocześnie przykrość i przyjemność. Wiedziała, że James nie próbuje tym odepchnąć jej od siebie, wręcz przeciwnie - to bardzo słodkie, że tak troszczył się o jej przyszłość. James, Syriusz, Rose, Lily... oni zawsze byli w gotowości, nigdy nie osiadając na laurach i po prostu ciesząc się chwilą. Zawsze myśleli o swojej ambitnej przyszłości i wykorzywali każdą chwilę, by nawet tylko troszkę się do niej zbliżyć. Britain z kolei wolała żyć chwilą. Co miało być, to będzie. Jeśli chodzi o jej przyszłość, to przecież może po prostu dobrze napisać SUMy, a reszta...
- Ach tak - Dorcas pokiwała głową wobec jej zawahania, kompletnie nie rozumiejąc jej zamiarów. - Układasz sobie pytania w głowie? Dobrze. Ja też lubię je sobie ponumerować, żebym później o żadnym nie zapomnieć.
James przytaknął, a Britain spojrzała na nich zaskoczona. Jej myśli nie mogłyby być bardziej odległe od tego, co ta dwójka właśnie wzięła za pewnik.
- Nie, ja... - westchnęła. - Nie wiem, czy to konieczne, Dorcas.
- No nie jest konieczne - powiedział James łagodnym, podnoszącym na duchu tonem. - Ale też na pewno nie zaszkodzi. Możesz ją spytać o wizję rozwoju departamentu, o spotkanie z którymś z szefów działu... Takich rzeczy nie wyczyta się po prostu w broszurze na szóstym roku.
Britain zamrugała. Jak to możliwe, że chcąc tak dobrze, sprawiał, że czuła się tak niekomfortowo?
- Słuchajcie, ja nie jestem dobra w te... Ja nie czuję się komfortowo podczas tych wszystkich rozmów...
- Britain - roześmiał się James. - Nikt nie czuje się podczas tych rozmów komfortowo.
- Tak, ale mi to nie wychodzi... Ja nie umiem, jak ty, Dorcas - dodała, widząc jej powątpiewające spojrzenie. - Jednocześnie prowadzić niby zwykłą, grzeczną rozmowę towarzysk,ą a jednocześnie dawać do zrozumienia, że czegoś będę od kogoś kiedyś potrzebować, że ktoś może mi w czymś pomóc...
Dorcas patrzyła na nią jak na jakąś umysłowo chorą. To nie było miłe spojrzenie. Właściwie to Dorcas nigdy nie patrzyła na Britain w jakiś wyjątkowo miły sposób.
- Ja też nie umiałam - powiedziała powoli, patrząc jej prosto w oczy. - Ale spróbowałam dziesięć razy i teraz już umiem. Więc musisz sobie tylko zadać pytanie, czy jesteś osobą, która się wysili, niczym nie ryzykując, czy osobą, która nawet nie spróbuje.
- Dorcas... - rzucił James zaskoczonym i karcącym głosem.
Tylko przewróciła oczami i spojrzała na niego twardo.
- No a nie jest tak, James? - powiedziała.
Błysk zawahania, jaki dostrzegła w jego spojrzeniu, zanim zdążył powiedzieć coś, co miałoby załagodzić sytuację, dał Britain jasną odpowiedź na pytanie Dorcas - James zupełnie się z nią zgadzał. Postąpiła krok do przodu, boleśnie odczuwając, że jako dziewczyna Jamesa Pottera nie może już nigdy tak po prostu stać z boku, cierpliwie czekając na swoją kolej.
I tak nie chciała być tą osobą - ale byłoby lepiej, gdyby to ona sama miała o tym zadecydować.
- Przepraszam, chyba po prostu jestem zmęczona i...
- Nie bądź niemądra, nie masz za co przepraszać, wszyscy jesteśmy już wykończeni - Dorcas uśmiechnęła się, ale tym razem był to szczery uśmiech. Spojrzenie jej oczu nagle wydało się Britain ciepłe. - Ale spróbujmy jeszcze coś dobrego wydoić z tego przyjęcia. We dwójkę. To ja cię przedstawię. Kobieta nazywa się Emilia van Helsing, tak jak ten łowca wapirów, i jeśli chcesz jej się przypodobać, to...
Odchodząc, Britain obróciła się przez ramię w stronę Jamesa, który uśmiechając się zadowolony, uniósł w górę obydwa swoje kciuki. Życzył jej powodzenia. I choć wydawał się być z niej teraz dumny, Britain nie mogła się przestać zastanawiać, w ilu jeszcze sytuacjach musi się sprawdzić, żeby nareszcie udowodnić sobie i innym, że jest warta uczucia Jamesa Pottera.


Lily oparła się o ramię Williama. Z jednej strony - by okazać mu uczucie. Z drugiej - bo naprawdę bardzo bolały ją stopy w tych sztywnych, niewygodnych pantoflach.
- Wszystko dobrze? - zapytał.
Szybko pokiwała głową, ledwo powstrzymując ziewnięcie.
William zrobił dokładnie to, o co go poprosiła - zabrał ją od jej wygłupiających się znajomych, którzy ryzykowali swoim dobrym imieniem tylko po to, by rozbawić siebie nawzajem. U jego boku wszystko było takie proste i niestresujące. Rozmowy przebiegały gładko po odpowiednich dla obecnej sytuacji tematach. Drinki krążyły jedynie w rękach pełnoletnich czarodziejów. Durmstrang, Hogwart i Beauxbatons były wspaniale reprezentowane.
William zadawał uprzejme pytania i cierpliwie znosił nawet najdłuższe, najbardziej nużące odpowiedzi. Jego uśmiech był grzeczny i zdystansowany, nie za bardzo wymuszony, ale też nie za bardzo szeroki. Nie wtrącał się w wypowiedzi Lily. Wycofawszy się jakby do tyłu, pozwalał jej błyszczeć, samemu pozostając tłem. Nie rzucał nieprzyzwoitymi żartami, które wytrącały ją z równowagi. Nie szeptał jej na ucho nieprzyzwoitości, nie komentował odchodzących czarodziejów idiotycznymi epitetami. Stwarzał wokół niej przyjemną atmosferę, w której nareszcie nie musiała siedzieć jak na szpilkach, zawsze gotowa do samoobrony.
A do Lily po raz pierwszy dotarło, że niesamowicie, niemożliwie, nieprzyzwoicie wręcz ją to nudzi.
Z nadzieją spojrzała przez stolik, na stojące za nim osoby.
Barton nachylał się w stronę Vanilli, szepcząc jej coś na ucho. Vanilla uśmiechała się w swój leniwy, niemal zblazowany sposób. Ubrana była w nieco zbyt luźną sukienkę o lodowato błękitnym kolorze i kroju o ciut za mało eleganckim jak na taką okazję. Z tym nieodgadnionym uśmiechem i znudzeniem wyraźnie malującym się w jej oczach wyglądała jak książkowy przykład francuskiej nonszalancji. Lily zamieniła z nią dzisiaj kilka słów, ale Vanilla zdawała się po prostu nie być w nastroju. Edith wspomniała coś kiedyś o ciągłych wahaniach humoru Vanilli, o jej zainteresowaniu przyjaźniami, które rosło i malało w zależności od jej widzimisię. A dzisiaj Vanilla nie miała najwyraźniej ochoty rozmawiać z Lily.
Barton z kolei był uprzejmy jak zawsze, a jego sarkastyczne żarty wypowiadane bez cienia uśmiechu jak zwykle rozbrajały Lily. Jednak tak naprawdę to oni obydwoje nigdy nie mieli zbyt wielu wspólnych tematów do rozmów. Evans nie mogła się też oprzeć wrażeniu, że wychodowana na skrzywdzonym ego niechęć, jaką żywił obecnie do Rose, w jakiś sposób przepełzła również na nią. Nie było w tym nic zaskakującego - w końcu były najlepszymi przyjaciółkami - ale nadal wydawało się to Lily mocno niesprawiedliwe.
Obok Bartona stała jego osoba towarzysząca, Krukonka Rachel Botan. Jej długie, kasztanowe włosy opadały na odkryte ramiona, gdy przechylała się w stronę Bartona. Jej zielone, błyszczące oczy szukały spojrzenia jego ciemnych oczu. Piękne, pełne usta otwierały się, a spomiędzy nich wypływały słowa skierowane tylko w jego kierunku. A Barton, elegancki i przez chwilę uprzejmy, pochylony do przodu i delikatnie oparty o stolik, odpowiadał na nie zwięzłymi zdaniami, po czym nachylał się w stronę Vanilli i zagadywał ją na tematy, które wydawały mu się bardziej interesujące.
Gdy tylko Lily zobaczyła tego wieczoru Rachel Botan wspartą na ramieniu Bartona, tylko w ostatnim momencie powstrzymała się od prychnięcia śmiechem. Oczywiście, że nie zabrał ze sobą koleżanki, osoby, z którą mógłby swobodnie porozmawiać - tak jak teraz rozmawiał z Vanillą. Oczywiście, że zaprosił jedną z najładniejszych dziewczyn w Hogwarcie. Dziewczynę, której prawie nie znał, ale z którą fizycznie tworzył niemal idealny duet. Zagranie tak banalne, ale tak skuteczne, i w ten albo inny sposób - Lily była o tym zupełnie przekonana - skierowane w Rose. Bo Rose, gdyby była obecna na sali, z pewnością by go wyśmiała. A potem ze złości zgrzytała zębami przez całe przyjęcie.
Ale Rose nie było na sali, i brak zainteresowania, jaki Barton poświęcał Rachel, tylko upewnił Lily w przekonaniu, że to wszytko było właściwie jedynie przedstawieniem. Było jej żal Rachel, więc z początku próbowała ją zagadać. Rachel jednak nie była głupia i wyczuwszy jej intencje, potraktowała ją w chłodny, trzymający na dystans sposób. Osoby jej pokroju nie mogły znieść, gdy ktoś im współczuł.
A więc jej chłopak William, znudzona Vanilla, chłodny Barton i obrażona Rachel. Lily nie mogła sobie nie zadać pytania, co właściwie robi w tym towarzystwie. Jaki przypadek losu sprawił, że stoi tutaj pomiędzy tymi wszystkimi osobami?
Nie czuła jednak, by to było odpowiednie miejsce, a ona była w odpowiednim emocjonalnie stanie, by na to pytanie odpowiedzieć. Zamiast tego więc wypchnęła je ze swojej świadomości, zesłała na wygnanie w jakąś ciemną, nieznaną otchłań, w którą wysyłała ostatnio tak wiele z ogarniających ją emocji. Zrobiła się w tym naprawdę dobra. Jednak wraz z powiększającą się zawartością tej otchłani, w niej samej zaczynało się robić coraz bardziej pusto. Tę myśl też szybko usunęła z głowy, znowu poza świadomość, do tej zasysającej niepotrzebne uczucia czarnej dziury.
Po prostu jej się nudzi. To przez przyjęcie, a nie otaczających ją ludzi. To to przyjęcie jest nudne.
Nie mogła jednak powstrzymać uczucia pełnej nadziei radości, kiedy z tłumu wyłonił się Eryk i ruszył w jej kierunku. W myślach wyciągnęła w jego kierunku ręce i telepatyczną siłą przyciągnęła go do tego cichego, nudnego stolika.
- No cześć, gdzie byłeś? - zapytała radośnie, gdy w końcu stanął obok. - Nie widziałam cię od dłuższego czasu.
- Gdzie byłem? - powtórzył gwałtownie, choć cicho. - Gdzie byłem?
Otrząsając się z tego podekscytowania wywołanego pojawieniem się Eryka, Lily spojrzała na niego jeszcze raz, tym razem świeżym wzrokiem.
Eryk był blady jak ściana. Jego oczy wydawały się niezwykle niespokojne, szczęki na przemian zaciskały się i rozluźniały w jakimś nerwowym tiku. Ciężki oddech świadczył o z trudem powstrzymywanym zdenerwowaniu, może nawet wściekłości.
- Co się stało? - zapytała cicho, z troską kładąc mu rękę na ramieniu.
- Nie wiedziałem - powiedział załamanym głosem.
- Nie wiedziałeś? - powtórzyła bez zrozumienia.
- Nie wiedziałem, Lily - ciężko zaakcentował każdą sylabę. - Nie wiedziałem.
Przez chwilę nadal nie rozumiała, a potem szeroko otworzyła oczy.
- Nie wiedziałeś, że Dorcas jest córką Ministra Magii? - zapytała z niedowierzaniem.
Gwałtownie pokiwał głową.
Lily parsknęła śmiechem.
- Nie, przepraszam, nie chciałam! - powiedziała szybko i przytrzymała jego ramię, gdy gwałtownie odwrócił się, gotów odejść obrażony. - No ale musisz przyznać, że jest to... No, zaskakujące. Jest w tym jakaś komizm sytuacyjny, prawda? No bo jak mogłeś nie wiedzieć...
- No właśnie, Lily - powtórzył Eryk, nadal zdający się być na krawędzi załamania nerwowego. - Jak mogłem nie wiedzieć?!
Evans zastanowiła się na chwilę, a potem poklepała go pokrzepująco po plecach.
- Właściwie, to teraz, gdy tak o tym pomyślę, to zupełnie ma sens - powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał pewnie. - Dorcas prawie nigdy o tym nie mówi. Nie zrozum mnie źle, jest ze swoją rodziną bardzo blisko, ale... Zbyt szybko nauczyła się, że jako córka Ministra może być postrzegana tylko i wyłącznie przez ten pryzmat. Przecież wiesz, jaka ona jest - dodała jeszcze, widząc nadzieję tlącą się gdzieś głęboko w spojrzeniu Eryka. - Nie chce być definiowana w ten sposób. Nagle to, w jaki sposób się zachowuje byłoby albo nieodpowiednie, albo na odwrót, do przewidzenia. Ale już nigdy nie byłoby po prostu jej zachowaniem. I dlatego właśnie - dodała jeszcze. - Dużo ludzi, w sumie większość ludzi w szkole tego nie wie. Colins to bardzo popularne nazwisko.
Eryk pokiwał głową.
- Ale przecież ja jestem jej chłopakiem - wymamrotał jeszcze.
Lily wzruszyła ramionami.
- Pamiętasz, gdy Syriusz ostrzegał cię przed tym, jak bardzo złożona jest Dorcas? Zajmie ci sporo czasu, zanim naprawdę ją rozgryziesz.
- To, kim są twoi rodzice, powinno być jedną z podstawowych informacji - zaprzeczył.
- Nie w jej świecie - znowu wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się bezradnie. - Powiedziała ci coś kiedyś o ojcu?
- Że pracuje w ministerstwie - Eryk prychnął śmiechem na to, jak idiotycznie brzmiało to zdanie z tej nowej perspektywy. - A matka zajmuje się czymś związanym z edukacją. Jestem takim ignorantem... nawet nie zapytałem o nic więcej.
Lily zagryzła wargi, ale Eryk nagle spojrzał na nią czujnie.
- Jezu, Lily, błagam cię, powiedz mi szczerze: czy jej matka to Dumbledore?
Lily parsknęła śmiechem i mimo że zrobiła to nieco zbyt głośno - sądząc po zaskoczonych spojrzeniach, jakie utkwili w niej na chwilę przechodzący obok pracownicy ministerstwa - od razu poczuła się lepiej.
Eryk potrząsnął głową.
- Ja nie żartuję - oznajmił.
- Nie żartujesz o czym? - przyciągnięty jej wybuchem śmiechu William odwrócił się od Bartona i skierował na nich wzrok. - O czym tak szepczecie?
Eryk tylko przewrócił oczami i uniósł w górę zarówno spojrzenie, jak i dłonie, wyraźnie dając Williamowi do zrozumienia, że nie ma siły na kontynuowanie tematu. Lily znowu zachichotała, i choć tym razem zrobiła to nieco ciszej, jej chłopak przyciągnął ją mocniej do siebie. Czy to była jakaś forma zazdrości, czy tylko jej się tak wydawało? Lily nigdy nie umiałaby sobie wyobrazić Williama zazdrosnego, a na pewno nie o Eryka Frossa.
Ale nie chodziło o Eryka. Chodziło o to, że ktoś umiał ją z taką łatwością rozbawić, podczas gdy on nie umiał. Albo może nawet William w ogóle nie był zazdrosny, ani o żadną osobę ani o umiejętność sprawienia, że jego dziewczyna prychała śmiechem w niepohamowany sposób. Może to wszystko działo się tylko w głowie Lily, może wydawało jej się, że William był o to zazdrosny, bo coś jej podpowiadało, że miał ku temu powody.
Nieważne więc, co tak naprawdę się działo. Lily wtuliła się bardziej w swojego chłopaka i postanowiła, że będzie się więcej do niego uśmiechać. Postara się bardziej cieszyć tą chwilą. Okazywać mu, jaka jest szczęśliwa w jego towarzystwie - dla jego spokoju... albo jej własnego.
Vanilla przeprosiła ich i ruszyła w kierunku Madame Maxime, która przywołała ją ruchem ręki z drugiego końca pomieszczenia. Na jej miejsce wsunęła się Britain, uśmiechając się w nieco sztywny sposób. W tym samym momencie Lily dojrzała kątem oka ruch za plecami Eryka.
Dorcas podeszła do niego cicho, dotykając palcami jego złożonych za plecami dłoni. Fross drgnął lekko, i kiedy jego dziewczyna obeszła go dookoła i zatrzymała się po jego lewej stronie, rzucił jej komicznie karcące spojrzenie.
- Przepraszam - wyjąkała cicho. - Nie miałam pojęcia.
Fross pokręcił z niedowierzaniem głową, po czym objął ją nieznacznie ramieniem.
- Zabiję cię - powiedział cicho. - W niezwykle brutalny sposób. Ale potem.
- Dobrze - zgodziła się bez zawahania.
- Będzie mnóstwo krwi. Wszędzie. Skrzaty będą miały pełną noc roboty.
- Damy im podwyżki.
- Zrobiłem z siebie strasznego głupka - dodał jeszcze Eryk dla sprecyzowania sytuacji.
- Nie szkodzi.
Eryk rozejrzał się szybko dookoła i upewniwszy się, że nikt ważny na nich nie patrzy, czułym gestem ucałował głowę Dorcas. Uśmiech, który rozjaśnił jej twarz, jako jeden z niewielu uśmiechów na tej sali z całą pewnością nie był udawany. Ani wymuszony.
Lily zagryzła wargi i spojrzała na Britain.
- Jak się bawisz? - zapytała, usilnie próbując zająć czymś myśli.
- Dobrze, ale - Britain zawahała się. - Jestem trochę zmęczona.
Lily pokiwała głową.
- Ja też.
- To chyba nie są do końca moje klimaty - dodała Britain, jakby zachęcona.
- Z ust mi to wyjęłaś. No i chyba już nigdy nie odzyskam czucia w stopach.
Britain uśmiechnęła się do Evans z wdzięcznością. Dla Lily od początku było oczywiste, że Britain nie czuje się tutaj komfortowo. Odruchowo i niewiele o tym myśląc, zupełnie jak wobec Rachel Botan, Lily starała się wyciągnąć do niej rękę. Britain była zupełnym przeciwieństwem Krukonki, więc odczuwała współczucie Evans jako to, czym naprawdę było - empatią, a nie patrzeniem na kogoś z góry. Ciepłe słowa Lily, szczególnie pośród formalnych słów wypowiadanych tego wieczoru, zabrzmiały dla Britain jak zaproszenie.
James pojawił się obok i po chwili stał się jeszcze bardziej zamyślony niż przedtem. Był pochmurny i w jakiś sposób niedostępny pomimo uprzejmego uśmiechu, który zdawał się nie opuszczać jego warg. Britain spojrzała na niego, a potem na stojących naprzeciwko Lily i Williama. Na ich obejmujące się nawzajem ramiona, ciała operające się o siebie nawzajem mimo formalności tego wieczoru. Na szeroki uśmiech Lily, który pojawiał się na jej twarzy, gdy patrzyła i mówiła do swojego chłopaka.
A potem spojrzała na Jamesa, który był tak daleko od niej - i fizycznie, i mentalnie.
- Lily, czy mogę cię o coś zapytać? - wyrzuciła z siebie, zanim zdążyła się nawet nad tym poważnie zastanowić. Ale Evans była dla niej dzisiaj, a właściwie to nawet zazwyczaj, taka miła, że Britain poczuła się ośmielona. Gdy tamta skinęła głową, Britain dodała: - Znaczy, no wiesz... na osobności.
Lily oderwała się od swojego chłopaka i ruszyła za Britain w kierunku pustego kąta sali. Britain przełknęła nerwowo ślinę i zaczęła, zanim powróciły wątpliwości.
- Słuchaj, przepraszam, że zawracam ci głowę, ale po prostu nie mam już do kogo się z tym zwrócić... A wiem, że jesteś blisko z Jamesem.
Evans skinęła głową, nieznacznie się uśmiechając.
- Znaczy, że się przyjaźnicie, i że on mówi ci dużo o sobie - sprecyzowała Britain. - Zawsze się tak dobrze o tobie wypowiada, wiem, że się ciebie radzi... No i pewnie zauważyłaś, że jest ostatnio nieco poddenerwowany. Zestresowany. Zauważyłaś?
Lily zerknęła w stronę Jamesa, który zdawał się być pogrążony w rozmowie z Bartonem. Jego brwi były zmarszczone, a sylwetka dziwnie napięta. Rzeczywiście wydawał się poważniejszy niż zwykle.
Lily była ostatnio tak zaprzątnięta własnymi zaskakującymi ją emocjami, że mówiąc szczerze nawet nie zwróciła w pełni na to uwagi.
- No tak - potwierdziła niepewnie.
- A czy... czy może mówił ci coś... o tym, jak się czuje...
Lily rzuciła Britain uważne spojrzenie. Britain odebrała je niemal jako ostrzegawcze.
- Znaczy nie chodzi mi o to, żebyś mi teraz o tym mówiła - powiedziała szybko. - Nie chcę wchodzić między was jako przyjaciół, prosząc, żebyś mi teraz przekazywała jego słowa...
- Ależ nie, Britain, to w ogóle nie zabrzmiało w taki sposób...
- No bo widzisz, doszliśmy teraz w naszym związku do takiego... hmm... decydującego momentu - wytłumaczyła w końcu. Spojrzenie Lily pozostawało nieodgadnione. - I mówiąc szczerze, zupełnie nie wiem, jak on sobie z tym radzi. Od czasu... naszej rozmowy... trochę trudno mi do niego dotrzeć. Widzę, że nie umie podjąć w głowie jakiś decyzji, uporządkować sobie uczuć i przemyśleń... - na chwilę załamała ręce. - Ja, jako dziewczyna, chyba nie jestem w stanie mu pomóc. Dlatego pytam ciebie, jako... jako jego przyjaciółki. Bo może ty mogłabyś... może zauważyłaś coś więcej... i mogłabyś jakoś mu... poradzić... albo...
- Rozumiem - powiedziała Lily, co Britain przyjęła z ulgą, jako że zaczęła już się plątać we własnych słowach. Nie tak łatwo jest poprosić inną dziewczynę o to, żeby porozmawiała z twoim własnym chłopakiem o sprawach, o których on najwyraźniej nie może porozmawiać z tobą.
Jednak jak widać, wszystko da się ująć w jakiś słowach, kiedy człowiek spróbuje. Na przykład sytuację, w której jedna osoba mówi "kocham cię", a druga milczy - w słowniku Britain taka sytuacja nazywana jest "decydującym momentem w związku".
Britain brak wyznania miłości od Jamesa naprawdę nie przeszkadzał aż do tego momentu. Ale wymyślanie eufemizmów, które mogłyby opisać ich sytuację było przekroczeniem granicy terenu, na którym Britain czuła się komfortowo.
Spojrzenie Lily wydawało się zamyślone i nieco zdenerwowane. Kiedy uniosła je na Britain, ta zauważyła w nim jeszcze szczere zmartwienie.
- Przepraszam, że tak wprost cię o to proszę, ale po prostu nie mogę bezczynnie siedzieć, kiedy...
- Rozumiem - znowu ucięła Lily. Tym razem udało jej się jeszcze do tego uśmiechnąć. - Porozmawiam z nim.
Britain westchnęła z ulgą.
- Naprawdę dziękuję.
- Daj spokój, nie ma za co.
Ruszyły z powrotem w kierunku swojej grupy znajomych. Barton i Rachel rozmawiali teraz z dwoma egzotycznie wyglądającymi mężczyznami kilka kroków dalej. Ich miejsce zajął Syriusz, pochłonięty rozmową z Jamesem.
- Nie chciałam się narzucać - mówiła jeszcze Britain. - Normalnie zapytałabym Syriusza, albo Edith, ale po ostatnim weekendzie - prychnęła nie do końca szczerym śmiechem i spojrzała na Evans.
Lily nie zareagowała. Już jej nie słuchała. Jej spojrzenie wpatrzone było w przeciwną stronę.
- Przepraszam cię, Britain - powiedziała, nawet na nią nie patrząc. W kilku szybkich krokach podeszła do Syriusza i bezceremonialnie mocno chwyciła go za ramię. Britain podążyła tuż za nią,
- Syriusz - powiedziała Evans ostrym tonem. - Ile drinków już wypiliście?
Black odwrócił się w jej stronę z jedną brwią uniesioną w górę w ten swój arogancki sposób.
- Trzy - odparł beznamiętnie.
- A jesteś pewny, że ona nie zaczęła przed tobą?
Syriusz podążył wzrokiem za spojrzeniem Lily i nagle szelmowski uśmiech zupełnie zniknął z jego twarzy.
- Cholera.
Britain także spojrzała w tamtym kierunku. Pod ścianą, w towarzystwie kilku czarodziejów i czarownic, stała Edith. Lewą dłoń opartą miała na przedramieniu Bartona. Mówiła coś właśnie, może odrobinę za głośno, ale znajdujący się dookoła ludzie zdawali się reagować na jej słowa uśmiechami. Może nie były to uśmiechy zupełnie szczere, może faktycznie wydawały się lekko wymuszone, no ale przecież nie były zmarszczeniami brwi.
No bo czy oni sugerowali, że była pijana? Przecież wcale na taką nie wyglądała. Jej głos nie był spowolniony, jej sylwetka była nadal wyprostowana. Nie zataczała się.
Britain zaskoczona powiodła wzrokiem po swoich znajomych.
Syriusz, James i Lily patrzyli jednak na Edith w inny sposób. W przeciwieństwie do Britain, szczególnie chłopcy, nie raz już widzieli Path pod wpływem alkoholu. I tym, o czym przypominali sobie teraz, obserwując ją pośród tego poważnego tłumu, było to, że nie reagowała na alkohol jak większość ludzi - najprawdopodobniej z powodu genów przekazanych jej przez jej prababkę. Nawet w czasie największych imprez, nawet tuż przed momentem, gdy miała paść nieprzytomna od pitej z kieliszków do wina Ognistej, głos Edith nigdy nie był zmieniony, a jej wygląd pozostawał niemal nieskazitelny. Zmieniała się jedynie treść wypowiadanych przez nią zdań.
I po minach otaczających ją osób, a także po wbitym w nich spojrzeniu Bartona, któremu Edith przerywała za każdym razem, gdy tylko otwierał usta, poznali z całą pewnością, że Edith była w tym momencie nieprzyzwoicie pijana.
Jamesa oblał zimny pot.
- Jezu, Lily.
Syriusz odepchnął się od stolika, ale Eryk złapał go za ramię.
- Co zrobisz?
- Odciągnę ją od tych ludzi.
- Syriusz, jesteśmy wśród dyplomatów - przypomniał mu. - Sformułowanie "potrzebuję cię w drugiej sali" jest dosłownym tłumaczeniem zdania "jesteś nawalona i ośmieszasz się". Nikogo tutaj nie oszukasz w ten sposób.
- Jeśli ktokolwiek z nich domyśli się, że ona wypiła choć łyk alkoholu, wszyscy my, łącznie z McGonaggal, mamy przerąbane - dodała jeszcze Lily.
Black zawahał się.
- No ale to przecież oczywiste, że jest odurzona.
- Nie do końca - powiedziała z zastanowieniem Dorcas. Wzrokiem badała całą salę, a w jej oczach zdawały się migać wszystkie pomysły, jakie z zawrotnym tempie przepływały przez jej głowę. - Może też być po prostu ekscentryczna.
- Ekscentryczna?
- Jeśli ktoś nada odpowiedni kontekst jej wypowiedziom. Ty mi pomożesz - szybko podjęła decyzję i złapała Eryka za rękaw. - A ty - dodała, wskazując na Syriusza. - Podejdziesz do niej i wyprowadzisz ją stąd, kiedy tylko ich uwaga skierowana będzie na mnie.
Lily otworzyła usta, chcąc coś dodać, ale Dorcas tylko odwróciła się przez ramię.
- Nie możemy tam teraz podejść wszyscy.
William złapał Lily za ramię gestem, który miał ją chyba uspokoić. W spojrzeniu, którym go obdarzyła, musiał się malować zarzut.
- Nie możemy się gapić - powiedział na swoją obronę.
- Masz rację - dodała, na powrót zajmując swoje miejsce u jego boku. Była zbyt zdenerwowana, by myśleć o czymkolwiek innym niż o Edith, której głos był w pewnym momencie już na tyle głośny, że nawet odwrócona tyłem usłyszała jak Path obnosi się z tym, że kamień w jej pierścionku pochodzi z kosmosu. Wyczuwając jej nerwowość, William nawiązał do tej mało eleganckiej uwagi, przypominając sobie, że perydot faktycznie został odnaleziony w próbkach pyłu kosmicznego. Mówił coś jeszcze, jakieś inne kosmiczne anegdoty czy cośtam innego, bardzo ciekawego, ale na czym Lily w ogóle nie mogła się skupić. Doceniała jednak jego próby, więc uniosła w stronę Williama wdzięczne spojrzenie.
Lily nie słyszała, jak trzy stoliki dalej Dorcas powtarzała właściwie te same ciekawostki. Jak wyciągnęła dłonie po palce Edith, komplementując jej pierścionek i chemiczne zainteresowania, i jak elegancko nie dawała Path dojść do słowa, zasypując wszystkich dookoła kolejnymi anegdotami. Jak nawiązała w końcu do własnego kosmicznego prezentu, który dostała kiedyś od ojca. Wobec tych słów wszyscy nachylili się w jej stronę, bo wszyscy chcieli wiedzieć, jaki Alfred Colins jest naprawdę, jak zachowuje się wobec swojej jedynej córki. Czy jest równie wymagający i niebezpieczny, czy może robi się zupełnie miękki? Dorcas kontynuowała - zazwyczaj nie opowiadała o ojcu ani o ich relacji, trzymała ten temat tylko na specjalne okazje. Na okazje tak specjalne jak wyciąganie z tarapat pijanej przyjaciółki. Balansując tak, by nie powiedzieć o prywatnym życiu Ministra zbyt dużo, starała się pozostać jak najbardziej interesująca. Edith, niestety, też była jej historią zainteresowana. Nie zważała na rękę Syriusza mocno zaciśniętą wokół jej przedramienia, ani na jego lekkie szarpnięcia sugerujące, by razem opuścili salę.
Lily nie widziała pełnej wewnętrnzego napięcia Dorcas, która skończyła swoją historię, już i tak zbytnio przeciągniętą, do której nie można już było dodać ani zdania więcej. Nie widziała też twarzy Edith, która otwierała znowu usta, gotowa coś wtrącić. Zawrotne tempo myśli, które przebiegały przez głowę Path można było odczytać na jej twarzy.
Ona też miała coś ciekawego do powiedzenia na temat prezentów świątecznych, coś na pewno o wiele ciekawszego niż Dorcas. Niż Dorcas albo w ogóle ktokolwiek inny na sali. Z reguły z resztą miała ciekawsze rzeczy do powiedzenia niż ktokolwiek w jej otoczeniu. Jej życie było takie ciekawe, tyle widziała, tyle podróżowała po świecie. Z każdego miejsca, w jakim była w życiu, przywoziła ciekawe historie. Nie tam jedną, ani dwie, całe mnóstwo. Gdyby dostawała za każdą z nich centa, wracała by z worem pieniędzy. I tak z resztą zewsząd wracała z worem pieniędzy, bo lubiła znajomym przywozić monety z innych krajów. Czy to nie ciekawe, że w różnych krajach używa się różnych monet? Czy nie łatwiej by było, gdyby w każdym kraju używano tych samych monet? Albo gdyby monet w ogóle nie było. No ale wtedy by się po prostu wymieniali towarami czy wszystko byłoby za darmo? Nie, nie mogłoby być za darmo. Ludzie są na to zbyt chciwi. Nikt nie da nic nikomu za darmo. Czy może? W końcu czy nie tym właśnie są prezenty? A no właśnie, przecież miała coś powiedzieć o tych prezentach...
Znowu otworzyła usta, ale zdała sobie sprawę z tego, że Dorcas skończyła swoją historię już chwilę temu i teraz mówił Eryk. O czym mówił Eryk?
- ...i oczywiście, kiedy wróciliśmy do domu, zastaliśmy naszą choinkę zupełnie rozczłonkowaną, igły były dosłownie w każdym pomieszczeniu - ludzie dookoła nich roześmieli się.
Z czego się śmieli? Co było w tej historii śmiesznego?
- No cóż - westchnął Eryk, a jego spojrzenie zatrzymało się na szczupłym czarodzieju w wysokim, czarnym kapeluszu.
Jak on się nazywał? Ming? Mung? A nie, nie, on się nazywał Redwick, a był szefem Munga. Nie, chwila, nie nazywał się Redwick. Czy może faktycznie Redwick? Redhill? Redmont! Edith zamrugała kilka razy, a Eryk zakończył słowami:
- Chyba nie ma bardziej destrukcyjnych zwierząt niż koty.
Oczy mężczyzny naprzeciwko niego rozbłysły.
- Chłopcze, z pewnością nigdy nie widziałeś, co z choinką potrafią zrobić wiewiórki.
Edith skrzywiła się. Wiewiórki? Jakie, do cholery, wiewiórki? Czy on naprawdę powiedział 'wiewiórki'? Przecież to poważni ludzie, no i są na poważnym przyjęciu. Czy go zupełnie porąbało, czy to ona jest narąbana?
I wtedy złapała spojrzenie Syriusza. A jego spojrzenie, w tak znajomy sposób zatroskane, w tak znajomy sposób dociekliwe, przypomniało jej bardzo dokładnie o wyrzutach sumienia, z których powodu wlewała dzisiaj w siebie drinki w bardzo nieodpowiedzialny sposób. I przypomniała też sobie, że właściwie to faktycznie, tak, ona sama jest pijana.
A potem spojrzenie Blacka zrobiło się nagle bardzo stanowcze, tak samo jak ucisk na jej ramieniu, z którego dopiero zdawała sobie sprawę. I kiedy Dorcas, która na historię tego Red... Red... Red-cholera-by-wiedziała roześmiała się tak mocno, że przez przypadek strąciła ręką stojący na pobliskim stole kieliszek, Edith pozwoliła Syriuszowi wyprowadzić się z tego przyjęcia.
Syriusz prowadził ją korytarzem, z ręką cały czas na jej przedramieniu i szczękami zaciśniętymi w nerwowym grymasie. Ale nie był to grymas wściekłości, ani nawet poirytowania. Kiedy w końcu minęli ostatnich gości rozproszonych po korytarzach i przeszli schodami prowadzącymi do północnego skrzydła zamku, Syriusz zatrzymał się i obrócił w stronę Edith.
Jego oczy wyrażały zupełną bezsilność i nawet nie próbował już tego ukryć. Wziąwszy jej twarz pomiędzy swoje dłonie, w końcu wyraził swoje zaniepokojenie jej stanem, przypomniał jej o łączącej ich przyjaźni, i w końcu zaczął zadawać dokładnie takie same pytania, jakie kilka dni temu zadawał w Sowiarni, kiedy siedziała na podłodze, skulona, bezmyślnie oczekując na list, którego nigdy nie miała dostać. I z każdym jego pytaniem, na które musiała odpowiadać milczeniem, kłamstwami bądź obojętnością, Edith miała nadzieję, że wypiła wystarczająco dużo drinków, żeby kolejnego dnia nie pamiętać z tego wieczoru absolutnie niczego.


- Widzimy się jutro, prawda? - zapytał William przed portretem Grubej Damy.
Skinęła głową.
William pochylił się, dotknął podbródka Lily i delikatnie pocałował ją na pożegnanie. To było bardzo miłe, być całowanym w taki sposób, właściwie bez okazji. Ale myśli Lily były teraz zaprzątnięte czymś innym.
Przerwała pocałunek, uśmiechając się ciepło i wyszeptawszy "dobranoc", schyliła się i przeszła na drugą stronę portretu. Rozejrzała się po Pokoju Wspólnym i głęboko wzdychając, w końcu ściągnęła sztywne buty ze swoich stóp. Wzięła pantofle w rękę i zbierając się na odwagę, ruszyła w kierunku chłopięcych dormitoriów.
James wyszedł z przyjęcia wcześniej. Powiedział, że nie czuje się najlepiej. Lily wyczuła w tym kłamstwo, ale nic nie powiedziała. W czasie ostatniej godziny przyjęcia zbierała się w sobie, żeby w końcu odpowiedzieć na pytanie, które zadał jej James tydzień wcześniej. Pytanie, które zbyła jakąś głupią odpowiedzią, ale które wyraźnie nie dawało mu spokoju... bo dotyczyło wyznania miłości pomiędzy nim a Britain. Lily z początku nie chciała się wtrącać, ale potem przypomniała sobie, że to właśnie na takim wtrącaniu się opierała się w końcu ich przyjaźń. Na Merlina, w końcu James umówił ją kiedyś na randkę za jej plecami! W tej sytuacji to, że rozmawia o jego humorze z jego dziewczyną nie wydawało się aż tak skrajnym naruszeniem jego prywatności.
Stanęła przed drzwiami pokoju Huncwotów i uniosła rękę, by zapukać, ale nagle się zawahała. Nagła myśl przemknęła przez jej głowę. James wyszedł z przyjęcia wraz z Britain, używając jakiejś słabej wymówki... Co jeśli zrobił to po to, by spędzić trochę czasu sam na sam ze swoją dziewczyną, a ona nagle wparuje do nich, prawie pomiędzy nich, by próbować naprawić ich związek? Naprawić ich związek przez bycie nieproszonym gościem? Cholera, jakie to by było poniżające, jakie idiotyczne! Czemu wcześniej o tym nie pomyślała? Przecież to oczywiste, że wyszli razem...
Obróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem w kierunku schodów. Ale znowu przystanęła, i znowu wróciła pod drzwi pokoju. Britain przecież prosiła ją o to. Przecież jest jego przyjaciółką, może przyjść do jego pokoju, w razie gdy będą razem, po prostu wymyśli jakąś wymówkę... Cholera jasna, Lily, nie próbuj się wykręcać na siłę jakimiś głupimi wymówkami!
Zapukała.
- Tak? - rozległ się z pokoju głos Syriusza.
Cholera, Syriusz! Jak mogła o nim zapomnieć? Przecież to też jego pokój, no i Remusa, i Petera!
- To ja, Lily - powiedziała cicho.
- Ach, Lily, poczekaj chwilę, tylko się przebiorę.
Zagryzła wargi, nagle żałując, że w ogóle zdobyła się na to pukanie.
Drzwi otworzyły się, ale nikogo nie było po drugiej stronie. Lily przekroczyła próg, by dostrzec wyciągniętą w stronę korytarza rózdżkę Blacka, który sam wieszał właśnie w szafie swój wieczorowy smoking. James, który leżał na łóżku w swojej niebieskiej pasiastej piżamie, przesłał Lily nieco zmęczony, ale radosny uśmiech. Po Remusie i Peterze nie było w dormitorium śladu.
Evans odchrząknęła.
- Żadnego żartu na temat przebierającego się Syriusza Blacka? - powiedziała zaskoczona. - Na temat moich poglądarskich praktyk? Serio?
Oboje przesłali jej wykończone spojrzenia. Oczy Syriusza wyrażały dogłębne, zupełne zmęczenie.
- Nie będę narzekać - mruknęła. - A gdzie Peter i Remus?
- Według naszych informacji - James odłożył kawałek trzymanego dotąd w rękach pergaminu na swój nocny stolik. - Są w zachodniej wieży razem z Rose i Alicją Houckson. Widocznie zorganizowali własne, bardziej elitarne przyjęcie.
- Z Alicją? Może w końcu dowiemy się, czemu...
- ... zerwali z Frankiem - dokończył za nią Syriusz pod nosem. - Tak, tak.
Lily spojrzała na niego badawczo i wzięła głęboki oddech.
- Syriusz, wiem, że jesteś strasznie zmęczony, ale czy mogłabym cię poprosić, żebyś dał mi i Jamesowi chwilę na osobności? - brwi Syriusza powędrowały w górę. - Bardzo cię przepraszam, słowo daję - odchrząknęła nerwowo. - To tylko pięć minut i znikam.
- Evans - chłopak uśmiechnął się szczerze. - Nie jestem zmęczony przez ciebie, nie przepraszaj. Jesteś taka uprzejma, na gacie Merlina - w zabawny sposób przewrócił oczami. - A przecież nie prosisz mnie o nic wielkiego.
Nieco się rozluźniła. Może miał rację, może faktycznie za bardzo denerwuje się drobnostkami? Syriusz ruszył w stronę drzwi i kiedy mijał Lily, delikatnie ją przytulił i, ku jej największemu zaskoczeniu, ucałował w czubek głowy. Zatrzasnął za sobą drzwi.
- Ma za sobą ciężki wieczór - wytłumaczył z leciutkim uśmiechem James, najwyraźniej widząc zaskoczenie na twarzy Lily. - Nawet Syriusz Black musi się do kogoś od czasu do czasu przytulić.
- No tak, ale nigdy nie myślałam, że to będę ja.
- Ja też nie - odparł, udając zamyślonego. - Ja też, nigdy, nie.
Prychnęła śmiechem. Nagle tutaj, w tym dormitorium, James zdawał się już nie być w złym humorze. Wyglądał na zmęczonego, to prawda, ale jego oczy znowu świeciły się w swój klasycznie łobuzerski sposób. No i znowu żartował ze swojej relacji z Blackiem.
- Słuchaj, James - powiedziała w końcu. - Tydzień temu zadałeś mi pytanie, pytanie, które właściwie zbyłam, mimo że wydawało się dla ciebie poważne... I nie wiem, czy nie robię teraz z siebie głupka, przychodząc tutaj i na nie odpowiadając, bo może to w ogóle tak naprawdę nie było dla ciebie ważne... Może to nie to cię tak trapi cały czas, i może nie przez nie jesteś ostatnio taki zamyślony i nie w humorze... Cholera, Black ma rację - powiedziała, parskając śmiechem. - Przejmuje się duperelami i biorę nic nieznaczące rzeczy bardzo na serio. Wiesz o tym. Więc jeśli ty zadajesz mi poważne pytanie, a ja na nie nie odpowiem, to potem zaczynam martwić się o to, że jestem beznadziejną przyjaciółką, i rośnie z tego w mojej głowie jakiś wielki, mega poważny afront...
- To brzmi jak ty - przerwał jej James.
- Więc powiem po prostu to, co myślę, a jeśli to nie jest żadna ważna sprawa, to po prostu stracisz pięć minut swojego cennego czasu.
- Planowałem poświęcić ten czas na obrażanie Syriusza.
- Cóż za strata - roześmiała się, nareszcie czując, że może przejść do sedna sprawy. - Słuchaj James, zapytałeś mnie, czy związek, w którym tylko jedna osoba mówi "kocham cię", czy coś takiego ma sens... prawda? Czy to naprawdę poważny problem, czy może coś zupełnie naturalnego, co po prostu skomplikowaliśmy przez swoje dziwne oczekiwania, przez nadawanie tym słowom jakiegoś większego sensu, niż one naprawdę mają?
Twarz Jamesa stała się poważna. Powoli skinął głową.
- Więc tak, uważam, że to jest w jakiś sposób coś naturalnego, bo zdanie "Kocham cię" ma tak o wiele więcej znaczeń niż to jedno, to filmowe, to, które cementujące związek. Dla każdego znaczy ono coś innego, bo każdy jest zawsze na innym etapie w związku... To po prostu niemożliwe, żeby obydwie osoby były w dokładnie tym samym momencie... Czy to co mówię ma sens?
- Ma sens - potwierdził. - Przynajmniej dla mnie. Uważam tak samo.
- To zbyt skomplikowane słowo.
- Jak każde słowo określające uczucie.
- No właśnie.
- Czyli gdyby ktoś by ci powiedział "Kocham cię", albo gdybyś ty to powiedziała, a ta druga osoba nie odpowiedziałaby tym samym, to chciałabyś kontynuować związek?
- Nie.
James zamarł, po czym wyprostował się na łóżku, zdziwiony. Lily usiadła naprzeciwko niego, na starannie pościelonym łóżku Remusa.
- Nie?
- Nie. Bo widzisz, to wszystko jest bardzo logiczne. Ale kiedy wyobrażam sobie siebie w takiej sytuacji, to nagle wydaje mi się to zupełnie bez znaczenia.
- Co masz na myśli?
- Myślę, że... Że tak jak mówiłam, słowo "kocham" ma tyle różnych znaczeń, moje "kocham cię" do Rose znaczy coś zupełnie innego, niż "kocham cię" do moich rodziców. Cholera jasna, przecież ja mówię to Petunii, a wiesz, jak bardzo skomplikowaną mamy relację... - obydwoje parsknęli śmiechem. - Wobec każdej osoby, której to mówię, znaczy to coś innego. Ale to nie znaczy, że jestem w tym nieszczera, albo wobec jednej osoby mam to bardziej na myśli niż wobec drugiej. Dlatego nie umiem sobie wyobrazić, jak mogłoby dojść do sytuacji, w której jestem z kimś w związku... Czyli, że wybrałam kogoś, kto w jakimś początkowym przynajmniej stopniu pasuje mi pod względem charakteru, kogo uważam za atrakcyjnego, z którym pewnie mam jakieś tam wspólne tematy do rozmów, albo poczucie humoru... Czyli, ogółem, że uważam, że ktoś może mnie dobrze dopełniać. Więc z powodu tego podejrzenia zaczynam poświęcać mu czas, słucham uważnie tego, co mówi, zaczynam się o tę osobę troszczyć, a ta osoba troszczy się o mnie. I jeśli odkrywam, że to wszystko mi pasuje, to to kontynuuje, prawda? I zaczynam się robić coraz bardziej zaangażowana.
James słuchał jej uważnie, nawet nie próbując przerywać. Lily wydawało się, że widzi w jego oczach zrozumienie.
- I jeśli po pewnym czasie ta osoba, którą uważam za fajną, interesującą, atrakcyjną, no i powoli, w jakiś sposób, za osobę, na której dobrym samopoczuciu mi zależy... Jeśli tak osoba mówi mi, że mnie kocha, to nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, w której ja nie mogłabym znaleźć własnego znaczenia "kocham", którym mogłabym na to odpowiedzieć.
James siedział naprzeciwko niej bez ruchu, a jego oczy były szeroko otwarte.
- Rozumiesz? Albo na odwrót, w tej sytuacji, o którą mnie pytałeś... Jeśli ja bym to powiedziała, a mój chłopak, albo nawet nie chłopak, ale przyjaciel, przyjaciółka, ktokolwiek... By nawet nie tyle, że nie odpowiedział tym samym, ale gdyby po prostu ta sytuacja nie była dla niego czymś naturalnym, to zaczęłabym się zastanawiać, jak w ogóle znaleźliśmy się w tej sytuacji? Czy ta osoba w ogóle była w tym samym związku, co ja? Czy przeżywała te same emocje... nie emocje, sytuacje co ja? Albo może mi się tylko wydawało, że tak było?
Na chwilę zamilkła.
- Przepraszam, że tak gadam od ładu i składu, ale trudno mi ująć w słowach to, co w jakiś sposób uważam za oczywiste, nawet jeśli jednocześnie jest to bezsensowne. Chyba chodzi mi o to, że nawet nie potrzebowałabym "ja ciebie też" od tej osoby, ale po prostu jakiejś odpowiedzi. Jakiejś, naturalnej, odpowiedzi. Potwierdzenia, że obydwoje rozumiemy, w jakiej znaleźliśmy się sytuacji. Bo dla wszystkich to wygląda inaczej, ale spytałeś, jak jak ja bym się zachowała w takiej sytuacji. Dla mnie "kocham cię" jest bardzo skomplikowanym słowem z teoretycznego punktu widzenia, ale które w praktyce przychodzi mi bardzo naturalnie, jeśli po prostu troszczę się o drugą osobę. Jeśli ta druga osoba troszczy się o mnie tak bardzo, żeby to powiedzieć, żeby dać tą cząstkę siebie, przekazać ją mnie... Nie wyobrażam sobie, jak po czymś takim mogłabym nie kochać tej drugiej osoby - westchnęła. - Tu nie o to chodzi, że tej drugiej osobie będzie przykro, albo nawet o to, że ktoś może wyjść na pozbawionego uczuć... Dla mnie po prostu nie do zrozumienia jest myśl, żeby nie kochać osoby, która jest w stanie ciebie obdarzyć miłością... James, rozumiesz co mam na myśli?
Jego spojrzenie było wbite w podłogę.
- Rozumiem - powiedział bardzo powoli.
- Słuchaj, nie chciałam ci tego wszystkiego mówić, bo teoria teorią, a ja nie chcę wpływać w żaden sposób na twój związek i mówić ci, czy wszystko jest w nim okej czy nie, rozumiesz? Bo ja nie jestem w tym związku, i nigdy go w pełni nie zrozumiem. Z resztą nawet nic mi nie powiedziałeś, tylko zadałeś retoryczne pytanie. Ale spytałeś, jak ja bym się zachowała w takiej sytuacji, więc ci odpowiadam. Bo miałam wrażenie, że właśnie to męczyło cię przez ostatnie kilka dni.
James powoli podniósł głowę.
- Między innymi - powiedział cicho, jakimś dziwnie napiętym głosem.
Lily westchnęła z ulgą, ciesząc się, że ma już to za sobą. Ale potem znowu poczuła się nieswojo, bo Potter cały czas milczał i miał tak nieobecną minę, jakby ktoś właśnie wpakował mu tłuczka w sam środek czoła. Szybko zerknęła na zegarek, przypomniawszy sobie o czekającym na korytarzu Syriuszu.
- No dobra, to ja już idę, naprawdę długi wieczór za nami - wstała i nie wiedząc za bardzo, jak się pożegnać, uniosła rękę i poczochrała starannie ułożone włosy Jamesa. - No już - dodała. - Znowu wyglądasz jak człowiek.
James postarał się spojrzeć na nią i powiedzieć coś żartobliwego, ale w jego głowie panował absolutny zamęt. Zupełnie tak, jakby właśnie rozwiązał jakąś niezwykle trudną zagadkę, i nagle wszystkie jego poszlaki i podejrzenia łączyły się w absolutną, oczywistą całość.
Drzwi otworzyły się i zamknęły, do środka wszedł Syriusz, bez zbędnego zainteresowania pytając o ich rozmowę. James machnął ręką. Syriusz miał własne rzeczy na głowie, a on sam...
A on sam musiał zrozumieć, co właśnie się stało.
A stało się to:
Jego piękna, mądra, dobra dziewczyna wyznała mu miłość. I nie oczekiwała niczego w zamian, co tylko świadczyło o jej dojrzałości i wyrozumiałości. O tym, że jej uczucie jest bezinteresowne. O tym, że jest odważną osobą, która nie boi się mówić otwarcie o swoich uczuciach. Nie każdy umiałby zachować się w ten sposób. James poświęcił sporo czasu na przeanalizowanie zachowania Britain, i musiał przyznać, że po jej wyznaniu na Błoniach szanował ją jeszcze bardziej niż wcześniej. Zawsze postrzegał ją jako wyjątkową osobę, ale teraz widział w niej wręcz indywidualistkę. Britain naprawdę umiała okazywać siłę przez odkrywanie swoich słabości - to właśnie to sprawiło, że początkowo zwrócił na nią uwagę.
Ale mimo tego nowego szacunku, jakim zaczął ją darzyć, James miał wrażenie, że to już nie wystarcza. Od czasu urodzin Vanilli Potter czuł bardzo wyraźnie, że coś jest nie tak. Nic więcej, żadne inne określenia ani wytłumaczenia nie przychodziły mu nawet do głowy. Coś było nie tak. Nie pomagało to, że wszyscy dookoła mówili mu to samo, co powiedziała mu Britain, z czym on sam zgadzał się właściwie w stu procentach: "kocham cię" to tylko słowa. Słowa nie są w stanie określić indywidualnych uczuć, ale w ciągu tych wszystkich lat powieści, filmy i poezja, wszystko to łącznie chyba nawet z reklamami w telewizji wmówiło nam, że jest inaczej. A prawda jest taka, że dwie osoby nigdy nie będą czuły tego samego, i to na pewno nie w tym samym momencie. Więc jeśli ktoś mówi ci, że cię kocha, to powinieneś się po prostu cieszyć, a nie rozkładać to na czynniki pierwsze. Jak to powiedziała Dorcas - według Eryka, który przekazał mu to potem, prosto w jego bezbronną, zakochaną twarz - "co ty, naoglądałeś się komedii romantycznych?!"
Wszyscy, wszyscy powtarzali mu tę samą teorię. Britain. Eryk. Dorcas. Remus. Nawet Syriusz, który powiedział mu, że koniec końców odkrył, że kiedy mówił "kocham cię", robił to dla siebie samego, a nie dla odpowiedzi Edith. Że gdyby wszyscy nie nadawali tym słowom tak dramatycznego znaczenia, to razem z Edith mogliby po tym wszystkim się do siebie uśmiechnąć zamiast przestać na siebie patrzeć przez kolejny miesiąc. Więc jeśli James się z tym zgadzał, to czemu nadal czuł się w tak skrajny sposób niekomfortowo?
Bo istnieje różnica pomiędzy teorią a rzeczywistością, jak właśnie wytłumaczyła mu Lily. Nic, co powiedziała, nie było dla niego szokujące, ani dziwne. Wręcz przeciwnie, w tym momencie wszystko wydawało się zupełnie oczywiste.
James siedział teraz zupełnie zszokowany, ze wzrokiem wbitym w ścianę naprzeciwko siebie, nie ze względu na znaczenie słów Lily. Był poruszony, bo po tylu przeprowadzonych rozmowach, po tylu cennych argumentach świadczących o tym, że nie powinien się niczym martwić... Ktoś nagle uderzył prosto w ten cel, którego on sam nie mógł odnaleźć.
To było zupełnie tak, jak gdyby Lily wytłumaczyła mu jego własne myśli, jego własne uczucia. Pozbierała je porozrzucane w jego głowie i złożyła w całość. Jakby nie mówiła o sobie, tylko właśnie o nim. Albo o nich, bo jak się okazywało raz za razem, niemal bez przerwy od czasu ich pierwszej szczerej rozmowy pół roku wcześniej: Lily i James myśleli dokładnie w ten sam sposób. Nie zawsze logicznie, jak na przykład w tej właśnie sytuacji, co przyznali z resztą oboje - ale jednak w ten sam sposób. Emocje, których zupełnie nie rozumiał jeszcze pół godziny temu, teraz wydawały się tak oczywiste. To było takie proste.
- Wszystko z Lily jest takie proste - wyszeptał pod nosem.
Uniósł wzrok, napotykając spojrzenie Syriusza, który patrzył na niego uważnie spod zmrużonych powiek.

10 komentarzy:

  1. Nie jestem czytelnikiem, który czuje się pewnie w komentowaniu, ale chciałam tylko przekazać, że jestem, przeczytałam i bardzo mi się podobało 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejku! Ojejku, jejku, jejku! Ile się dzieje! Nawet nie wiem jak się zabrać za ten komentarz.. zacznijmy od początku
    Rozdział jest oszałamiającej długości. I ma tyle perspektyw, och jak ja się stęskniłam za tymi ludźmi!
    Drżę dalej o los Alicji i Franka, ale cieszę się, że jest nadzieja na odrobinę informacji w tej sprawie.
    Barton jak zwykle subtelny.
    Jestem dumna z Eryka! Mężny i męski jak zawsze nie zrobił sceny godnej pięciolatka. Brawo, Eryczku! I jednocześnie byli z Dorcas tak słodcy, że niemal złagodziło to ból stanu Edith. I zmartwienia Syriusza. Nie będę się rozwodzić bo mi serce pęknie
    Generalnie to kocham historię, to jak ją prowadzisz.
    do przeczytania jak najszybszej
    ~ Mała Mi

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jak zwykle cudowny. Pozdrawiam cieplutko i mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie za niedługo. Życzę dużo weny. 😊

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem, przeczytałam. I jestem zachwycona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie cieszy, że zawsze mogę Ciebie tutaj znaleźć <3

      Usuń
  5. Masz niesamowity talent do opisywania jakże skomplikowanych uczuć bohaterów. Wszystko jak po sznurku zmierza do zakończenia, które wszyscy znamy. Każdy "puzzelek" dopasowuje się do układanki, która ma chyba z 1000 elementów.
    W Twoim wykonaniu, pomimo że rozdziałów jest już prawie 70 i pomimo, że długo każesz czytelnikom czekać, czytanie o tych wszystkich wydarzeniach jest po prostu przyjemnością. I tak jak tutaj James i Lily odnajdują w sobie podobieństwa, tak i ja potrafię odnaleźć w sobie rozterki podobne do tych, z którymi zmagają się bohaterowie. Jestem zakochana w lekkości z jaką piszesz i w jaki sposób budujesz to napięcie między konkretnymi osobami. Rzadko można spotkać teksty w tak piękny i mało natarczywy sposób ukazujące aspekty przyjaźni i miłości. Rzadko można w tekstach spotkać te "małe gesty", które w zasadzie mówią najwięcej o bohaterach. I rzadko można poprzez tekst zauważyć przywiązanie autora do jego tworu. A jednak u ciebie wszystkie te cechy znalazłam w każdym rozdziale, w każdym zdaniu, w każdej literze... I zakochałam się.
    Będę zaglądać. Pisz więcej i częściej, proszę. ;)
    ~Tommori

    OdpowiedzUsuń
  6. Proszę, proszę, proszę napisz nowy rozdział bo już nie mogę wytrzymać. To opowiadanie jest najlepsze na świecie. Tak bardzo lato przypomina mi o pierwszym przeczytaniu książek o Harrym Potterze, kiedy to moje serce znalazło kolejny kawałek siebie. I teraz podczas czytania "Więźnia z Azkabanu" tak bardzo brakuje mi tej cząstki całej opowieści - dokończenia tej historii. Rozbudowałaś ją tak bardzo, że szkoda ją teraz porzucać.
    Życzę dużo weny i mam nadzieję, że już niedługo pojawi się kolejny rozdział.
    Miłych wakacji,
    Alnilam

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć! Tak miło to słyszeć!
    Opowiadania na pewno nie porzucam, rozdział jest już naszkicowany, tylko jak zwykle miliard rzeczy na głowie uniemożliwia jego dokończenie. Ale spróbuję go dodać w tym tygodniu.
    Dziękuję za wsparcie <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Trzymam kciuki ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. OH
    MY
    GOD
    Wybacz reakcję, ale naprawdę, natrafienie na Twój blog jest jak powrót do domu z długiej podróży. Czytałam Cię jeszcze na blog.onecie (to było Onet? Czy wp? Nie pamiętam, to było jeszcze w poprzedniej erze, w każdym razie na tym starym blogowym serwisie), a potem ten serwis się wziął i przepadł razem ze wszystkimi blogami, i pewna byłam, że i Twoje opowiadanie zginęło w niebycie. I teraz przeglądam spis treści z niedowierzaniem, lata starsza i nic nie mądrzejsza, i nie mogę się już doczekać, aż znów zacznę czytanie od prologu.
    No, to idę nadrabiać stracony czas.
    Jak wspaniale jest Cię znów znaleźć!

    OdpowiedzUsuń