Rozdział 66 - W potrzasku

14 kwietnia, poniedziałek
Syriusz obudził się, nagle otwierając oczy. Zaraz potem jego głowa wypełniła się tępym bólem, który minął równie szybko, jak przyszedł. Mrugając i próbując sobie przypomnieć, gdzie jest i jaki jest właściwie dzień tygodnia, rozejrzał się nieśmiało dookoła.
Leżał na kanapie w Pokoju Wspólnym, a wpadające do niego nieśmiało światło wskazywało na jakieś wczesne poranne godziny. Powoli wyprostował się i usiadł. Zerknął na zegarek - dochodziła siódma. Jęknął zawiedziony - perspektywa pospania jeszcze kilku godzin we własnym, wygodnym łóżku okazała się niemożliwa.
Wciąż nie do końca rozbudzony, oparł czoło o dłonie i próbował sobie przypomnieć, w jaki właściwie sposób znalazł się na tej kanapie. Chciał chyba znaleźć Edith... zaoferować się jej jako wspaniały partner na przyjęcie. Tak, a potem...
Przejście po portretem otworzyło się i do środka wtruchtał James z butach sportowych, z czerwoną twarzą obficie skroploną potem. No tak. Od czasu gdy dowiedział się od Eryka o przeważającej wytrzymałości drużyny Durmstrangu, nieudolnie próbował zachęcić całą drużynę do porannych przebieżek. Udało mu się może raptem kilka razy, zanim do wszystkich dotarło, że bieganie ma z quidditchem doprawdy mało wspólnego... Ale nie do Jamesa.
Nie do Jamesa.
James miał ogólnie rzecz biorąc - jak to kiedyś ujął Remus - nieco na bakier z logiką. Ten cały jogging to był na to stwierdzenie wspaniały przykład.
Nawet Edith, która miała w zwyczaju biegać każdego ranka przyznała, że nie może trenować z Potterem, bo od jego zmotywowanej miny podczas truchtu cała zgina się od śmiechu.
James podskoczył kilka razy w miejscu - bo na podstawie obejrzanych filmów tak właśnie wyobrażał sobie zachowanie trenujących mugoli - po czym radośnie zbliżył do Syriusza.
- No, właśnie byłem ciekawy, kiedy się obudzisz - oznajmił, wciąż podskakując. - Spałeś jak zabity, kiedy wychodziłem.
Syriusz rozmasował sobie obolały kark i spojrzał na przyjaciela niemal z nienawiścią.
- I nie mogłeś mnie obudzić? Te sofy to wyrok śmierci dla moich stawów.
- A niby ja kazałem ci spać na tej kanapie?! - James skończył podskakiwać i teraz przeszedł do czegoś, co miało chyba być rozciąganiem, a od czego obserwowania Syriusza obeszła gęsia skórka.
- Rogacz, złamiesz sobie rękę...
- Czemu właściwie nie wróciłeś do dormitorium?
- Nie mogłem znaleźć Edith, i chyba chciałem na nią zaczekać... - skrzywił się. - No i musiałem zasnąć na tych... - skrzywił się z obrzydzeniem i na jego policzkach ukazały się rumieńce. - Tych...
- Nie klnij.
- Tych meblach tych! I po to umierają drzewa?
James uśmiechnął się szeroko i zabrał się do skłonów. Syriusz przekręcił głowę z nieudawanym zainteresowaniem.
- Rogacz... jestem w dziewięćdziesięciu... dziewięciu procentach pewny, że głowa powinna dotknąć kolan, a nie podłogi... O, no, wyrąbał się.
James, który przechylenie się za bardzo do przodu przypłacił zupełną utratą równowagi, rozmasował z niesmakiem głowę.
- Vanilla mi musi jeszcze raz pokazać tę togę...
- Jogę... - Syriusz zmarszczył brwi. - Nigdy nie pomyślałeś, że te lekcje rozciągania i równowagi to może być zamach na twoje życie z jej strony? No wiesz, turniej, quidditch, te rzeczy?
James uniósł w jego kierunku zaskoczone spojrzenie.
- Wiesz co, cały czas zapominam, że będziemy też grać przeciwko Beauxbatons.
- Świetnie, kapitanie.
- Czy Edith nie mówiła nam czasem, że kiedyś jako ściagająca sama złapała znicza i wcisnęła go szukającemu? Bo są aż tak beznadziejni?
- Mogłam trochę koloryzować.
Słysząc głos Edith, obydwoje James i Syriusz podskoczyli na swoich miejscach.
- Na gacie Merlina, Path, skradasz się jak socjopatyczny zabójca - wydusił Syriusz z wyrzutem, wciąż trzymając się za serce.
Edith uśmiechnęła się szeroko i położyła łokcie na oparciu kanapy.
- Pozwól mi się przeprosić - odparła. - Czy chcesz ze mną pójść na imprezę, na której obecny będzie Minister Magii?
Syriuszowi zaświeciły się oczy, po czym natychmiast się opamiętał i odchrząknął:
- No nie wiem, bejbe, czy będę w nastroju...
Edith prychnęła śmiechem i poczochrała Łapie włosy.
- Jesteś dziś jakoś w dobrym humorze - zauważył. - No i od kiedy przyznajesz się do koloryzowania historii?
Uśmiech Path zadrżał na jej wargach, po czym końcówki jej ust znowu osunęły się w dół, w swoje stare, wyrażające przygnębienie miejsce. Syriusz prawie zaklął zrozumiawszy, że zwrócenie uwagi Edith na jej dobry humor tylko przypominało jej o tym, że z jakiegoś powodu powinna być smutna.
- Ja... - wyjąkała, ale dalszą część wypowiedzi przerwała Rose, która zbiegała właśnie po schodach. Edith odetchnęła z ulgą, odwracając się w jej stronę.
- Gotowa? - zapytała Rose, ale choć pytanie skierowane było do Edith, jej wzrok zatrzymał się na Syriuszu. - Idziemy?
Syriusz nagle poczuł się bardzo niezręcznie. Spojrzenie Rose było poważne i pełne uwagi, zupełnie tak, jakby był jedną z tych jej wielu zagadek, które tak uwielbiała rozwiązywać. Jej oczy zdawały się przewiercać przez jego własne, zaglądając przez to bezpośrednio do jego umysłu. Ale przede wszystkim, to czujne spojrzenie wydawało się też pełne szczerej empatii.
W przeszłości Rose, wiadomo - szczególnie kiedy wykonywał wobec niej te dziecinne parodie zabiegania o jej względy - patrzyła na niego z góry, z niesmakiem niemal, jawnie go osądzając. Nawet teraz, kiedy się już przyjaźnili, w towarzystwie nadal bywali wobec siebie oschli (Rose) czy prześmiewczy (Syriusz). Pielęgnowali ten dawny brak sympatii do siebie nawzajem zupełnie tak, jakby mieli dzięki temu bardziej doceniać szczerą, intymną relację, jaka łączyła ich, kiedy rozmawiali prywatnie. Ale nawet podczas tych szczerych rozmów, kiedy czuli, że poprzez podobieństwo swoich rodzin mogą jako jedyni rozumieć siebie nawzajem, Rose nie okazywała mu troski ani czułości. Zawsze radził sobie sam, nie lubił kiedy ktoś mu współczuł, był samowystarczalny - tak jak Rose. Nie byli odpowiedzialni za siebie nawzajem, nie roztkwilali się nad sobą, nie szczędzili sobie surowych słów.
Ale teraz Rose patrzyła na niego tak, jakby chciała go objąć, potrząsnąć jego ręką, ucałować. Skąd wzięło się nagle to uczucie w jej spojrzeniu? Jej chłodna uroda, która sprawiała, że ludzi gapili się na nią z daleka, bojąc się podejść bliżej, przy tym ciepłym spojrzeniu wydała się Syriuszowi bardziej przystępna, choć równie elektryzująca.
Czy to tak właśnie patrzy na Remusa? - uderzyło Syriusza. Czy to właśnie taką ją widzi Lupin, i dlatego jest tak stały i spokojny w próbach dotarcia do niej? Jego cierpliwość wydawała się Syriuszowi idiotyczna - tak, to prawda, Rose jest piękna i bardzo inteligentna, ale czy warto aż tak się męczyć?
No, warto. 
Zaskoczony przeniósł spojrzenie na Edith, na jej podkrążone oczy i zaczerwieniony nos. Czując na sobie jego wzrok, odwróciła głowę i lekko się do niego uśmiechnęła. Syriusz westchnął.
Ty idioto, sam nie jesteś lepszy.
- Dokąd idziecie? - zapytał James, patrząc pytająco na dziewczyny i wyrywając Syriusza z zamyślenia.
- Do dyrektora? - zasugerował Syriusz bez zastanowienia. Brwi Rose powędrowały w górę, a Edith drgnęła zaskoczona.
- Eee... nie? - powiedziała szybko, zezując dziwnie w stronę Rose. - Dlaczego niby miałybyśmy iść do dyrektora?
Syriusz podrapał się po głowie.
- W sumie to nie mam pojęcia. Ja... - zastanowił się przez chwilę. - No naprawdę nie wiem, to jakoś było na końcu mojego języka.
- Nie, nie idziemy do dyrektora - powiedziała Rose spokojnie. - Idziemy do wieży Ravenclavu, chcemy coś odebrać od Eryka.
- No dobra, odbierajcie 'coś' od Eryka - wymruczał niewinnie James, kończąc swoje poranne rozciąganie. - Na kilometr wieje od was kłamstwem i intrygą.
Rose chciała coś powiedzieć, ale Edith tylko machnęła na słowa Jamesa ręką. Wychodząc pod portretem Grubej Damy, Rose zaszczyciła Syriusza jeszcze ostatnim spojrzeniem.
- Na Merlina, niech ona przestanie tak na mnie patrzeć - mruknął pod nosem. - W jednej pięknej dziewczynie już jestem nieszczęśliwie zakochany.


18 kwietnia, piątek
- Spóźnisz się? - powiedział Eryk, stojąc w Pokoju Wspólnym Gryffindoru w na miarę skrojonym smokingu, i wpatrując się uparcie w swoją śliczną dziewczynę, którą zamierzał chwalić się dzisiaj na przyjęciu jak nową, bardzo elegancką, bardzo atrakcyjną laleczką. (To nie było tak naprawdę szowinistyczne - Dorcas traktowała go w takim sam sposób. I dlatego właśnie, jak to kiedyś z dumą podkreśliła, byli warci siebie nawzajem).
Wpatrywał się w nią uparcie, bo licząc na swoje czarodziejskie umiejętności miał nadzieję, że pod wpływem tego spojrzenia obszerna bluza i szorty Dorcas przetransmutują się w elegancką sukienkę.
- Słuchaj, Eryk, strasznie cię przepraszam - powiedziała, wskazującym palcem przesuwając swoje okulary do czytania z nosa na czubek głowy. (Ta przeklęta manipulatorka, pomyślał Eryk, pewnie dobrze wie, jak bardzo te okulay dodają jej uroku). - Ale muszę dokończyć to wypracowanie. Zajmie mi to maksymalnie godzinkę, obiecuję ci. Wiesz jak to jest z tymi przyjęciami, w przeciągu godziny przecież nawet nie podadzą nic do jedzenia...
- Nie, nie wiem - jej wyluzowane podejście do tego całego przyjęcia tak, jakby imprezy tej wagi zdarzały się co weekend, przyprawiało krew Eryka o wrzenie. - A ty wiesz?
Brwi Dorcas powędrowały w górę.
- A poza tym - kontynuował, mimo że Dorcas otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć. - Jeśli już masz się spóźnić, to mogłabyś mnie o tym powiadomić przed faktem...
- A jak miałam ci to powiedzieć przed faktem? - na twarzy Dorcas pojawiły się rumieńce, jak zawsze, gdy była gotowa urządzić Erykowi awanturę. - Nie mogę ci przecież wysłać SMSa!
- Co to, do cholery jasnej, jest SMS? - Eryk wyciągnął z kieszeni różdżkę, chyba po raz setny tego wieczora warcząc zaklęcie mające wyprasować wystające spod smokingu mankiety. - Poza tym - znowu nie dając dojść Dorcas do słowa, obdarzył ją niezwykle niezadowolonym spojrzeniem. - Co ty w ogóle masz na sobie? Czyja to jest bluza?
Dorcas wydarła spomiędzy jego palców fragment kaptura, który teraz obdarzał tak pełnym niezadowolenia spojrzeniem.
- No nie wiem, Syriusza - odparła prawie obrażona.
- Black! - wrzasnął Eryk. - Black!
Na schodach pojawił się Syriusz, zbiegając radośnie w dół z rozwiązaną jeszcze muszką w palcach.
- Tak Fross?
- Czy mógłbyś, na gacie Merlina, nie pożyczać mojej dziewczynie swoich szmat?
- Szmat? - siedzący naprzeciwko Dorcas Remus gwizdnął przeciągle. - Wewnętrzna fashionistka Łapy nigdy ci tego nie zapomni.
Doras zachichotała, co jeszcze bardziej zdenerwowało Eryka.
- Nie daję jej swoich ubrań - wytłumaczył Syriusz, stając w końcu obok Eryka i mierząc swoje ubranie na Dorcas krytycznym spojrzeniem. - Sama jej bierze.
- Czemu bierzesz jego ubrania, Dorcas! - Eryk przechylił się przez oparcie kanapy i teraz obdarzał Dorcas niemal rozpaczliwym spojrzeniem. - Jesteś moją dziewczyną, powinnaś nosić moje ubrania.
- Ale ty mieszkasz tak daleko! - wyrzuciła Dorcas z wyrzutem.
- Naprawdę nie powinieneś brać tego tak do siebie - wtrącił się Remus. - Dla niej wszystkie ubrania na świecie są jej własne, kradnie je od każdego...
- Dorcas - Eryk w końcu obszedł dookoła kanapę i uklęknął przed swoją dziewczyną, biorąc jej twarz między dłonie. - Przyniosę ci tyle bluz, koszul i swetrów, ile sobie zażyczysz. Ile będziesz chciała! - dodał szybko, widząc jej powątpiewające spojrzenie. - Ale moja dziewczyna nie może chodzić w ciuchach Syriusza Blacka, błagam cię, przecież jak to wygląda! A jak już nie masz żadnych, żadnych opcji, to proszę, weź coś od Lupina.
Remus wybuchnął śmiechem.
- Dzięki, Eryk. Naprawdę połechtałeś tutaj moje męskie ego.
Eryk nie odpowiedział nic, bo połechtana wizją nieograniczonej ilości za dużych na nią ubrań Dorcas rzuciła mu się na szyję, obsypując jego twarz serią bardzo niekontrolowanych, bardzo niezgrabnych pocałunków.
Remus, który z reguły nie znosił publicznego okazywania uczuć, uśmiechnął się pod nosem. Colins była chyba jedyną osobą na świecie, której ten grzech uchodził na sucho. Była po prostu zbyt niepoważna, a trudno się złościć na osobę i gesty, których nie bierze się na serio.
Co nie zmieniło faktu, że wolał nie patrzeć nawet na tak zabawne okazywanie sobie uczuć przez inne osoby. Przeniósł więc spojrzenie na schody, po których powolnym i nieco niezgrabnym krokiem schodziły dziewczyny w swoich sztywniejszych niż zazwyczaj, a więc mniej wygodnych butach. Drgnął zaskoczony.
Edith miała na sobie sukienkę w odcieniu butelkowej zieleni, przez którą pierwszą rzeczą, jaka rzuciła się Remusowi w oczy, była bladość jej skóry. Ale nawet mimo tego wyglądała nienagannie jak zawsze - wysoka, szczupła, ze swoimi szlachetnie niebieskimi oczami i puklami złotych włosów opadającymi na jej plecy. Była ucieleśnieniem cech, które dorastający chłopcy używają, by opisać swoją wyimaginowaną dziewczynę idealną. Ale, o dziwo, Edith nie była dzisiaj najbardziej czarującą dziewczyną w pomieszczeniu.
Stojąca obok niej Lily, zwykle nie tyle co pozostająca w cieniu, co po prostu niepchająca się na pierwszy plan, błyszczała dzisiaj na tle Edith - co było zazwyczaj rzeczą niemal niemożliwą do osiągnięcia.
Wszystko, co w Edith było tak perfekcyjne, traciło dzisiaj w zestawieniu z niedociągnięciami Lily. Jej elegancka, gładka fryzura wypadała nudno i sztywno na tle nieujarzmionych, rudych fal przyjaciółki. Jej cera i makijaż były idealne jak maska, podczas gdy osypane piegami policzki Evans różowiły się jak u tryskającej zdrowiem, młodej dziewczyny, którą Edith przecież też była. Lily uśmiechnęła się lekko do przyjaciółki, nieświadoma swojej jednocześnie niewinnej i uwodzicielskiej, zwyczajnie magicznej energii. Nie wyglądała nienagannie, ale wyglądała najpiękniej. Nawet lekkie marszczenia w naprędko odświeżonej różdżką, pudroworóżowej sukience, dodawały jej uroku. A przede wszystkim, zielone oczy Lily błyszczały pośród jej twarzy jaśniej niż pierścionek z perydotem na palcu Path.
Remus mimowolnie zawiesił na niej wzrok, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że Lily wydawała mu się coraz ładniejsza już od jakiegoś czasu. Promieniowała z niej ta energia, która zawsze pojawia się w człowieku tylko z jednego powodu.
Remus zmarszczył brwi. Najwidoczniej związek z Williamem nie był skrajnym nieporozumieniem, jak to wcześniej zakładał. Tak samo zresztą jak Dorcas. Z tym, że, gdyby się nad tym zastanowić, Dorcas nie kibicowała żadnemu związkowi oprócz swojego z Erykiem.
Lupin uśmiechnął się pod nosem na tę myśl i wrócił do pisania swojego wypracowania.
Kiedy wszyscy wystrojeni Gryfoni zdążyli już zejść na dół, Dorcas ustawiła ich w ciasnym rzędzie pod schodami i wycelowała w nich wielce niekształtnym aparatem. Dramatyczny błysk flesza później wszyscy przecierali swoje prześwietlone oczy, kląc pod nosem na temat mugolskich wynalazków.
- Daj - powiedział Syriusz, niezbyt szarmancko wyrywając z palców Dorcas fotografię, którą z jakiegoś powodu wachlowała wcześniej w powietrzu. - Nic nie widzę.
- Musisz poczekać - wymruczała niezadowolona.
- Czekam - odparł Black, unosząc fotografię w górę.
James błyskawicznym ruchem szukającego wyrwał ją przyjacielowi z ręki. Uniósł ją przed oczy i potrząsnął jeszcze raz, widocznie niezadowolony z efektów.
- Nie rusza się - powiedział niezadowolony głosem dziecka, któremu ktoś właśnie sprawił wielką przykrość.
Stojąca obok Syriusza Lily była jedyną osobą, która wybuchnęła po tej uwadze śmiechem. James wychylił się przez ramię Łapy i rzucił jej nieco zawstydzony uśmiech.
- No co? - zapytał nieśmiało.
Zamiast odpowiedzieć, Lily wyciągnęła do niego dłoń po zdjęcie, rzucając porozumiewawcze spojrzenie Dorcas, która kręciła głową z niedowierzaniem. Czarodzieje!
- Wyglądamy bardzo elegancko - ogłosiła Evans, wpatrując się w fotografię. Z lewej strony - Eryk w smokingu z kolorową poszetką nawiązującą do Bułgarskich strojów narodowych. (Prawie wylądował z resztą w pełnym ludowym stroju, gdy rzucali o to z Jamesem monetą. Stawka Jamesa - szaty z epoki Tudorów. Któryś z całą pewnością wyglądałby dzisiaj jak kompletny błazen, gdyby nie Rose, która zabójczym spojrzeniem i równie okrutnymi słowami wybiła im ten pomysł z głowy). Obok Eryka Lily w swojej pudrowo-różowej sukience do kostek i Syriusz, którego smoking był idealnie dopasowany i wygładzony, a włosy w perfekcyjnym nieładzie, jak na prawdziwego buntownika z bogatej rodziny przystało. Włosy Jamesa z kolei były chyba po raz pierwszy w życiu uczesane. Z tym eleganckim zaczesem do tyłu byłby prawie nie do rozpoznania, gdyby nie spoczywające na swoim stałym miejscu okulary, przywracające jego twarzy wyraz rozrabiaki. Oparta o ramię Jamesa była Britain w ciemnoniebieskiej sukni do ziemi, stojąca nieco sztywniej niż zwykle, bo nierozważna Dorcas ustawiła ją ramię w ramię z Edith, z którą Britain nie rozmawiała od czasu niefortunnego incydentu na Błoniach. Edith nie patrzyła na nią, ale w bok, prezentując chłodny profil niczym aktorka ze złotej ery Hollywood. Brakowało jej tylko futrzanej etoli i papierosa na długiej lufce.
- Będę za godzinę, obiecuję! - powiedziała słodko Dorcas, wspinając się na palce i całując Eryka tam, gdzie mogła dosięgnąć, czyli w żuchwę. Lily uśmiechnęła się mimowolnie na ten widok.
- Gdzie William? - zapytała Britain, na wszelki wypadek oddalając się od Edith i zbliżając do Evans, kiedy wszyscy ruszyli w stronę dziury w portrecie.
- Ustaliliśmy, że spotkamy się na miejscu - wyjaśniła Lily. - Nie chciał zostawiać Bartona samego, a przyjście razem do naszej wieży...
- Rozumiem - Britain skrzywiła się w sposób, na który Lily musiała parsknąć śmiechem.
- Stosunki na polu Wing-Corberg są nadal bardzo napięte - wyjaśniła, wyprzedzając ją by jako pierwsza wyjść na korytarz. Po drugiej stronie portretu Syriusz podał jej rękę, by nie straciła równowagi w swoich obcasach.
- Wyglądasz naprawdę pięknie, Lily - szepnął jej na ucho, gdy zabrała już swoją dłoń. - William chyba zapowietrzy się z wrażenia, jak cię zobaczy.


- Jesteś niesamowita - powiedział William, który, ku jej uldze, czekał przed wejściem do pokoju, w którym odbywało się przyjęcie. Bartona nie było nigdzie w pobliżu, co znaczyło, że musiał być już w środku. Lily oblała się lekkim rumieńcem. Nawet teraz, gdy starał się być przed nią zupełnie otwarty, William nadal umiał wprawić ją w dziwnie przyjemne zakłopotanie.
- Dziękuję - powiedziała, układając swoją dłoń na jego ramieniu i machnięciem ręki witając się z Adamem Flemingiem i nieznaną sobie, ciemnowłosą dziewczyną, która stała obok niego.
Brązowy kot, który właśnie wymknął się z rozbrzmiewającego muzyką i rozmowami pomieszczenia, przeobraził się na ich oczach w McGonaggal.
- Potter, nie chcę słyszeć żadnych żartów na temat kociego zwiazdowcy - powiedziała chyba zanim jeszcze w pełni przyjęła ludzką postać.
Stojący za Jamesem Syriusz podniósł nieśmiało rękę.
- Właściwie, pani profesor, to ja chciałem powiedzieć ten żart.
Stojąca obok niego Edith uśmiechnęła się pod nosem. McGonaggal spojrzała z kolei na niego z boleścią.
- Syriusz... - powiedziała błagalnie, i użycie jego imienia zamiast nazwiska zamknęło usta wszystkim innym żartownisiom. Gdy Minister Magii wkracza do Hogwartu we własnej osobie, żarty się kończą.
No dobrze, to przecież Huncwoci. Żarty się pauzują.
- Kiedy wejdziecie na salę, nie stójcie wszyscy razem w kupce jak jakieś przestraszone Skrzaty. Macie się rozdzielić, o tak - McGonaggal weszła w ich grupę i zaczęła rozsuwać ich na boki jak kociołki w sali do eliksirów. - Potter i Fleming, Evans i Fross - zaniepokojonym wzrokiem spojrzała na Eryka, który jako jedyny stał pośród wszystkich zupełnie sam. Profesor zmarszczyła czoło w niezadowolonym grymasie.
- Dorcas... spóźni się - wyjąkał chłopak pod wpływem tego spojrzenia. - Ja mówiłem jej... Ale ona nie słuchała...
- No trudno - przerwała mu McGonaggal, wyjątkowo szybko dzisiaj tracąc cierpliwość. - Ona i tak nie musi dzisiaj robić dobrego pierwszego wrażenia...
- ...ona jest z Gryffindoru - wyrzucił jeszcze z siebie Eryk pod nosem.
- To jest jego obrona? - wyszeptał James, nachylając się do ucha Lily. Mimo powagi sytuacji prychnęła śmiechem.
- Potter, Evans, przecież dopiero was rozdzieliłam - McGonaggal znowu chwyciła ich za ramiona i rozsunęła na boki. - Macie zrobić dobre wrażenie, więc wmieszajcie się w tłum, podchodźcie do innych grup. W środku jest dużo ważnych osobistości, a któryś z profesorów zawsze was im przedstawi. Możecie im opowiadać o sobie, jesteście w końcu bardzo mądrą i ambitną młodzieżą, tylko nie za dużo, z umiarem. Uważajcie na żarty, nie wszyscy w środku mają poczucie humoru, szczególnie na swój temat. Słuchajcie, to podstawa udanej konwersacji, wysoko postawieni ludzie uwielbiają mówić o sobie - profesor na chwilę umilkła, po czym ściszyła głos. - Tylko nie powtarzajcie tego nikomu, bo mówię to wam tylko po to, żebyście wypadli dobrze. Stąd te grupy, bo to nie jest Bal Noworoczny, na którym macie się dobrze bawić, tylko...
- Tylko przyjęcie, na którym reprezentujemy Hogwart - dokończył Syriusz. - Przecież wiemy, pani profesor.
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami. McGonaggal patrzyła na nich uważnie i zmarszczka pomiędzy jej brwiami w końcu zniknęła, gdy profesor po raz pierwszy tego wieczoru lekko się rozluźniła.
- No dobrze - powiedziała jakby do siebie. - Dobrze to słyszeć, Black. Ty i Path zostajecie sami, ale dla was to nie pierwszyzna, prawda? Tak więc wchodzimy i od razu rozchodzimy się na boki w swoich grupach, czekamy aż ktoś nas przedstawi... - ustawiła się przodem do wejścia i po raz ostatni spojrzała przez ramię. - Tak?
- Tak, pani profesor - odpowiedzieli chórem.


- Myślałam, że to się nigdy nie skończy - powiedziała cicho Lily do Eryka, gdy szalenie nudny przedstawiciel czarodziejów w Banku Gringotta zdecydował się porzucić ich towarzystwo na rzecz poszukiwania drobnych przekąsek na lewitującym szwedzkim stole. - McGonaggal miała rację, ci ludzie chcą tylko mówić o swojej pracy.
Eryk nachylił się poufale w jej stronę.
- Myślisz, że przyznano mu tak wysokie stanowisko w Gringocie, bo wygląda jak przerośnięty goblin?
Lily prychnęła śmiechem, naprędko zasłaniając sobie usta serwetką. Mężczyzna naprawdę miał olbrzymi nos i mocno odstające uszy, ale był też wyższy nawet od Eryka, a jego głos był niski i dziwnie wibrujący.
- Miało być bez żartów - powiedziała, nadal krztusząc się śmiechem.
- Własnie dlatego są takie śmieszne - wyjaśnił Eryk. - Owoc zakazany.
Przytaknęła ze zgodą. Wszystkie żarty, szczególnie te najpłytsze i najgłupsze, wydawały się niemożliwie wręcz śmieszne wyszeptywane na ucho pośród tych poważnych, wysoko postawionych ludzi.
- Stresujesz się poznaniem Ministra? - zapytała, żeby spoważnieć.
Eryk rzucił jej zaskoczone spojrzenie.
- Trochę, ale teraz... - ogarnął wzrokiem salę. - Teraz już mniej. A ty?
- Też trochę - powiedziała Lily. - Ale ja już z nim kiedyś rozmawiałam, no i poza tym ja nie...
- Rozmawiałaś z nim? - zdziwił się Eryk - Kiedy?
- No wiesz, kiedyś na Dworcu, kiedy...
Zanim zdążyła dokończyć, między nimi pojawił się James, łypiąc na nich niezwykle wesołym spojrzeniem.
- Ej - przerwał. - Mówicie o tym kolesiu, no wiecie, tym, który wygląda, jakby troll puknął goblina?
Eryk zakrztusił się popijanym właśnie Korzennym Piwem tak głośno, że ściągnął na siebie uwagę kilku stojących dookoła postaci. Zagryzając wargi niemal do bólu, Lily rzuciła im przepraszające spojrzenie i wyciągnęła rękę, by poklepać przyjaciela po plecach.
- Albo - usłyszała po drugiej stronie małego stolika i zobaczyła Edith, która przechylała się nad nim w stronę Jamesa z szeroko otwartymi oczami. - Jakby goblin puknął trolla!
Stojący za jej plecami Syriusz zatrząsł się ze śmiechu tak mocno, że w jego oczach pojawiły się łzy. Lily, choć sama ledwo powstrzymywała wybuch śmiechu, powiodła załamanym wzrokiem po swojej grupie krztuszących się radośnie przyjaciół.
- Jesteście najgorsi - powiedziała, ale jej nagana nie zabrzmiała wystarczająco poważnie połączona z rozbawieniem w jej oczach. - Naprawdę, ja jestem dobrą, normalną osobą, a rozmawiając z Ministrem będę teraz przez was... - czuła narastającą panikę. - Będę teraz wyobrażać sobie... trolle i gobliny... gobliny i trolle... - uniosła przed siebie dłonie, obracając nimi w powietrzu. - W różnych konfiguracjach...
Zamiast uspokoić swoich przyjaciół, tylko jeszcze bardziej ich rozbawiła. Z niedowierzaniem powiodła po nich jeszcze raz wzrokiem i zobaczyła, że James patrzy na nią z uśmiechem tak ogromnym, na ustach ale i też w oczach, jakiego chyba jeszcze nie widziała u niego nigdy w życiu.
Pośród tego śmiechu przez ich powoli formujące się kółko przeszedł kelner niosący kieliszki zawierający różnokolorowe, wibrujące i bulgoczące, mieniące się złotem i najgłębszą czernią kieliszki. Kelner spojrzał w złym kierunku, jego oczy zaświeciły się nienaturalnym blaskiem, radośnie głupi uśmiech rozświetlił jego twarz, i zaraz potem odszedł.
A w dłoniach Edith wibrowały i bulgotały dwa kieliszki czegoś, co zdecydowanie było prawdziwym alkoholem.
Lily otrząsnęła się jako pierwsza.
- To trochę nie fair, Edith - powiedziała głosem, usilnie starając się, aby nie czuć było w nim zazdrości.
- Każdy używa tego, co ma - odpowiedziała Edith zupełnie nieporuszona, jeden z kieliszków podając Syriuszowi i stukając się z nim z zadowoleniem.
- Ale... - Lily zaczynała się czuć coraz mniej komfortowo. - Naprawdę myślicie, że picie alkoholu w tym towarzystwie to taki dobry pomysł?
- Ruda, wyluzuj - mruknął Syriusz, jednym haustem wlewając w siebie co najmniej połowę kieliszka. - My dopiero zaczynamy, oni piją to już od ponad dwóch godzin - powiódł ręką po sali. - Połowa z tych gości jest już solidnie wstawiona.
Lily podążyła wzrokiem za jego ręką. To prawda, atmosfera na sali zaczęła się już nieco rozluźniać, ale to nie był powód, by aż tak ryzykować. Spojrzała na Edith i Syriusza, zupełnie załamana, ale dojrzała też coś innego. Edith zdawała się chować za Erykiem, a James zdawał się poruszać zgodnie z ruchami Syriusza, świadomie albo nawet nieświadomie zasłaniając przyjaciela przed wzrokiem innych osób na sali. Westchnęła. Wycisk, jaki dała im McGonaggal w tym roku i niekończące się treningi quidditcha mocno ograniczyły czas wolny jej przyjaciół. Tak bardzo, że czasem zapominała już zupełnie, że przyjaźni się z Huncwotami.
- Już rozmawiali z Colinsem - wyszeptał James, widząc, że naprawdę zaczyna się denerwować. - Więc mogą się nieco rozluźnić...
- Więc co, mogą robić wstyd przed innymi osobami? - odparła zdenerwowana. - Ja...
- Hej, Eryk, dam ci dziesięć galeonów - rzucił Syriusz, odkładając pusty już kieliszek na stół za nim. - Jeśli przez pierwszą minutę będziesz udawać przed Ministrem, że nie panimajesz po angielsku.
- Mozhe li da povtorish? - odparł swoim niskim, bułgarskim głosem Eryk, mrugając bez zrozumienia oczami.
Lily załamała ręce.
- Właśnie dlatego McGonaggal kazała nam się trzymać oddzielnie! - wysyczała, oskarżająco wymierzając palcem w całą czwórkę. - William - dodała, widząc zbliżającego się chłopaka, którego któryś z bułgarskich profesorów odciągnął od niej już jakieś pół godziny temu. - Zabierz mnie stąd, błagam!
William rzucił jej zaskoczone spojrzenie, ale bez słowa przyjął wyciągniętą w swoim kierunku rękę i poprowadził ją w stronę Vanilli i dwóch siwych, wysokich mężczyzn, których różniły wyglądem wyłącznie stylizacje bród.
James powiódł za nią nieobecnym wzrokiem.
- Antony i Axius Reymond - na dźwięk słów Eryka niemal podskoczył w miejscu. - Ambasadorzy Magicznego Kongresu Stanów Zjednoczonych Ameryki. Średnio ciekawi ludzie, nic nie tracisz.
James otrząsnął się.
- Jasne.
- Swoją drogą, faktycznie minęły już ponad dwie godziny - Eryk odsunął mankiet, spoglądając na zegarek. Na jego twarzy, oprócz zniecierpliwienia, pojawiła się też przebijająca się złość. - A Dorcas nadal tu nie ma.
- Dorcas? - zdziwił się. - Widziałem ją kilkanaście minut temu. Tam - dodał wobec zaskoczonego spojrzenia Eryka, wskazując mu palcem przejście do drugiego pomieszczenia. - Jest tu już chyba od dłuższego czasu.
- Świetnie - mruknął Fross pod nosem szorstko, choć jego oczy zdawały się błysnąć radośnie. - W takim razie ja pójdę jej poszukać. Księżniczka...
James prychnął śmiechem.
- To dzisiaj bardzo adekwatne przezwisko...
- Słucham? - Eryk obrócił się na pięcie.
- Nic, nic... - James odchrząknął. - Z resztą, ja też pójdę szukać Britain. Nie widziałem jej od... - zająknął się. - No, do zobaczenia.
- Do zobaczenia - odparł Eryk ze śmiechem, powoli kierując się w stronę wskazanej mu przez Jamesa sali.
Ta, w przeciwieństwie do poprzedniej - udekorowanej w purpury - cała była złota. Ciężkie złote zasłony opadały z błyszczących złotych karniszy, złote żyrandole rzucały światło na bladozłote ściany udekorowane obrazami w wyblakłych złotych ramach. Nawet postaci na tych wszystkich portretach i pejzażach zdawały się specjalnie na tę okazję przybrać złote szaty. Złoto, złoto, złoto. Od całego tego złota Erykowi zakręciło się w głowie i musiał na chwilę opaść na jedno ze stojących pod ścianą - oczywiście złotych - krzeseł.
Świat czarodziei bywał niezwykle męczący. Czy nawet wystrój przyjęć musiał być czarodziejski, uderzać w przybysza całą gamą nienaturalnie podkręconych bodźców, od których mieszało się człowiekowi w głowie? Czemu złoto nie mogło pozostać złotem, czemu musiało być czarodziejsko złote?
Wyciągnął rękę po szklankę wody, którą życzliwie zaproponował mu kelner. Pociągnął z niej łyk wody i z zażenowaniem zauważył, że na krzesłach po drugiej stronie wejścia siedzi dwóch innych mężczyzn, z tak samo zamglonymi jak on oczami, w tej samej zmęczonej pozie, z tą samą dobrodusznie zaoferowaną szklanką wody.
Ach, więc to epidemia.
Przypomniawszy sobie, po co tutaj w ogóle przyszedł, powiódł wzrokiem po sali, szukając w niej Dorcas. Ale to nie zmysł wzroku pomógł mu ją odnaleźć.
Pośród tych wszystkich poważnych, profesjonalnych rozmów usłyszał śmiech. Śmiech starszych mężczyzn i kobiet, odprężony i radosny, szczery w swojej donośności, ale wciąż elegancki. A pośród tego śmiechu najwyższy, radośnie wibrujący głos swojej dziewczyny.
Zaskoczony powiódł wzrokiem za tym odgłosem.
Dorcas stała pośród grupki poważnie ubranych mężczyzn i wytwornych kobiet, zrelaksowana i uśmiechnięta. Jej ręce poruszały się w żywej gestykulacji. Ubrana była w czerowną sukienkę, tak jak wtedy, kiedy widział ją po raz pierwszy w czasie Balu Noworocznego. Sukienka była z lekko odbijającego światło materiału i poza swoim kolorem była bardzo skromna - bez rękawów, z płytkim dekoltem w łódkę. Wyglądała pięknie, ale też w oczach Eryka Dorcas zawsze wyglądała pięknie. Ale było też w niej coś innego. Coś, co wyróżniało ją na tle wszystkich jej rówieśników na tej sali.
Dorcas była rozluźniona. Wszyscy dookoła, nawet Syriusz czy Edith, byli lekko spięci, kiedy rozmawiali ze starszymi, wysoko postawionymi ludźmi, z którymi mieli mało wspólnego. Niektórzy byli zwyczajnie nerwowi, jak Lily. Inni po prostu stawali się nudni.
Dorcas była rozluźniona, i nie była nudna. Nie była też dziecinna, ani bezwstydna, ani złośliwa, ani naburmuszona, ani figlarna - jak zazwyczaj, gdy była rozluźniona. Była dystyngowana.
Dystyngowana! Dorcas!
Nie musiał jej słyszeć, by to zrozumieć. Wystarczyła mu reakcja malująca się na twarzach i w postawach otaczających jej osób. Pojedyncze słowa, które docierały do jego uszu z końca sali.
Dorcas opowiadała jakąś anegdotę. Jej usta poruszały się wolniej niż zazwyczaj. Nie zarzucała zgromadzonych wokół siebie ludzi codziennym potokiem słów. Mówiła wolniej, ale w sposób zajmujący. Modulowała głosem. Czasem głośno, by coś podkreślić. Czasem ciszej, by słuchacze nieświadomie nachylali się w jej stronę, chcąc słyszeć ją lepiej. Hipnotyzowała swoim głosem i swoimi dłońmi, poruszającymi się w równie elegancki, co ekspresyjny sposób. Krąg wokół niej zdawał się zacieśniać, głowy nachylały się w jej stronę, spojrzenia wbijały się w nią jak szpilki. Napięcie rosło, wszyscy słuchali w skupieniu. Głowy kiwały się ze zrozumieniem. Usta słuchaczy otwierały się pełne pytań i zamykały, nie chcąc jej przerwać. Nie było w tym żadnych czarów, żadnych trików przekazanych od prababki wili - to był czysty, mugolski urok.
Dorcas nareszcie powiedziała ostatnie zdanie, urwała, jej ręce rozłożyły się w bezradnym geście, a wszyscy dookoła wybuchnęli śmiechem i rozluźnili się. Rozluźnili się, nawet nie odczuwając tego, że jeszcze przed chwilą wszyscy trzymani byli w skrajnej niepewności.
Eryk miał minę jak ktoś, kogo Testrala kopnęła właśnie idelanie w środek czoła.
Dorcas dojrzała go z drugiego końca sali i uśmiechnęła się w nieco przepraszający sposób. Grzecznie przeprosiła i odwróciła w jego stronę. Jakiś mężczyzna, który dopiero co jednym haustem wychylił zawartość całego swojego kieliszka, niezbyt kulturalnie złapał ją za nadgarstek, chcąc najwyraźniej zatrzymać ją, by kontynuować rozmowę. Eryk drgnął, ale zanim zdążył się poruszyć i zareagować, Dorcas obdarzyła mężczyznę jednym ze swoich najszerszych, najbardziej czarujących uśmiechów i skupiając na swojej twarzy całą jego uwagę, szybko wykręciła swój nadgarstek z jego palców. Mężczyzna odpowiedział jej równie radosnym grymasem. Chyba nawet nie zauważył, że pozbyła się jego uścisku.
Eryk zamrugał i wstał, w końcu odzyskując siłę w nogach. To całe przedstawienie było jak kubeł zimnej wody, bo jak to inaczej nazwać, niż przedstawienie?
Znał Docras. Była czarująca, ale w inny sposób. Przecież nie opowiadała tym ludziom swoich pieprznych żartów, prawda?
Dorcas dotarła do niego i delikatnie uścisnęła jego ramię.
- Przepraszam, chciałam od razu przyjść do ciebie, ale wszyscy zachodzili mi drogę jak laski na potańcówce Syriuszowi Blackowi - powiedziała zasapana. Ku jego uldze, ale też zaskoczeniu, nie spróbowała ucałować go na powitanie. Wraz z jej słowami spadł nagle cały ten urok, który spowijał ją wcześniej, wszystkie delikatne gesty i elokwentne słówka zniknęły jak gdyby Dorcas, którą znał na codzień, jednym wdechem wchłonęła je z powrotem wgłąb siebie. To wrażenie wzmocniły jeszcze jej kolejne, na wpół żartobliwe, na wpół na serio wypowiedziane słowa z tym jej uśmiechem narąbanego skrzata: - To co? Chlapniemy coś sobie?
Eryk zaniemówił.
- Nie no, żartowałam sobie przecież - powiedziała, raczej w mało przekonujący sposób, wobec jego skonfundowanej miny. - Czemu masz minę, jak...
- Jak troll na kursie giełdowyn? Jak koza na święcie kapusty? - wyliczył tylko parę z usłyszanych od niej powiedzeń.
Dorcas zawahała się.
- Właściwie to chciałam powiedzieć, 'jak skrzat na składzie bielizny'.
- 'Jak skrzat na sładzie bielizny'? - wyszeptał z niedowierzaniem, po czym subtelnie wycelował palcem w ludzi zgromadzonych na sali. - Czemu jak z nimi rozmawiasz, to nie używasz takich określeń?
Dorcas prychnęła śmiechem.
- Chcesz żebym powiedziała 'skrzat na składzie bielizny' przy szefie Munga? Przecież to niepoprawne politycznie!
- A jakbyś to powiedziała?
- No nie wiem, jak wiewiórka na festiwalu żołędzi? Koleś uwielbia wiewiórki. Ma ich w domu całą masę.
- Koleś? - powtórzył z niedowierzaniem. - Chwila, serio, szef Munga trzyma w domu wiewiórki?
- Tak, ten dom to jakiś dom wariatów - pochyliła się w jego stronę poufale. - Znaczy dom wiewiórek-wariatów. Wszystkie zasłony są porwane, tapicerka porwana, no i te wiewiórki-świruski skaczą z karnisza na karnisz - aby pomóc mu zwizualizować tę wizję, uniosła dłonie pod pobródek i wysunęła do przodu górne zęby. Eryk musiał się roześmiać wobec tej tak nieudanej transformacji.
- Sama wyglądasz, jak wariatka.
- Dziękuję.
- Tyle godzin w Skrzydle Szpitalnym - zastanowił się na głos. - Tyle podsłuchiwania Pomfrey, ktora godzinami plotkowała ze znajomymi w swoim gabinecie i ani razu nie słyszałem o tych wiewiórkach.
- To dlatego, że wiedzą o nich tylko bardzo wtajemniczeni - Dorcas spojrzała na niego ostro. - Ty też się nikomu nie wygadaj.
- Tylko wtajemniczni? - zmarszczył brwi. - W tym ty?
Zdawało się, że stracił zainteresowanie Dorcas. Z głową obróconą w kierunku sali, zdawała się niemalże węszyć jak pies myśliwski, gotowa z najciemniejszych zakamarków pomieszczenia wypłoszyć któregoś z mniej socjalnych, ale ważniejszych osobistości. I potem, zapewne, od razu przystąpić do ataku.
- Dorcas - powtórzył, zwracając na siebie jej uwagę. - W tym ty?
- No jasne - odparła, znowu obracając głowę w jego kierunku i uśmiechając się czarująco. - Znam go, od kiedy miałam jakieś siedem lat.
- Hę? - wymamrotał.
- Dobra, Eryk, rozumiem - powiedziała w końcu, opierając obydwie dłonie na jego ramionach i nareszcie poświęcając mu swoją pełną uwagę. - Rozumiem, że to dla ciebie dziwne, widzieć mnie, jak nie mówię kompletnie zbereźnych lub dziecinnych rzeczy, jak zazwyczaj. No ale chyba nie spodziewałeś się, że będę się tak samo zachowywać przy poważnych ludziach?
Niepewnie pokręcił głową.
- Ty też przecież nie rozmawiasz z tymi ludźmi na temat tego jak bardzo kochasz qudditcha, prawda?
- Oczywiście, że nie - odparł szybko, mimo że może wymsknęło mu się dzisiaj na ten temat słówko, albo zdanie, albo może pełne dziesięć minut zdań przed szefem rezerwatu smoków w Szwecji.
- Ani o tym, że uważasz Eliksiry za utrudnioną lekcję gotowania -kontynuowała Dorcas. - I że wolałbyś w tym czasie ćwiczyć transmutowanie przyzwoitych rzeczy w nieprzyzwoite rzeczy...
- No nie...
- .. ani jak bardzo lubisz dostać tłuczkiem na boisku, że dźwięk łamanej kości brzmi dla ciebie piękniej niż symfonia Bethovena, i że kochasz ten ból bardziej niż cokolwiek na świecie, ty mój słodki zboczeńcu...
- Dorcas, nie! - roześmiał się.
Momentalnie spoważniała.
- A więc po prostu lecisz na Pomfrey!
- Na Merlina, Dorcas!
- Dziewczyny mnie ostrzegały...
Patrzył na nią, czując się tak, jakby znowu zakochiwał się w niej ten pierwszy raz.
- Dorcas, nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo mam ochotę teraz ciebie pocałować.
Uśmiechnęła się do niego.
- No tak, ale nie można tak przy tych ludziach.
- Proszę, nie bierz tego do siebie jako coś złego - powiedział powoli. - Ale po prostu nie spodziewałem się po tobie, że będziesz przestrzegała tych niepisanych reguł.
Spojrzała na niego zaciekawiona. Oczywiście, że nie wzięła tego do siebie. Jedną z rzeczy, którą tak w niej lubił było to, że trudno ją było przez przypadek obrazić - była zbyt tolerancyjna. Wobec swoich własnych cech, oczywiście.
- Nie spodziewałeś się po mnie, że będę się przyzwoicie zachowywać w otoczeniu poważniejszych ludzi? - zapytała w końcu.
- Nie. Po prostu nie spodziewałem się, że będziesz w tym aż tak dobra.
Dorcas nadal patrzyła na niego uważnie, ale w końcu uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
- Lata praktyki - powiedziała.
Zanim zdążył zapytać, co ma na myśli, usłyszeli chrząknięcie i obydwoje odwrócili się w stronę wejścia do jeszcze kolejnego pokoju. W ich kierunku zmierzał Flitwick, jak zwykle bardzo szybko przebierając swoimi krótkimi nogami.
- Panie profesorze! - Dorcas uśmiechnęła się radośnie.
- Och, Dorcas, moja droga - Flitwick jak zawsze jeszcze bardziej ożywił się na jej widok. - Witaj. Proszę, wybacz mi, ale będę zmuszony porwać pana Frossa.
Eryk prawie parsknął śmiechem. Był jednym z ulubionych uczniów Flitwicka, ale nawet mimo tego, że był Krukonem, nadal pozostawał 'panem Frossem'. Dorcas była naprawdę dobra z Zaklęć... Może rzuciła na Flitwicka jakieś zaklęcie?
- Porwać? - powtórzył.
- Tak, chodź za mną, chłopcze - powiedział zdecydowanym głosem. - Przedstawię cię Ministrowi Magii!
Eryk poczuł lekki skurcz w żołądku, ale szybko uspokoił go kilkoma głębszymi wdechami. Wejście na boisko quidditcha podczas gry setki ludzi wrzeszczały dookoła było o wiele bardziej stresujące. A do tego, jeśli na tym samym boisku ktoś wbije ci w żołądek trzy tłuczki z rzędu, to człowiek przestaje się obawiać, że cokolwiek w życiu poza boiskiem będzie równie bolesne.
- Powodzenia! - zawołała za nim Dorcas radosnym głosem.
Razem z Flitwickiem Eryk przeszedł do kolejnej sali, tym razem beżowej, klasycznej, z ciężkimi, ciemnymi meblami i pochodniami podwieszonymi nad głowami znajdujących się w środku osób. Sala była najskromniejsza ze wszystkich i nie kręciło się od niej w głowie. Światło rzucane przez pochodnie było jasne i spokojne, meble zachęcające do wypróbowania. Świeże powietrze wpadało przez otwarte na oścież okno.
W tym oknie, ubrany w czarny smoking i z prążkowaną peleryną zarzuconą na plecy, siedział Minister Magii Alfred Colins. W lewej dłoni trzymał na wpół wypalone cygaro, które odłożył na bok, gdy tylko zobaczył zbliżających się w jego kierunku Flitwicka i Eryka. Wstając z gracją, ale też typową dla ludzi na jego stanowisku opieszałością, wyciągnął w kierunku Eryka rękę.
Wzrok Eryka mimowolnie powędrował na cygaro. Chyba nigdy wcześniej nie widział go w ręku czarodzieja. Jego spojrzenie najwidoczniej spoczęło na nim zbyt długo, bo Minister powiedział:
- Zaproponowałbym ci jedno, ale przecież jesteście nieletni.
Eryk otrząsnął się.
- Naturalnie, z resztą i tak bym nie mógł - odpowiedział grzecznie. - Mam jutro trening z samego rana.
- Ach tak - Minister uśmiechnął się. - Słyszałem, że jesteś tutaj prawdziwą gwiazdą, jeśli chodzi o quidditcha.
- Poznał już pan Jamesa Pottera prawda? - Eryk zmrużył porozumiewawczo oczy. - To jego wolimy tutaj nazywać gwiazdą.
Mężczyzna roześmiał się głośno, gasząc jednocześnie to samo cygaro, które niemal wytrąciło Eryka z równowagi. Ale teraz stał już z powrotem pewnie na nogach - udało mu się rozbawić Ministra Magii.
- Przekomiczny chłopak - powiedział. - I podobno bardzo zdolny.
- Nie mógłbym powiedzieć o Jamesie złego słowa - przyznał Eryk.
- Naprawdę? - mężczyzna odwrócił się nagle w jego stronę. - A na temat wysadzania toalet? Też ani złego słowa?
Eryk spojrzał na niego uważnie, zbity z tropu.
Mężczyzna był średnio wysoki, niższy od Eryka niemal o głowę, ale coś w jego posturze i zachowaniu sprawiało wrażenie, jakby mówiło się do osoby znacznie bardziej postawnej. Miał szerokie ramiona i mocny kark. Jego palce były długie i kościste, wydające się niemal wiecznie napięte, gotowe do zaciśnięcia się w pięść. Twarz, mimo że przystojna i miejscami niemal delikatna, układała się w surowy wyraz. W ciele tego człowieka zdawały się mocować ze sobą przeciwieństwa. Gęste, nastroszone brwi wołały: 'uważaj na słowa'! Okrągłe, brązowe oczy szeptały: 'powiedz mi wszystko'! Nos był ostry, usta miękkie. Linie żuchwy twarde, męskie, a kości policzkowe deliatne, niemal kobiece. A kiedy uśmiechnął się do Eryka jeszcze zaledwie kilka sekund temu, ku jego najwyższemu zaskoczeniu, w policzkach Ministra pojawiły się dwa urocze dołki.
Eryk spojrzał w jego miłe, lecz dziwnie wyzywające brązowe oczy, z których z jakiegoś powodu umiał odczytać więcej niż z oczu zwykłego nieznajomego. I bardzo szybko pojął, że Minister go próbuje, drażni się z nim.
Dlatego wziął głęboki oddech i powiedział powoli:
- Co prawda nie było mnie tutaj, gdy James rozsadzał toalety... Ale kiedy miałem trzynaście lat, moi starsi koledzy z Durmstrangu podjęli się tego samego zadania - wziął głęboki oddech. - Kiedy już udało im się obejść zabezpieczające zaklęcia, toalety eksplodowały w momentach niemożliwych do przewidzenia, na przestrzeni prawie dwóch miesięcy. James natomiast - zaznaczył. - Podjął się zaklęcia wymagającego o wiele większej wiedzy i sprawności w tej dziedzinie. Toalety szły w powietrze tylko wtedy, gdy siadali na nich Ślizgoni... Tak więc tak, nie mam o Jamesie absolutnie nic złego do powiedzenia. Wykazuje wielki talent do zaklęć i nieskazitelny kompas moralny.
Zakończywszy swój wywód, Eryk spojrzał Ministrowi w oczy z bardzo poważną miną. Przez obydwoje chwilę patrzyli się na siebie bez słowa, aż w końcu kąciki ust mężczyzny zadrżały i musiał się mimowolnie uśmiechnąć. Eryk odetchnął głęboko, nareszcie się rozluźniając.
- Tacy chłopcy jak ty i James - powiedział Alfred Colins z pełnym zadumy uśmiechem. - Przypominacie mi siebie samego i moich kolegów, kiedy byliśmy w waszym wieku - bezczelnych, którym przez wzgląd na talent wszystko uchodzi na sucho, wiecznie ganiającymi za zniczem i... hmm... politycznie niepoprawnych - roześmiał się i uniósł głowę. - Też nie lubiłem Ślizgonów, a teraz z nimi pracuję.
- Współczuję.
- Och, Eryk, nie powtarzaj żartów. To nudne.
Eryk zamilkł, znowu zbity z tropu. Ten Alfred Colins to był bardzo niebezpieczny człowiek.
- Zamiast tego opowiedz mi coś o sobie - z powrotem usiadł w oknie i wskazał Erykowi miejsce naprzeciwko. - Jak odnajdujesz Hogwart? Jakie masz zainteresowania, jakie hobby?
Eryk usiadł i zaczął opowiadać. Mówił o latach spędzonych w Durmstrangu. Mówił o Hogwarcie. Mówił o zajęciach, o fascynacji transmutacją, o quidditchu, o przyszłych ambicjach jako auror. Żartował o godzinach spędzonych w Skrzydle Szpitalnym, ale tylko raz. Żartował o byciu adoptowanym przez Gryffindor, ale tylko raz. Starał się używać dokładnych, a nie przypadkowych określeń. Starał się nie mówić rzeczy banalnych.
Trzymał się na baczności, czując, że jest na terenie nieznanym. Wbił spojrzenie w oczy Ministra Magii, zważając na każde jego mrugnięcie, każde zmrużenie powiek, każde zmarszczenie brwi. Mówił powoli, próbując odnaleźć się w tym spojrzeniu jak na mapie wskazującej kierunek do celu, czymkolwiek on by był w tej sytuacji. Ale jakiś cel na pewno był, dlatego był przepytywany w tak dokładny sposób. I o dziwo, umiał odczytać objawy zarówno irytacji, jak i pochwały w twarzy mężczyzny, zupełnie tak, jakby już kiedyś go widział i już kiedyś z nim rozmawiał. I chodź emocje na tej twarzy zdawały się zmieniać co kilka sekund, Eryk nadążał za nimi - z wysiłkiem, ale bez pomyłek. Po kilkunastu minutach dyskusji miał wrażenie, że nie powiedział nic, co ten niezwykle surowy mężczyzna mógłby osądzić jako głupie bądź banalne. Aczkolwiek z wysiłku miał też wrażenie, jakby minęły co najmniej dwie godziny, a nie dwadzieścia minut.
I nadal nie rozumiał, czemu mężczyzna na tak wysokim stanowisku chciałby wiedzieć o nim tak wiele.
Od jego ostatniego słowa minęło już kilka sekund, a Alfred Colins nadal wpatrywał się w niego w tak przeszywający sposób. Uważne spojrzenie jego okrągłych, brązowych oczu wydawało się dziwnie znajome.
Eryk odchrząknął.
- Czuję, że może mówiłem o sobie zbyt długo, panie Ministrze - powiedział. - Nie chciałbym zajmować panu aż tak dużo czasu...
- Ależ skądże, Eryku - odparł tamten z lekkim uśmiechem. - Przecież specjalnie zostawiłem ciebie na sam koniec, żebyśmy mogli sobie trochę dłużej porozmawiać.
I wtedy nagle coś, jakaś myśl, która tkwiła tuż na wyciągnięcie ręki, tuż pod spodem jego świadomości, wypłynęła na górę i Eryk poczuł, jak jego brzuch skręca się mocniej niż nawet od uderzenia tłuczkiem.
Minister osobiście zasugerował, żebyście byli obecni.
No wiesz, kiedyś na Dworcu...
Eryk gwałtownie przełknął ślinę.
- Tak? Dlaczego? - zapytał. Niedowierzanie było jego ostatnią deską ratunku.
Księżniczka to dzisiaj bardzo adekwatne przezwisko...
No nie, ale to nie może być prawda, przecież by wiedział...
Ona nie musi dzisiaj robić pierwszego wrażenia.
Jego dziewczyna wzruszająca ramionami: Lata praktyki.
Teraz widział, że to Alfred Colins czyta w jego twarzy.
Colins.
Colins, kurwa, Colins!
Błyskawicznie odczytał panikę Eryka. I zrozumiawszy, skąd się ona wzięła, pojmując tę niewiedzę i zaskoczenie, jego oczy niemal radośnie rozbłysły, a kąciki ust uniosły się leciutko w górę.
Innymi słowy, uśmiechnął się w perfidny sposób Dorcas.
- No jak to? Chciałem poznać chłopaka, który tak zawrócił w głowie mojej córce.
I pośród tego głos Dorcas:
Tiara musiała być narąbana, kiedy przydzielała cię do domu umysłowo inteligentnych.

6 komentarzy:

  1. Oooh Eryk, mój Ty niewinny kwiatuszku! Taki bystry, taki zdolny, a taki niedomyślny hihihi Ale coś czuję, że Dorcas czeka porządne lanie jak tylko wrócą z imprezy. No serio, Fross będzie zły... Mimo, że wypadł dobrze przed teściem, tak mi się wydaje przynajmniej hm..
    Remus?! Czy ty żywisz uczucia do jakiejś niewiasty niebędącej Rose Wing?! Proszę się wytłumaczyć!
    James, twoje uliazanie włosów przyprawiło mnie o zawał, ale że wciąż nie ogarniasz sprawy z Lily to chociaż mam pewność, że to wciąż Ty
    CO Z ALICJĄ I FRANKIEM?! Nie zniosę dłużej tego zawieszenia, braku, dziury w mym sercu, gdzie żarty o Filchu i włosach Alicji?
    Kochana Autorko, ten przeuroczy rozdział to plaster po smutnym i mrocznym rozdziale poprzednim. Jest bankiet, sukienki ale też blada Edith i współczująca Rose, jest idealnie.
    Czekam na więcej!
    Zachwycona, podekscytowana i szczęśliwa
    Mała Mi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wierzę, że udało Ci się odpowiedzieć tego samego dnia! Biorąc pod uwagę, jak (paskudnie) rzadko publikuję tutaj posty, pierwszego komentarza spodziewałam się dopiero po jakimś miesiącu.
      To się dopiero nazywa oddany Czytelnik! W nagrodę przesyłam całusa od Syriusza, i naprawdę z całego serca dziękuję!

      Usuń
  2. Daję znać, że zabieram się za czytanie, chociaż czasu mam niewiele xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział był przekomiczny, ostatnie akapity są mistrzowskie, a całość przebija, jak dla mnie, rozdział z przedstawieniem. To był świetny prezent urodzinowy:D
    Bardzo się cieszę, że piszesz dalej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku, faktycznie dawno nie było jednego z tych śmiesznych tytułów... Ale r-cje zobojętniania radują moje serduszko oddane chemii... W zasadzie (hehe) to nie ma znaczenia bo BĘDZIE ROZDZIAŁ <3
    Do przeczytania,
    Mała Mi

    OdpowiedzUsuń
  5. Podczas długich rozmyślań w pracy w mojej głowie pojawiła się jedna sentencja:'BIEGNĄC NOCĄ PO MOKREJ TRAWIE'. Nagle jak wielka lawina naszła mnie myśl, żeby sprawdzić co tam z opowiadaniem, które tak bardzo kocham. nawet nie wiesz jaka byłam szczęśliwa gdy zobaczyłam nowy rozdział. Spędzenie długich godzin w pracy stało się przyjemnością.
    Co do rozdziału, zdecydowanie brakowało mi narracji Lily i Jamesa. tak bardzo nie mogę się tego, kiedy James wreszcie się opamięta i zostawi tą Britain. Uggh nawet najmniejsza wzmianka o niej przyprawia mnie o ból głowy. Największym zaskoczeniem były ułożone włosy Jamesa. Czy ktoś zna sekret jak on ułożył te niesforne włosy? bardzo bym chciała przeczytać o układaniu ich :)
    Jeju kolejny raz rozbudziłaś moją miłość do tego opowiadania i jestem pewna, że jeszcze raz będę musiała je całe przeczytać.
    Mam nadzieję, że rozdział niedługo się pojawi. Umieram z tęsknoty z nowościami ze świata Hogwartu.
    Pozdrawiam cieplutko i życzę dużo weny :*
    Alnilam

    OdpowiedzUsuń