Wracam po bardzo długim czasie.
Ostatni fragment rozdziału to wynik pomysłu, który narodził się w mojej głowie, kiedy jeszcze zakładałam bloga. Chyba było to nawet ponad 10 lat temu? Narracja powoli do tego prowadziła, a nie byłam pewna, w jaki sposób ten wątek pasuje do bardziej lekkiego wymiaru tego opowiadania, w jaki ono przeistoczyło się w tym czasie. Wprowadzenie go bez zbędnego patosu wydawało mi się trudne, stąd tyle odwlekałam ten rozdział. Jak wyszło? Sami oceńcie.
Poza tym byłoby mi bardzo miło, gdybyście po przeczytaniu zostawili komentarz. Jestem ciekawa, czy starzy czytelnicy wytrwali w tej długiej przerwie, a może nawet pojawił się ktoś nowy?
To dla mnie prawdziwa motywacja!
Tymczasem...
- Dziewczyny, od kiedy wy sypiacie w jednym łóżku? - zapytała Lily, ze szczoteczką do zębów w ręku odgarniając kotarę łóżka Rose i znajdując ją przyciśniętą do boku Edith. Rose niepewnie zamrugała.
- Od trzech dni - odparła niepytana Dorcas, wychodząc właśnie z łazienki i wyłączają własną, elektryczną szczoteczkę. Edith zacisnęła powieki i zaczęła miarowo przecierać sobie oczy nadgarstkami, a Rose opuściła stopy na podłogę, ziewając przeciągle w dłonie. - Na samym początku myślałam, że to nie moje klimaty - kontynuowała Dorcas. - Ale teraz czuję, że zaczynam się robić zazdrosna.
Bardzo zadowolona, uśmiechnęła się szeroko i skończywszy wiązać swój puchaty szlafrok w różowe misie, wzięła się pod boki. Wyglądała doprawdy idiotycznie, tak samo z resztą jak Lily i Edith, które obdarowała podobnymi porannymi strojami na święta.
- Uff - wysapała Edith, przerwacając się na plecy i zakrywając oczy przedramieniem. - Wczorajsza impreza okazała się kompletną porażką.
Lily uniosła w górę brwi, ale powstrzymała się od komentarza. Zaczęła tylko znowu szczotkować zęby.
- Nie bez twojego udziału - powiedziała Dorcas, którą nie cechowała podobna powściągliwość.
Edith westchnęła jeszcze głośniej.
- Będę musiała przeprosić Britain - mruknęła bez entuzjazmu.
- Lepiej trzymaj się od niej z daleka - powiedziała Rose, dopiero co odnajdując bosymi stopami leżące przy łóżku klapki. Westchnęła jeszcze sennie i dotknęła ręki Edith, zanim podniosła się z łóżka. - Zresztą... co niby miałabyś jej powiedzieć?
Edith w końcu zabrała ręce od twarzy i otworzyła oczy, wpatrując się nimi tępo w baldachim nad łóżkiem.
- Rose ma rację - dodała Lily. - Zanim spróbujesz ją przeprosić... może po prostu poukładaj sobie własne sprawy w głowie. No wiesz... hmm... ogarnij się czy coś.
Rose rzuciła jej zaskoczone spojrzenie, a Edith spojrzała na nią bez zrozumienia. Lily odchrząknęła.
- Ogarnij się, kobieto! - powtórzyła już niższym, naśladującym Syriusza Blacka głosem.
Path lekko się uśmiechnęła i podniosła na łokciach.
- Co nie zmienia faktu, że... wczorajszy dzień był kompletną porażką - powiedziała. - Czy ktoś się w ogóle dobrze bawił?
- Ja na pewno nie - Rose wzruszyła ramionami. - Barton zdecydowanie nie przesyłał mi najcieplejszych ze swoich spojrzeń.
- To Barton w ogóle umie patrzeć w inny sposób?
- Umie - Rose skrzywiła się. - Właśnie dlatego jest to takie nieprzyjemne.
- Ja przesiedziałam cały wieczór z Peterem - Dorcas usiadła na łóżku i zaczęła sobie suszyć włosy różdżką. Mimo zamiłowania do mugolskich urządzeń, suszarka była zdecydowanie zbyt wolna jak na jej preferencje. - Peter bawi mnie przez jakąś godzinę, półtorej. Potem zawsze zaczyna mnie irytować. Za mocno śmieje się z moich żartów... - zawahała się. - Przez chwilę to przyjemne, ale potem zaczynam zastanawiać się, czy którykolwiek z nich był tak naprawdę śmieszny.
- Dorcas, na gacie Merlina -- Lily uśmiechnęła się do niej czule. - Każdego dnia jestem wdzięczna, że okazałam się godna twojej przyjaźni .
- I twojego cennego, cennego czasu - dodała Edith. - Mogę dodać jeszcze jakiś żart, czy już wyczerpałam swój limit na dzisiaj?
- Po prostu brak mu charyzmy - próbowała się wytłumaczyć Colins.
- Nic dziwnego, że tak dobrze rozumiecie się z Syriuszem. Tylko jemu zdarza się powiedzieć coś równie nieprawdopodobnego.
- Niee, Syriusz jest wszech-kochający - Dorcas uniosła w górę palec. - Remus, Remus umie naprawdę zmieszać człowieka z błotem.
- Nie zauważyłam - wypaliła bez zastanowienia Rose.
Dorcas przewróciła oczami.
- Ciekawe dlaczego...
- Lily, a ty? Ty chociaż byłaś z chłopakiem.
Evans wzruszyła ramionami.
- William jest... - zaczęła bez przekonania. - Jest fantastyczny, ale... No ale to nie jest najlepsza osoba na imprezę, jeżeli wiecie, o co mi chodzi. Z nim można porozmawiać, albo... albo...
- Napić się herbaty - dokończyła Dorcas z niewinną miną. - Pograć w szachy.
- Posłuchać jazzu - dodała Rose. - Cholera, jak ten William przypadłby do gustu moim rodzicom!
- Dziękuję za rady, moje drogie. Ja przynajmniej mam chłopaka, z którym mogę iść na imprezę.
- Ja też mam chłopaka! - zaprotestowała Dorcas.
Lily prychnęła.
- Skrzydło Szpitalne ma twojego chłopaka, Dorcas. Pomfrey ma nowego chłopaka i spędza z nim więcej czasu od ciebie.
Edith roześmiała się radośnie w drodze do łazienki i Lily zdała sobie sprawę z tego, że nie słyszała tego tak miłego dla ucha dźwięku już od jakiegoś dłuższego czasu.
- Zrobiłaś się bardzo złośliwa, Evans - Dorcas wyraźnie miała ochotę się obrazić. - Pomfrey i Eryk nie są w żadnym związku.
- Ależ są, i to od bardzo długiego czasu! - zaprzeczyła Rose. - Ja i Barton chodziliśmy z nimi na podwójne randki.
Samo wyobrażenie Eryka, Bartona, Rose i Pomfrey sączących herbatkę gdzieś w Hogsmeade pośród kompletnej ciszy sprawił, że Lily aż zatrzęsła się od śmiechu.
- Wiesz, że coś w tym jest, Lily? Ty i Pomfrey... Tych Bułgarów chyba ciągnie do surowych kobiet.
- Oprócz twojego...
- Ten emeryt wcale nie jest Bułgarem! - zakrzyknęła Dorcas.
- Emeryt? - Lily uniosła ręce do nieba.
- Evans, ty potrzebujesz kogoś, kto cię rozrusza - Dorcas szybko uchyliła się przed poduszką, która z winy Lily szybko poszybowała w jej stronę. - Kogoś, kto weźmie cię w obroty, zabierze cię na tańce, a nie na recytacje Hamleta z Zakazanym Lesie!
- Czemu nikt nie zaprasza mnie na te recytacje? - załamała ręce Rose.
- Kogoś, kto rzuci cię na stół, a nie przeorganizuje ci biurko! - dalej rozpisywała się Dorcas, przeskakując łóżka w ucieczce przed goniącą ją Lily. - Kogoś z ikrą, a nie... a nie...
- Faceta bez jaj - pomogła jej Edith. - Oczywiście, z szacunkiem do Williama.
- Nie widzę związku...
- No wiesz... ikra... jajka... w mojej głowie miało to więcej sensu, Rose.
Lily w końcu dogoniła wygłupiającą się Dorcas, ale ta zamiast spróbować się wyrwać, chwyciła jej twarz w dłonie i kontynuowała swoje wygłupy.
- Lily, moje dziecko, długie życie przed tobą i musisz je w końcu rozpocząć. Spójrz w moje oczy - dodała, zbliżając swoją twarz nienaturalnie blisko do twarzy Evans i wchodząc w kulminacyjny moment swojego przedstawienia. - Posłuchaj mnie. Lily, więdniesz, Lily, ty już nie uśmiechasz! - dodała w stronę twarzy przyjaciółki, mimo że ta właśnie krztusiła się od śmiechu. - Rzuć tego starego filozofa a odnajdź błazna! Znajdziemy ci kogoś, przy kim znowu będziesz się uśmiechać! Znajdziemy ci...
Drzwi otwarły się gwałtownie i obydwie zwróciły głowę w ich kierunku.
W progu stał James.
Głowę Lily nagla zbombardowały dziwne myśli i emocje, które nie miały prawa istnieć w jej głowie. Na początku uśmiechnęła się, potem zbladła, a potem oblała rumieńcem i przez chwilę żałowała, że nie może po prostu zemdleć na zawołanie.
James stał w progu, nieco zszokowany, bo mimo późnego ranka zastał dziewczyny jeszcze nieprzebrane, ze szczoteczkami do zębów w dłoniach i w sytuacji, która ogólnie rezcz biorąc mogła uchodzić za raczej intymną.
Może dlatego właśnie ludzie pukają? James zawsze zastanawiał się, skąd wziął się ten zwyczaj.
Po chwili jego zmieszanie minęło i odchrząknąwszy, wycelował palec w kierunku dziewczyn.
- Wasze szlafroki w skali jeden do dziesięciu - oznajmił. - Oceniam jako: siedem - wycelował palec w Edith. - Osiem - palec w kierunku Lily. - Dorcas - na widok jego palca Dorcas obróciła się dookoła osi, dumnie prsentując swoje pluszowe wdzięki - Dorcas, cholera, jedenaście na dziesięć - Colins wykonała niemy gest zwycięstwa. - Rose, Rose, Rosie, minus dwadzieścia, co to do cholery jest?!
Rose, która jako jedyna przyjęła świąteczny prezent od Dorcas jako żart, a nie prawdziwy fragment garderoby, spojrzała w dół na swój granatowy, satynowy płaszcz kąpielowy.
- Przykro mi, że ci się nie podoba.
- Nie podoba? Jest odrażający - James wszedł do pokoju i przysiadł na pustym łóżku Edith. - Gdzie misie? Gdzie chmurki, gdzie baranki?
- James - Rose założyła ręce na piersi. - Co ty tutaj robisz?
Przez chwilę Potter po prostu uśmiechał się wdzięcznie, ale zaraz potem otrząsnął się, jakby dopiero co oprzytomniał.
- Eee... Dorcas - wymruczał. - Potrzebuję Dorcas.
Lily, której policzki w końcu wróciły do swojego zwyczajnego koloru, drgnęła zupełnie zaskoczona. Rose też zmarszczyła brwi i szybko spojrzała na Edith, spodziewając się jakiegoś wybuchu zazdrości. Ale Edith po prostu podreptała w kierunku łazienki. James zawsze przychodził do niej, kiedy miał jakieś rozterki. Albo do Lily. Właściwie to ostatnio była to zwykle Lily. Czego, do cholery, mógł chcieć od Dorcas?
- No dobra - mruknęła Dorcas. - Ale nie mam za dużo czasu.
- Ja też - odparł James. - Mam za pół godziny spotkanie w gabinecie dyrektora.
- U lala, fantazyjne życie, nie chwal się tak. I daj mi tylko umyć zęby.
- Już myłaś - przypomniał jej James. - Ten twój mugolski wynalazek słychać w całym dormitorium.
- Faktycznie - wyszczerzyła radośnie zęby. - Patrz, jakie białe!
- Wspaniałe - przyznał James, otwierając drzwi na korytarz i przepuszczając przez nie Dorcas. Przed wyjściem obejrzał się jeszcze mimowolnie w stronę Lily, której unikał spojrzeniem aż do tej pory. Miała zmarszczone czoło i wydawała się nieco blada.
- James? - przywołała go do porządku Dorcas.
Wyszedł na korytarz i starannie zamknął za sobą drzwi.
Lily i Rose wymieniły się zaskoczonymi spojrzeniami.
- Przyjęcie? - powtórzył na głos James z niedowierzaniem. - Przyjęcie z Ministrem Magii, i my jesteśmy na nie zaproszeni?
Dumbledore skinął głową, a w kąciku jego ust zagościł nieśmiały uśmiech. Reszta siedzących w pomieszczeniu studentów, to jest: Lily, Adam Fleming, Eryk i Edith starali się przybrać poważne miny i przyjąć nowinę jako coś oczywistego.
Nie James.
Pokręcił się w fotelu i zmarszczył brwi, co tylko spotęgowało wyraz niedowierzania na jego twarzy.
- I my mamy reprezentować Hogwart, tak? Ja i Edith? Przed Alfredem Colinsem? - przekręcił się do tyłu, zerkając na stojącą za nim McGonaggal. - I pani profesor wyraziła na to zgodę?
Dumbledore wyglądał już, jakby z trudem powstrzymywał uśmiech. Nawet Lily, mimo całej powagi sytuacji zagryzła z napięciu wargi.
McGonaggal nic nie powiedziała, ale jej spojrzenie wyrażało absolutną trwogę.
- Czyj to był pomysł, bo przecież nie pani profesor, prawda? - James obejrzał się dookoła siebie, szukając wzrokiem winowajcy. - Czy to jakiś zakład, tak? Ktoś przegrał zakład?
- Nikt nie przegrał żadnego zakładu...
Lily kątem oka dostrzegła, jak Eryk udaje, że bardzo dokładnie studiuje akurat podłogę, jednocześnie prawie wpychając sobie pięść do ust, potrząsany delikatnymi spazmami śmiechu. To nie pomogło jej zbytnio zachować powagę.
W swojej nieograniczonej szczerości James był wyjątkowo idiotyczny i mądry jednocześnie. Z jednej strony jego nieukrywane niedowierzanie było godne pięcioletniego dziecka. Z drugiej strony - osoba, która tak jawnie okazywała swoje emocje faktycznie nie powinna być nigdy dopuszczona przed osobę Ministra. Jakiegokolwiek ministra, a co dopiero Magii.
James odwrócił się znowu w stronę Dumbledore'a.
- Panie dyrektorze, czy pan czytał mój wywiad w Proroku Codziennym, zaraz po tym, kiedy zostałem wybrany na reprezentanta? - jego niedowierzanie powoli ustępowało panice. - Panie dyrektorze, moja matka płakała, kiedy to czytała.
Lily poszła za przykładem Eryka i również przechyliła się do przodu, chowając swoją zdradzającą rozbawienie twarz przed wzrokiem obecnych w pomieszczeni dyrektora profesorów.
- Jestem pewny, że była wzruszona... - powiedział spokojnie Dumbledore.
- Panie dyrektorze, teraz jestem pewny, że nie czytał pan tego wywiadu, bo słowo daję, jeśli by pan to przeczytał, to by pan teraz nie mówił takich rzeczy - raptownie odwrócił się w stronę McGonaggal. - Pani profesor, pani to czytała i pani wie, pani wie przecież, że to nie mogły być łzy radości!
- Potter, na miłość boską... - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Rose Wing! - wykrzyknął nagle James w przebłysku geniuszu i odwrócił się szybko z powrotem w stronę Dumbledore'a. - Rose Wing to jest osoba, której pan potrzebuje! - oznajmił z radością. - Rose Wing, tak, możemy jej dać moje okulary...
Eryk, który nie mógł już wytrzymać więcej słów Jamesa, postanowił wreszcie uratować siebie i jego i wyprostowawszy się gwałtownie w krześle, zatkał przyjacielowi usta dłonią.
- James, błagam - poprosił, drugą ręką ocierając "łzy radości" z własnych policzków. - Koniec.
Potter przez chwilę wyglądał, jakby chciał jeszcze coś dodać, ale uścisk Krukona był doprawdy żelazny. W końcu poddał się i głośno wypuścił z siebie powietrze.
- Wdech, wydech - wyszeptała w jego kierunku Lily.
Przez chwilę nikt nie wiedział do końca, co powinien teraz powiedzieć.
- Fantastycznie - oznajmił w końcu Dumbledore, z radością rozkładając na bok ręce. - A więc rozwiązanie przyszło do nas naturalnie. Panie Fross, w czasie przyjęcia proszę nie odstępować Jamesa na krok.
Eryk odchrząknął.
- Nie wiem, czy reprezentanci Ministerstwa będą zachwyceni moim fizycznym atakiem na Jamesa... - spróbował zażartować.
- Wytłumaczymy to jego chorobą psychiczną nabytą w turnieju - szybko rozwiązała problem Edith.
McGonaggal prawie jęknęła. Flitwick wyglądał, jakby chciał teleportować swoich dwóch najzdolniejszych uczniów prosto do wieży Ravenclavu, gdzie ich intelekt nie byłby narażony na przebywanie z tymi imbecylami z Gryffindoru.
- To tylko kolacja - Dumbledore uśmiechnął się do nich spokojnie. - Zwyczajowo, w wypadku jakiegokolwiek turnieju, ważne osobowości w świecie magii chcą poznać jego uczestników. I, w tym wypadku, ich pomocników - dodał, zwracając się do Adama i Lily. - Jestem pewny, że sprawdzicie się znakomicie.
James nadal nie wyglądał na przekonanego.
- Czy pan słyszał cokolwiek, co właśnie...
- Więc co dokładnie robimy w tym towarzystwie my? - zapytał Eryk, znowu zatykając Jamesowi usta dłonią, a drugą wskazując siebie i Edith.
- Wy - odparł dyrektor. - Jesteście osobami tworzącymi inny rodzaj więzi pomiędzy naszymi trzema uniwersytetami. Minister osobiście zasugerował, żebyście byli obecni.
Edith w zamyśleniu skinęła głową.
- Więc to tyle. Przyszły weekend... Zapraszam was na kolację. Oczywiście możecie wziąć ze sobą osoby towarzyszące - Dumbledore wstał. - A teraz: do zobaczenia.
Wszyscy podnieśli się ze swoich miejsc i w towarzystwie McGonaggal i Flitwicka skierowali w kierunku wyjścia z gabinetu.
- James, zostań na chwilę - dodał jeszcze dyrektor.
- Panie dyre... - zaczął Potter.
- Chce ci coś pokazać. No już - odparł, widząc jego minę. - Koniec wygłupów.
Lily zdążyła jeszcze mignąć twarz Jamesa, której błazeński wyraz zamieniło bardziej już szczere zaciekawienie. Prawie potknęła się na wąskich, krętych schodach i była zmuszona opuścić spojrzenie na własne stopy.
- Ten Potter tak na serio? - zapytał ją Adam Fleming, poprawiając swój czarno-żółty krawat i obracając się za siebie, gdzie zostawili Dumbledore'a z Jamesem, z niekurywanym zainteresowaniem.
- Nie, tylko się wygłupia - odparła Lily. - Ma zadziwiającą umiejętność wyczuwania granic, do których może posunąć swoje żarty.
- Z pewnością - mruknął pod nosem. - Ja bałbym się tak zbłaźnić przed dyrektorem...
- My, Gryfoni, słyniemy w końcu z wielkiej odwagi - roześmiała się Lily.
- A my, Krukoni, z nazywania rzeczy w bardziej precyzyjny sposób - Adam uśmiechnął się szczerze. - Do zobaczenia, Lily - dodał, skręcając w korytarz prowadzący w stronę schodów.
- Cześć, Adam - odparła, po czym złapała Eryka za ramię. - A ty nie idziesz na eliksiry?
Eryk podniósł ręce w górę.
- Idę, pani prefekt. Ale muszę jeszcze wrócić do wieży po książki.
Lily skinęła głową, ale zaraz potem zamarła.
- Chwila... gdzie jest moja torba?
Idiotycznie poklepała się po kieszeniach, jakby miała się tam ukryć. Przecież miała ją przy sobie, kiedy wchodzili do gabinetu... no ale potem James odstawił całe to przedstawienie.
- Musiałam ją zostawić w gabinecie - mruknęła do siebie.
- Możemy się zaraz wrócić - zaoferował Eryk.
- Nie, nie, biegnij do swojej wieży - uśmiechnęła się. - Nie chcę, żebyś się przeze mnie spóźnił.
Zawróciła i szybkim krokiem ruszyła w stronę gabinetu Dumbledore'a. Jej obcasy głośno stukały o kamienną podłogę - w sumie nigdy tego nie zauważyła, kiedy chodziła w nich wśród tłumu uczniów. Skręciła w wąski korytarz i powtórzyła hasło, które zaledwie pół godziny wcześniej wymówiła przy nich McGonaggal. Szybko ruszyła zakręcającymi schodami w górę, lewą ręką przytrzymując się kolumny, na której zdawały się opierać.
Ponieważ patrzyła prosto pod nogi, w ogóle nie zauważyła wyłaniającego się zza zakrętu Jamesa i wpadła na niego z pełnym impetem. Wpadła, a właściwie bardziej odbiła się od niego i pewnie stoczyłaby się nieodwracalnie w dół schodów, gdyby nie ręce Jamesa, które przytrzymały ją za nadgarstki.
Pod wpływem ciężaru jej ciała spadającego w dół stopy Jamesa ześlizgnęły się kilka stopni w dół, ale szybko udało mu się zatrzymać ich obydwoje i uchronić przed upadkiem.
Serce Lily niemal wyskoczyłojej z piersi. Oddychając szybko, bez namysłu przechyliła się do przodu, opierając czoło na piersi Jamesa. James, sam oddychając równie ciężko, powoli wypuścił z dłoni jej nadgarstki i delikatnie przygarnął Lily do siebie.
- Na Merlina, prawie dostałam zawału serca.
James roześmiał się, wzdychając ciężko i opierając brodę na czubku jej głowy. Lily uśmiechnęła się bezmyślnie.
- No, pokazem gracji to ty nie jesteś - mruknął James.
Jego głos wyrwał ją z letargu. Dopiero teraz, kiedy jej serce uspokoiło się, zdała sobie sprawę z tego, że przytulają sie jak idioci na środku schodów prowadzących do gabinetu dyrektora Hogwartu. Wiercąc się i chrząkając niezręcznie oswobodziła się z ciepłego, tak naturalnie przyjemnego uścisku ramion Jamesa i uniosła spojrzenie w kierunku jego oczu.
- Chyba zostawiłam torbę w - wskazała palcem w górę. - gabinecie.
James odgarnął jej z czoła kosmyk włosów.
- Zaczekaj, już po nią biegnę.
Obrócił się i na chwilę znowu zniknął za zakrętem schodów. Lily złapała się poręczy i kilka razy odetchnęła głęboko.
Nic się nie dzieje. Nic się nie dzieje, nie zachowuj się dziwnie.
Po chwili Potter wyłonił się zza zakrętu, z torbą w dłoni i zwycięskim uśmiechem na twarzy. Lily mimowolnie też się uśmiechnęła. Razem zeszli w dół schodów i wyszli na korytarz, który nagle wydawał się wyjątkowo szeroki.
Przez chwilę szli razem bez słowa, równym krokiem, oddaleni od siebie na odległość wyciągniętej ręki. James pogwizdywał pod nosem. Ale potem ciekawość przeważyła w Lily nad jej dziwnym humorem i zbliżyła się tak, że prawie trącili się ramionami.
- James?
Przestał gwizdać i spojrzał na nią z tymi swoimi wesołymi ognikami w oczach.
- Tak Lily?
- Czy możesz mi powiedzieć... Może nie powinnam pytać, ale o czym rozmawiałeś dzisiaj z Dorcas? Nie chcę być ciekawska ani natarczywa, Rogacz... Ale jesteśmy przyjaciółmi i wydawałeś się zatroskany.
Pewność siebie momentalnie znikła z twarzy Jamesa.
- Och przyznaj, Evans, po prostu chcesz wiedzieć...
- Jeśli nie chcesz mi mówić to nie, przepraszam, po prostu ja... chciałam...
Zająknęła się. Przez chwilę szli dalej w milczeniu.
- No dobra, Lily - westchnął w końcu James. - Ale musisz obiecać mi, że nie będziesz się śmiać.
- Czy ja kiedykolwiek się śmieję?
- Zawsze się śmiejesz, Evans.
- Tylko dlatego, że ty mnie zawsze próbujesz rozśmieszyć! - zauważyła jego czujne spojrzenie i przestała się uśmiechać. - No dobrze, ale teraz obiecuję, żadnych żartów.
- Dobrze - powiedział i wziął głęboki oddech. - Poszedłem do Dorcas, bo chciałem ją zapytać o... wyznanie miłości. Tak, nie śmiej się.
- Nie śmieję się.
- O to, dlaczego nie odpowiedziała Erykowi, kiedy on wyznał jej to po raz pierwszy. Dlaczego tak się tego bała, że musiała napaść na niego ze strzykawką z odtrutką. Bo to strasznie dziwne, prawda? - szybko spojrzał na Lily i potem znowu przed siebie. - W końcu czuła do niego właściwie to samo, ale nie odpowiedziała. Nie mogła odpowiedzieć. Dlaczego?
- Wydaje mi się, że to ma coś wspólnego z osobą, jaką jest Dorcas - zastanowiła się na głos Lily. - No i specyficznej gry, w jaką wplątała się z Erykiem.
- Mniej więcej to mi powiedziała - zgodził się James i uśmiechnął. - To, ubrane w tysiąc niepotrzebnych słów.
- No tak.
- Ale powiedziała, że jak tylko zeszła z niej panika... zeszły emocje... To od razu wiedziała, od razu wiedziała, że czuje do niego dokładnie to samo. Tylko że nie mogła tego ubrać w słowa. Ale podobno była bardzo szczęśliwa.
Lily uśmiechnęła się ciepło na samą myśl.
- Była bardzo szczęśliwa - potwierdziła. - Potem była trochę poirytowana, ale nadal było w niej coś takiego, że aż promieniała.
- Ale skąd wiedziała? - powtórzył na głos James. - Skąd ta absolutna pewność?
Lily zmrużyła oczy, dopiero teraz orientując się, że pytania Jamesa nie są zadawane tak ot po prostu, po nic.
- Myślę, że podobali się sobie już od dłuższego czasu, ale nic z tym nie robili, więc...
- Ale jak musiał się czuć Eryk? - zapytał James tak, jakby w ogóle nie usłyszał Lily. - On tego nie wiedział. Znaczy na pewno wiedział, że jej się podoba, przecież nie jest zupełnie głupi. Ale skąd mógł mieć pewność, że dla niej to też jest coś poważnego?
Lily wzruszyła ramionami.
- Pewnie nie miał. W końcu powiedział jej to dopiero pod wpływem eliksiru zakochania.
- No tak, ale potem! Myślisz, że miał ochotę to cofnąć? - James spojrzał na nią bystro. - Myślisz, że żałował, że to powiedział? Albo że jego uczucia mogłyby się zmienić, gdyby Dorcas nie czuła tego samego?
Lily spojrzała na niego i zamarła. Zupełnie jakby połączyła te kropki w zeszytach dla dzieci, które wydają się zupełnie przypadkowe, a potem znikąd tworzą bardzo dokładny, oczywisty rysunek.
Uderzyło w nią to jak pocisk.
James i Britain wyznali sobie miłość.
Albo przynajmniej jedno z nich. Lily poczuła, jak ogarnia ją jakaś dziwna słabość. Sama myśl była tak zaskakująca, tak szokująca. W ogóle się jej nie spodziewała... Na pewno nie teraz. James i Britain nadal nie utwierdzili się w jej głowie jako para. Kiedy patrzyła na Eryka, myślała o Dorcas, ale kiedy patrzyła na Jamesa, tak często zdarzało jej się zapominać o Britain...
Któreś z nich wyznało drugiej osobie miłość.
- Jeżeli Dorcas miałaby nie odpowiedzieć mu tym samym... nie czuć tego samego. Myślisz, że byliby razem? Że mieliby szansę stworzyć związek?
Lily uniosła twarz w stronę Jamesa. Jego spojrzenie było tak zagubione! Oczekiwał od niej odpowiedzi na swoje pytanie, ale nie tłumaczył, skąd w ogóle się wzięły.
- Nie wiem, James... Chyba tak? - zawahała się. Jej głos, o dziwo, zabrzmiał naturalnie. - Na papierze pasowali do siebie jak ulał, miłość pewnie dopadłaby ich prędzej czy później...
Coś dziwnego zaczynało się dziać z jej oczami. Lily zamrugała kilka razy, szybciej niż zwykle. Zeszli po schodach do Lochów i byli już coraz bliżej sali do eliksirów.
- Myślisz, że gdybyś ty była w takiej sytuacji... - kontynuował James. - Chciałabyś kontynuować z kimś związek, gdybyś wiedziała, że twoje uczucia do tej osoby są znacznie mocniejsze niż jej do ciebie. Albo... albo... na odwrót?
James stanął w miejscu i zmusił ją, by też się zatrzymała. Uniosła wzrok na jego orzechowe oczy, lekko rozgorączkowane i pełne pytań. Szybko odwróciła wzrok.
- Hmm... chyba tak, James. Nie ma co zbytnio analizować związku, prawda? To nie może być zdrowe.
Znowu spojrzała mu w oczy, szukając w nich potwierdzenia. Zupełnie tak, jakby sprawdzała, czy poprawnie odpowiedziała na pytanie. Spojrzenie Jamesa było nadal niespokojne, jakby nie wydawał się zupełnie przekonany.
- Co powiedziała Dorcas? - zapytała więc zamiast tego Lily.
- Coś podobnego - odparł. - Żeby nie zachowywać się jak baba... Że wszyscy obejrzeliśmy za dużo telenoweli. Że słowa nic nie znaczą. A potem zaczęła nucić jakąś dziwną piosenkę...
- No widzisz, James? - Lily przywołała na twarz jak najbardziej charyzmatyczny uśmiech. - Wszystko się zgadza. Dostałeś ten sam feedback od dwóch bardzo inteligentnych dziewczyn i nie masz czym się teraz przejmować. Poza tym - dodała, patrząc mu prosto w oczy. - Co to do cholery jest telenowela?!
James prychnął śmiechem i nieco się rozluźnił, nie spodziewając się widocznie, że Lily zamierza go sparodiować. Otworzył usta, by coś jeszcze odpowiedzieć, ale Lily niespokojnie obejrzała się za siebie.
- Wiesz co - powiedziała, tym razem już z trudem. - Muszę jeszcze pójść do łazienki. Powiedz Rose, żeby zajęła mi miejsce na zajęciach!
Nie czekając na odpowiedź, obróciła się na pięcie i skierowała w stronę damskiej toalety. Mrugając oczami, szybko przemaszerowała przez część z umywalkami i weszła do pierwszej lepszej kabiny, zamykając za sobą drzwi na spust.
Ciężkie łzy w końcu uwolniły się spod jej powiek i opadły na jej policzki, kiedy wstrząsnął nią nagły dreszcz. Schowała twarz w dłoniach i pozwoliła łzom płynąć w zupełnie bezmyślny sposób.
Nie miała pojęcia, czemu płacze. Wiedziała tylko, że nagle poczuła się bardzo, bardzo samotna.
I miała pięć minut, żeby pozbyć się tego uczucia i wrócić na zajęcia. Więc po prostu oparła czoło o ścianę i nie myśląc o niczym pozwoliła, by z oczu wypłynęło jak najwięcej łez. Po minucie, dwóch, wyprostowała się i wyszła z kabiny. Podeszła do umywalki i kilkoma ruchami ochlapała sobie twarz zimną wodą. Przeciągnęła opuszkami palców po lekko opuchniętych dolnych powiekach, wydmuchała nos i z zupełnie pustą, ale już spokojną głową ruszyła na zajęcia.
- Syriusz, nie uwierzysz, co właśnie powiedział mi Fross - oznajmił podekscytowany James, dołączając do swojego przyjaciela po zajęciach z Obrony przed Czarną Magią.
- No co takiego fantastycznego?
- Jesteśmy zaproszeni na to przyjęcie... w związku z turniejem i tak dalej. Będzie Minister Magii, szef Munga, te rzeczy...
- Minister Magii?! Na przyjęciu z tobą?! - przerwał mu Black. - Chyba sobie robisz jaja!
- Co niby jest takiego dziwnego w tym, żebym ja i Alfred napili się razem nieco wina...
- Boże, co ja zrobiłem, przecież ty to będziesz wykorzystywać do końca życia! Ja i Alfred! - Syriusz złapał się za głowę. - Cholera jasna, nie wierzę, że oddałem ci ten turniej za darmo, teraz nie dość, że sam nie poznam nikogo ciekawego, to jeszcze będziesz mi to wcierać do końca życia...
- Jak to, jak to 'za darmo', chwila - żachnął się James. - Przecież ci obiecałem, że będziesz chrzestnym mojego pierworodnego...
- W dupie mam twojego pierworodnego! Nie będę niańczył twoich rudych dzieci!
- To zaszczyt przecież...
- Nie dość, że podebrałeś mi spod nosa okazję życia, to jeszcze chcesz mi wcisnąć jakiegoś bachora... Pocałuj się w swoje cztery litery James, i jeśli wspomnisz mnie przed kimkolwiek na tym przyjęciu tak jak zechciałeś wspomnieć mnie w swoim niedawnym wywiadzie dla Proroka, słowo daję, zabiję cię w wyjątkowo brutalny sposób i zwalę winę na ten cholerny Turniej Jednoroczny!
James podrapał się po brodzie.
- Zdajesz się to brać bardzo do siebie. Faktycznie zapomniałem, że nie lubisz dzieci...
- James, przysięgam ci, jeśli mnie zbłaźnisz...
- Po pierwsze, to nie zbłaźnię cię, jeśli sam się tam pojawisz. Możemy wziąć ze sobą gościa. Ja to wolę swoją dziewczynę od osoby, która grozi mi brutalną śmiercią, ale zapytaj Edith. Może lubi te klimaty. Po drugie - dodał, nie pozwalając przyjacielowi dojść do słowa. - A propos opcji ośmieszenia, nasz drogi kolega Eryk Richard Fross właśnie zapytał mnie, czy powinien brać ze sobą Dorcas, bo chociaż wielbi ją nad życie, to nie jest pewnien, czy swoją dosadnością nie zrobi mu wiochy przed całym towarzystwem.
Syriusz zamarł, po czym z niedowierzaniem zmarszczył brwi.
- Czy on... czy on?
- Niczego się nie domyśla - uśmiechnął się zachwycony James.
- Co za skończony dureń... - wyszeptał Syriusz. - I on jest z Ravenclavu?
- Najwyraźniej.
- Czy to zawsze Dorcas opowiadała, że tiara musiała być narąbana, kiedy przydzielała go do domu dla umysłowo inteligentnych?
James skinął głową i uśmiechnął się bezradnie.
- Cóż, ona zna go najlepiej z nas wszystkich.
- Swoją drogą, ostatnio któryś z Krukonów naskarżył Flitwickowi, że Dorcas nazywa ich w ten sposób.
- No, powiedzmy sobie wprost - James poczochrał sobie włosy. - Jest w tym coś obraźliwego.
- Nie według Flitwicka. Jego kochana Dorcas nie mogła mieć na myśli niczego złego.
- W jego oczach jest uosobieniem niewinności. Słowo daję, ta dziewczyna ma inną osobowość na każdy dzień tygodnia.
- Serio? Mnie się wydaje, że jest to bardziej zależne od pory dnia i częstotliwości posiłków.
Syriusz ze śmiechem przeskoczył przez przesuwające się schody i obrócił w stronę Jamesa, który stał na podium.
- Nie wracasz do pokoju? - zapytał.
James pokręcił głową.
- Chyba pójdę się przejść... przewietrzyć głowę. Mam jeszcze kilka rzeczy do przemyślenia.
- Twoje dochodzenie o miłosći nie przebiegło pomyślnie? Gadałeś z Lily?
- Z Dorcas i Lily. Nawet zapytałem o to Eryka... cóż. To nie było zbyt komfortowe. Ale cały czas mam wrażenie, że coś mi umyka.
- Może za bardzo filozofujesz? - zapytał jeszcze Syriusz, gdy schody zaczęły się powoli oddalać od Jamesa.
- Może za bardzo - potwierdził przyjaciel. - Ale nigdy nie spytałem, jak to wygląda z twojej perspektywy.
- Cóż, to beznadziejne uczucie. Szczególnie zaraz po. Ale potem zaczynasz mieć nadzieję, że wszystko się zmienia... Pewnie po nic - wzruszył ramionami. - Wy i Britain to inna sprawa. Moja sprawa jest beznadziejna.
Syriusz przez chwilę sie zasępił, ale potem odwrócił się i ruszył w górę schodów. Dobrze wiedział, że James nie będzie miał na jego słowa nic pocieszającego do odpowiedzenia.
- Widziałaś Edith? - zapytał kilka godzin później Syriusz, kręcąc się niespokojnie po Pokoju Wspólnym.
- Czemu on jest taki znerwicowany? - zapytał Peter Jamesa półgłosem.
- Och, po prostu chce dostać zaproszenie na bardzo ważne przyjęcie - wyjaśnił mu przyjaciel. - A Edith jest tak jakby jego wejściówką.
- O ile będzie wystarczająco szybki - mruknął pod nosem Remus, po czym założył zakładkę w swojej książce i uniósł spojrzenie na przyjaciela. - Nie martw się, Łapa, nie ma się co spieszyć. To nie w zwyczaju Edith, żeby nie myślała o tobie w takich chwilach.
- Jak wtedy, kiedy postanowiła pójść ze mną na bal zanim ty zdążyłeś ją zaprosić - powiedział niewinnie Peter.
- Albo ze mną - dodał James. - No wiesz, wtedy, zanim zdążyłeś ją spytać po raz drugi.
- Albo wtedy, gdy poszła na randkę z tym Włochem Perią, bo sam bałeś się spytać przez pół roku...
- Wiesz co, Remus? - zdenerwował się Syriusz wobec ostatniej uwagi przyjaciela. - Może ty to już wrócisz do książek, co? Może wszyscy wrócicie do książek, moi drodzy, kochani przyjaciele?
Lupin już otworzył usta, żeby wbić mu kolejną, złośliwą szpilę, ale dostał potężnego kuksańca od Lily.
- Wiesz co, Remus? Jak możesz?! - wyszeptała. - Czy naprawdę musisz mu tak przypominać, że Edith go nie... no wiesz. Musisz być taki złośliwy?
Remus nachylił się w jej stronę z konspiracyjną miną.
- Jeśli nie będę, to skąd niby ma wiedzieć, że kocham go całym swoim sercem?
Lily przewróciła oczami i odepchnęła Lunatyka z powrotem w stronę jego końca kanapy.
- Jesteście nie do wytrzymania - wymruczała. - A ty, Syriusz, może zapytasz Rose? - dodała, wskazując Wing, która właśnie przeszła przez dziurę pod portretem i kierowała się w stronę schodów do dormitoriów. - Ostatnio są z Edith prawie nierozłączne.
Syriusz uśmiechnął się do niej w swój niezwykle czarujący sposób i przez chwilę Lily zastanowiła się, w jaki do cholery sposób ani ona ani żadna z jej przyjaciółek nie zadurzyła się nigdy w tym tak zniewalająco przystojnym chłopaku.
A potem James podstawił mu nogę, a Syriusz prawie się przewrócił i w ostatniej chwili wycelował w kierunku swojego najlepszego przyjaciela różdżkę. Po chwili z nosa Jamesa wypłynęła cała seria baniek mydlanych.
A no właśnie. Dlatego.
Syriusz dogonił Rose tuż przed schodami i złapał ją za ramię.
- Wing - sapnął. - Widziałaś Edith?
- Ostatnim razem jak szła do sowiarni - zerknęła na zegarek. - Ale to było już jakieś dwie godziny temu.
- Okej - Syriusz odwrócił się w stronę wyjścia z dormitorium.
- Black, no ale już jest prawie północ - zaprotestowała Rose. - Z pewnością jest już w naszym pokoju.
- Niemożliwe, czekam tu na nią od ósmej. Pójdę jej poszukać, nie powinna zostawać poza wieżą tak późno.
Twarz Rose nagle zbladła i mimowolnie złapała Syriusza za rękę.
- Syriusz, jeśli ona faktycznie jest w sowiarni tak długo... to może nie powinieneś jej przeszkadzać.
Black spojrzał na nią zaskoczony.
- Co masz na myśli?
- Może ja po nią pójdę - zaoferowała się. - Faktycznie, masz rację, nie powinna zostawać w zamku tak późno... Filch pewnie się wścieknie.
- Filch na pewno się wścieknie i to całkiem oczywiste, że ja mam większe szanse na ominięcie go od ciebie. Rose - powiedział, zagradzając jej drogę i przyglądając się uważnie jej twarzy. - Czemu się tak dziwnie zachowujesz?
Na jej twarzy przez chwilę malowało się wahanie, ale w końcu po prostu opuściła bezradnie ramiona.
- Syriusz, proszę cię...
- Z Edith dzieje się coś dziwnego, a ty wiesz co.
Nie zaprzeczyła.
- Daj mi sprawdzić, czy wszystko w porządku - powiedziała zamiast tego.
- Może ja sprawdzę, czy wszystko w porządku - odparł nieco napastliwie. - Nie masz na nią wyłączności, wiesz o tym?
- Czemu na mnie napadasz? - zapytała zaskoczona.
- Bo Edith wydaje się być w bardzo złym miejscu. Bardzo złym. I wszyscy, łącznie ze mną, czekamy aż to minie, zamiast starać się coś z tym zrobić. Czekaj tutaj - dodał, ruszając w stronę schodów do męskich dormitoriów. - Idę ją znaleźć.
Przeskakując stopnie dotarł do swojego pokoju. Od razu skierował się w stronę szafki Jamesa, skąd wyciągnął pelerynę niewidkę i Mapę Huncwotów, po czym zbiegł z powrotem na dół. Rose nadal stała przy schodach i widząc go wychodzącego szybkim krokiem z Pokoju Wspólnego, zamiast do swojego pokoju, skierowała się w stronę siedzących na kanapach przyjaciół.
- Edith? - zawołał Syriusz niezbyt głośno, wchodząc do sowiarni.
Odpowiedziało mu tylko pohukiwanie puszczyków. Chowając pelerynę pod pachę, przeszedł pomiędzy ustawionymi w rzędach klatkami, wypatrując Edith. W całym pomieszczeniu nie było po niej śladu. Kiedy wykonał już pełne kółko i znalazł sie z powrotem pod drzwiami, wyciągnął z kieszeni Mapę Huncwotów i jeszcze raz poszukał wzrokiem symbolu Edith. Według mapy była właśnie tutaj.
- Edith? - powtórzył jeszcze raz.
Trzymając mapę w ręku obszedł pomieszczenie jeszcze raz, tym razem skupiając uwagę na ścianach i suficie. Zagadka rozwiązała się bardzo szybko - w najciemniejszym kącie pomieszczenia przyzwyczajone już do ciemności oczy Syriusza odnalazły małą drabinę, przez dziurę w suficie prowadzącą na poddasze.
Idealne miejsce, by schować się przed całym Hogwartem.
Schował mapę i różdżkę w tylną kieszeń spodni i uważnie chwycił za drabinę, powoli wchodząc na górę.
Edith siedziała na drewnianej podłodze z głową odchyloną do tyłu i opartą o ścianę. W dłoniach trzymała mocno już pognieciony kawałek papieru. Usłyszała Syriusza dopiero wtedy, gdy wszedł już na samą górę i opierał kolana na deskach poddasza. Wystraszona, obróciła się nagle w jego kierunku ze zdenerowaniem malującym się w oczach. Syriusz drgnął na widok jej opuchniętej twarzy poznaczonej przez ślady łez.
- Edith - wyszeptał zaskoczony.
Przez chwilę szarpnęła ręką do góry zupełnie tak, jakby chciała otrzeć nią szybko łzy, siorbnąć nosem i powiedzieć "Cześć, Łapa, co tam?".
Powstrzymała ten odruch i zupełnie tak, jakby się poddawała, wróciła do swojej poprzedniej pozycji.
Ze względu na niski sufit w poddaszu, używanym najprawdopodbniej do przetrzymywania jedzenia dla sów, Syriusz podszedł do niej na czworakach, w pierwszym odruchu pragnąc po prostu ją przytulić.
- Co tutaj robisz? - zapytała, zanim zdążył się wystarczająco zbliżyć, i Syriusz zatrzymał się w miejscu.
Przez chwilę nie do końca wiedział, co ma na to odpowiedzieć.
- Martwiłem się o ciebie - powiedział w końcu.
- Martwiłeś się o mnie - powtórzyła głucho, i w końcu pociągnęła nosem, odgarnęła do tyłu włosy i przywołała na twarz bardziej skupiony wyraz. - Słuchaj, Syriusz, średnio lubię płakać w czyimś towarzystwie. A nie bardzo mogę ci wytłumaczyć, o co mi chodzi.
- Nie musisz... - wymamrotał. Chłód w jej głosie był nie do zniesienia, sprawiał, że czuł się, jakby ktoś wymierzył mu policzek.
- Więc jeśli naprawdę, naprawdę chcesz mi pomóc - kontynuowała Edith. - To proszę cię, zostaw mnie samą i zapomnijmy o tej sytuacji. Jutro nikt z nas nie wspomni o tym słowem - dodała. - A ja... ja będę znów sobie żartowała, tak jak zwykle...
Przez chwilę patrzył bez zrozumienia w te jej smutne i dziwnie zahartowane oczy. Wydawały mu się tak obce - w niczym nie przypominały spokojnych oczu Edith, nawet wtedy, gdy bywała na niego wściekła za granie uczuciami jego przypadkowych dziewczyn czy za bycie złośliwym wobec Petera. Opuścił wzrok i zawrócił w stronę drabiny, nie mogąc znieść tego obcego spojrzenia.
A potem w jego głowie echem zabrzmiały słowa "ja będę znów sobie żartowała, tak jak zwykle..."
- Co to za debilny pomysł! - powiedział na głos, zawracając jeszcze raz, tym razem gwałtowniej, i bez zastanowienia chwytając Edith i zamykając ją w mocnym, opiekuńczym uścisku - czy tego chciała czy nie.
Edith wybuchnęła płaczem w jego ramię, tracąc resztki zahartowania, przez pomocy którego prawie wyrzuciła Syriusza z pomieszczenia. Black zacisnął mocniej zęby i przyjął hardą minę, czując, że sam może nie znieść widoku i obecności Edith w tak skrajnej rozsypce.
- No już - mruknął, gdy przestała się krztusić własnym płaczem. - Może mi powiesz w końcu, co się z tobą do cholery dzieje? - i czując, że Edith otwiera już usta dodał szybko: - Tylko bez kłamstw, Edith. Może i zdarza mi się zgrywać głupka, ale kompletnym kretynem to ja nie jestem.
Edith odsunęła się od niego i brak ciepła jej ciała, jakie poczuł na swoim, przypomniał mu moment w którym wyznał miłość Edith, a ona nic na to nie odpowiedziała. Uczucie było dokładnie to samo. To właśnie ono kazało mu unikać z nią fizycznego kontaktu przez ostatnie miesiące. Zupełnie tak, jakby za każdy razem, kiedy dotknął jej, a ona się odsuwała, jego serce od nowa pękało na pół.
Edith oparła się z powrotem o ścianę i Syriusz delikatnie odsunął się od niej tak, żeby ich ciała nie stykały się w żadnym miejscu. Za jej przykładem również odchylił swoją głowę do tyłu i skupił wzrok na belkach podtrzymujących dach sowiarni.
- Płaczę... Jestem w takim stanie, bo... To takie skomplikowane. Chodzi o moją rodzinę - powiedziała w końcu. - Moi rodzice... Moja rodzina żyje w ukryciu od jakiegoś pół roku. Ja sama... Właściwie też się w jakiś sposób ukrywam. Pod opieką Dumbledore'a. W ogóle ta cała wymiana pomiędzy naszymi uczelniami została zorganizowana właśnie po to - spojrzała na Syriusza. - Po to, żebym ja mogła zniknąć z Francji.
Syriusz patrzył na nią bez zrozumienia.
Postanowił zacząć od początku.
- Twoi rodzice ukrywają się... przed kim? - zapytał.
- Przed fanatykami, przed... Nie wiem jak to ująć. Są ludzie, którzy chcieliby się zemścić za przeszłe czasy. Którzy chcieliby ich wykorzystać. Ich, ich umiejętności... w budowaniu swojej wersji przyszłości. Przed takimi ludźmi - zawahała się. - Więc moja rodzina musiała się zapaść pod ziemię. Moi rodzice musieli się ukryć, nawet przede mną. I zostały tylko listy... Tylko listy, które przychodzą co tydzień lub dwa, i w których nie mogą powiedzieć nic więcej niż "jesteśmy bezpieczni", "kochamy cię", "uważaj na siebie" - Edith zagryzła wargi i kiedy spojrzała na Syriusza, jej oczy były znów pełne łez. - Syriusz, nie miałam żadnej wiadomości od nich już od prawie trzech miesięcy.
Jej słowa pojawiły się znikąd. Lawina wyjaśnień, z których nie zrozumiał prawie niczego. Ale to, co najważniejsze, od razu stało się dla niego jasne.
Drgnął i całe jego serce popłynęło teraz w stronę Edith. Pomyśleć, że myślał, że to jakieś problemy sercowe, albo rodzinne kłótnie, albo jakaś dziwna sezonowa depresja.
Jej rodzice, jej rodzice mogą być w niebezpieczeństwie, mogą nawet... Nie, nie chciał o tym nawet myśleć. Albo mogą być w rękach... właśnie, czyich rękach?
- Czemu ktoś miałby ścigać twoją rodzinę? - zapytał, bo czuł, że powinien dać jej myślom zająć się czymś innym niż tylko przypuszczeniami. Nawet jeśli jest to nadal związane z tematem, musi przynajmniej skupić się na mówieniu o czymś innym. No bo co innego może jej zaoferować, niż możliwość opowiedzenia całej historii? Przecież nie powie jej "Wszystko będzie dobrze". Przecież nie pocieszy jej w żaden sposób. Jak kogoś pocieszyć w takiej chwili, do cholery? To niemożliwe. Nie ma żadnego pocieszenia. Nie ma żartów, nie ma możliwości zmiany tematu.
Boże. Przez ten cały czas przechodziła przez to sama. Może z Rose. Może Rose wiedziała, i dlatego nie odstępowała jej prawie na krok przez ostatnie tygodnie. Syriusz poczuł dziwny ciężar na piersi na myśl o tym, że przez ten cały czas oni żartowali sobie z jakiś debilnych rzeczy - quidditcha, eliksirów miłosnych, do cholery, on sam przecież szukał jej z początku tylko po to, by zabrała go na jakieś pieprzone przyjęcie!
I przez ten cały czas, on czuł się jak jakaś głupia ofiara, bo wyznał jej miłość, a ona nie odpowiedziała! I gdzieś głęboko, głęboko w sobie chował do niej z tego względu urazę, i jeszcze odsunął się od niej, wtedy właśnie, gdy go najbardziej potrzebowała. Co za pieprzony idiota! Co kogo obchodzi jakieś pieprzone "kocham cię", kiedy nie wiesz, czy nie straciłeś swoich rodziców...
- We Francji nazywam się Bonaccord - głos Edith wyrwał go z tego pełnego szoku transu. Edith wymówiła to nazwisko bardzo cicho i po chwili powrótrzyła je tak, jakby nie słyszała tego dźwięku od dłuższego czasu: - Edith Bonaccord.
Syriusz odegnał wściekłe myśli, by jak najbardziej skupić się na jej słowach. Będzie na siebie wściekły później, ma na to jeszcze mnóstwo czasu. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, słysząc znajome nazwisko.
- Jak Pierre Bonaccord?
Edith uśmiechnęła się smutno pod nosem.
- Tak, jak Pierre Bonaccord - przyznała cicho. - Mój bardzo daleki przodek, który sprawił, że nasza rodzina stała się bardzo znacząca - ostatnie zdanie wymówiła bardzo ironicznie, gorzko, nawet z pewnym niesmakiem. - Na przykład dla Grindewalda, kiedy zbiegł do Francji i zaczął w niej szukać nowych popleczników. I właściwie od tego się to wszystko zaczęło.
Syriusz wpatrywał się w nią bez słowa.
- Najpierw mój dziadek odmówił wstąpienia w jego szeregi. Był wtedy na bardzo wysokim stanowisku w naszym ministerstwie. A potem jeszcze nawet pomógł w jego odszukaniu, i doprowadzeniu pod wymiar sprawiedliwości...
- Albusa Dumbledore'a?
- No właśnie. To nie przysporzyło mu zbyt wielu przyjaciół wśród specyficznych kręgów.
- Ale te kręgi zostały przecież zniszczone - zdziwił się Syriusz. - Poplecznicy Grindewalda zostali wytępieni przez aurorów.
Edith uśmiechnęła się smutno.
- Syriusz, przecież sam w to nie wierzysz. Nie ty. Nie Black. Spójrz na swoją własną rodzinę - Zwolennicy teorii Grindewalda są wszędzie. Wszędzie dookoła. "Czystość rasy" to coś, w co wierzy tak wiele rodzin... Nawet rodzina Rose, poczywiście nie powiedzą tego na głos, ale przecież tak jest. Na pewno tak jest - zastanowiła się przez chwilę. - Więc jeśli rodzina tak stara jak moja zaczyna głosić mniej przyjęte pośród czarodziejów wartości, to dla niektórych jest to większy cios, większa obraza, niż gdyby te same słowa padały z innych ust. Wiesz, o czym mówię. Ci, którzy stanęli z Grindewaldem do walki, siedzą w większości w jakiś odległych więzieniach, ale ci, którzy poparliby go, gdyby tylko doszedł do władzy, są cały czas pomiędzy nami. Wszędzie dookoła.
Syriusz delikatnie skinął głową, przyznając jej rację.
- Więc jeśli pojawia się nowy Grindewald, ten cały "Czarny Pan", jeśli decyduje się zebrać nową... armię, nazwijmy to tak, to rodziny takie jak moja są pierwszymi, przed którymi drzwiami pojawiają się ich poplecznicy. I mają dwie opcje: odpokutować za swoje stare winy wierną służbą, albo zostać wyeliminowani, zanim pomogą drugiej stronie, jak poprzednim razem.
- Pierwsze ofiary zamieszek...
- Właśnie tak.
- Więc musieliśmy się ukryć, i trzeba było ukryć szczególnie mnie. Porywanie dzieci to najprostszy sposób na zmuszenie rodziców do współpracy wbrew ich własnej woli - powiedziała gorzko. - A że moim rodzicom zależało na tym, żebym kontynuowała naukę... Żebym nie spędziła swojej całej młodości ukrywając się i uciekając, wysłali mnie tutaj, w miejsce wydające się na najbardziej bezpieczne dla osób, które dorastały w przekonaniu, że nie ma nic straszniejszego od Grindewalda.
Syriusz uśmiechnął się w nieco ironiczny sposób.
- Prosto do Albusa Dumbledore'a.
- Tak jak mówiłam, znał się z moim dziadkiem. Pomógł nam zorganizować to wszystko, pomógł odwrócić ode mnie uwagę... Niektórym zapomnieć. Sprowadził Daniela Oumena, żeby miał na mnie oko...
Syriusz drgnął i zaskoczony obrócił w jej kierunku głowę.
- Daniela... co?
- Daniel jest młodym aurorem. Miał upewnić się, że dookoła mnie nie dzieje się nic dziwnego. No i w końcu coś odkrył... Coś niepokojącego, co dzieje się dookoła Hogwartu, choć nie miało w końcu żadengo związku ze mną. Dumbledore zareagował natychmiast - dodała wobec pytającego wzroku Syriusza. - Stąd te informacje o wzmocnieniu ochrony szkoły, o których pisali w styczniu w Proroku.
- Czy to stąd Rose wie to wszystko? - zapytał Black. - Od Daniela?
Po raz pierwszy Edith lekko się uśmiechnęła.
- Nie, Rose domyśliła się wszystkiego sama. Od samego początku była wobec mnie podejrzliwa. Wobec mnie i Daniela. Ma rodzinę we Francji, wydaje mi się, że to mogło jej pomóc domyślić się kim jestem. Nasi dziadkowie zresztą chyba się znają. Szybko rozpracowała Daniela, potem mnie. Nikomu nie powiedziała o tym ani słowa. Dopiero wtedy, gdy Daniel... - zająknęła się.
Syriusz milczał.
- Dlaczego nigdy nam o tym nie powiedziałaś? - zapytał w końcu.
- Nie znałam was, nie chciałam o tym myśleć...
- No tak, ale dlaczego nie teraz? Mogliśmy być przy tobie. Mogliśmy ci jakoś pomóc, mogliśmy nie gadać w twoim towarzystwie o głupotach...
- Głupoty pomagają, Syriusz - przerwała mu Edith ciepło. - Naprawdę pomagają. Ale ja... Ja chciałam wam powiedzieć już tyle razy. Tyle razy, nie możesz sobie tego nawet wyobrazić! Ale nie mogłam, naprawdę. Żeby odwrócić uwagę od mojej przeprowadzki, żeby zakryć moją tożsamość, Madame Maxime, mój dziadek i Dumbledore musieli rzucić na wielu ludzi sieć bardzo, bardzo skomplikowanych zaklęć. Marquerite Ines nie pamięta mojego prawdziwego nazwiska. Moi byli nauczyciele go nie pamiętają. Vanilla ma jakieś przeświadczenie, że z moją rodziną dzieje się coś złego, ale nie wie, co, i w sztuczny sposób nigdy się nad tym nie zastanawia - na chwilę zagryzła swoje wargi. - Wystarczy jedna osoba, jedna osoba, która usłyszy coś, co może jej przypomnieć o przeszłości, a całe zaklęcie pryśnie, pociągając za sobą resztę w tej całej skomplikowanej, długiej siatce...
Edith opuściła głowę i schowała twarz w dłoniach. Było jasne, że ta myśl, ta wizja pękającej sieci zaklęć od dłuższego czasu prześladowała jej myśli i niemal doprowadzała do szaleństwa.
- Więc czemu Rose? Czemu Rose wie wszystko?
Edith westchnęła.
- Rose nie szepnęła słówka na ten temat nikomu, nikomu przez ten cały okres swoich domyślań. A potem poszła z tym prosto do Dumbledore'a. Dumbledore kazał jej przysięgać, że nic nikomu nie powie. Jej reputacja i wcześniejsze zachowanie z resztą znaczyły więcej niż same jej obietnice. Jest odpowiedzialna, każdy to potwierdzi. Zresztą i tak już było za późno. Domyśliła się sama, nikt jej niczego nie powiedział. Nawet gdyby rzucili na nią zaklęcie zapomnienia, to co? Znowu sama by się domyśliła.
- Mogliby sprawić, że nie byłaby tym zainteresowana, tak jak Vanilla.
- Vanilla z reguły jest mało zainteresowana jakimiś zagadkami. W jej przypadku byłoby to proste. U Rose znaczyłoby to mocny wpływ na jej charakter. Tak tylko się domyślam, ale wydaje mi się, że byłoby to o wiele trudniejsze i bardziej skomplikowane zaklęcie. A gdyby ktoś to zauważył... Wyobrażasz sobie reakcję jej ojca, gdyby się o tym dowiedział? Z resztą nawet jeśli nie byłoby to tak ryzykowne, wydaje mi się, że Dumbledore zrobił to też trochę dla mnie. Trudniej o bardziej dyskretnego powiernika od Rose Wing, a ja już nie dawałam sobie sama rady... Dławiłam się zaklęciami rozweselającymi jak jakimś narkotykiem. Słowo daję, gdyby nie Rose w ostatnim miesiącu... chyba bym zwariowała.
Przez chwilę znowu siedzieli w milczeniu. Potem Edith odwróciła w kierunku Syriusza głowę.
- Ale gdybym mogła wybierać - powiedziała powoli. - Chyba wolałabym, żebyś ty wiedział.
Wyciągnęła w jego kierunku rękę i przykryła jego dłoń swoją własną. Syriusz mimowolnie wzdrygnął się, co od razu zauważyła i szybko zabrała swoją rękę.
- Przepraszam - wymamrotała.
- Nie, to ja... Głupi odruch, przepraszam cię, nie chciałem...
Słowa uwięzły mu w gardle. Przecież dopiero co myślał o błahości swoich uczuć, ale zupełnie nie spodziewał się tego dotyku, tego gestu z jej strony. Poczuł się zupełnie głupio.
- Wolałabym się tym z tobą podzielić, bo i tak zawsze troszczysz się o mnie na zapas... To dla ciebie takie naturalne - powiedziała powoli. - Upewnić się, że wrócę do Wieży na noc. Że nie spadnę z miotły na treningu quidditcha. Boli mnie, tak strasznie mnie boli, że ja nie umiem zatroszczyć się o ciebie w podobny sposób.
- Edith, na Merlina, ja nie potrzebuję, żebyś się teraz o mnie troszczyła - zareagował zaskoczony. - Czemu w ogóle myślisz teraz o takich rzeczach...
- Przepraszam cię - powiedziała, jakby w ogóle go nie słyszała. - Przepraszam. Wiesz za co.
Słowa Syriusza zamarły na jego ustach. Serce też zamarło. A więc o to chodziło. Do tego zmierzała.
- Przepraszam - powtórzyła jescze raz. - Ale nie mogę zrozumieć twoich uczuć. Nie teraz.
- Edith - wyjąkał. - Nie musimy teraz...
- Czasami, kiedy widzę, jak na mnie patrzysz... Kiedy robisz to tak bezmyślnie, a ja to zauważę, jestem na siebie po prostu wściekła.
- Moje uczucia nie są tutaj w ogóle ważne...
- Są ważne dla mnie. Dla mnie są ważne - powtórzyła bardziej dobitnie. - Ty jesteś dla mnie ważny. Jesteś dla mnie.... Jesteś osobą, dzięki której poczułam się tutaj jak w domu. A na początku byłam przerażona, byłam przerażona i za wszelką cenę chciałam udawać odważną. A ty, i James, i Remus, i dziewczyny, ale przede wszystkim ty sprawiłeś, że na jakiś czas naprawdę poczułam się szczęśliwa. I wierzyłam, że wszystko będzie dobrze. Całym swoim sercem - Edith uśmiechnęła się ciepło, a w jej oczach znowu zaszkliły się łzy. - I chciałabym ci odpłacić tym samym, sprawić, że też będziesz szczęśliwy. Nie chciałam pozwolić, żeby ten strach, który był we mnie, żerował na mnie i moich uczuciach. Na osobach, które stały mi się bliskie. Ale teraz już nie mogę - jej głos zadrżał. - Już nie mogę. Były okresy, gdy nie miałam wiadomości przez kilka tygodni, przez miesiąc, ale nigdy... - łzy znowu popłynęły rzewnie z jej oczu. - Już nie wiem co czuję. Nie wiem co czuję, oprócz tego, że jestem przerażona, jestem tak przerażona, że nie mogę myśleć o niczym innym...
Ukryła twarz w dłoniach i jej ciałem znowu wstrząsnęły spazmy płaczu. Syriusz, wciąż zszokowany jej słowami, zmusił się do wyciągnięcia w jej kierunku dłoni i pogłaskania ją po głowie. Teraz żadne "no już", "spokojnie" czy "cśś" nie miały sensu. Była tak pogubiona, tak strasznie pogubiona... I Syriusz poczuł, że w tych wszystkich skrajnych uczuciach zaczyna gubić się razem z nią.
- Czuję się, jakby całe życie wymykało mi się spomiędzy palców - powiedziała Edith. - Jakbym straciła swoje dzieciństwo, mój dom, w którym sie wychowywałam, moich przyjaciół... A teraz, gdy jakimś cudem odnalazłam miejsce, w którym czuję się znowu bezpieczna i kochana, zaczynam tracić też to. Zaczynam patrzeć na was tak, jakbym stała obok, a nie pomiędzy wami. Moje relacje z każdą osobą, które budowałam od września słabną, rozluźniają się. Zaczynam już nie rozpoznawać samej siebie. Jestem jak duch tej osoby, którą przyjeliście między siebie, którą zaakaceptowaliście, którą polubiliście... Którą ty pokochałeś.
Syriusz drgnął, jak porażony prądem.
- O czym ty w ogóle mówisz?
- Mówię o tym, że nie jestem już tą samą osobą, i że powoli wszyscy zdają sobie z tego sprawę. I ty też niedługo to zrozumiesz...
- Czy ty oszalałaś? - zapytał wprost, mrużąc oczy i patrząc się na nią jak na wariatkę. To, co powiedziała właśnie Edith, z jakiegoś powodu uraziło go, zupełnie tak, jakby rzuciła w niego obelgą.
- Nie wydaje mi się, bym oszalała - jej oczy przepełnione były goryczą. Jej głos stał się nagle napastliwy, miał w sobie coś z irracjonalnego wyzwania. - Pomyśl o ostatnim miesiącu, spójrz na mnie. Czy kiedy mówiłeś mi "kocham cię", miałeś to na myśli? - powiedziała wskazując siebie, na swoją bladą, zimną twarz, na czerwone opuchnięte oczy, pełne jakieś dziwnej obojętności. Wyglądała na poważnie chorą. - Czy raczej radosną Edith Path, rzucającą głupimi żartami, Edith na miotle, paplającą bez ustanku, rzucającą się wszystkim na ramiona?
Syriusz przez chwilę patrzył na nią zszokowany.
Edith oszalała. Kompletnie oszalała. Ilość trosk jaką na nią spadła sprawiła, że te rozbiegły się po jej głowie i pogubione przylgnęły do zupełnie nieodpowiednich miejsc i tematów. W jej głowie musiał panować absolutny chaos, bałagan, którego Edith nie będzie w stanie sama posprzątać.
A potem Syriusz zrozumiał, że będzie musiał to zrobić jeszcze raz, i mimo wszystkich swoich przemyśleń jego wnętrzności skręciły się z niechęci.
Złapał Edith niezbyt delikatnie za policzek i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy.
- Teraz posłuchaj, Edith, bo powiem ci to raz w życiu. I nie powiem ci tego jako wyznania miłości, tylko jako coś, co po prostu musisz usłyszeć, bo od tego strachu i stresu zupełnie pomieszało ci się w głowię. Kocham cię, kiedy rzucasz głupimi żartami, paplasz i latasz miotle. I kocham cię, kiedy trzęsiesz się od płaczu i mówisz mi o rzeczach, których boisz się najbardziej na świecie. Kocham ciebie, rozumiesz? A ty nie jesteś tylko roześmianą osobą. Jesteś też smutną osobą, i przerażoną osobą, i znudzoną czasem też. Kimś, kto tak idiotycznie broni wszystkich pokrzywdzonych osób na świecie, jak Britain czy Peter, bo wydaje ci się, że to właśnie ty jesteś odpowiedzialna za wszystkich dookoła. I też kimś, kto zresztą traci tymi osobami zainteresowanie w tym samym momencie, w którym nie potrzebują już twojej pomocy. Jesteś osobą, która wdrapała się do łóżka Remusa przytulić go dzień po tym, jak on sam próbował dopaść cię w Zakazanym Lesie, i osobą, która z włąsnej woli ryzykowała życiem po to tylko, żeby zaspokoić swoją niezdrową ciekawość. A teraz jesteś smutną i przestraszoną osobą, która mówi coś, co jest nie tylko obraźliwe dla mnie i twoich szczerze oddanych przyjaciół, ale też zwyczajnie zdrowo posrane - zmarszczył brwi i lekko podniósł głos. - I co, myślisz, że teraz przestanę cię kochać, bo jesteś słaba i masz opuchnięte oczy? Kocham cię jeszcze mocniej niż wcześniej, aż robi mi sę od tego niedobrze. I słowo daję, nie mówię tego, żeby ci namieszać w głowie. Chcę ci tylko wyjaśnić, że wobec wszystkich twoich problemów, myślenie o tym, że my cię nagle opuścimy, bo już nie jesteś jak przedtem jest po prostu głupie, zupełnie zbędne! Nie mam zielonego pojęcia, czemu jestem taki wściekły, chyba już doszliśmy do tego, że to jedyny nastrój, w jakim mogę mówić szczerze - Syriusz westchnął głęboko, starając się opanować. - Nie wiem, jak mogę ci pomóc z resztą twoich problemów, Edith. Ale mogę cię zapewnić, że my, jako twoi przyjaciele, nigdzie się nie ruszamy. A to, że mówisz o sobie w trzeciej osobie, jako o "szczęśliwej Edith", jest po prostu psychiczne, bo to cały czas jesteś ty. To przecież jedna osoba! Więc masz, do cholery, mówić w pierwszej osobie, bo inaczej szlag mnie trafi.
Syriusz zakończył swój wywód z głośnym sapnięciem i po raz pierwszy spojrzał dokładniej na twarz Edith. Była spokojniejsza. Było w niej nawet coś z rozbawienia, wzruszenia może? Spróbowała się lekko uśmiechnąć.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Syriusz w końcu odetchnął z ulgą i rozejrzał się dookoła. Było już naprawdę późno, pewnie po pierwszej, a Edith wydawała się nieco uspokojona. Pewnie nadal strasznie się bała, ale okres paniki minął. Jej policzki zdążyły już wyschnąć od łez.
Po swoim drugim wyznaniu miłości Syriusz czuł się zupełnie wykończony, zupełnie jak po przebiegnięciu maratonu.
- Powinniśmy wracać już do wieży, prawda? - zapytał w końcu.
Edith skinęła głową i na jej twarzy znowu pojawił się smutek. Dla niego to był koniec wieczoru. Dla niej - początek długiej nocy.
- Teraz pójdziemy spać - powiedział, widząc to spojrzenie i szybko się reflektując. - Ale jutro pójdziemy razem do Dumbledore'a i spróbujemy poszukać rozwiązań, dobrze? Może on... - zająknął się. - Pójdziemy razem. I do ranka masz nie myśleć o niczym innym.
Edith znowu pokiwała głową. Obydwoje ruszyli w stronę drabiny i zeszli po niej na dół w ciszy. Na piętrze sowiarni Syriusz uniósł w górę podbródek Edith, uśmiechnął się do niej ciepło, choć smutno, i zarzucił na nią pelerynę-niewidkę. W ciszy przemierzyli razem ciemne, puste korytarze Hogwartu, mijając zaspane postaci na obrazach. Nawet schody pogrążone były w sennym spoczynku. Wdrapali się do Wieży Gryfindoru i przeszli przez dziurę w portrecie, którą niechętnie ukazała im Gruba Dama. Syriusz zdjął z Edith pelerynę dopiero wtedy, gdy znaleźli się już w Pokoju Wspólnym.
Edith bez słowa stanęła na palcach i zarzuciła mu ręce na ramiona. Syriusz westchnął i odpowiedział równie mocnym uściskiem, obiecując sobie w głowie, że już nigdy nie spróbuje trzymać się od niej na dystans. Złamane serce... złamane serce to w tej sytuacji wcale nie najgorsze uczucie.
- Dziękuję - wyszeptała mu Edith na ucho. - Dziękuję, że byłeś dzisiaj przy mnie.
Syriusz na chwilę przymknął oczy.
- Zawsze, Edith - powiedział cicho. - Zawsze.
Przez chwilę stali jeszcze tak złączeni w uścisku i gdy Syriusz chciał się z niego rozluźnić, Edith przyciągnęła go jeszcze bliżej do siebie. Po chwili poczuł, jak coś opiera się na tyle jego głowy, i nie były to wcale jej palce.
- Obliviate - usłyszał szept przy swoim uchu.
Na sekundę szerzej otworzył oczy, ale zaraz potem jego źrenice uciekły do tyłu, powieki zatrzasnęły się, a on sam opadł na znajdującą się za nim kanapę.
Edith spojrzała na niego, ocierając pojedynczą łzę opuszką swojego środkowego palca. Schowała różdżkę z powrotem do rękawa, po czym wdrapała się po schodach w kierunku swojego dormitorium i łóżka Rose.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHejka!
OdpowiedzUsuńJa może nie jestem nowym czytelnikiem, ale też nie tak zupełnie starym. Zaczęłam czytać gdy na blogu było już ponad 60 rozdziałów. Miło znów do Ciebie wrócić po takiej przerwie. Nie zostawiaj nas więcej na tak długo ;) Ten rozdział może rzeczywiście był trochę inny niż poprzednie, ale ja oceniam tę zmianę zdecydowanie na plus. Trochę powagi nie zaszkodziło, a pozwoliło jakoś tak bardziej utożsamić się z bohaterami. No i taki dokładny wgląd w sytuację Edith to coś na co chyba wszyscy podświadomie czekali już od dłuższego czasu. Bardzo lubię twoją kreację potterowych bohaterów, a aktualne wydarzenia nadają im takiej głębi. Tak jakby zrobili się jeszcze bardziej trójwymiarowi niż do tej pory. Mam nadzieję, że wiesz o czym mówię. Końcówka łamie po prostu serce, ale zrobiła z Edith jeszcze bardziej skomplikowaną postać i to mnie z kolei zachwyciło. Naprawdę przy tych wszystkich zabawnych aspektach bycia Huncwotem/ bycia przyjacielem Huncwotów, to wszystko jeszcze bardziej wali po oczach. Oczywiście te wszystkie niezbyt poważne momenty tego rozdziału też uwielbiam. Jestem pełna podziwu, że potrafisz pisać takie kwestie Jamesowi. Zawsze mam uśmiech od ucha do ucha, gdy czytam co on tam znowu wymyślił. Scena u Dumbledore'a to po prostu majstersztyk. Kocham całym moim sercem. Chociaż chyba najgłośniej się śmiałam przy stwierdzeniu, że Eryk jest chłopakiem pani Pomfrey. Złośliwa Lily to ta, którą tygryski lubią najbardziej. Cieszę się bardzo, że wróciłaś. Życzę jak najwięcej czasu i chęci do pisania!
Adrawa
Dziękuję za długi komentarz <3 Takie właśnie sprawiają, że znowu nabieram chęci do pisania!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że znowu coś napisałaś. W dodatku coś tak dobrego. Idealna mieszanka humoru i powagi. W ciągu czytania tego rozdziału najpierw zaczęłam się głośno śmiać a chwilę później miałam łzy w oczach. Dlatego tak bardzo uwielbiam twój styl pisania, i dlatego zaglądam na twój blog średnio raz na dwa miesiąc w nadziei, że będzie coś nowego ,i będę tak robić do chwili kiedy skończysz to opowiadanie. Czytam je już od sześciu lat i było to jedno z pierwszych fanfików, jakie przeczytałam w życiu, jak również jedno z najlepszych. Każda z postaci ma własny charakter i wydaje się realna. Gdy myślę o huncwotach to właśnie ich wersja z twojego opowiadania pojawia mi się przed oczami.
OdpowiedzUsuńW końcu zebrałam się w sobie i wróciłam do czytania. Chwalmy Pana.
OdpowiedzUsuńJeden rozdział, a rozwaliłaś mnie psychicznie. Już nie wiem czy mam się skupiać na rozterkach Jamesa i Lily czy może płakać nad dramatem Edith. Dzięki Bogu za Dorcas i jej elektryczną szczoteczkę do zębów, która pozwoliła mi na chwilę oddechu. Historia Edith, na którą czekałam walnęła mnie mocno. Szczególnie końcówka. No po takim pokazie szczerości i zaangażowania ze strony Syriusza to Obliviate było...bolesne. Niemniej jednak rozumiem Edith i kibicuję jej. Mam nadzieję, że sytuacja jakoś się wyklaruje. Trzymam kciuki Edith!
James skarbie mój, dodaj w końcu dwa do dwóch. Jedyna rudowłosa, która się liczy ma na imię Lily. Mam nadzieję, że Evans w końcu pokaże pazur i zaciągnie go za fraki przynajmniej do buziaka.
A no tak...James u dyrektora. Jego monologi to miód dla moich uszu. Błogosławmy też siłę Eryka, który z subtelnością słonia w końcu zatkał mu buzię :D
Cóż mogę rzec, czekam na więcej. Do zobaczenia przy następnym rozdziale.
N.C.
O rany, nareszcie! I w dodatku wreszcie wiemy coś więcej na temat tego mroczniejszego wątku, który od dawna jedynie muskał fabułę. Jestem zachwycona! I uwielbiam to jak przez 3/4 rozdziału umieram ze śmiechu by końcówkę czytać z zapartym tchem i ocierać samotną łezkę. Wiedziałam, że to Obliviate nastąpi, co nie zmienia faktu, że boli. Ale jest Rose, inteligentna, zdystansowana, ale bardzo zatroskana.
OdpowiedzUsuńCieszę się,że poza, oczywistym w tej sytuacji, Dumbledorem w sprawę zaangażowana jest np Madame Maxime. To dodaje autentyczności, wgl całość to miod na me stęsknione serce!
Dobra, czas na poważne błahe problemy:
James! Będę teraz na ciebie krzyczeć, jak możesz jeszcze tego nie ogarniać?! Nie czujesz nic do Britan, jest miła, niebrzydka no i ruda, ok. Ale to nie LILY! Lily, uspokój się i bez histerii, on zaraz to załapie i będziecie mogli w spokoju płodzić czarnowłosą syriuszową zmorę. Co z Alicją i Frankiem?!!! Rose, biegnij w jedyne słuszne, futrzaste ramiona. No już, w podskokach! Dorcas, nie mam zastrzeżeń, ale powinnaś spróbować tej podwójnej randki...
Ok, kończę wreszcie i znów będę 4x dziennie sprawdziac "czy może jednak jest już rozdział", a potem przez miesiąc nie sprawdzę i przegapię...
Pozdrawiam cieplutko (30° na zewnątrz i goraczka wewnątrz...) i zycze dużo weny!
Mala Mi
Zaczytywałam się w twoim opowiadaniu jeszcze jako małolata. Teraz, kiedy jestem dużo starsza, ciągle uśmiecham się na myśl o twoich wykreowanych bohaterach. Uwielbiam twój sposób pisania, taki zabawny, że nie które teksty sama wykorzystuję w życiu :). I pomimo tego jak długo musiałam czekać na nowy rozdział z chęcią tutaj wracam. Nie poddawaj się i pisz dalej!
OdpowiedzUsuńRozdział trochę poważny i ważny, ale ja cały czas czekam na mecz między szkołami.
OdpowiedzUsuńŁoonagaciemerlina!
OdpowiedzUsuńAż się poryczałam ze wzruszenia. W końcu nowy rozdział. Powróciłaś i to w jakim stylu! Tu hi hi ha ha, ale w końcu dowiedzieliśmy się co męczyło naszą kochaną Edith. Strasznie brakowało mi tego dziecinnego zachowania Jamesa, i mam nadzieje, że zaraz rzuci to marną rudą ciamajdę i w końcu będzie bara bara z Lily. Jestem bardzo ciekawa jaki pokaz gracji da nam Dorcas przy panu ministrze. Trochę tęsknię za robieniem kawałów smarkowi, ale cóż nie można mieć wszystkiego. Życzę dużo weny i pomysłów!
P.S Jak jeden rozdział napisałaś w prawie jeden dzień, to może następny też dałoby się szybko? Już się nie mogę doczekać następnego rozdzaiłu.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńRyczałam jak bóbr.
OdpowiedzUsuńJak zasrany bóbr.
Tak piękny rozdział, piękne dialogi, piękne żarty i pięknie wykreowane postacie oraz troche mniej piękne zakończenie, które wbiło szpile w moje serduszko (chociaż czego można było sie spodziewać po edith)
C z t e r y l a t a
kurna całe cztery. A ja wciąż wracam i kurna rycze i nad rozdziałem i nad tym jakie masz niesamowite umiejętności. Powiem szczerze, że zapomniałam większość wątków, i muszę chyba wrócić kilka rozdziałów w tył (taki problem to nie problem haha)
Na koniec standardowo weny i czasu i weny i czasu i pamiętaj o nas bo my zawsze pamiętamy i będziemy pamiętać o tobie <3
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitaj.
OdpowiedzUsuńKońcówka po prostu mnie zmiażdżyła. Rozdział świetny. Mam nadzieję, że pojawi się coś jeszcze z turniejem.
Bohaterowie u Ciebie widać, że są żywi, truj wymiarowi, a nie jacyś płascy. Każdy ma swój charakter.
Na prawde świetne fanfiction o Jamesie i reszcie bandy. No i o dziewczynach też nie można zapominać. :)
Weny, pomysłów i chęci do pisania.
Na prawdę super się czyta.
Pozdrawiam
ps. Jestem ciekaw kiedy dojedziemy do sceny z prologu. Bo chciałbym poznać przyczyny. :)
Fajny byłby jakiś znak życia od autorki.
OdpowiedzUsuńMoi drodzy, jestem. I nie zostawię tego bloga. Rozdział raczej nie pojawi się w trakcie najbliższego miesiąca, ale na pewno będzie kolejny. Jestem wzruszona tym, że wracacie - nie czuję, bym na to zasługiwała, publikując mniej więcej raz na rok. Wezmę się w garść jak tylko minie u mnie pracowity okres. Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz, z całego serca, dziękuję.
UsuńTak bardzo się cieszę, że jednak nie porzuciłaś tego opowiadania! wracam do niego bardzo często, czasem o szalonych godzinach, i wiedza, że jednak "jesteś", niesamowicie uspokaja!
UsuńHej. Znów po pewnym czasie tu powracam i spotyka mnie małe rozczarowanie. Czytam bloga po raz kolejny, ponieważ jest on najlepszy jaki kiedykolwiek zdarzyło mi się czytać. Nie zostawiaj tego opowiadania bo ja nadal czekam na jeden znak, jakiś mały rozdział, który rozjaśniłby mi ten letni wieczór. Mam nadzieję, że jeszcze tu wrócisz ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Alnilam (ze złamanym serduszkiem) ;)