Rozdział 61 - Rose kontra lustro


Przepraszam?

4 kwietnia, piątek
Lily delikatnie wcisnęła klamkę swojego dormitorium i na palcach przeszła przez cały pokój. Zasłony nadal były zaciągnięte, ale przez utworzoną między nimi szparę do pokoju wnikało jasne, przejrzyste światło poranka. Wcisnęła do torby świeże ubrania dla siebie, Rose i Edith, po czym jak najciszej podeszła do pogrążonego we śnie Eryka.
Siedział oparty plecami o ścianę, z kocem zarzuconym na nogi i głową wspartą o poduszkę zaklinowaną pomiędzy jego ramieniem a oparciem łóżka. Prawa dłoń ułożona na materacu nadal ciasno obejmowała palce Dorcas.
Lily schyliła się i delikatnie ścisnęła jego ramię. Eryk wzdrygnął się i sennie otworzył oczy.
- Hej - wyszeptała, uśmiechając się do niego łagodnie. Fross odchrząknął i zamrugał kilka razy. - Już ranek. Musimy iść na zajęcia.
Eryk przetarł oczy zaciśniętymi pięściami i rozejrzał się dookoła, z trudem rozpoznając to obce dormitorium. Czuł, jakby nie spał dłużej niż kilkanaście minut, ale jednocześnie miał wrażenie, że od wydarzeń poprzedniego wieczora minęło co najmniej kilka dni.
Odchrząknął jeszcze raz.
- Okej - wychrypiał, wstając z wysiłkiem i krzywiąc się, kiedy w końcu rozluźniał napięte przez całą noc mięśnie. Z wyrazem zagubienia na twarzy poprawił kołdrę pogrążonej we śnie Dorcas i w milczeniu wskazał Lily drzwi.
Potknął się, przechodząc przez pokój, ale obojgu udało się wyjść na korytarz bez budzenia Dorcas.
- Jak się czujesz? - zapytała Lily z troską.
Skrzywił się, wciąż mrużąc oczy.
- Trochę poobijany - odparł szczerze, rozmasowując swoje ramię. - Za ile zaczynają się zajęcia?
- Za pół godziny.
Westchnął ciężko.
- Idź się przebrać - dodała Lily, z pocieszającym uśmiechem kładąc mu rękę na ramieniu. - Zgarnę dla ciebie ze śniadania jakąś bułkę cynamonową i widzimy się na zielarstwie, okej?
Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Jesteś aniołem, Lily.
- Nie, Eryk - odparła zupełnie serio, mierząc go poważnym spojrzeniem. - Ty jesteś. Naprawdę.
Fross wzruszył ramionami. Evans jeszcze raz poklepała go po ręce i odwróciła się w stronę drzwi.
- Hej Lily? - usłyszała jeszcze za swoimi plecami.
- Tak?
Eryk uśmiechnął się przepraszająco.
- Cztery.
- Cztery co?
- Cztery bułeczki cynamonowe.
Lily odwzajemniła uśmiech.
- No dobrze, ty bułgarski barbarzyńco - odparła basowo, nie po raz pierwszy powtarzając głupawą kwestię Syriusza.

Rose weszła do biblioteki, witając się z Irmą Pince łagodnym uśmiechem i delikatnym skinieniem głowy. Odczuwała chęć czy potrzebę przypodobania się komuś tak rzadko, że kiedy już decydowała się na użyciu swojego wewnętrznego czaru, nawet sroga bibliotekarka nie mogła się mu oprzeć.
Rose podeszła do niej, zwracając kilka swoich książek i krzywiąc się z wielkim zażenowaniem, wyłożyła na blat zaległe o kilka tygodni podręczniki Edith, która przecież bała się zwrócić je sama. Pince przewróciła okładkę i widząc kwit z datami dramatycznie zatrzasnęła powieki, zupełnie tak, jakby samo patrzenie na niego sprawiało jej fizyczny ból.
- Tragiczna dziewczyna - wyszeptała Rose, która już dawno nauczyła się, że tłumaczenie przyjaciół, nawet jeśli argument dotyczył śmierci lub poważnej choroby zakaźnej, wcale nie sprzyja zdobywaniu sympatii bibliotekarki. Wręcz przeciwnie. A ona zbyt długo pracowała nad tym, by ta okropna kobieta w końcu obdarzyła ją pełnym zrozumienia spojrzeniem, które rzuciła jej choćby właśnie teraz znad jej egzemplarza "Azjatyckich antidotów przeciwko truciznom".
- Jak zwykle, oddane we wspaniałym stanie - powiedziała Pince z rozrzewnieniem, patrząc to na Rose, to na książkę, po której przesuwała swoim długim palcem. Nawet jeśli była w tak dobrym humorze jak teraz, nie podnosiła swojego głosu wyżej niż szept.
- Ktoś strasznie szarpał za okładkę - z bólem napomknęła Rose. - Więc przykleiłam ją zaklęciem.
Teraz Pince patrzyła już tylko na nią i mało brakowało, żeby złapała ją za dłoń.
Rose na chwilę straciła rezon. Nawet ona miała w końcu jakieś poczucie przyzwoitości.
- W mojej rodzinie bardzo ceni się książki - wykrztusiła z wielkim wysiłkiem.
Pomyślała o olbrzymim salonie w rodzinnym zamku i jego rozległej ścianie zastawionej niekończącymi się regałami z setkami książek, pośród których nie znalazłaby ani jednego albumu z czasów swojego dzieciństwa. Ani któregokolwiek z jej rodzeństwa.
Mają za to trzy rodzinne portrety, na których cała piątka nadyma się jak pawie, i jeden pokój z klasycznym gobelinem przedstawiającym ich dumne drzewo genealogiczne. Syriusz powiedział jej kiedyś, że matka wypaliła go z tego należącego do jego rodziny. Rose chętnie zrobiłaby to samo z wieloma członkami własnej.
Prawie prychnęła śmiechem, skręcając w alejkę z księgami poświęconymi eliksirom.
- Hej, Rose - usłyszała.
Uśmiechnęła się. Na parapecie okiennym, z puchatą poduszką wciśniętą pod plecy siedział Remus, machając beztrosko w powietrzu stopą. Jego palce nawykiem przebiegały po kantach książki, a oprawki grubych okularów, których używał do czytania, zjechały na sam koniec jego nosa.
- Hej - odparła cicho. - Skąd wziąłeś poduszkę?
Wzruszył ramionami, przyjmując łobuzerski wyraz twarzy, który wyglądał zupełnie tak, jakby dopiero co zerwał go z twarzy Syiusza i nałożył na własną. Leniwym ruchem ściągnął okulary i założył je za brzeg swetra.
- Pince mnie lubi.
- Niemożliwe - odparła z całą pewnością. - Pince lubi tylko mnie.
- Proszę cię - ziewnął. - Nie uniosłem głosu w bibliotece od czterech lat i ośmiu miesięcy, a przychodzę tu przecież trzy razy w tygodniu.
Uśmiechnęła się szeroko. Remus mrugnął i obracając się, opuścił obydwie nogi na podłogę tak, że teraz jedynie lekko opierał się o parapet.
- Czego szukasz? - zapytał, wskazując na jej pustą torbę.
Uśmiech nadal utrzymywał się na jej przywykłych do groźnych grymasów ustach. Otrząsnęła się.
- Niczego szczególnego - odparła, zwracając się w kierunku regału i wskazującym palcem przejeżdżając po twardych grzbietach książek. - Chciałam się czegoś dowiedzieć o składnikach Eliksiru Zakochania... - szybko odwróciła się w kierunku otwierającego już usta Remusa i wycelowała w niego palec. - Nawet nie waż się tego skomentować.
Lupin przez chwilę wahał się z tym typowym dla Huncwotów, szelmowskim uśmiechem na ustach, ale w końcu uniósł rękę do warg i wykonał gest zamykania ich na klucz.
- O wiele lepiej - wyszeptała pod nosem, wracając do przeglądania książek.
- Po co ci eliksir zakochania? - zapytał, po czym odchrząknął, ledwo powstrzymując chichot. - Nie w takim sensie, oczywiście - sprecyzował szybko. - Rose, wszystko jest w podręczniku.
- No tak - odparła, przesuwając wzrok na kolejną półkę regału. - Ale nie ma tam mowy o dokładnych składnikach.
Remus zmarszczył brwi, ale nie powiedział nic złośliwego. Zastukał palcami o parapet.
- A sprawdzałaś w "Głębszej analizie eliksirów toksycznych"? - zaproponował w końcu, podchodząc do Rose i zaglądając jej przez ramię.
Rzuciła mu pobłażliwe, choć ciepłe spojrzenie i sięgnęła do torby. Wyciągnąwszy z niej podręcznik, pomachała nim Remusowi przed nosem. Roześmiał się i spojrzał na nią z wyraźną aprobatą.
- Chyba został mi tylko dział Ksiąg Zakazanych - mruknęła w końcu, niespecjalnie zachwycona. - Ale po ostatnim wygłupie tych twoich dwóch najlepszych przyjaciół nawet Lily nie zbliży się do "Księgi Zaklęć".
Remus rozłożył bezradnie ręce.
- Przecież nie mogę odpowiadać za wszystko, co robią Rogacz i Łapa.
- Oj cicho bądź, dobrze wiem, że te świńskie uszy Narcyzy to był twój pomysł.
Obejrzała się przez ramię, ciekawa, czy potwierdzi jej tezę. Jego uśmiech, szeroki i pozbawiony skruchy, stanowił jak zwykle najlepszą odpowiedź. Swój własny, lekki i głupawy, ukryła obracając się z powrotem w stronę książek. Zatrzymała palec na ostatnim tomie "Eliksirów egzotycznych" i westchnęła ciężko.
- Powinnaś spróbować urobić Pince - wyszeptał w końcu Remus. Rose drgnęła, słysząc jego głos tak blisko własnego ucha i powoli, jak najostrożniej, obróciła głowę w jego stronę. Uniosła brwi w wyrazie zaskoczenia, a Lupin prychnął pod nosem. - Skoro naprawdę cię lubi... - dodał zaczepnie, po czym spoważniał. - Mówię serio. Może ominie te kilka oficjalnych procedur?
Rose przełknęła ślinę i delikatnie odsunęła się nieco w bok.
- Ale jak ja mam niby zacząć? - zapytała raczej pesymistycznie.
Remus wzruszył ramionami.
- Wymyśl jakiś powód, a potem no nie wiem, uderz w miłość do książek - wyjaśnił po prostu. - W sumie to nawet prawda, nie będziesz musiała za bardzo kłamać, a jeśliby nawet miało do tego dojść... - zawahał się. - I tak jesteś w te klocki lepsza od nas wszystkich razem wziętych.
Rose skrzyżowała na piersi ręce, wbijając wzrok w jego pewne siebie, wesołe spojrzenie i ten drażniący uśmiech. Ale zanim odpowiedziała coś równie przyjemnie złośliwego, dotarł do niej sens słów Lupina i powoli opuściła ręce po bokach.
- Chwila - mruknęła tak zupełnie innym tonem, że z twarzy Remusa zniknęły wszelkie oznaki ironicznego ukontentowania. - Naprawdę mi pomagasz? Nie powiesz mi, że to przecież niepotrzebne, albo że marnuje czas, albo że... że to po prostu głupie?
Bez ostrzeżenia prychnął śmiechem, po czym czym prędzej zatkał sobie usta dłonią.
- Zgłębianie wiedzy jest głupie? - powtórzył z niedowierzaniem.
- Zgłębianie niepotrzebnej wiedzy - podkreśliła.
- Rose - rozłożył ręce. - Nie ma czegoś takiego jak niepotrzebna wiedza.
Otworzyła szeroko oczy.
- Właśnie to wszystkim mówiłam! A oni...
Gestem powstrzymał jej dalsze słowa.
- Oni kto?
Przewróciła oczami.
- No nie wiem, Lily, Edith, Barton...
- Rose, chwila - przerwał, patrząc na nią niemal z politowaniem. - Ty się ich radziłaś w kwestii nauki? - spojrzał na nią uważnie i po prostu się skrzywił. - Rose, przecież to zupełnie bez sensu.
Zamrugała oczami, czując się nagle zdezorientowana. Nie widząc w jej oczach zrozumienia, Remus skrzywił się jeszcze bardziej.
- Proszę, oświeć mnie, jeśli się mylę, ale przecież to brzmi jak kompletna głupota! - wyrzucił z siebie na tyle głośno, na ile pozwalała bibliotekowa etykieta.
Złączyła dłonie za plecami, nerwowo bawiąc się swoimi palcami.
- Rose, przecież ty i Lily, i Barton, i nawet Syriusz czy James - wyjaśnił jej Remus już łagodniejszym tonem. - Jesteście zupełnie innymi ludźmi. Macie zupełnie inne ambicje. Porównywanie waszych metod nauki jest równie sensowne co porównywanie wyboru Perfekta Naczelnego i Ministra Magii.
Tym razem to Rose nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem.
- Remus - mruknęła rozbawiona. - To strasznie niemiłe.
Nie wydawał się żartować. Jego brwi nadal tkwiły w tej samej, poważnie zatroskanej pozycji.
- To nie jest niemiłe - powiedział z naciskiem. - To jest po prostu fakt, oni myślą inaczej - zawahał się. - Ja myślę inaczej. My wszyscy uczymy się tych wszelkich zaklęć i praw po to, żeby wykorzystać je w swojej przyszłej pracy. Ty uczysz się ich po to, żeby któregoś dnia wymyślić nowe. Własne. Żeby odkryć coś nowego - nareszcie rozluźnił mięśnie twarzy, układając je w przyjemniejszy, mniej osądzający sposób. I nawet lekko się uśmiechnął. - Coś niezwykłego, Rose - dodał. - Przecież nie ma nic złego w tym, żebyś powiedziała to na głos.
Spojrzał jej w oczy i Rose poczuła się bezsilna wobec szczerości słów, które przed chwilą wypowiedział. Przez chwilę nie była w stanie odwrócić od niego wzroku.
- Wszystko okej? - zapytał, widząc zmieszanie malujące się na jej twarzy.
Rose powoli wypuściła z siebie powietrze.
- Wszystko co powiem - wymamrotała. - Brzmi tak okropnie.
Przez chwilę wydał się być szczerze zaskoczony.
- Słucham?
- Kiedy ty to mówisz, brzmi to szczerze i pięknie - dodała, nadal nie spuszczając spojrzenia z jego oczu. - A moje słowa zawsze tylko ranią ludzi.
Nie pamiętała, kiedy ostatni raz zdobyła się na powiedzenie czegoś tak szczerego, ale kiedy już zaczęła mówić, słowa zdawały się same układać w tę tak prostą całość.
Remus przechylił na bok głowę.
- Musisz po prostu przestać mówić do ludzi tak, jakby wszyscy rozumowali w ten sam sposób - stwierdził w końcu.
Nagłe wspomnienie pojawiło się w jej głowie, wypychając z niej całą resztę innych myśli. Rose nareszcie uwolniła się z pułapki jasnych oczu Remusa.
- Muszę... muszę kogoś przeprosić - wymamrotała.
Jej wzrok zjechał na pustą już torbę, którą podniosła w górę i przerzuciła sobie przez ramię. Remus obserwował ją zaskoczony. Zanim odwróciła się w stronę wyjścia i wyszła spomiędzy regałów w chorym pośpiechu, rzuciła mu tylko jedno przelotne, ale wyrażające szczere emocje spojrzenie.
- Remus - wyszeptała, bo "dziękuję" nie do końca określało uczucia, które chciała mu teraz przekazać.
Kiedy wydostała się spomiędzy regałów, prawie wpadła na panią Pince i na jednym wydechu wyrzuciła z siebie to wszystko, co zasugerował jej Remus.
- Marzę o chociaż przejrzeniu "Księgi Eliksirów", ale profesor Slughorn twierdzi, że to niepotrzebne, bo żadne z zagadnień nie obowiązuje nas nawet na Owutemach - zakończyła, po czym uśmiechnęła się zachwycająco. - Tyle o niej słyszałam.
- Wybacz Rose - westchnęła głośno bibliotekarka. - Ale przecież nie mogę ci niczego wypożyczyć z Działu Ksiąg Zakazanych bez zgody profesora...
Czy jej się tylko wydawało, czy straszna Irma Pince naprawdę puściła jej oczko? 

Barton siedział w swojej kajucie w klęczkach, oparty plecami o lekko kołyszącą się ścianę. Oczy, ciemne i skupione, utkwione miał w rozłożonej na kolanach książce. Tuż obok, gdzieś w okolicy jego stóp, leżał perfekcyjnie zwinięty hamak.
Był szalenie przystojny. Rose po raz pierwszy w pełni zwróciła na to uwagę, a zrobiła to tylko i wyłącznie dlatego, że zaskoczył ją kontrast pomiędzy atrakcyjnością jego postaci, a wstrętnymi uczuciami, jakie wisiały teraz między nimi. Zapukała w drewniany próg i Barton powoli uniósł na nią swoje spokojne spojrzenie.
- Rose - przywitał się z wyjątkowo chłodnym uśmiechem.
Ta jego postawa. Ten dystans. Rose przypomniała sobie, jak trzymała go za rękę, kiedy zwijał się w konwulsjach po swoim pierwszym turniejowym zadaniu. Nagle zrobiło jej się przeraźliwie smutno i przykro. Kiedyś jej dotyk przynosił mu ulgę w silnym, fizycznym bólu. Teraz sam jej widok zdawał się robić coś dokładnie odwrotnego.
Wzięła głęboki oddech.
- Barton, przepraszam cię - powiedziała.
Błysk zaskoczenia, jaki przez chwilę mignął w jego oczach, tylko pogłębił jej smutek. Coś paskudnego ścisnęło za jej serce. Barton wyprostował się i powoli odłożył na bok książkę.
- Zachowałam się okropnie, nie tylko podczas naszej ostatniej kłótni - dodała. Słowa przeprosin zawsze zdawały się zapierać nogami o jej gardło i wbijać pazurami w język. Byleby tylko nie wyjść. Ale tym razem było inaczej. Spojrzała mu głęboko w oczy. - Powiedziałam okropne rzeczy.
Barton westchnął z bólem i schował twarz w dłoniach.
- Czemu mnie teraz przepraszasz? - zapytał głosem, w którym nie wyczuła jednak emocji innych niż kompletne znużenie.
- Bo siebie znam - odparła natychmiast. - I teraz jest mi smutno. Ale za chwilę będę wściekła, będę cię winić za wszystko, co się między nami dzieje i za to, kogo widzę, kiedy patrzę w twoje oczy. Będę się irytować za to, kim jesteś i co mówisz, będę... - zająknęła się.
- Rozumiem - uciął.
Zagryzła wargi, niepewna, co jeszcze powinna powiedzieć. Cisza, która zapadła między nimi, tylko pogłębiała jej zły nastrój. Poczuła się przytłoczona i zamknięta w pułapce.
- Przepraszam, że wtrącałem się w twoje sprawy - powiedział nagle dobitnie. Zabrał ręce od twarzy i spojrzał na nią uważnie. - Wiedziałem, że to dla ciebie ważne, ale wtrąciłem się. Nie znam cię od dzisiaj, powinienem wiedzieć, że nie będziesz sobie tego życzyć.
Skinęła głową.
- Więc dlaczego to zrobiłeś?
- Bo strasznie chciałem być częścią twojego życia - powiedział, wstając. Wyprostował się na całą swoją imponującą wysokość i oparł dłoń o tworzący łagodny łuk sufit. Jego oczy błyszczały w ciepłym świetle rozpalonych w kajucie świec. - Częścią jakiejkolwiek znaczącej sfery twojego życia.
Wbiła wzrok w swoje stopy.
- Lubię uważać się za osobę obdarzoną taktem i wyczuciem - mówił dalej Barton. - Ale w twoim przypadku nigdy nie wiem, kiedy przekraczam daną granicę. A przekraczam je cały czas. Czuję się przez to jak skończony kretyn i w efekcie zachowuję się jak skończony kretyn.
- Nie uważam, żebyś zachowywał się jak skończony kretyn - zaprzeczyła od razu.
- Nie, teraz nie - odparł natychmiast. - Ale wczoraj tak uważałaś. I w zeszłym miesiącu. I w momencie, w którym po raz pierwszy próbowałem cię tak impertynencko podrywać.
W końcu zebrała się na uniesienie wzroku na jego posępną twarz.
- A ty uważasz mnie za zimną i okropną osobę - wyszeptała. - I wczoraj, i w zeszłym miesiącu, i na tej przeklętej imprezie halloweenowej.
Nie skinął głową. Nie potwierdził. Jego oczy mówiły jednak wszystko.
- Nawet... - na chwilę zawahała się. Czy naprawdę chce poznać odpowiedź na to pytanie? - Nawet teraz?
Westchnął, jakby zbierając myśli, po czym uniósł dłoń i łagodnie odgarnął z jej twarzy kosmyk włosów.
- Teraz patrzę na ciebie - powiedział zamyślony. - I mam wrażenie... mam nadzieję, że źle cię oceniłem.
Uśmiechnęła się delikatnie i spuściła wzrok na lekko kołyszącą się podłogę. Przez chwilę zastanawiała się nad swoimi kolejnymi słowami.
- Obiecuję, że... - zaczęła powoli. - Że spróbuję się otworzyć. - uniosła na niego pełne nadziei spojrzenie. - Pozwolić ci być częścią swojego życia.
Barton bardzo powoli uśmiechnął się, zupełnie tak, jakby usłyszał coś niemożliwie naiwnego i dziecinnego.
- Nie, Rose - powiedział po prostu.
- Nie? - drgnęła. - Więc czego być chciał?
Pokręcił głową, nadal uśmiechając się pobłażliwie.
- Nie chcę niczego.
- Powiedziałeś, że chcesz być częścią mojego życia - mruknęła, czując odżywającą w jej głowie irytację.
- Powiedziałem - poprawił ją z naciskiem. - Że chciałem być częścią twojego życia.
Bam.
Jego słowa podziałały na nią jak zimny prysznic. Tak właśnie musiał się czuć Eryk, kiedy po godzinnym majaczeniu Dorcas wbiła w niego antidotum na eliksir zakochania.
Smutek zniknął. Jakieś ciężkie, duszące ją uczucie opadło na jej klatkę piersiową, przyprawiając ją o mdłości.
Nie chciał jej. Po raz pierwszy w życiu ktoś jej nie chciał. Tak właśnie wygląda odrzucenie, duszne, cuchnące, ponure odrzucenie.
Zatrzasnęła powieki i oparła się o ścianę.
- Co?! - wydusiła w końcu.
Barton zdawał się być szczerze zdziwiony.
- Nie denerwuj się - prychnął. - To nie tak, żeby przecież spadło to na ciebie z zaskoczenia.
- Z zaskoczenia?! - wykrzyknęła. Z trudem wypuściła z siebie powietrze. - Dopiero co się przepraszaliśmy!
- Owszem - przyznał głosem, który w końcu zabrzmiał równie głośno i ostro, co zazwyczaj. - Bo nie chciałem tego kończyć jak głupi gnojek.
- Głupi gnojek? Przecież to ja do ciebie przyszłam! - warknęła z niedowierzaniem. - A ty przed chwilą mówiłeś mi, że widzisz we mnie inną, lepszą osobę!
Przewrócił oczami.
- Bo widziałem.
- Och, widziałeś, oto twój popisowy czas przeszły!
Barton zagryzł zęby, a przez jego twarz przeleciało prawdziwe rozdrażnienie. A potem złapał Rose za ramiona i wbił w jej oczy swoje zdecydowane spojrzenie.
- Rose, uspokój się i nie ciskaj słowami na próżno - powiedział powoli i beznamiętnie. - Jeśli w tym bezsensownym napadzie złości znajdziesz choć chwilę, by zajrzeć głęboko w siebie, zobaczysz, że nie czujesz się nawet odrobinę skrzywdzona.
Odpowiedziała równie wściekłym spojrzeniem. A potem nagle dotarł do niej sens jego słów, jego prostych, pozbawionych emocji słów i zdała sobie sprawę z tego, że jej zarzuty, jej złość... są równie proste i pozbawione emocji.
W sumie, oprócz urażonej dumy, nie czuła nic. Absolutnie nic.
Była wściekła, że ktoś taki jak on śmiał odrzucić kogoś takiego jak ona. Ale oprócz tego, oprócz całego tego oburzenia czuła jasno, że tak naprawdę nie za bardzo ją obchodzi, czy Barton przyjmie ją czy odrzuci.
Zwolnił ucisk z jej ramion, a Rose lekko zachwiała się.
- Jak to możliwe, że niczego nie czuję? - wymamrotała w końcu.
Wzruszył ramionami.
- Bo nigdy nic wobec mnie nie czułaś - odparł po prostu.
Szarpnęła głową.
- Słucham?
Barton przez chwilę patrzył na nią wyzywająco.
- Bądźmy choć raz wobec siebie szczerzy, Rose - powiedział w końcu. Jego ton był paskudnie beznamiętny. - Mnie podobało się w tobie to, że jesteś ładna i trudna do zdobycia...
Rose otworzyła szeroko oczy.
- Czy ty właśnie powiedziałeś to, co usłyszałam?
- ... tobie z kolei - dodał powoli, ignorując jej reakcję. - Podoba się we mnie to, że wchodzę czasami w rolę bohatera i to, że wiem, jak cię całować.
Wyciągnęła w jego kierunku wskazujący palec, gotowa na kontratak.
Ale nie wypowiedziała złośliwego komentarza, który miała na końcu języka.
Kontratak na co? Na prawdę? Na stwierdzenie, które jest najbardziej poniżające dla niego samego?
Nagle z okropną jasnością zdała sobie sprawę z tego, że słowa Bartona o jej urodzie jako jedynym w jego oczach atrybucie nie są wcale żadną obelgą, ale najczystszą, najprostszą, najzwyczajniejszą prawdą. Tak samo jak kolejne zdanie, które wypowiedział, określające jej uczucia wobec niego równie celnie, co te określające jego naturalną chęć do stawiania sobie poprzeczki wysoko, gdy chodzi o dziewczyny.
I dopiero wtedy zrozumiała to wszystko, jego obojętną postawę, lakonicznie wypowiadane zdania i brak jakichkolwiek głośnych emocji. Ten spokój, z jakim przyjął jej przeprosiny, a potem z nią zerwał, spokój tak naturalny, że nie mógł go po prostu udawać.
I to powoli ustępujące znużenie w jego oczach.
- Nasz związek był tylko stratą czasu - stwierdziła nagle i kiedy wypowiedziała to na głos, zabrzmiało to równie spokojnie i lakonicznie, jak słowa Bartona sprzed kilku sekund. I słysząc tę zmianę, jaka zaszła w jej tonie, a także to tak trafne i prawdziwe zdanie, Barton uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od czasu, kiedy przekroczyła próg jego kajuty.
- Tak - przyznał po prostu. - Dla ciebie na pewno.
Spojrzała na niego uważnie, odnajdując w jego rozluźniających się mięśniach oznaki ulgi, która zaczynała spływać i na nią samą. Odetchnęła głęboko, powoli pozbywając się całej masy złych emocji.
- Powinnam była najpierw ogarnąć swoje sprawy - dodała jeszcze. - Zamiast wyżywać na tobie swoje złe nastroje...
- Och, przestań - uciął. - To całe przepraszanie jest bardzo nie w twoim stylu.
- Tak - przyznała zaskoczona. - Ale mam cały czas wrażenie, że jest między nami jakaś chłodna atmosfera, a wolałabym, żebyśmy nie kojarzyli się sobie z samymi nieprzyjemnymi rzeczami...
- Bzdura. Wcale cię to nie obchodzi.
Patrzył na nią niemal wyzywająco. Rose odwołała z twarzy pełną troski minę i wzruszyła ramionami.
- Masz rację - przyznała. - Oboje chyba sobie z tym poradzimy.
Skinął głową.
- Też tak myślę. Ty i ja jesteśmy osobami, które z reguły radzą sobie ze wszystkim, co je spotka w życiu.
Uśmiechnęła się pod nosem.
- Jesteś zła, Rose? - zapytał jeszcze.
- Nie - odparła, po czym potrząsnęła głową. - Albo tak. Trochę tak. Trochę na ciebie, trochę na ten stracony czas, ale to bardziej żałowanie tego co było, niż prawdziwe uczucia... ty?
- No cóż - westchnął. - W tym momencie jestem tylko wściekły na ciebie za wodzenie mnie za nos i nieco zniesmaczony samym sobą, że na to pozwoliłem - powiedział powoli. - Ale mogę ci obiecać, że nie będę ci robić żadnych wymówek ani przykrości.
- Wspaniale - odparła. - To właściwie wszystko, na czym mi zależy.
Odetchnęła z ulgą i chciała dodać jeszcze, jakie to wszystko byłoby prostsze, gdyby od samego początku byli ze sobą szczerzy, ile by oszczędzili czasu i nerwów. Ale kiedy spojrzała na Bartona, zdała sobie sprawę z tego, że musi mieć jej naprawdę dość, i wcale nie mogła go za to winić.
- Do zobaczenia jutro - powiedziała, wychodząc i zamykając za sobą drzwi.

Dorcas weszła na kolację tym swoim powolnym, niepewnym krokiem, rozglądając się dookoła i krzywiąc nieśmiało jak mocno zawstydzone dziecko. Syriusz wypatrzył ją z samego końca gryfońskiego stołu i od razu uśmiechnął się szeroko.
- No wspaniale - powiedział jedynie, niemal obraźliwym gestem dłoni dając znak któremuś z drugoklasistów, by ustąpił jej miejsca. Lily, która zazwyczaj w takich sytuacjach prychała zirytowana i przesyłała mu niepochlebne spojrzenia, tym razem nawet nie pogroziła mu palcem.
- Jak się czujesz? - zapytała, gdy tylko przyjaciółka usiadła naprzeciwko i przywołała na twarz najszerszy z całej serii swoich sztucznych uśmiechów.
- Oooonaklejnotymerlina - wypaliła Dorcas na jednym wydechu, co natychmiast wywołało szeroki uśmiech na twarzach chłopaków. - Jeszcze raz ktoś zapyta, jak się czuję, zacznę nosić nikab, by ludzie nie rozpoznawali mnie na korytarzu.
Peter oparł palce na brodzie, udając żywe zainteresowanie.
- A nie po to, żeby w końcu zakryć te swoje ósemki? - zasugerował niewinnie.
Dorcas drgnęła i odruchowo sięgnęła do twarzy. Wyraz przerażenia w jej oczach natychmiast starł uśmiechy z twarz przyjaciół.
- No tak - mruknął pesymistycznie Pettigrew. - To było o wiele śmieszniejsze, zanim zobaczyłem twoją reakcję.
- Nie, Peter - skrzywił się Remus, sięgając po ostatnią bułkę pełnoziarnistą i wspaniałomyślnym gestem wrzucając ją na talerz Colins. - To było po prostu w złym smaku.
- Moim zdaniem całkiem śmieszne - zaprzeczyła Dorcas, chwytając pieczywo w palce i obracając je ze zdenerwowaniem. - Znaczy byłoby śmieszne, ale faktycznie, wszystko popsułam - zreflektowała się szybko.
- Popsułaś?
- Tym sprawdzaniem, czy mój policzek jest na miejscu - westchnęła i wskazała palcem na swoją skroń. - Przecież wiem, że jest na miejscu.
Zerknęła na Jamesa, a ten spróbował się do niej radośnie uśmiechnąć. Wyszło z tego coś na kształt grymasu zatroskanego mopsa, ale Dorcas nie mogła go za to winić. Był osobą, która zdała egzamin tuż przed nią i w momencie, w którym trafiła do kręgu z rozszczepioną twarzą, James stał przed nią z ręką wyciągniętą po piątkę. Taki obraz raczej trudno wymazać z pamięci i Dorcas nie zdziwiłaby się, gdyby Potter miał skanować ją wzrokiem w ten przerażony sposób przez kolejne dwa miesiące.
- No, to co dzisiaj ominęłam? - zapytała w końcu, po raz pierwszy od jakiejś doby wbijając zęby w coś, co nie przypominało w smaku zgniłych jabłek ani stopionego wosku. - Dużo do nadrabiania?
Jak wspaniale mogą smakować orzechy włoskie! Może powinna zacząć regularnie się głodzić, spektakl smaków na jej języku w tym momencie wydawał się tego stuprocentowo warty.
- Nie za bardzo - odpowiedziała Rose na jej pytanie. - Mieliśmy eliksiry, a potem zwolnili nas z zielarstwa.
- Bo gotują dla ciebie jakiś specjalny rosół - dodała Edith. - I Sprout przez cały dzień sadzi doniczki jak popieprzona.
Dorcas uśmiechnęła się lekko.
- Czuję się taka wyjątkowa - wymruczała i wyciągnęła rękę po kubek z kawą. - A eliksiry? Jak tam eliksiry?
Syriusz i James natychmiast prychnęli śmiechem.
- Eryk... - zaczął Potter, ale Lily natychmiast trąciła go łokciem, wbijając go gdzieś pomiędzy trzecie a czwarte żebro. Chłopak syknął z bólu, zaskomlił obrażony, po czym na koniec ze wzruszeniem ramion musiał przyznać Evans rację.
- Eryk co? - Colins wbiła w niego podejrzliwe spojrzenie.
- To naprawdę nie jest moment...
- No dalej, chcę wiedzieć! - wyrzuciła Dorcas z buzią zapchaną kolejną pełnoziarnistą bułką.
- Eryk wpakował dzisiaj nos do Eliksiru Śmierdzącej Stopy - usłyszała za swoimi plecami i poczuła, jak dreszcz przechodzi wzdłuż całego jej kręgosłupa. Przełknęła przeżuwane dotąd jedzenie i przywołała na twarz jak najprzyjemniejszy uśmiech. - Bo był bardzo śpiący - dodał Eryk. Przysiadł na ławce koło niej, tyłem do stołu i oparł się o niego łokciem, bacznie ją obserwując. - Jak się czujesz? - zapytał po chwili niemal czułym tonem.
Dorcas prychnęła niezgrabnie i obróciła głowę w drugą stronę.
- Peter, jak ci idzie ten mój nikab?
- Powinien być gotowy na jutro, Dorcas.
- Fantastycznie.
Eryk uśmiechnął się lekko pod nosem i zmarszczył brwi, wodząc pytającym wzrokiem po znajomych.
- Nie można jej pytać, jak się czuje - wyszeptała konspiracyjnie Edith, przechylając się w jego stronę i wzruszając ramionami.
- Chwila - dopiero teraz zreflektowała się Dorcas, obrzucając Krukona oskarżycielskim wzrokiem. - Wszyscy robicie mnie w balona. Nie ma czegoś takiego jak Eliksir Śmierdzącej Stopy!
Eryk uśmiechnął się szeroko w ten swój oczarowujący, chłopięcy sposób.
- Uwierz mi, jest - powiedział po prostu.
- Eryk sam go dzisiaj wymyślił - dodała Lily głosem matki wychwalającej swoje trzyletnie dziecko. - Pomylił mango z durianem... a potem pomylił pół dekagrama z pół kilograma.
- A potem włożył w to nos - dodał ze śmiechem Syriusz. - Lily musiała natrzeć go olejkiem z lilii somalijskiej, żeby pozbyć się ze skóry smrodu gaci Smarka.
- Hej! - wykrzyknął James z wyrzutem. - Mnie powiedziałaś, że to pot wili!
Lupin wybuchnął śmiechem, a Evans westchnęła głośno.
- No cóż, James, czasami zadajesz bardzo głupie pytania.
Eryk zachichotał pod nosem.
- Och, śmiej się ile chcesz - rzucił z przekąsem James. - Akurat ty będziesz mnie pouczać, cuchnąca skarpeto.
Lily prychnęła śmiechem, ignorując zmęczone spojrzenie Frossa.
- No co? - wymruczał w końcu zrezygnowany. - Zasnąłem nad garnkiem.
- Właśnie o to chodzi - natychmiast podchwycił Syriusz. - Jak mogłeś skimać się nad takim świństwem?! Ten zapach obrzydziłby pierdzącego trolla.
Dorcas wzdrygnęła się i uniosła w kierunku Łapy otwartą dłoń.
- Za dużo tych porównań - powiedziała stanowczo. - Ja tu jem, pamiętacie?
- Och nie słuchaj ich, Dorcas - machnął ręką Eryk. - Tę dwójkę jak zwykle ponosi wyobraźnia. Zapach nie był taki zły, przypominał bardziej... no. Perfumy. Takie ciekawe perfumy... - odchrząknął. - Dla trolla - za zakłopotaniem podrapał się po karku. - Dla tego właśnie pierdzącego trolla - sprecyzował pod nosem.
Dorcas prychnęła śmiechem, nie mogąc powstrzymać ogarniającej ją radości na widok jego podkrążonych, ale błyskających wesołością oczu.
- No patrz, Fross, jaki jesteś zdolny - powiedziała z ciepłym uśmiechem.
Przez jego twarz przemknął grymas zaskoczenia i powoli obrócił się w stronę przyjaciół, leniwie wodząc po nich wzrokiem.
- To skoro jej nie można pytać... - rzucił. - Jak się czuje reszta z was?
Wszyscy skrzywili się obojętnie i utkwili spojrzenia w pustych talerzach. Wszyscy oprócz jednej osoby.
- No dawaj, Edith - zachęcił ją Eryk.
- Rose zerwała z Bartonem - odpowiedziała od razu Path. Może kilka miesięcy wcześniej Rose wściekłaby się, powiedziała coś niemiłego albo chociaż przesłała jej załamane spojrzenie. Teraz nie przerwała nawet mieszania swojej sałatki.
- Uff - wymamrotał Eryk. - Dzięki Bogu. Coś poza tym?
Wing zamarła.
- Chwila chwila - powstrzymała go, w końcu unosząc wzrok znad swojego pomidora i gestem uciszając Edith, która gotowa była wypaplać całą resztę sekretów, których dowiedziała się w ciągu minionych kilku godzin. - Jak to "Dzięki Bogu"?
- Och, proszę cię, Rose - westchnął. - Jestem jego przyjacielem. Naprawdę myślisz, że chciało mi się to wszystko oglądać?
Przez chwilę nadal celowała w niego widelcem.
- Masz rację - zadecydowała w końcu, natychmiast wracając do warzyw na swoim talerzu.
James postukał palcami o stół, zwracając na siebie uwagę Frossa.
- A propos, nie zapomniałeś o dzisiejszym treningu, prawda? - upewnił się.
- No jasne, że nie, panie kapitanie - odpowiedział Eryk natychmiast.
- Bo musisz nam powiedzieć wszystko, co tylko wiesz o Bartonie. Teraz, kiedy nie jest już z Rose, możemy go kontuzjować z zupełnie czystym sumieniem.
Eryk otworzył szeroko oczy i uniósł w górę ręce. Właśnie takie chwile jak te kazały mu zastanawiać się nad przyszłością swojej przyjaźni z tym niesamowicie interesującym osobnikiem naprzeciwko.
- James, to nadal mój najlepszy przyjaciel! - wydusił.
- To wróg, nie przyjaciel - zagrzmiał Rogacz.
Syriusz prychnął śmiechem, a Lily wyciągnęła rękę, by pogłaskać Pottera uspokajająco po główce.
- Wiesz, Eryk, oni mają coś innego na myśli. Chodzi chyba głównie o to - wytłumaczyła przyjaźnie. - Że ty nie będziesz płakać, kiedy oni Bartonowi, hm...
- Rozłupiemy głowę na pół - szybko pomógł jej kompletnie beznamiętny Syriusz. - Zmasakrujemy buzię. Porozdzielamy kręgosłup...
- Naprawdę myślisz, że płakałabym z takiego powodu? - przerwała mu z niemal obrzydzeniem Rose.
Syriusz zawahał się.
- ...pozbawimy płodności? - dodał z nadzieją.
Dziewczyna prychnęła.
- Kto by chciał mieć z nim dzieci?
- Wow - mruknął bez zastanowienia Eryk. - Naprawdę przeżywasz to rozstanie.
Wing uniosła na niego wzrok, starając się po prostu uciszyć go tak, jak zazwyczaj robiła to z Peterem albo Syriuszem. Ale w spojrzeniu Eryka i jego ironicznym komentarzu nie było ani odrobiny sympatii i Rose nagle poczuła się okropnie. Był przecież takim fantastycznym i otwartym, po prostu skrajnie dobrym facetem, a jednak patrzył na nią w taki sposób.
Westchnęła, rezygnując ze swojej groźnej maski.
- Przepraszam, ja po prostu reaguję... w ten sposób - powiedziała z usprawiedliwieniem, nagle rozpaczliwie pragnąc, by osoba tak bliska i wspaniała dla jej przyjaciółki nie uważała jej samej za złą osobę. Wzruszyła ramionami. - Tutaj wszyscy to wiedzą.
Rzadko się usprawiedliwiała. Ludziom zazwyczaj wystarczało to, że była wyjątkowo ładna i mądra. Nie musiała być miła i nie musiała nigdy nikomu tłumaczyć, że jej chłodne nastawienie to po prostu nabyty w domu zwyczaj. Nie lubiła też tego robić, bo czuła się wtedy głupio i niekomfortowo. Jak w nie swojej skórze.
Jak dokładnie w tym momencie.
I jak zwykle w takich sytuacjach, tylko ktoś pokroju Jamesa mógł jej przyjść z pomocą.
- Ja nie wiem - powiedział z wyrzutem. - Ostre słowa to gucio w porównaniu z ostrymi narzędziami, którymi zazwyczaj zaszczycasz nas w napadach złego humoru.
Wszyscy uśmiechnęli się szeroko, z ulgą witając nadchodzącą lawinę bzdet Jamesa.
- Och przestań, James, Rose to przecież wulkan optymizmu - natychmiast zaoponował Syriusz, po czym spojrzał z czułością na Wing. - Słońce, w ogóle nie pamiętam twojego ostatniego napadu złości.
Dorcas spojrzała na niego ze współczuciem.
- Musiałeś naprawdę mocno dostać w głowę.
Nawet Rose dołączyła do grupowego wybuchu śmiechu. Remus schował sobie twarz między dłonie. 
- No dobra, koniec - westchnął James, jako pierwszy przywołując się do porządku i wycierając resztki łez spod swoich okularów. - Nie chcę was zbytnio poganiać, moi drodzy, ale niektórzy z nas powinni być w powietrzu za jakieś piętnaście minut.
Edith przewróciła oczami, po czym zmęczonym gestem wyciągnęła rękę w kierunku Remusa.
- Nie ma mowy - odparł, wygodniej rozpierając się na swoim fotelu. - Sama się w to wplątałaś.
- Nie wiem, skąd się bierze twoje złe nastawienie, Path - roześmiał się Eryk, podnosząc się od stołu i podrzucając w dłoni chwyconą z półmiska pomarańczę. - James obiecał, że potraktuje nas dzisiaj lajtowo, tylko pół nocy wpadania na siebie w ciemności i gwarancja zowlnienia do Skrzydła Szpitalnego, jeżeli złamiesz sobie ponad dwie kości.
- Ale tylko podstawowe - szybko sprecyzował James. - I nie liczą się te powstałe w efekcie celowego skakania z miotły - Syriusz westchnął z zawodem, a James spoważniał i odwrócił się w stronę Eryka. - Naprawdę, stary, jeśli nie czujesz się dzisiaj na siłach to poradzimy sobie bez ciebie.
- Ustawimy na pętlach trzech zapasowych obrońców - dodał Black. - Wyjdzie z tego coś w twoim przedziale wagowym.
Krukon prychnął śmiechem.
- Spokojnie, dam radę.
- Jesteś pewien, Fross? - zapytała Dorcas na wpół troskliwie, na wpół prześmiewczo, z brodą opartą na wnętrzu dłoni obserwując jego podkrążone oczy. - Wyglądasz, jakbyś miał kimnąć na pętlach jak tylko dotrzesz do nich na miotle.
Eryk uśmiechnął się lekko pod nosem, nie przestając żonglować swoją pomarańczą.
- Och, nie martw się tak o mnie - mruknął obojętnie, po czym odwrócił w stronę Jamesa. - To co, za piętnaście minut? Tylko jeszcze skoczę do Wieży.
Potter skinął głową.
- Jasne.
Eryk przeniósł swoje spojrzenie na Dorcas. Nadal mieszała zamaszyście swoją zimną już herbatę, ale pod wpływem jego wzroku uniosła na niego oczy i uśmiechnęła się niewinnie.
- Tylko uważaj na scho...
- Ty idziesz ze mną - uciął.
Momentalnie przestała bawić się łyżeczką i spojrzała na Frossa poważnie zaskoczona. Patrzył na nią zdecydowanie, niemal wyzywająco i tym razem wcale się nie droczył. Poczuła się głupio, że tak nagle zamarła, ale siedzący za nią Remus bezapelacyjnie wypchnął ją z jej miejsca, zanim zdążyła powiedzieć coś kąśliwego i niedojrzałego.
- Fantastycznie - podsumował Eryk, nareszcie delikatnie się rozweselając. - To do zobaczenia wszystkim. Dorcas?
Niepewnie postawiła kilka kroków w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Fross udał jeszcze, że uchyla znajomym kapelusza, po czym dogonił ją kilkoma szybkimi krokami.
- Co jest, Fross? - odchrząknęła w końcu Dorcas.
Eryk westchnął ostentacyjnie i nawet na nią nie spojrzał.
- Za chwilę chyba cię zamorduję - wymruczał pod nosem, wskakując na prowadzące w górę schody.
Dorcas zmarszczyła brwi i lekko wzruszyła ramionami. Schody poruszyły się i skierowały swój szczyt w kierunku drugiego piętra. Złapali za poręcz, lekko chwiejąc się, gdy w końcu uderzyły w strop i wskoczyli na piętro, zanim stopnie odjechały na kolejne piętro. Eryk gestem wskazał Dorcas korytarz po jej lewej stronie i nadal milcząc, dotarli w końcu do krętej klatki schodowej prowadzącej na sam szczyt zamku. Dorcas nie znała tej drogi, ale i tak podeszła w kierunku drzwi wskazanych jej przez Eryka, zanim ten w ostatniej chwili zatrzasnął je tuż przed jej nosem.
Prawie podskoczyła.
- Nigdy więcej nie mów do mnie Fross - powiedział, nadal opierając się dłonią o krawędź drzwi i wpatrując się w nią tak natarczywie i intensywnie, że aż zrobiło jej się głupio.
Odchrząknęła.

- Słucham? - wymamrotała.
- Nie mów do mnie Fross - powtórzył. - Bo aż się we mnie gotuje, jak tylko słyszę tę kłamliwą kwestię, ty mały potworze.
- Kłamliwą? - zdziwiła się, choć w głębi duszy od razu zdała sobie sprawę z tego, o co mu chodzi. - Dlaczego?
Eryk ostentacyjnie przewrócił oczami.
- Bo to marna próba udawania, że wcale mnie nie kochasz... czy tam że nie jesteś zakochana - wzruszył ramionami. - Coś z poprzednich.
Brwi Dorcas powędrowały w górę, jeszcze zanim dotarły do niej słowa Eryka i nim zastanowiła się, co one dla niej znaczą.
- Jesteś dzisiaj bardzo pewny siebie, Fro... - wypaliła odruchowo i bez zastanowienia, ale natychmiast urwała, widząc jego karcący wzrok. Powoli, hamując swoje głupawe przyzwyczajenia, przestała uśmiechać się głupkowato i westchnęła. - Wiem o co ci chodzi - przyznała w końcu, wbijając spojrzenie w swoje stopy i nerwowo przebierając złączonymi przed sobą palcami.
Nieśmiało uniosła wzrok na Eryka. Nie patrzył już na nią ostro i napastliwie. Jego oczy znowu wyrażały jakieś ciepłe uczucie, były tak znajome i tak bardzo kochane. I lekkie zmarszczki, jakie wytworzyły się w kącikach jego oczu, i to delikatne marszczenie brwi, wszystko to wskazywało na czającą się w nim gdzieś głęboko nadzieję, że Dorcas przestanie w końcu zasłaniać się głupotami i powie, co tak naprawdę czuje.
Nie lubiła mówić szczerze, tak naprawdę nawet zbytnio jej to nie wychodziło. Wypadało niezgrabnie i nieprzekonująco. Ale Dorcas była za bardzo zakochana w tym spojrzeniu, za bardzo lubiła te ciemne, błyszczące oczekiwaniem oczy, żeby chociaż nie spróbować mu tego powiedzieć.
- Chodzi o to, że od kiedy wypiłeś ten cały eliksir miłosny... znaczy nawet wcześniej, ale tego dnia to wszystko jakby stało się oficjalne... - westchnęła. - Mówienie do ciebie po imieniu jest jakieś niezręczne, wiesz?
Oparł się plecami o dopiero co zatrzaśnięte drzwi i lekko uśmiechnął.
- Domyślam się - przyznał spokojnie. - Większość rzeczy po tym eliksirze jest raczej niezręczna.
Nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem. Eryk przesłał jej lekko zawstydzony uśmiech. Jej absolutnie ulubiony, bo tak skrajnie chłopięcy, niepasujący do jego potężnej sylwetki, świetnie oddający jego ujmujący i przyjemny charakter.
- Nie o to mi chodzi - powiedziała, z trudem odrywając od niego wzrok. - Po prostu... mam czasem wrażenie, że wydajemy się być bardzo blisko siebie - wykonała niezgrabny gest rękoma. - Właściwie cały czas. I to nawet kiedy... kiedy nie jesteśmy sami, jesteśmy w towarzystwie i... ach - jęknęła, załamując ręce.
Eryk nie spuszczał z niej oczu. A potem powoli, jakby leniwie oderwał plecy od drzwi i podszedł bliżej, delikatnie obejmując twarz Dorcas swoimi palcami.
- Bo jesteśmy blisko, Dorcas - powiedział tak, jakby była to najprostsza i najmilsza rzecz na Ziemi.
Drgnęła.
Pochylił się nad nią z tym ciepłym, pełnym zachwytu uśmiechem i tym razem nie próbowała już oprzeć się jego ostentacyjnemu czarowi. 
- Przyszedłem do ciebie wczoraj, bo myśl, że możesz stracić jakikolwiek kawałek siebie była dla mniej po prostu nie do zniesienia - kontynuował spokojnie. - I byłem jedyną osobą, którą chciałaś widzieć. Sama to powiedziałaś. Bo jesteśmy blisko Dorcas. I to, że zaczniesz nagle do mnie mówić po nazwisku nie sprawi, że nagle zapomnę, że to ty właśnie siedziałaś przy mnie dwie godziny, kiedy nie byłem w stanie wypowiedzieć ani słowa, i jakimś sposobem i tak się wtedy rozumieliśmy...
- Wiem, ale...
- I powiedzmy sobie wprost, molestowałaś mnie wtedy seksualnie, więc nie wyobrażaj sobie nagle, że nasze relacje będą proste.
Wybuchnęła śmiechem, chowając twarz między dłońmi i czerwieniąc się potwornie na samo wspomnienie tego zarówno okropnego, jak i wspaniałego popołudnia. Eryk, również uśmiechając się szeroko i reagując na jej roześmianą twarz zupełnie tak, jak ona reagowała na jego zawstydzony grymas, zabrał jej dłonie z daleka od twarzy.
- Gdybym wiedziała, że będziesz żartować - powiedziała Dorcas, nadal zaróżowiona od wstydu, ale już rozluźniona. - Powiedziałabym ci o tym już dawno temu.
Uniósł w górę brwi i skrzywił się prześmiewczo.
- Żartujesz sobie? Nie chciałbym tego w ogóle - powiedział, odgarniając włosy z jej czoła i patrząc na nią z zachwytem. - Właśnie taka mi się podobasz. Krnąbrna i niemądra. Nie byłabyś sobą, gdybyś to ty sama wykrzesała z siebie tę odrobinę dorosłości.
Dorcas udała, że marszczy swój mały nosek.
- To nie są najlepsze komplementy, jakie w życiu słyszałam, Fross - zauważyła ze śmiechem.
- Lepszych nie dostaniesz - zapowiedział od razu, po czym z nietypową dla siebie delikatnością chwycił palcami za jej brodę i uniósł twarz w kierunku własnej. - Więc decyduj, bierzesz czy nie, bo to już moje trzecie podejście i zaczynam przez to poważnie wątpić w swoją męskość.
Uśmiechnęła się szeroko, ale prześmiewczy błysk bardzo szybko zniknął z oczu Eryka. Wpatrywał się w nią uważnie, jakby powoli zapamiętując każdy fragment jej twarzy, każdy aspekt jej delikatnego uśmiechu. Im dłużej na nią patrzył, tym Dorcas bardziej poważniała. Przypomniała sobie swoje głupie żarty z jego sparaliżowanego ciała, to, jak zareagowała na jego wyznanie miłości. Jej własne "wyznanie", tak marne i okropne, że zamiast ją pocałować, musiał wybiec z pokoju, bo inaczej najprawdopodobniej potraktowałby ją jakimś ciężkim przedmiotem. Zagryzła wargi w nadziei, że może tym razem zachowa się normalnie i nie powie niczego głupiego.
Eryk pochylił się nad nią, przesuwając kciukiem po jej ustach.
- Powinienem był wiedzieć - powiedział bardzo cicho. - Już wtedy, kiedy zobaczyłem cię w tej czerwonej sukni, powinienem był wiedzieć, że wywalczenie twoich uczuć nigdy nie będzie takie proste.
Dorcas uniosła dłoń, czule obejmując nią jego nadgarstek.
- Eryk, zrobiło się intymnie - wyszeptała. - Może powinieneś już wyjść jak ostatnim razem?
Przez tę krótką, bardzo krótką chwilę, na twarzy Eryka pojawił się głęboki szok i absolutne niedowierzanie.
- Och, na gacie Merlina! - wykrzyknął załamany, po czym bezceremonialnie przyciągnął do siebie drżącą od chichotu Dorcas i zdecydowanym pocałunkiem starł z jej twarzy ten głupi uśmiech.
Kiedy znowu, po tych długich trzech miesiącach, Eryk w końcu ją całował, zdawała się na powrót czuć w powietrzu chłód zimowej nocy, płatki śniegu zbierające się na jej ramionach i przyjemny zapach jego skórzanej kurtki. Jego włosy nadal były miękkie w dotyku, jego policzki twarde i chropowate. Nie przestając go całować, Dorcas wysunęła dłoń z włosów Eryka i powoli zjechała nią po jego ciepłej szyi, chowając palce za kołnierz jego koszuli.
Wszystko było tak dobrze znajome. Wszystko tak wspaniale erykowskie, nawet, albo może przede wszystkim ta za mocno ściskająca ją w pasie ręka i jego zbyt szorstka broda. Dorcas poczuła się nagle dojmująco, niespodziewanie wręcz szczęśliwa i przerwała pocałunek, chcąc po prostu jak najmocniej wtulić się w ramiona Eryka.
Jakby odgadując jej myśli, bardzo ciasno oplótł ją swoimi ramionami, unosząc lekko w górę i podtrzymując w ten sposób jej pozycję na samych czubkach palców. Dorcas wtuliła twarz gdzieś w okolice jego szyi ,dotykając ustami jego nagiej skóry i po raz setny zastanawiając się, czy nie choruje na jakąś przewlekłą chorobę, bo to przecież nienormalne, żeby ktokolwiek utrzymywał tak wysoką temperaturę ciała. Eryk mruknął coś pod nosem.
- Słucham? - zapytała.
- Maliny. Smakujesz malinami - wymruczał ze szczerym zdziwieniem. - Cała w ogóle jesteś taka malinowa.
Przymknęła oczy, wzdychając z zakłopotaniem.
- To przez tę gumę - wyszeptała nieco zawstydzona. - Chyba jestem uzależniona.
Eryk udał, że prycha oburzony.
- No to brawo, Colins - rzucił z oskarżycielskim przekąsem. - Dzięki za wszystko, teraz ja też na pewno jestem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz