Rozdział 6 - Gryffindor-Slytherin


3 października

Edith poprawiła na sobie strój, w którym miała za chwilę wejść na boisko. Był zupełnie niepodobny do tego, w którym zwykła trenować - zbyt luźny i szorstki, a w dodatku rękawy chyba po raz pierwszy w życiu okazały się dla niej za długie.
- Przepraszamy za te wszystkie nieudogodnienia - mruknął Syriusz, wchodząc właśnie do szatni i poprawiając zapięcia w swoich bezpalcówkach. - Nadal pracujemy nad modelem pozbawionym szwów, a dostawa kaszmiru dopiero za dwa tygodnie.
- Ha, ha, bardzo zabawne - odparła, krzywiąc się w jego kierunku. - Nie wiem, w jaki sposób to ja stałam się obiektem kpin i żartów - dodała, odciągając od skóry warstwę grubego materiału. - Podczas gdy to wy gracie przez całe życie ubrani w worki na ziemniaki.
- Wypraszam sobie - rzucił z udawanym oburzeniem James. - To worki na śmieci i gdybyś chciała spytać - tak, są wodoodporne.
Edith prychnęła śmiechem.
- No dobra, niech ci będzie. Ale przestań tak rozpieszczać tę miotłę - skrzywiła się silnie. - Bo słowo daję, może i jestem tylko świadkiem, ale i tak złożę pozew o molestowanie seksualne.
James raptownie przestał głaskać snop gałązek na zakończeniu swojej miotły, a Syriusz pocieszająco poklepał go po ramieniu.
- On tak zawsze przed meczem - wyjaśnił. - To go rozluźnia.
- A ty zgłoś się do psychologa, Edith - rzucił z niezadowoleniem James. - Głodnemu chleb na myśli, a moja miotła wcale nie jest przeze mnie molestowana.
- No - wzruszyła ramionami. - Co kto lubi.
- Ona to lubi - zaznaczył.
Prychnęła śmiechem.
- No dobra. Ty ją w końcu znasz najlepiej...
Do namiotu na chwilę wpadła McGonaggal, cała nerwowa i zaaferowana, choć starała się udawać chłodną i zdegustowaną jak zawsze, i szybkim ruchem drżącej ręki dała im znać, żeby już wychodzili. Cała drużyna chwyciła swoje mniej lub bardziej dogłaskane miotły i ruszyła w stronę boiska.
- Co jej jest? - zdążył jeszcze zapytać Freddie, jeden z pałkarzy, wskazując wzrokiem plecy McGonaggal.
- Och, nic - odparł leniwie James. - Boi się tylko, że Edith jest skończoną ofermą.
- Ej! - zrugała go zaskoczona Path.
- Och nie, nie. Nie traktuj tego osobiście, to tak naprawdę obelga w moją stronę - wyjaśnił jej prostodusznie. - McGonaggal nadal wierzy, że jestem lekkomyślnym palantem pozbawionym resztek zdrowego rozsądku.
Daniel Oumen podrapał się z zakłopotaniem po głowie.
- I nieprawdziwa część tego osądu to...
James przez chwilę krzywił się z zastanowieniu.
- Masz zupełną rację, Oumen - przyznał bez śladu zakłopotania. - Sam bym sobie nie ufał, gdybym tylko miał wybór.
Edith objęła go w pasie, uśmiechając się przymilnie.
- Ale masz to szczęście, że ja jestem na boisku zupełnie niesamowita.
- Nie, nie, Edith, znowu pomyliły ci się role - czym prędzej wtrącił się Syriusz, odciągając ją od Jamesa i kładąc na jej ramieniu dłoń gestem mentora. - Widzisz, to ja publicznie zachwycam się nad sobą, ty z kolei zajmujesz się wymyślaniem niestworzonych historii, których...
- WITAMY NA MECZU GRYFFINDOR-SLYTHERIN.
Syriusz urwał w połowie zdania i gdy cała drużyna stanęła w miejscu jak wryta, on jeden podszedł do ostatniej oddzielającej ich od boiska kotary i unosząc ją niepewnie w górę, rzucił szybkie spojrzenie na trybuny na zewnątrz.
- Tak, to oficjalne - rzucił ze smutkiem. - Komentuje Lupin. Remus Całkowicie-bezstronny Lupin.


- Kafel w rękach Colnackera, podaje do Clary Ruby. Ruby, Malfoy, Ruby, Colnacker, Mal... O, to chyba był faul.
Syriusz, który właśnie cieszył się tak, jak może się cieszyć jedynie Gryfon który dopiero co kopnął jakiegoś Ślizgona w przełyk, załamał z niedowierzaniem ręce. McGonaggal niezauważalnie wymierzyła w kostkę Remusa wielce znaczącego kopniaka.
- Lupin, na Merlina - wysyczała przez zaciśnięte zęby. - Nie musisz być aż tak bezstronny.
Remus uśmiechnął się lekko.
- Rzut wolny i gol, Ślizgoni zyskują dziesięć punktów, ale Gryfoni nadal prowadzą sto dziesięć do stu...
- James, co ty robisz? - jęknął Syriusz, przelatując obok i pędząc w kierunku własnych pętli.
Gdzie ten znicz?
Nie zniesie już więcej pozbawionego entuzjazmu głosu Remusa.
Gdzie. Ten. Znicz.
- Oumen do Path. Black, Path, Black, Oumen, Path... GOL!
Edith przefrunęła nad Danielem, obracając się w powietrzu do góry nogami i w tej pozycji przybijając mu piątkę, po czym zwróciła się w kierunku zachwyconych jej szóstym w tym meczu golem trybun i stanąwszy na miotle na nogach, złożyła publiczności chwiejny, ale nadal godny podziwu ukłon.
Chwilę potem Hocker, pałkarz Slyhterinu, wpakował tłuczek prosto pomiędzy jej łopatki.
Precyzja.
Oto pierwsza myśl, która pojawiła się w głowie niedowierzającego własnym oczom Jamesa. Obserwował, zupełnie jak na spowolnionej scenie w jakimś filmie, powoli przechylającą się do przodu Edith, jej jedną stopę sunącą do przodu zupełnie tak, jakby chciała postawić w powietrzu krok, jej drugą stopę zsuwającą się z miotły dokładnie w ten sam sposób...
A potem spadała w dół, ale już w normalnym tempie, i zaledwie kilka metrów dzieliło ją od ziemi.
Syriusz wystartował w jej kierunku w momencie, w którym powinien to zrobić którykolwiek z reszty wiszących w powietrzu zawodników, czyli wtedy, gdy tłuczek dotknął jej pleców.
Udało mu się ją złapać, zupełnie nieprzytomną, prawie w ostatnim momencie. Dwa metry pod jego miotłą i może trzy nad ziemią przemknęło spowalniające zaklęcie Flitwicka.
Zanim Jamesa ogarnęła zupełnie odmóżdżająca wściekłość, zdołał westchnąć z ulgą i pomyśleć, że bądź co bądź może wcale nie tak łatwo jest dać się zabić w tej szkole.


4 października
Edith o dziwo niczego sobie nie złamała, ale siniak na jej plecach dorównywał wielkością rozczapierzonej dłoni Syriusza, a obity kręgosłup mógł boleć tak bardzo, że Pomfrey postanowiła podtrzymywać jej sen aż do kolejnego ranka.
- Czemu zemdlałam? - zapytała Path sennie, gdy tylko się zbudziła, jeszcze zanim zdążyła otworzyć oczy.
- No cóż, zdania są podzielone - usłyszała i przed jej zamglonym spojrzeniem ukazała się uśmiechnięta twarz Jamesa. - Pomfrey mówi że to z bólu, Lily, że przez spadek ciśnienia, ja zaś osobiście uważam, że jako prawdziwa dama nie chciałaś po prostu słyszeć tych wulgaryzmów, które posypały się z ust Remusa.
Ktoś zarechotał basowo po jego prawej stronie i Edith uśmiechnęła się słabo w kierunku Syriusza. Obróciła głowę - po jej lewej stronie siedziała Lily, trzymając ją łagodnie za rękę.
- Po kolei - powiedziała powoli Edith, przecierając oczy i podciągając się w górę na łokciach. - Auuuuuaaaa! - jęknęła. - Co, do cholery, mi się stało?!
- Jesteś tylko poobijana - przewrócił oczami Daniel, stojący u stóp łóżka. - Nie histeryzuj.
- To boli!
- Sama zgłosiłaś się do drużyny - odparł z uśmiechem.
- No tak, bo nie wiedziałam, że u was tak się załatwia te sprawy... Naprawdę, mecze w Beauxbatons w porównaniu z waszymi wypadają jak zgrupowania cheerleaderskie.
- Tylko bez ogólników - zagrzmiał James. - Nie porównuj nas do Ślizgonów, dobrze? Świnie, osły, sklątki tylnowybuchowe, wszystko zniosę... ale nie do tych węży, do diaska!
Edith uśmiechnęła się z czułością.
- No dobra, to bez ogólników. Co się stało? Pamiętam tylko, że ten debil zaatakował mnie tłuczkiem...
- Kochanie - przerwała Lily. - Nie można nikogo zaatakować tłuczkiem...
- Naprawdę będziesz mi teraz przerywać? - zapytała Edith groźnie.
Lily założyła ręce na piersi.
- Sytuacja wyglądała bardzo prosto - zabrał się do wyjaśnień James. - Ty lecisz na ziemię, Syriusz łapie cię w powietrzu...
- Syriusz złapał mnie w powietrzu? Och, rycerzu! - wykrzyknęła, zrywając się, gotowa rzucić mu się na szyję, ale ból niestety skierował ją z powrotem na poduszki. - No dobra - rzuciła niezadowolona. - To się nie uda. To przyjmij chociaż tę szarfę - dodała, wyszarpując chusteczkę higieniczną z opakowania na stoliku i rzucając ją dramatycznie w kierunku Syriusza. - I noś ją z dumą.
- Będę - obiecał w powagą.
- No więc lecisz na pysk na twarz, a twój bohater łapie cię i odnosi do Skrzydła Szpitalnego - kontynuował po tym krótkim przerywniku James. - W międzyczasie klimat na trybunach nieco się zmienia, mianowicie McGonaggal wygląda tak - zacisnął zęby i zaczął wyjątkowo agresywnie wymachiwać pięścią tuż przed nosem Edith. - Freddie leci na Hockera z pałką, Dumbledore każe tej świni lądować i cudem go ratuje, a ręce ma zaciśnięte tak, jakby powstrzymywał się od chlaśnięcia go w twarz, a nasz kochany Remus rzuca z kolei takimi słowami, o których znajomość nawet go nie podejrzewałem i z pewnością nie będę ich teraz powtarzać przy damach.
- I co?
- Ma szlaban. Znaczy to trwało tak z dobre dziesięć minut, zanim McGonaggal sama się nie opamiętała i jak usłyszała, co Lunio krzyczy przez ten megafon to o mało nie zeszła na zawał. On sam zresztą był tak zszokowany, że nawet nie protestował, kiedy wymyślała dla niego karę. A końcówkę meczu komentowała Melanie. O niebo lepsza - podkreślił. - I wygraliśmy oczywiście, ten ich szukający to jakaś ślepa oferma...
- A Hocker? - dopytywała się Edith.
- No cóż - uśmiechnął się pod nosem Syriusz. - Powiedzmy, że jego twarz wygląda jeszcze śmieszniej niż zazwyczaj.
- Pobiliście go? - zdziwiła się.
- Edith, słonko, po co James ma sobie zdzierać knykcie? Nie lepiej, zamiast walić na oślep, przeprowadzić poważną operację przy pomocy magicznego patyka?
Na ustach wszystkich, no może oprócz Lily, zagościły radosne, szczere uśmiechy.
- Nie mogę się doczekać, kiedy go zobaczę - ucieszyła się jeszcze bardziej Edith.
- Zrobimy zdjęcia - obiecał Daniel.
- Najlepsze w tym wszystkim jest to, że każdy udaje, że nie zauważa jego opuchlizny - roześmiał się James. - Profesorowie gnoją go po królewsku. McGonaggal zrobiła z niego swojego naczelnego błazna, a Slughorn...
- Slughorn?! - zdziwiła się Edith. - Nawet Slughorn?
Syriusz z radością pokiwał głową.
- Hocker zrobił ostatnio tak beznadziejną miksturę dodającą energii, że Slughorn kazał mu to wypić - powiedziała Lily, usilnie starając się powstrzymać uśmiech. - Po lekcji całą przerwę spędził w łazience, no i jeszcze spóźnił się na zaklęcia, za co Flitwick odjął mu chyba z 50 punktów.
Huncwoci wznieśli w górę oczy w wyrazie kompletnego rozmarzenia.
- To było piękne - westchnął James.
- Tak - zgodził się Syriusz. - Gdybym tylko miał coś gorszego niż zwykłe przeziębienie po tym meczu... gdybym miał jakąś poważną, zakaźną chorobę, mógłbym mu jeszcze napluć do tego kociołka.
- Ja naplułem tak czy siak.
- Potter... - załamała ręce Lily.
- Och już daj spokój - mruknął z uśmiechem. - Przecież wiesz, że próbuję tylko rozbawić naszą chorą przyjaciółkę.
Edith prychnęła śmiechem, po czym gwałtownie zmarszczyła brwi.
- Hej! - krzyknęła w stronę Syriusza. - Czy ty właśnie dmuchasz nos w moją chusteczkę?!
- To szarfa - wyjaśnił pobłażliwie, zanim pani Pomfrey nie wygoniła ich z powrotem na lekcje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz