- Cześć, jestem Rose
- Cześć Rose!
- To chyba oczywiste, że nigdy wcześniej nie mówiłam o tym w ten sposób. Jestem... nieopanowana. Mój problem to bezsenność. Dosłownie. Nie mogę spać po nocach, bo jestem bezustannie rozwścieczona własnym zachowaniem. A wszystko wyszło od Remusa. Zupełnie nie wiem, co się z nami dzieje. Na początku to było rzeczywiście moją winą, bo... cóż. Chyba próbowałam go uwieść. Świadomie czy nieświadomie - sama nie wiem, ale to chyba nie ma znaczenia. Potem on na mnie nakrzyczał, mnie było wstyd, próbowałam się poprawić, ale nie mogę. Po prostu nie mogę. Jestem taka spięta i sztuczna, a do tego zupełnie nie kontroluje moich myśli. I muszę się cały czas powstrzymywać, żeby z nim nie... jak to się mówi?
- Flirtować?
- Właśnie, chyba tak - Rose załamała ręce. - Serio, Dorcas, i mugolom to naprawdę pomaga?
- Podobno - Dorcas wzruszyła ramionami, wpychając do ust kolejnego chrupka. - Ale głowy nie dam, raczej słabo uważałam na psychologii - zerknęła na Edith i puściła jej oczko. - Naprawdę przystojny asystent.
Nawet nie drgnęła.
- Nadal się do ciebie nie odzywam, Dorcas.
- Ja pochodzę z mugolskiej rodziny - wtrąciła zamyślona Lily. - Ale i tak uważam, że ta cała psychologia to strawa dla naiwniaków.
- Fantastycznie - rzuciła ironicznie Rose. - No to główną kwestię już ustaliliśmy. A może ktoś mi teraz pomoże?
- Wybacz Rose, nie mogę - westchnęła Evans. - Właśnie tak po prostu wyjawiłaś nam szczerze, co się dzieje w twojej głowie. Chyba rozumiesz, że wciąż jestem w szoku.
Edith prychnęła niedowierzająco.
- Ja znam ją niecałe pół roku, a i tak jestem zaskoczona. Z twoim stażem milczałabym do końca lutego, Lily.
- Nie dałabyś rady przemilczeć jednej godziny, Path - westchnęła Rose. - Więc omemłaj w końcu jęzorem w dobrym kierunku i powiedz mi, do cholery, jak mam rozwiązać tę sprawę.
Edith rozłożyła bezradnie ręce.
- Zerwij z Bartonem, wyznaj miłość Remusowi, bądź dla niego dobra - oznajmiła przymilnie, jakby to wszystko rzeczywiście było takie łatwe.
- Czy ty mnie w ogóle słuchałaś? - wyrzuciła ręce w górę Rose, podczas gdy Lily i Dorcas umierały ze śmiechu za jej plecami. - Jak mam wyznać miłość Remusowi, skoro mam chłopaka?
- Nie, nie, nie rozumiesz - wyjaśniła jej spokojnie Colins. - Wtedy już nie będziesz miała chłopaka.
Lily całą siłą woli stłumiła w sobie kolejny wybuch śmiechu.
- Nie chcę zrywać z Bartonem - westchnęła Rose. - Nawet go lubię,
- Czy Rose naprawdę powiedziała właśnie, że lubi jakiegoś chłopaka?
- Też się nad tym zastanawiałam, Dor. Możecie sobie wyobrazić, co w takim razie zrobi wieczorem?
- Aż boję się myśleć, ale jeżeli Rose powie jeszcze choćby jedną miłą rzecz, to wyjdę na zewnątrz i wyściskam Filcha.
- Spędzasz zdecydowanie zbyt wiele czasu z Jamesem, Lily - zadecydowała zdegustowana Rose. - Rozumiem, że mi nie pomożecie?
Edith uśmiechnęła się lekko.
- Oczywiście, że ci pomożemy, kochana. Oto, co powinnaś zrobić...
31 stycznia, piątek
James jeszcze raz przebiegł wzrokiem cały tekst.
- To zupełnie bez sensu - stwierdził. - Czytam to po raz setny, a i tak nie rozumiem ani słowa.
- Moim zdaniem - oznajmił Remus. - Powinieneś natychmiast przestać. Oddaj mi to - wyrwał kawałek pergaminu z rąk Jamesa i mimo jego zażartej defensywy, nie dał przyjacielowi go sobie odebrać.
- Robi to dla twojego dobra, James - dodał Peter. - Zupełnie wariujesz na poziomie tego całego turnieju.
- Poza tym to irytujące - dodał zblazowanym tonem Syriusz. - Czytałeś to nam na głos tyle razy, że w pewnych momentach brzmiałeś jak nawet... hmm...
- Poeta?
- Tak, poeta! - uśmiechnął się. - Dzięki, Peter.
James westchnął, uśmiechając się łagodnie do swoich przyjaciół.
- Myślę, że tą pewną nadgorliwość można wytłumaczyć moim niezwykle rozbudzonym ostatnio zewem przetrwania. Pozwólcie, że wam tylko przypomnę, moje pysiaczki-misiaczki: Ostatnim razem, kiedy brałem udział w tym cholernym fetyszowym konkursie sado-maso Dumbledore'a, pewien magiczny gad próbował mnie zaciągnąć na dno jakiegoś przeklętego bagna, które - o losie! - wyczarowała grupa najpotężniejszych czarodziejów naszego kraju specjalnie po to, żeby się... hm. Kappie. Wygodniej. Wysysało. Krew. Z mojej tętnicy.
- Oj, już nie użalaj się, Rogatku - wymruczał Remus tym swoim jak zawsze ironicznie współczującym tonem. - Pięknie sobie ze wszystkim poradziłeś.
- No tak, z pewnością, fantastycznie...
- Upiłeś skrzydlatego konia, James - przypomniał mu Syriusz.
Na ustach Jamesa pojawił się lekki uśmiech. Prychnął z dumą.
- Faktycznie, zapomniałem już o tym. Dzięki, Łapa.
- Ależ proszę, kochanie, dla ciebie wszystko.
Remus przewrócił oczami, rzucając im obu pobłażliwe spojrzenia.
- Hej, Edith - rzucił szybko, zauważając dziewczynę przemykającą tuż za jego plecami. - Dzisiaj dzień gejowskich komplementów, dołączysz? Syriusz cały rok układał miłosne ody do Jamesa.
- Nie mogę! - rzuciła szybko i to tak kłamliwie i nienaturalnie, że nawet owsianka Jamesa poczuła się urażona. Remus zmarszczył brwi.
- A nie możesz, bo...?
Jak każda słaba kłamczyni, nie wytrzymała przewiercających ją, twardych męskich spojrzeń.
- Po prostu wiem coś, czego nie powinnam ci mówić, a przecież wiesz, że nie umiem dotrzymywać sekretów - wyjąkała.
- Chcesz unikać mnie cały dzień? - zdziwił się.
Pokiwała niezdarnie głową.
- Niech będzie - wzruszył ramionami. - A ty, James. Wiesz, co powinieneś zrobić?
- Co?
- Zanieść to do Rose. Dla niej taka zagadka to pestka. A ty nigdy tego nie rozwiążesz.
- Uważasz, że jestem zbyt głupi?
- Bardzo dowcipne, Rogacz. Nigdy w życiu nie sugerowałbym czegoś takiego.
1 lutego, sobota
- Jestem więcej niż zirytowana - oznajmiła Edith z pełnymi ustami. - Eryk stwierdził, że nie chce już mieć dziewczyny i jego jedynym zajęciem jest obecnie wynajdywanie wszystkich możliwych wad Alessio. A ja naprawdę bardzo go lubię!
- Powiem ci, co ty lubisz, Edith - odezwała się Lily. - Pizzę margharittę i Maserati.
Rose prychnęła śmiechem, rzucając przyjaciółce pełne zrozumienia spojrzenie.
- Jestem obywatelką świata - oznajmiła blondynka, rozkładając ręce w dobrodusznym geście. - Nie istnieją dla mnie granice i klasy i wierzę, że wszyscy jesteśmy jednym narodem.
- Ty jesteś jednym narodem - zadecydowała Dorcas. - Choć całkowicie popieram twoje zainteresowanie tym... jak on ma?
- Pan Cota - podsunęła natychmiast Rose i tym razem nawet Edith nie była w stanie powstrzymać chichotu.
- No dobrze - westchnęła Lily, w końcu przestając się śmiać. - Co dokładnie mówi Eryk?
- Same bzdety.
- Nie prychaj w niedojrzały sposób - poprosiła uprzejmie Rose. - Tylko po prostu powtórz, co mówił o Alessio.
Zanim Edith zdążyła odpowiedzieć, zdarzyło się coś nieco dziwacznego. Remus, który chciał właśnie zająć miejsce tuż obok Edith, został gwałtownie odciągnięty do tyłu za materiał swojej szaty, a jego dramatycznie gasnący uśmiech wywołał przy stole potężny wybuch wesołości. Wciąż się potykając na odchodnym, pomachał jeszcze dziewczynom, zanim fuknął wściekle na wlokącego go Syriusza.
- Co ci strzeliło do głowy, Łapa?
Syriusz przez chwilę tylko zagryzał wargi i kiedy w końcu spojrzał na przyjaciela, jego wzrok wyrażał kompletne przerażenie. Remus powstrzymał cisnące się na usta kolejne przekleństwa i pytania, pozwalając się wyciągnąć z Wielkiej Sali. Gdy tylko wyszli na korytarz, Syriusz błyskawicznie minął próg i niemal uderzył plecami o ścianę, wzdychając z wyraźną ulgą i chowając twarz w dłoniach.
- Sory, stary, zupełnie spanikowałem - odezwał się niemal natychmiast.
Remus kiwnął głową.
- O co chodziło tym razem?
Black spojrzał na niego z wyrzutem.
- Rozmawiały o nim, Remus. Nie mogłem tego słuchać.
- No tak, ty nie mogłeś, ale ja mogłem, więc twoja nieudana próba mordu na mnie nie miała podstawy - rzucił kąśliwie. - Co więcej, mogłem nawet zdobyć informacje, więc po coś mnie wyciągał siłą z tej sali?
Syriusz wzruszył ramionami, otwierając przy tym szeroko oczy.
- A skąd mam wiedzieć, Remus? Mówiłem ci, spanikowałem - westchnął. - W ogóle ta cała sytuacja mnie przerasta. Co ja wyprawiam? Widzisz przecież, przestałem się nawet kontrolować. Wystarczyłoby, żebym mocniej pociągnął za kołnierz - jak nic mógłbym cię udusić.
Remus uśmiechnął się pod nosem.
- Niewystarczająco zabawne, prawda? - jęknął Syriusz. - Nawet poczucie humoru mi się psuje.
- Jeżeli o mnie chodzi... - zaczął Lupin.
- Już nawet nie próbuj mówić, że nie lubisz moich żartów - z miejsca uciszył go Black, na tę jedną chwilę odzyskując pewność siebie. - Przecież wiem, że je ubóstwiasz.
Remus podrapał się po głowie ze skwaszoną miną.
- No tak, to przeświadczenie w końcu by tłumaczyło, dlaczego opowiadasz mi każdy z nich po pięć razy.
- ... kontynuując - uciął Syriusz. - Hm, Remus? Myślisz, że jak by zareagowała, gdybym powiedział jej, że... No. Że nie podoba mi się ten cały Alessio. Co by zrobiła?
Lunatyk uśmiechnął się pod nosem.
- A byłbyś w stanie jej to powiedzieć? - rzucił, niemym gestem uciszając równocześnie Jamesa, który pojawił się tuż obok z niezwykle podnieconym grymasem na jego dziecinnej twarzy, niechybnie zwiastującym kolejną niedojrzałą opowieść.
- Tak myślę - mruknął Syriusz, podczas gdy James porzucił swoją błazeńską pozę, wsłuchując się w tą niecodzienną rozmowę. - Znaczy... to nie może być takie trudne, prawda? Poza tym, tylko się o nią troszczę, nic więcej, jak każdy z nas.
- Z pewnością tak to będzie wyglądać, Syriusz, ale czy rzeczywiście tego chcesz?
Podrapał się po głowie.
- Nie do końca - stwierdził. - Ale mam nadzieję, że gdy już to z siebie wykrztuszę, reszta po prostu wypełznie z moich ust.
- Reszta?
Wzruszył ramionami.
- Moje wyznanie miłości, które powtarzałem sobie w głowie tyle razy, że mógłbym je niemal zapisać na pergaminie.
- Znaczy "Kocham cię"? - zasugerował niewinnie James, za co jego głowa została natychmiast potraktowana ciężkim remusowym podręcznikiem.
- Nie zwracaj uwagi na tego błazna - mruknął Lupin, choć sam był nieco rozbawiony. - I co dalej?
- Dalej? - zdziwił się Syriusz. - Jakie dalej?
- No nie wiem, jaki jest plan?
- Nie mam żadnego planu - wyjaśnił mu dobrotliwie Syriusz. - To byłoby zbyt stresujące.
- No ale kiedy zamierzasz to zrobić? - zniecierpliwił się James.
Syriusz obrócił głowę w stronę wejścia akurat w momencie, w którym mijała je czwórka dziewczyn. Wyraz jego twarzy uległ gwałtownej zmianie.
- Teraz - rzucił nagle pewnym siebie tonem, szybko prostując się i mijając zdziwionego Jamesa. - Póki nie orientuję się, co robię. Edith! - zawołał. - Idziesz do sowiarni?
Kiwnęła głową, uśmiechając się szeroko. Przepuścił ją w przejściu, czując, jak częstotliwość bicia jego serca zwiększa się o jakieś sto procent.
- A więc to dzisiaj? - rzucił zaniepokojony James.
Remus kiwnął głową, odprowadzając wzrokiem oddalającą się parę.
- Jakoś czarno to widzę, Lupin.
Syriusz rzucił im przez ramię szybkie spojrzenie. I tym razem zamiast desperacji było w nim zdecydowanie.
- "Może kiedy indziej", to właśnie powiedziała! - wyrzuciła wzburzona, ledwo łapiąc oddech podczas wspinaczki do sowiarni. - Wyobrażasz sobie?
Syriusz kiwnął głową, nawet nie udając, że ją słucha. Edith nie miała najwyraźniej nic przeciwko, bo wciąż paplała jak najęta, opisując mu swoje pogardliwe oburzenie wobec otaczających ją koleżanek.
Co miał jej powiedzieć?
Chyba tak z grubej rury: "Zamknij się Edith, chciałbym ci wyznać miłość".
Aż uśmiechnął się pod nosem.
Miał dzisiaj jakoś dziwnie dobry humor. Naprawdę dobry. Był pewny siebie i równocześnie zbyt chłopięcy, żeby zrzucić to na hormony. Drapiąc się lekko po brodzie, zniósł całą litanię swojej przyszłej dziewczyny, ale gdy tylko wspięli się na szczyt schodów, przystanął i oparł dłonie na jej ramionach, zatrzymując Edith w miejscu.
- Co robisz? - zapytała zdziwiona.
- Ciebie uciszam, a sam przełykam komunikat.
- Słucham?
- Po prostu poczekaj chwilę.
Uśmiechnęła się pod nosem na to jego dziwactwo. Jedna z jej brwi powędrowała w górę w niezwykle uroczej adaptacji ironicznego grymasu i było jej z tym tak do twarzy, że Syriusz na chwilę zapomniał języka w gębie i po prostu przypatrywał się temu, jaka jest prześliczna.
- No i? - rzuciła zniecierpliwiona.
Zawsze była taka niecierpliwa - kolejna cecha, która go w niej urzekała.
Otrząsnął się z zamyślenia, niepewnie przyglądając się tej parze świdrujących go oczu. W tej jednej chwili poczuł się nagle niezwykle niezręcznie, jakby stali zbyt blisko siebie, tak niemoralnie blisko, że ramiona Edith parzyły jego palce. Ale z tego wszystkiego to ta jego nagła odwaga była jednak najbardziej niezręczna.
Zdecydowanie musi działać, zanim trafi do niego to, co zamierza zrobić.
Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił z siebie powietrze.
- Wolałbym, żebyś... żebyś nie spotykała się z Alessiem.
Uff, udało się. Brawo!
Teraz trzeba było jedynie kontynuować.
Otworzył usta, by dodać coś jeszcze. To "jeszcze" było w scenariuszu wyznaniem, jak bardzo jest w niej zakochany i jak bardzo szlag go trafia, kiedy widzi ją z tym nędznym makaroniarzem.
Po raz kolejny zaczerpnął tchu, starając się wepchnąć z powrotem do płuc tą olbrzymią gulę, która stanęła mu w gardle.
I wtedy Edith zupełnie nagle wyrzuciła ręce w górę w geście kompletnego zdenerwowania i irytacji.
- Serio, Syriusz, kolejny? - wyjęczała zniecierpliwiona. - Akurat spośród wszystkich osób ty jeden mógłbyś zrozumieć, że od czasu do czasu mam ochotę zaszaleć.
Jeżeli tak miało wyglądać jego wyznanie miłości, to chyba rzeczywiście dobrze, że ugrzęzło na wysokości przełyku. Walcząc z kompletnym szokiem i odrętwieniem, dał jej znać, by już sobie poszła. Odchodząc, Edith bez przerwy odwracała się, nie mogąc się nadziwić jego otępiałej minie.
Do ilu razy sztuka?
Praktyka nie będzie przecież w nieskończoność czynić mistrza.
- Kolejny? - szepnął do siebie. - W co ty się, Black, kretynie, wplątałeś?
- Benjamin? Kim jest Benjamin?
James opuścił ręce w geście kompletnego załamania, podczas gdy Lily podejrzliwie mierzyła go wzrokiem.
- Naprawdę, Lily, spodziewałem się czegoś bardziej entuzjastycznego, no nie wiem... wybuchu radości?
- James, sama świadomość, że próbujesz mi znaleźć chłopaka jest wystarczająco przerażająca, nie wspominając już nawet o fakcie, że nigdy w życiu z facetem nie rozmawiałam.
- Przerażająca? - rzucił tak, jakby było to jedyne, co zrozumiał z całej jej wypowiedzi. - Niby co jest w tym przerażającego?
Prychnęła rozbawiona.
- Choćby to, że w ogóle o tym myślisz - zastanowiła się przez chwilę i zmarszczyła brwi. - No właśnie, czemu w ogóle o tym myślisz?
Westchnął głośno.
- Bo jestem w szczęśliwym związku, Lily - oznajmił błogo. - I chciałbym wszystkich obdarzyć tym samym szczęściem. A ciebie przede wszystkim.
- I naprawdę nie masz nikogo innego, nad kim mógłbyś się rozczulać?
- Nie udawaj głupiej, Evans, przecież nie wyswatam Syriusza.
Mimowolnie uśmiechnęła się, a James niezwłocznie uznał to za oczywiste zezwolenie na wprowadzenie swoich zamiarów w życie.
- Benjamin Moterry, ten, który złamał mi rękę, pamiętasz? Miał małe przejścia z Vanillą - wyjaśnił szybko. - No ale to Norberg, przecież wiesz, co się dzieje w jej głowie - kompletny chaos! A mi przydałaby się taka miła, spokojna dziewczyna...
- James - rzuciła przez zaciśnięte ze zniecierpliwienia zęby. - James, czy ja wyglądam na entuzjastkę recyklingu?
- Och, Lily! - oburzył się. - To wybitnie poniżej twoich możliwości!
- Myślałam, że to powiedzenie zarezerwowane tylko dla Lupina...
- Miałem cię za doprawdy mniej powierzchowną osobę - oznajmił wciąż równie błazeńsko oburzony, po czym mrugnął. - Ale i tak was umówię!
- Nie waż się, Amelio.
Skrzywił się, na chwilę milknąc.
- Czy to kolejny kulturowy odnośnik, który rozumieją tylko mugolsko-przyziemne dzieci? - zapytał w końcu niepewnie.
- To takie ładne określenie na swatkę.
- Ładne?
- Aktorka jest ładna - sprecyzowała szybko. - No dobra, James, tak naprawdę: Co mam ci powiedzieć, żebyś wybił to sobie z głowy?
Westchnął smutno.
- Powiedz mi, żebym tego nie robił.
Wzięła głęboki oddech.
- Nie rób tego, James.
- Dobrze, Lily. Ale polecam się na przyszłość.
Uśmiechnęła się ciepło do jego smutnej minki, czując jakąś dziwną ochotę, żeby się do niego przytulić i sama właściwie nie wiedziała, co ją przed tym powstrzymywało.
- Lily? - usłyszała i natychmiast odwróciła się. Do Pokoju Wspólnego wchodziła właśnie Dorcas, popychając do przodu dziwnie zaskoczoną czymś Alicję. Odprawiła ręką przewracającego oczami Jamesa, zwracając się w kierunku przyjaciółki.
- Tak?
- Ktoś na ciebie czeka przed portretem.
- Na mnie?
- Przecież nie na Alicję.
Oczy Alicji otworzyły się szeroko, ale wstrzymała się od komentarza.
- A kto?
Dorcas mrugnęła do niej porozumiewawczo.
- Sama zobaczysz.
Lily ściągnęła brwi w wyrazie zaskoczenia, wymijając Dorcas i kierując się szybko w stronę przejścia. Przeciskając się pod portretem, niemal wpadła na Lupina.
- Lily, przed...
- Tak, wiem - ucięła, wychodząc na zewnątrz.
Rozejrzała się dookoła, marszcząc brwi. Na korytarzu nikogo nie było, no chyba, że by liczyć Sir Nicholasa, który znowu bez powodzenia szukał swojej głowy.
- Dorcas? - krzyknęła, wychylając się przez dziurę pod portretem. - Tu nikogo nie ma!
- Nikogo nie ma? - dobiegł ją zdziwiony głos przyjaciółki. - Jak to?
Remus stanął tuż obok, chrząkając w teatralny sposób.
- No to właśnie miałem ci przekazać, Lily - rzucił. - Że musiał się zmywać przed ciszą nocną, ale jeszcze złapie cię jutro.
- Ale kto?
- No, William!
Otworzyła szeroko oczy, nie mogąc powstrzymać niedowierzającego uśmiechu cisnącego jej się na usta.
- Jeszcze jego brakowało - mruknęła pod nosem. - Albo wszyscy robicie sobie ze mnie okropne żarty, albo to ja oszalałam.
Było już grubo po ciszy nocnej, ale Dorcas, Edith i Syriusz nadal siedzieli w Pokoju Wspólnym nad skandalicznie długimi wypracowaniami z eliksirów, i to jednym bardziej pokreślonym od drugiego. Nawet gdyby uznać już te kulawe struktury, to starannie, choć zupełnie przypadkowo tworzonym zbitkom trudnych wyrazów (które miały dodać pracom nieco wyrafinowania) nie przyznałaby racji bytu nawet profesor wróżbiarstwa, a ona przecież zazwyczaj widuje dementorów w fusach od kawy i jaskrawe słońce w szklanej kuli.
- O, mam dobre - rzuciła uradowana Edith, nachylając się nad swoją pracą. - Kwantyfikacja ogółu składników przy rekapitulacji generacji reszty, o ile nie prowadzą do fluktuacji, dyfrakcjonuje permanentnie jedynie w przypadku defreaktacji. To o skrzekach - wyjaśniła z uśmiechem.
- Za dużo "-acji" - zanucił Syriusz, nie odrywając wzroku od swojej pracy. - Idziesz na łatwiznę!
- To może, hmm... Akronomiczność w aspekcie gnostycznym?
- Gnostycznym? Fantatycznie! - wykrzyknął. - Właśnie takiego słowa potrzebowałem...
- Zabawne - zastanowiła się na głos Dorcas. - To, co przeczytałaś, nie miało nawet ździebka sensu, Edith, ale i tak niewiele różniło się od twojej zwyczajowej wypowiedzi - westchnęła Dorcas. - No ale ty nie umiesz przecież mówić po angielsku.
- Ale czy myślicie, że to przejdzie? - dopytywała się.
- Jasne że tak, tylko... Hm, skoro już to napiszesz - mruknął Syriusz. - To skąd Slughorn ma niby wiedzieć, od której strony ma zacząć czytać?
Edith prychnęła śmiechem, po czym głęboko westchnęła.
- No dobra, ale już serio: kto używa normalnie takich słów?
- Wykładowcy, ludzie w okularach i pijani studenci - wyjaśnił Syriusz bez zastanowienia.
Tym razem to Dorcas nie mogła powstrzymać uśmiechu, który zamieniła szybko w przeciągłe, leniwe ziewnięcie.
- Wiecie co? Ja już będę się zbierać, jestem strasznie... - zamarła. - Rose...?
Edith i Syriusz błyskawicznie unieśli wzrok znad swoich wypracowań, równocześnie zwracając spojrzenia w stronę portretu.
W przejściu stała Rose, mocno zaskoczona i wyraźnie zaniepokojona.
- Co ty robiłaś? - rzucił Syriusz bez ceregieli, uśmiechając się szeroko na myśl o tym, że przyłapał ją na łamaniu regulaminu.
Uśmiech natychmiast zszedł mu z twarzy, gdy tylko Rose weszła w krąg światła rzucany przez dogorywający już ogień w kominku.
Była nienaturalnie, wręcz chorobliwie blada. Miała zaczerwienione oczy i powieki opuchnięte tak, jakby spędziła ostatnią godzinę, bez przerwy płacząc. Uśmiechnęła się sztucznie, ale świetnie zdając sobie sprawę z tego, że nikogo w ten sposób nie nabierze.
- Rosie? - zaniepokoiła się Dorcas, podnosząc się na siedzeniu.
Rose zacisnęła usta nic nie mówiąc i tylko machnęła na nią ręką. Równocześnie cała trójka zauważyła też, jak bardzo trzęsą się jej dłonie.
Ktoś z rodziny zachorował. Taka była oficjalna wersja.
Ale przecież im nie wciśnie takiego kłamstwa. Każdy z tej trójki dobrze wiedział, jaka relacja wiąże ją z większością członków jej rodziny.
- Później wam powiem, dobrze? - rzuciła cichym głosem, którego słabość tylko jeszcze bardziej ich zaniepokoiła.
- Rose, kochanie - nie wytrzymała Edith i, jako że znajdowała się najbliżej, podeszła szybko i mocno objęła Rose.
Przyjaciółka nie odpowiedziała równie mocnym uściskiem.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - usłyszała Edith niemal niedosłyszalne słowa, wyszeptane w kołnierz jej koszuli nocnej. - Dlaczego?
Sztywność postawy Rose i pewna oschłość w jej głosie zmroziły Edith, ale nie mogła zareagować, świadoma wpatrzonych w nią spojrzeń Dorcas i Syriusza.
- Powiedział ci...
- Dumbledore - wyszeptała jeszcze ciszej. - Teraz.
- Rose, tak mi...
- Daniel napisał do mnie list, Edith. Jak mogłaś mi nie powiedzieć?
Edith chrząknęła, odsuwając się od Rose i zupełnie nie wiedząc, co jej powiedzieć.
- Wyjeżdżam jutro rano - oznajmiła Wing, patrząc przyjaciółce głęboko w oczy.
- Dokąd? - zmarszczyła brwi Dorcas.
- Potem ci wyjaśnię, obiecuję - powtórzyła Rose.
- Ale jesteś pewna, że poradzisz sobie z tym do czasu? - dopytała się, mocno zmartwiona.
Skinęła głową, niepewnie otwierając usta.
- Po prostu wszystko się ponakładało, mnóstwo różnych błahostek. Aż mi głupio, chyba nie wytrzymuję tego całego stresu. Rodzina, szkoła, i... - zająknęła się.
Colins rzuciła Edith pytające, zaniepokojone spojrzenie.
- No i wiesz -wyjaśniła szybko Edith, otrząsając się i posyłając Dorcas przeciągłe spojrzenie. - R-e-m-u-s - przeliterowała bezgłośnie, gdy Dorcas zakryła Syriuszowi oczy dłonią.
Rzuciła to bez zastanowienia, niby żartobliwie, ot tak po prostu. Drżąca na całym ciele i zupełnie skupiona na tuszowaniu swoich prawdziwych emocji, Rose z pewnym przerażeniem zdała sobie sprawę z tego, że pod maską wiecznie wygadanej i niezdarnej Edith kryje się wprawny, doświadczony kłamca.
2 lutego, niedziela
Stanęła przed drzwiami, nie do końca wiedząc, czy powinna zapukać. Lekko je popchnęła, niepewnie wchodząc do środka, niemal trzęsąc się ze zdenerwowania.
Siedział na jednym z łóżek, z cierpliwą miną próbując uspokoić dwóch sześcio- lub siedmioletnich maluchów, ganiających się szaleńczo dookoła jego posłania. Roześmiał się, gdy jeden z nich uderzył go lekko plastikowym mieczykiem, po czym poczochrał chłopca po malutkiej główce.
Gdy sam ten dźwięk dotarł do uszu Rose, na całym jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Jego śmiech przywołał natychmiast masę upchniętych głęboko w zakamarkach jej umysłu wspomnień, zarówno ciepłych, jak i takich, o których wolałaby zapomnieć.
Tak długo była pewna, że nie usłyszy go już nigdy więcej. Poczuła, że zbiera jej się na łkanie i głęboko wciągnęła w siebie powietrze.
Wciąż się śmiejąc, Daniel uniósł spojrzenie znad czupryn dzieci i zamarł.
Spojrzała w te jego jasne oczy, których też miała już przecież nigdy nie zobaczyć.
Przez chwilę żadne z nich nie odezwało się słowem. Nawet gdyby Rose udało się wydobyć z siebie głos, nie miała pojęcia, co mogłaby powiedzieć.
- Rose - powiedział po chwili Daniel. Drgnęła silnie na dźwięk jego głosu. - Poznaj Tommy'ego i Bobby'ego.
Jego głos był nieco niższy i bardziej ochrypły niż zapamiętała, ale miał w sobie to samo charakterystyczne ciepło, za którym bardzo tęskniła. Dopiero w tej chwili zrozumiała, że to naprawdę on, a to wszystko dzieje się naprawdę, że rzeczywiście widzi go w końcu po tych kilku miesiącach, przez które była pewna, że on już nie...
Bez żadnego zastanowienia, natychmiast wybuchła płaczem i w kilku krokach pokonała dzielącą ich odległość, zarzucając mu ręce na szyję i wtulając twarz w warstwy jego ubrania. Koszula błyskawicznie nasiąkła jej łzami.
Poczuła, jak ręce Daniela obejmują ją w talii, a chłopak wtula twarz w jej włosy.
- Przepraszam - wyszeptał.
- Byłam pewna, że...
- Wiem. Przepraszam.
Powoli odsunęła się, nadal jednak przebiegając palcami po podłużnych bliznach tworzących pajęczą sieć na szyi i twarzy Daniela. Pociągnęła nosem, ocierając wierzchem dłoni łzy.
Obróciła głowę. Dwójka dzieci zamarła w bezruchu, w milczeniu obserwując rozgrywającą się przed ich oczami scenę. Rose uśmiechnęła się lekko.
- Rose - usłyszała cichy głos Daniela. - Pomóż mi się położyć, proszę.
- Słabo ci? - zapytała, natychmiast skupiając na nim całą swoją uwagę.
W milczeniu skinął głową. Miał szeroko rozwarte nozdrza, a na jego czole pojawiły się kropelki potu. Podciągnęła kołdrę, ale złapał ją za nadgarstek.
- Nie będę cię więcej okłamywał, Rose.
Dobrze wiedziała, jak bardzo jest to dla niego ważne. Westchnęła cicho, siadając na brzegu łóżka i biorąc jego rozpaloną dłoń między swoje własne.
Do pokoju wpadła może dziewięcioletnia dziewczynka, z rozpędu popychając drzwi i zatrzymując się gwałtownie na widok obcej osoby siedzącej na łóżku jej starszego brata.
Rose oderwała wzrok od Daniela i uśmiechnęła się przez łzy.
- Cześć, jestem Rose.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz