Rozdział 43 - Frank Longbottom jest ostatnim niewinnym człowiekiem




- I jak było na randce? - prawie wypiszczała podekscytowana Edith, znikąd pojawiając się obok Dorcas i padając na kanapę z szerokim, wesołym uśmiechem na jej ślicznych ustach.
- Hmm, jakaś ty dobrze poinformowana! - roześmiała się Colins. - Choć w sumie nie jestem pewna, czy nazwałabym to randką.
- Jak to? - szczerze zdziwiła się Edith.
- No tak - Dorcas ziewnęła przeciągle. - Wiesz, sama nie wiem, jak do tego podejść. W sumie atmosfera była...
- Niesamowita!
- ... zwyczajna - brwi dziewczyny ściągnęły się. - Dlaczego zdajesz się być tak o tym przekonana?
Edith wyglądała na nieco zdziwioną, ale jej oczy i tak jarzyły się od ciekawości.
- No powiedzmy... wiem to i owo. Jak miejsce?
Wzruszyła ramionami.
- Zwyczajnie... całkiem przytulnie, może nawet romantycznie.
- "Może nawet romantycznie?" - blondynka gwizdnęła. - Trudno ci dogodzić, Dor.
- Oczywiście - westchnęła głośno. - Ale wiesz, Edith... Raczej wątpię, czy coś z tego wyjdzie.
Uśmiech Edith zgasł momentalnie.
- Jak to? - rzuciła zaniepokojona.
- Nie jest taki fajny, jak by się to na pierwszy rzut oka wydawało...
- Ale on jest fantastyczny! - wykrzyknęła mimowolnie Edith, zanim Dorcas zdołałacokolwiek dodać.
- Tak dobrze go znasz? - zdziwiła się.
Zamiast odpowiedzieć, Path tylko pokiwała głową.
- No ale co ci się w nim nie podoba? - jęknęła.
- No trudno mi to opisać... Przecież wiesz, że nie umiem się wysławiać. Jest taki... pewny siebie.
- Ale tylko na samym początku! - od razu usprawiedliwiła go Edith.
- No i strasznie się mądrzy - Dorcas przewróciła oczami. - O wszystkim, na każdy temat.
- Krukoni zawsze się mądrzą - Edith wzruszyła ramionami. - A oprócz tego?
- To, że wyszło to tak przez przypadek - Colins skrzywiła się lekko. - Nie podoba mi się to wszystko. Wychodzi na to, że pocałował mnie tylko dlatego, że byłam najładniejszą dziewczyną, która napatoczyła mu się na imprezie...
Przez twarz Edith przebiegł grymas niemiłego zaskoczenia.
- Wypraszam sobie - mruknęła obrażona pod nosem.
- Co? - zdziwiła się Dorcas. - Nie, nieważne. Wątpię, żeby w ogóle był mną wcześniej zainteresowany...
- Ta, jasne - głos Edith prawie drżał ze zdenerwowania. - Jak tylko zobaczył cię na balu, mało mu oczy z orbit nie wyszły. Żebyś wiedziała, ile wysiłku kosztowało go przygotowanie tego wszystkiego w ten weekend!
Dorcas zamarła, unosząc w górę oskarżycielsko palec i próbując coś powiedzieć, ale słowa na chwilę uwięzły jej w gardle.
- Ty! - wykrzyknęła po chwili. - Wszystko wiedziałaś?! I nie powiedziałaś mi ani słowa kiedy wskazałam ci go na korytarzu i powiedziałam, że podoba mi się od dwóch lat?!
Edith zamarła z otwartymi ustami, gotowa do jak najszybszych usprawiedliwień, ale ostatnie słowa Dorcas zupełnie zbiły ją z pantałyku. Przez jej twarz przebiegł powoli grymas zupełnego niezrozumienia, a czoło powoli zmarszczyło się, tworząc groźną, prostą linię pomiędzy jej brwiami.
- O kim ty mówisz, Dorcas?
W tym samym momencie w głowie Colins pojawiło się wspomnienie Setha, który mówi, że wszyscy jego znajomi wyśmiewają Edith za próżne rozkochiwanie w sobie każdego napotkanego na drodze Gryfona. I to, jak długo musiała mu tłumaczyć, że jej nie zna i jak się naprawdę rzeczy mają.
Powoli spojrzała Edith prosto w oczy.
- O kim ty mówisz?
Edith przełknęła głośno ślinę i opuściła się łagodnie na siedzenie fotela.
- O Eryku - powiedziała powoli, z furią czającą się na samym skraju jej spokojnego głosu. - Który od czasu Sylwestra zamęcza mnie pytaniami, dokąd mógłby cię w końcu zabrać, tak, żeby było - uniosła w górę palec i uśmiechnęła się promiennie. - Idealnie - podkreśliła, kreśląc słowo w powietrzu. - I zgadnij co, Dorcas? Wszystko wyszło mu, właśnie, idealnie.
Do Pokoju Wspólnego wbiegła Lily, siadając naprzeciwko dziewczyn i wciąż łapiąc oddech po wspinaczce do wieży. Zmarszczyła brwi, patrząc to na szeroki, sztuczny uśmiech Edith, a to na Dorcas, która wyglądała, jakby ktoś przyłożył jej patelnią teflonową w sam środek czoła.
- Co się dzieje? - zapytała zdziwiona.
- Dorcas nie była w ten weekend z Erykiem - oznajmiła szybko Edith, najbardziej pogodnie, jak tylko umiała.
- Nie? - zdziwiła się Lily. - Przecież był taki podekscytowany!
- Nie - pokręciła głową Edith. - Wolała pójść na randkę z kimś, kto, o ile dobrze zrozumiałam, "pocałował ją tylko dlatego, że była najładniejszą dziewczyną, jaka napatoczyła mu się na imprezie".
Evans otworzyła szeroko oczy, patrząc na Dorcas niedowierzająco.
- Zupełnie ci odbiło? - rzuciła zszokowana. - Eryk zaplanował idealny dzień, mało nie umarłam z zazdrości, jak mi o tym wszystkim opowiadał!
- Ale - wyjąkała Dorcas. - Ja nic nie... wiedziałam!
- Co to za wytłumaczenie?! - wykrzyknęła Edith, w końcu zupełnie tracąc cierpliwość.
- Nawet mnie nie zaprosił!
- No bo chyba wiem, dlaczego! - warknęła. - Bo jak tylko wyjechał na tydzień, postanowiłaś się ogarnąć z jakimś innym Krukonem, czemu nie, kocha to przeczeka?
- Skąd miałam wiedzieć, że "kocha"? - broniła się. - Przecież ostatnio nawet się do mnie nie odzywał!
- Bo był zawalony robotą, jest Krukonem, do cholery! Dla mnie też nie miał czasu, oprócz tych kilku razy, kiedy prosił mnie o pomoc w planowaniu tego wszystkiego, bo - a to ciekawe! - poświęcił na to cały swój wolny czas!
- Skąd miałam wiedzieć?! - powtórzyła wściekła.
- Nie musiałaś wiedzieć! - zupełnie rozzłościła się Edith. - Wystarczyło tylko, żebyś nie wpakowała się w ramiona kolejnego faceta ledwo dwa tygodnie po tym, jak cię pocałował!
Dorcas chciała się odciąć, ale zabrakło jej słów. Lily jeszcze mocniej zmarszczyła brwi.
- Hola hola, moment - rzuciła nic nie rozumiejącym tonem. - Dorcas całowała się z Erykiem?
Edith obdarzyła ją bezsilnym spojrzeniem mówiącym "teraz już wiesz" i rzuciła się na oparcie z rozłożonymi w geście zupełnego niedowierzania rękami.
- Dorcas - Lily powoli obróciła głowę w stronę przyjaciółki. - Dorcas, przegięłaś. Mów sobie co chcesz, tym razem...
Pokręciła głową z dezaprobatą. Dorcas załamała ręce.
- No dobrze - odezwała się po chwili bardzo cicho. - Rzeczywiście, głupio wyszło. Naprawdę mi teraz przykro, ale w ogóle nie wyobrażałam sobie, że tak mu zależy.
- Pocałował cię - powtórzyła Lily, zwracając się do niej jak do dziecka, któremu bardzo trudno coś wytłumaczyć.
- Wszyscy byliśmy wstawieni, ja gadałam zupełne głupoty, a on...
- Pocałował cię - usłyszała raz jeszcze.
- Nikt nie patrzył, a Rose sama wymyśliła ten żart o całowaniu o północy...
- I to właśnie zrobił - po raz setny zwróciła jej uwagę Lily.
- I co z tego? - wybuchła Dorcas. - I co to niby miało znaczyć? Ledwo mnie cmoknął, do cholery!
- I oto właśnie chodzi! - Edith wyrzuciła ręce w górę, zapominając już, że dla własnego dobra miała się więcej nie wtrącać. - Oczywiście mógł ci wpakować język prosto do gardła, no jasne, czemu nie? W końcu wszyscy byliśmy pijani, sama to powiedziałaś, więc czemu, do cholery, po prostu nie wykorzystał twojego, jak wszyscy pamiętamy, fantastycznego tamtego dnia stanu? Jak myślisz, dlaczego zrobił to w najbardziej delikatny sposób, hm?
- Myślałam że mu nie zależało - wyszeptała Dorcas.
- I ciebie nazywają specjalistą od związków - westchnęła Lily.


- Vanilla! - zawołał w końcu James tak głośno, że mury szkoły zatrzęsły się w posadach, obrazy jeden po drugim posypały się na posadzkę, a stojący najbliżej uczniowie na zawsze pożegnali się ze swoimi bębenkami. - Vanilla, do cholery, nie udawaj, że mnie nie słyszysz! Tym razem nie ujdzie ci to na sucho!
Vanilla zamarła i głośno wypuściła z siebie powietrze. Powoli odwróciła się w stronę zbliżającego się Jamesa.
- No dobra, wygrałeś - przyznała, starając się nie zwracać uwagi na jego szeroki uśmiech.
- Vanilla, moja droga - zaczął, z trudem łapiąc oddech po tym zabójczym pościgu. - Mam gdzieś rywalizację międzyszkolną, wszyscy wy zagraniczni snobi możecie się doprawdy z tym wypchać, nie obchodzi mnie to! - wykrzyknął, rozglądając się groźnie dookoła.
Kilku zbierających się dookoła gapiów pospiesznie odwróciło wzrok i rzuciło się przed siebie, udając, że wcale nigdy niczego nie podsłuchiwali. James spoważniał, widząc, że jego metoda odniosła skutek.
- No to jak? - rzucił. - Feniks dał ci wskazówkę, wiadomo. Co zamierzasz z tym zrobić?
- Jak to co?
- Nie zgrywaj głupa, Vanilla - żachnął się. - Zamierzasz się nią ze mną podzielić czy nie?
Vanilla zagryzła wargę i podrapała się lekko po głowie.
- Prawdę mówiąc, nie myślałam nawet o...
- Ale nie stresuj się tak od razu - uśmiechnął się szeroko. - Zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciała się podzielić. W końcu to zawody, no i ty wygrałaś wyścig, sama na to zapracowałaś... hmm. Tak tylko stwierdziłem, że zapytam.
Przez chwilę stała jeszcze w miejscu, zagryzając wargi i nie patrząc na Jamesa.
- Dam ci znać jutro, dobra? - rzuciła, unosząc wzrok.
Skinął głową.
- Czekasz na to, prawda? - dodała jeszcze.
- Co?
- Żebym powiedziała ci, że nie, nie podzielę się. Nic ci nie powiem, bo jesteś zbyt niebezpiecznym przeciwnikiem.
Roześmiał się, a na jej wargach w końcu zatańczył lekki uśmiech.
- Dobrze widzieć cię uśmiechniętą, Vanilla - stwierdził od razu z tą swoją dziecięcą szczerością, a kąciki jej ust natychmiast opadły na swoją stałą pozycję. James westchnął. - Ale co ci jest?
Wzruszyła ramionami.
- Ktoś złamał mi serce - rzuciła w końcu.
- Co za cham i prostak!
- Nie, nie - znowu leciutko się uśmiechnęła, słysząc oburzenie w jego głosie. - Sama się prosiłam. Zresztą... - zawahała się. - Ktoś kiedyś w końcu musiał.
- Och - westchnął. - Póki możesz żartować na ten temat...
Choć po prostu ją uwielbiał, nie przypominał sobie, by kiedykolwiek w życiu rozmawiał z Vanillą na jakiś poważny temat, tak samo, jak w ogóle nie przypominał sobie widzieć ją smutną. Nagle okazało się, że jej bierne zachowanie cholernie go krępuje. Nie za bardzo wiedząc co powiedzieć, rzucił jeszcze kilka durnych formułek ku pokrzepieniu serc i ruszył przed siebie jakoś nieprzyjemnie przybity.
- James? - usłyszał za plecami.
Vanilla stała wciąż w tym samym miejscu, obgryzając skórki przy paznokciach i głęboko się nad czymś zastanawiając.
- Pokażę ci, co dostałam - powiedziała po chwili. - Spotkajmy się jutro w lochach.
Lochy? Skinął głową, niepewny, czym kierowała się w tym wyborze.
- Ach - dodała jeszcze, jakby dopiero co sobie przypomniała. - I weź Lily.


- Siedem - rzucił po chwili zastanowienia Remus, a Alicja załamała ręce, patrząc na Syriusza z niedowierzaniem.
- Mówiłem ci - uśmiechnął się pod nosem. - Jest dobry.
- Od jednego do pięćdziesięciu? - rzucił Remus z tym swoim rozbawionym, ironicznym wyrazem twarzy.
- Dobra - Alicja znowu zwróciła spojrzenie w jego stronę. - Próbuj.
Remus zatopił swoje spojrzenie w jej oczach, lekko mrużąc powieki. Przez kilka sekund żadne z nich nie odzywało się, aż w końcu Remus roześmiał się głośno, zrywając kontakt wzrokowy.
- Do pięćdziesięciu, Alicjo! - pokręcił głową. - Do pięćdziesięciu, a ty wybierasz "trzy".
- Dobra, mam tego dosyć! - zawołała natychmiast. - Gdzie masz różdżkę?
Nawet nie próbował się bronić, gdy z rozpaczą rozpoczęła przetrząsanie jego bluzy i spodni.
- Alicjo?! - rozległ się oburzony głos, gdy właśnie przeszukiwała tylne kieszenie jeansów Remusa.
W przejściu pod portretem stał Frank, zupełnie skamieniały, z bólem malującym się na jego zszokowanej... błazeńskiej twarzy.
Syriusz zachichotał w rękaw, podczas gdy Alicja uśmiechnęła się niewinnie. No tak, zdrada, nowy ulubiony żart Franka.
- Co tu się dzieje? - zapytał już poważnym tonem, chociaż na wszelki wypadek odciągnął swoją dziewczynę z dala od Lupina.
- Lunatyk gra w "co siedzi w twojej głowie" - wyjaśnił Peter. - Alicja ma już zupę zamiast mózgu.
- Och - Frank roześmiał się głośno. - Naprawdę się na to nabierasz? To taka łatwa sztuczka, całość skupia się na twoim spojrzeniu.
- Więc? - rzuciła rozdrażniona.
Longbottom prychnął.
- Chyba nie myślisz, że ci powiem!
- Słucham? - wykrzyknęła z oburzeniem.
Remus i Frank rzucili sobie znaczące spojrzenia i przybili piątki nad głową Alicji. Dziewczyna prychnęła głośno.
- Słuchajcie - Frank spoważniał i lekko zakłopotany podrapał się po karku. - Mam pewien problem. Dlatego szukałem was cały dzień. Absolutnie potrzebuję waszej pomocy.
- Naszej pomocy? - zdziwił się Syriusz.
- No... - Frank uśmiechnął się lekko. - Właściwie to nie waszej. Edith.
- Edith? - Peter zmarszczył brwi. - A po co ci Edith?
Frank wzruszył ramionami i spuścił wzrok na podłogę.
- A coś ty taki ciekawy? - rzucił zakłopotany. - Nie twoja sprawa.
Alicja zmarszczyła brwi i utkwiła spojrzenie w swoim chłopaku, nie zwracając uwagi na nasilający się chichot Remusa.
- Co ci jest, Frank?
- Nic - wymruczał. - Po prostu powiedz mi, gdzie jest Path.
- W wieży Ravenclavu - odpowiedziała, nie spuszczając z niego wzroku. - Siedzi tam cały wieczór.
Frank kiwnął niepewnie głową, odwracając się na pięcie i znikając za dziurą w portrecie. Alicja odprowadziła go wzrokiem i dopiero wtedy skierowała spojrzenie na ubawionego Remusa.
- O co chodzi? - zapytała zniecierpliwiona.
Jego usta ułożyły się szybko w ten klasyczny, uszczypliwy uśmiech.
- Och, Alicjo - rzucił delikatnie. - Tak słabo znasz swojego chłopaka.
- No to akurat zauważyłam - prychnęła rozbawiona. - O co mu chodziło?
Tym razem Peter zachichotał w swój rękaw.
- O pracę domową - wyjaśnił spokojnie Remus. - Nigdy nie zauważyłaś, jaki jest zawstydzony, gdy chce coś od kogoś spisać?
Alicja z niedowierzaniem odwróciła się w stronę portretu, jakby spodziewała się zobaczyć tam Franka, a po chwili na jej ustach pojawił się promienny, ciepły uśmiech.
- Och - rzucił leniwie Syriusz, przeciągając się na kanapie. - Jakże przesłodki jest ten twój chłopak, nieprawdaż?


- Co to jest? - zapytała Lily, przebiegając wzrokiem tekst.
Vanilla wzruszyła ramionami, wyciągając rękę w stronę Lily, która podała jej z powrotem rulon pergaminu.
- Jakiś wiersz? - podrapała się po nosie. - No nie wiem. Wy, Anglicy, jesteście tacy skomplikowani.
James zachichotał.
- My jesteśmy?
- No tak. Jakby nie można było napisać: Następne zadanie: s m o k.
Lily uśmiechnęła się pod nosem.
- To by zupełnie nie miało sensu... Hmm, wygląda na jakąś zagadkę, ale ja... nigdy nie byłam dobra w zagadkach - uniosła spojrzenie znad pergaminu i spojrzała na Jamesa z niemym pytaniem. - Co innego Rose.
- Rose? Nie ma mowy - natychmiast zadecydowała Vanilla, a James nie zdołał nawet odpowiedzieć. - Przecież jest dziewczyną Bartona, wszystko mu powie.
- I co z tego, Vanilla? - westchnął James. - I tak już mi to pokazałaś.
- No tak - potwierdziła. - Ale to nie to samo. Barton... Barton jest niebezpieczny. A ja mierzę siły na zamiary.
James wzruszył ramionami.
- No ale mi powiedziałaś.
Lily zakryła szybko usta dłonią, tłumiąc chichot.
- No co? - warknął zniecierpliwiony James.
- Z tego co usłyszałam, Rogacz - powiedziała tym swoim niby-łagodnym tonem. - Ona użyła słowa "niebezpieczny".
Vanilla uśmiechnęła się szeroko, nie zważając na Jamesa, który wydawał się mocno obruszony.
- Masz mnie za niegroźnego przeciwnika? - wydusił z siebie w końcu.
Lily przewróciła oczami.
- James, usiądź - zażądała, wskazując mu krzesło.
- Nie, nie - zaprzeczył zaskakująco łagodnym głosem. - To wy sobie siedźcie, dziewczynki. Naprawdę - poklepał każdą z nich po ramieniu i powoli zaczął się cofać w stronę wyjścia z nieszczerym, szerokim uśmiechem. - Ja, pozwólcie, sam sobie popracuję.
Gwałtownym, niepasującym do jego czarującego zachowania ruchem chwycił rulon pergaminu, na którym zapisał wcześniej zagadkę i odwrócił się na pięcie.
Zanim zniknął za zatrzaśniętymi drzwiami wydał z siebie jeszcze ostatni gniewny pomruk.
- I zobaczą, jaki potrafię być groźny.
Nieco zszokowane, Vanilla i Lily spojrzały po sobie i natychmiast wybuchnęły śmiechem.


- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytała Edith, stając przed Erykiem w rozkroku i z pięściami opartymi o biodra. - Dlaczego?
Eryk jęknął i przewracając oczami, rzucił nienawistne spojrzenie swoim dwóm współlokatorom.
- Próbowaliśmy ją wyrzucić - wyjaśnił przepraszająco jeden z nich. - Ale nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaka potrafi być nachalna.
- Och! - prawie wykrzyknął. - Uwierz mi, zdaję sobie.
- No i co z tego? - zdenerwowała się. - Jestem tak jakby twoją dobrą koleżanką. Mogłeś mi powiedzieć.
- Edith - uśmiechnął się lekko, kładąc jej dłonie na ramionach i łagodnie odsuwając na bok. - Nie muszę ci mówić o wszystkim.
- Ale pomagałam ci to zaplanować! - prawie wykrzyknęła. - Więc to też moja porażka!
Drgnął.
- Porażka? - powtórzył cicho.
Zamarła i zakłopotana podrapała się po nosie.
- No tak, mogłabym to nazwać nieco inaczej...
Ku jej najwyższemu zdziwieniu, roześmiał się.
- Nie uznałbym tego za porażkę, Ed, naprawdę.
Prychnęła lekko.
- Daj spokój, Eryk. Przede mną nie musisz zgrywać twardziela. Dziewczyna wybrała innego i tyle, jak to inaczej nazwać?
Eryk obrócił się, zaskoczony.
- To akurat zabolało - mruknął pod nosem.
- No przepraszam, ale jeżeli będę gryźć się w język, chyba niczego z ciebie nie wyciągnę - westchnęła. - Więc skoro nie "porażka", to jakbyś to nazwał?
Zastanowił się.
- "Nauczka" - stwierdził w końcu.
- "Nauczka"? - zdziwiła się.
- Tak, to najlepsze określenie. Nauczka na przyszłość.
- Żeby szybciej brać się do roboty, gdy chodzi o dziewczynę?
- Żeby w ogóle nie brać się do roboty, gdy chodzi o Dorcas Colins.
Edith poczuła się, jakby Eryk właśnie przyłożył jej tępym narzędziem w potylicę. Zmarszczyła brwi, bezdźwięcznie poruszając ustami.
- Słucham? - wykrztusiła.
Wzruszył ramionami.
- Dobrze słyszałaś.
- Chcesz... chcesz... dać sobie...?
- Tak - skinął głową. - Dać sobie spokój z Dorcas Colins.
- Ale... - wyjąkała. - Ale jak możesz?
Eryk westchnął cicho i dał znać Edith, by usiadła obok niego. Opadła na materac z wyrazem prawdziwego przerażenia na twarzy.
- Edith, zrozum - powiedział cicho Eryk. - Kiedy ją poznałem, była damą. Wyglądała przepięknie, bez przerwy się do was uśmiechała i była cała taka delikatna, że nie mogłem wtedy myśleć o niczym ani o nikim innym, pamiętasz? Zupełnie zwariowałem. A potem, gdy zaczęła mi opowiadać o swoich marzeniach, pomysłach i planach na przyszłość, miałem wrażenie, że jest najoryginalniejszą osobą, jaką tutaj spotkałem. I kiedy planowałem wtedy ten nasz niedoszły wspólny wieczór, miałem przed sobą takie właśnie jej wyobrażenie - pełnej wdzięku, młodej kobiety.
- I taka właśnie jest - wymruczała Edith.
- Edith, posłuchaj siebie - westchnął zniecierpliwiony. - Taka właśnie jest?
- Taka jest! - powtórzyła w zaparte. - Tylko zdarza jej się popełniać błędy. Jak każdemu zresztą! - gwałtownie wycelowała w niego palcem. - Pamiętasz, co zrobiłeś wtedy przy jeziorze na naszej pierwszej randce?
Jego policzki błyskawicznie pokryły się rumieńcem.
- Nie... nie zmieniaj tematu! - rzucił zawstydzony.
- No właśnie! Widzisz? Każdemu mogłoby się zdarzyć!
- I może masz rację - rzucił szybko. - Pewnie masz, zresztą właśnie dlatego nie jestem ani zły, ani przygnębiony. Bo dopiero teraz zrozumiałem to, co i tak musiało mnie w końcu trafić.
- Dokładnie co? - rzuciła, zirytowana jego obojętnością.
- Że Dorcas nie jest osobą, za którą ją uważałem. I że to nie w niej się zadurzyłem.
Chciała coś dodać, ale natychmiast się powstrzymała, bo nagle i ona to zrozumiała. Eryk miał rację. Tylko dlatego udawało mu się pozostać tak bezstronnym i spokojnym - po prostu w to wierzył. Niezachwianie.
Szukał... jak to określił? "Pełnej wdzięku, młodej kobiety". Chociaż rzeczywiście mogła mu się taka wydawać. Miała swoje tajemnice, gry i maski, ale tak naprawdę była.. hmm. W głowie Edtih błyskawicznie pojawiło się wspomnienie Syriusza nazywającego Dorcas "niedojrzałym i niewyżytym seksualnie, choć uroczym skrzatem".
A wiec nie było nadziei?
- Przekaż jej tylko - mruknął po chwili ciszy Eryk. - Żeby uważała na Setha. Mimo wszystkich jego przyjemnych pozorów, jest zwykłym sukinsynem.
Edith kiwnęła lekko głową.
- I... - zawahał się. - Alessio Peria? Wiem, że byliście razem w sobotę, ale radziłbym ci trzymać się od niego z daleka.
Uniosła brodę, lekko zaskoczona, ale było jej już tak smutno, że puściła słowa Eryka mimochodem. Powoli wstała i skierowała się ku drzwiom, otwierając je szarpnięciem i zatrzaskując z hukiem.
Unosząc wzrok, stanęła oko w oko z nieco zaskoczonym Frankiem, mocno zaczerwienionym na policzkach i z dłonią ułożoną w pozycji sprzyjającej zapukaniu we właśnie zatrzaśnięte przez nią drzwi.
- A tobie o co chodzi? - zapytał, widząc jej zrozpaczoną minę.
Edith wzięła głęboki wdech, wskazując za siebie palcem.
- Ten Krukon pocałował Dorcas i chciał się z nią umówić na randkę, ale Dorcas pocałowała się z innym Krukonem i to z nim poszła na tę randkę, na którą miała pójść z tamtym, bo ona nie wiedziała, że to z nim ma pójść na tę randkę i teraz już wie i jest jej przykro, że mu jest przykro, ale okazuje się, że mu wcale nie jest przykro, więc jej będzie jeszcze bardziej przykro, że mu nie jest, bo on jest właściwie tylko zawiedziony, bo myślał, że ona jest inna, bo zobaczył ją kiedyś na balu w ładnej sukni i wydała mu się bardzo czarująca, a potem odkrył, że wcale nie jest czarująca, mimo że się zawsze ładnie ubiera i teraz nie chce mieć z nią nic do czynienia, bo myśli, że jest niedojrzała, ale ona może to odebrać jako afront i chcieć mieć z nim do czynienia właśnie dlatego, że jest niedojrzała, a przez to dla niego wcale nie tak czarująca jak wcześniej - wzięła głęboki oddech. - A ty co uważasz?
Frank uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Uważam, że jest stracony.
- Słucham? - zdziwiła się.
- Absolutnie stracony - powtórzył. - "Nie jest czarująca"? Biedny chłopak jeszcze nie widział czarującej Dorcas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz