Rozdział 42 - Czas, byś zobaczył ją z innymi mężczyznami

Jest zbyt wiele osób, którym chciałabym zadedykować tę notkę w formie podziękowania za Wasze ostatnie komentarze. Mówiły o wiele więcej, niż tylko czy jesteście zadowoleni z rozdziału czy nie. To, że wypisujecie, co Wam się podoba, kogo nie lubicie, czego brakuje, a co wylewa się z mojej głowy w zbyt wielkich ilościach - to jest dla mnie bardzo ważne, bo podpowiada mi, w jakim kierunku powinnam popchnąć Huncwotów i resztę. Nie wspominając już o tym, że motywują do działania.
Dziękuję!


24 stycznia, piątek
- Chodzi mi o tylko jedną przysługę.
- Jasne, Rose.
- Po prostu przywal przy najbliższej okazji Syriuszowi po twarzy, dobrze?
Barton zmarszczył brwi.
- Cóż to za nagły atak nienawiści?
Wzruszyła ramionami. Chłopak roześmiał się, mocno rozbawiony.
- Przykro mi, Rose, ale nie mogę bić na około facetów ze względu na twoje nagłe kaprysy.
- A gdybym ci powiedziała, że się przytulaliśmy?
Mina Bartona stężała. Rose wybuchnęła na ten widok śmiechem, lekko go obejmując.
- Nie masz się o co martwić - szepnęła, całując go w policzek.
- Chyba jednak powinienem mu przywalić.
- Powinieneś - przytaknęła mu szybko.


Britain przebiegła na palcach przez cały pokój i z wdziękiem wylądowała na kolanach siedzącego na fotelu Jamesa. James uśmiechnął się szeroko, przytulając ją mocno do siebie i wtulając twarz w jej włosy.
- Ależ wy jesteście czarujący - usłyszał i zaraz przewrócił oczami. - Tacy rozkoszni!
- Dorcas - oznajmił głucho. - Zamknęłabyś się, co?
Colins uśmiechnęła się złośliwie, zajmując miejsce na kanapie obok Remusa.
- Nie mogę się na ciebie napatrzeć - mruknęła słodko. - Taki teraz jesteś szczęśliwy, mały rudofilu.
Britain prychnęła rozbawiona, choć nieco nieszczerze. Nie za bardzo przepadała za Dorcas i było to dla Jamesa aż nazbyt oczywiste. Miały zdecydowanie inne podejście do życia, wyznawały zupełnie inne wartości. W jakiś sposób jedna była o wiele doroślejsza od drugiej i na odwrót.
- Czy tylko mi jest tutaj jakoś zimno? - zapytała znowu Colins, która najwyraźniej włączyła już swoją funkcję monologu. Jak zwykle usłużny Syriusz rzucił jej koc z drugiego końca pomieszczenia, gdzie właśnie wysłuchiwał stuprocentowo zmyślonej, zupełnie brawurowej historii Petera, zaśmiewając się z niej razem z Edith do łez.
- Dorcas - wymruczał Remus. - Dorcas, kochana, możesz przestać mi się pakować na kolanka?
Colins zamarła w połowie ruchu, zupełnie zaskoczona.
- Od kiedy ci to przeszkadza?
- Od zawsze. Tylko bałem się przyznać.
Prychnęła niezadowolona i usiadła z powrotem na oparciu kanapy, z miną jednoznacznie dającą Remusowi do zrozumienia, że w takiej pozycji cierpi prawdziwe katusze.
- Co robisz wieczorem, Dor? - zapytał Lupin, wielkodusznie przyjmując na swoich kolanach jej stopy i lekko je łaskocząc. - Czy mogę liczyć na twoje towarzystwo w copiątkowym podjadaniu ciasteczek?
Obronne spojrzenie męczennika, które od razu przyjęła, było dla niego najlepszą odpowiedzią.
- A bardzo będzie ci smutno, jeżeli odmówię? - zapytała słodko.
Wzruszył ramionami.
- Nie bardzo. Zawsze mogę poprosić Alicję, o ile zdołam ją odkleić od Franka - dodał, wskazując kciukiem parę całującą się kilka foteli za jego siedzeniem.
Dorcas uśmiechnęła się szeroko.
- Mam to załatwić?
- Proszę bardzo.
- Hej, Frank! - zawołała przez cały pokój. - Pożyczysz dzisiaj Remusowi swoją dziewczynę na wieczór?
Frank wychylił się jakoś spod długich włosów Alicji, z wciąż jeszcze lekko rozmarzoną miną.
- Chyba kpisz! Powiedz mu, żeby znalazł sobie własną.
Alicja zachichotała słodko w jego szyję, co zupełnie rozczuliło Colins. Remus uniósł się lekko na łokciach, oglądając się za siebie.
- Cóż, skoro taka jest decyzja Alicji - rzucił. - To w końcu ty kontra muffiny z kremem krówkowym...
Ułamek sekundy i zamiast przytulać się do swojego chłopaka, Alicja siedziała wyprostowana jak struna, węsząc niemal jak ogar w sezonie łowczym.
- Czy ktoś powiedział "krem krówkowy"?
James uśmiechnął się szeroko, a Alicja puściła mu oczko, gdy tylko napotkała jego spojrzenie.
- Czy to tylko ja, czy ona śmieje się jeszcze ładniej od Edith? - zapytał.
Remus kiwnął głową.
- Kiedy jest z Longbottomem - rzucił. - Ale wracajmy do ważnych spraw. Dorcas?
Podrapała się zakłopotana po głowie.
- To ci się nie spodoba...
- Oczywiście, że nie. Przekładasz kogoś nade mnie.
- Jeżeli tak to ujmujesz, to zabrzmi to jeszcze gorzej - zastanowiła się. - Ale w sumie i tak wiesz, że to nie mogłoby być prawdą.
- No już - żachnął się James. - Z kim wychodzisz?
Dorcas niepewnie zagryzła dolną wargę.
- Z... Lucjuszem Malfoyem.
- UGH! - zareagowała natychmiast nieodzywająca się dotąd Rose, Remus zatkał sobie uszy, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie, James udał, że wymiotuje, a Britain jako jedyna postawiła na naturalną reakcję, otwierając szeroko usta w wyrazie najwyższego niedowierzania.
- Ona tak... robi - wyjaśnił jej Remus. - Wiem, tobie naturalnie wydaje się to odrażające, ale jej to sprawia przyjemność.
- Oj już cicho wszyscy bądźcie - mruknęła. - Zresztą to nie chodzi tylko o niego. Kilku Ślizgonów i Krukonów organizuje drobne przyjęcie, a ja po prostu nigdy nie mam czasu, żeby z nim nawet porozmawiać. Przez was - dodała.
- Jesteś obrzydliwa, Dorcas - uznał po prostu James. - Nie będziemy z tobą rozmawiać.
- Czy Eryk nie spędza czasem tego tygodnia ze swoimi rodzicami? - rzuciła zaciekawiona Rose.
- Przynajmniej ja nie będę z nią rozmawiać - sprecyzował niezadowolony takim obrotem spraw James, kierując swoje wytłumaczenia raczej w kierunku Britain.
Policzki Dorcas nieco zaczerwieniły się, ale nic poza tym.
- Tak i co z w związku z tym?
Rose wzruszyła ramionami. Dorcas zebrała swoje książki i kopiąc po drodze Jamesa, ruszyła do dormitorium. Przez chwilę Wing siedziała bez słowa, ale po chwili uniosła w górę brodę.
- Hej, Remus? - rzuciła w końcu w stronę chłopaka. - Wciąż brak ci chętnych na ciasteczkowy wieczór?
Było to jawne wyciągnięcie przez nią ręki po ich ostatniej sprzeczce i jej sposób na udowodnienie, że umie zachowywać się jak jego zwykła przyjaciółka.
Z jakiegoś powodu niewiarygodnie rozbawiło to Remusa, ale nie pokazał tego po sobie i po prostu skinął głową.


Edith zatoczyła się, opadając na swoje krzesło przy kolacji. Rose uniosła w górę brwi.
- Z czego się tak cieszysz? - zapytała podejrzliwie, ale zanim blondynka zdążdyła odpowiedzieć, Dorcas wsunęła się na siedzenie tuż obok niej.
- Umówiła się na randkę! - wykrzyknęła na tyle głośno, by usłyszeli ją uczniowie na drugim końcu sali.
Chichoczący do tej pory razem z Lily James zakrztusił się nagle i nie był w stanie wypluć z płuc kawałka spożywanej właśnie czereśni przez kolejne dwie minuty, podczas których przyjaciele bez litości okładali go po plecach. Gdy w końcu plunął pestką w przechodzącego niedaleko Ślizgona, wyduszone z samej przepony "co?" zabrzmiało doprawdy jak łabędzi śpiew.
- Jak to co? - zająknęła się Edith, naprawdę zszokowana tym, że Potter nie cieszy się razem z nią i Dorcas.
- Jesteś zazdrosny? - wyrzuciła z siebie od razu Colins, zachwycona taką możliwością.
- Cholera, że jestem! - krzyknął James, uderzając pięścią w stół, a reszta spożywanej przez Rose zupy marchewkowej trysnęła na jej pierś, zupełnie zalewając szatę. - To facet, prawda? (Naprawdę przepraszam, Rosie, złotko). Więc jestem zazdrosny! (Chłoszczyć)! Co to ma w ogóle znaczyć, "umówiła się na randkę"?! Ja się nie zgadzam na takie rzeczy!
Brwi Edith powędrowały w górę. James zrobił jeszcze groźniejszą minę.
- A od kiedy to ty decydujesz? - zapytała rozbawiona.
Teraz to już naprawdę był oburzony.
- Od kiedy? Od kiedy?! Może tak, hmm, od zawsze! Jestem twoim aniołem stróżem, pamiętasz?
Uśmiech na twarzy Edith poszerzył się. Remus szturchnął Jamesa łokciem.
- Gdzie Syriusz? - rzucił znaczącym tonem.
- Kto? - warknął, wciąż wzburzony.
- Syriusz!
James drgnął nagle.
- Syriusz? - wyjąkał.
Sztuczny wyraz na jego twarzy zniknął. Powoli wypuścił z siebie powietrze, z miejsca przestając słuchać Edith.
- ... no i wtedy powiedział to imię, "Alessio", mi ono wydawało się zupełnie dziwaczne i zdecydowanie za mało męskie...
Zagryzł wargi, wpatrując się w swój talerz.
A więc po tym długotrwałym, nieco bezowocowym flircie z Erykiem przyszła pora na nowego chłopaka. Przecież to oczywiste. I tak dziwne, że taka dziewczyna jak Edith tak długo pozostawała w stanie właściwie randkowej lewitacji.
Tylko o to chodziło Syriuszowi. Tylko tyle powiedział: "Żeby inni faceci zostawili ją w spokoju". James od razu odmówił temu życzeniu jakichkolwiek szans na ziszczenie się, ale był pewien, że cała sprawa wyjaśni się przed... Właśnie, przed czym właściwie?
Czy powinien już się martwić?
Z niepokojem zauważył, że Syriusz właśnie wszedł do sali.
- ... i od tego czasu w ogóle go nie widziałam. A potem nagle pojawił się obok mnie, tuż obok ogłoszenia o następnym wyjściu do Hogsmeade i zupełnie swobodnie zapytał, czy nie chciałabym pójść z nim.
- Stałam tuż za nimi - dodała Colins. - Zupełnie czarująca metoda.
- Co za bluźnierstwa ja słyszę, czarujące metody to przecież moja specjalność - wtrącił Syriusz, stając za jej plecami. - Więc co się właściwie dzieje? - dodał wesoło, pochylając się konspiracyjnie nad dziewczynami.
James w milczeniu obserwował, jak z każdym słowem Dorcas z jego najlepszego przyjaciela powoli uchodzi powietrze.


- Wy Gryfoni przepadacie za takimi ciotami, prawda? - rzucił z zadowoleniem Lucjusz, rozpierając się na kanapie. Dorcas westchnęła głośno.
- Nie wyobrażaj sobie, że będę ją teraz przy tobie obrażać. To dziewczyna Jamesa, zachowam wobec niej więc choć odrobinę przyzwoitości.
- Dorcas, prawdziwe z ciebie gryfońskie słońce, ale narzekasz na nią już od pół godziny.
Wstał z kanapy, oddalając się w stronę kilku Ślizgonów. Powiodła za nim wzrokiem.
- Dokąd idziesz? - krzyknęła.
- Mam już dosyć tego gadania - rzucił, nawet się nie odwracając.
Sto procent z Lucjusza.
Z westchnieniem rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając innych znajomych twarzy. Osób było mniej, niż się spodziewała, raczej nie więcej niż dwadzieścia. Powoli schodzili się do Pokoju Życzeń, który specjalnie na tę okazję przyjął bardzo przytulny jak na to towarzystwo wygląd. Świętowali urodziny jednego z Krukonów, Jonathana, dobrego znajomego Malfoya. Choć może "świętowali" to nie najlepsze słowo - wręczyli mu prezenty i po prostu rzucili się na najbliższe fotele, rozpoczynając niekończące się rozmowy.
Jonathan był przykładnym znajomym Lucjusza, a właściwie jego krukońską kopią. No, może nieco utemperowaną. Perfekcyjnie wychowany, grzeczny dla nieznajomych, wybitnie szyderczy po bliższym poznaniu, bystry i dowcipny. Jeden z takich, na których przychylne spojrzenie trzeba sobie zasłużyć, a każda wypowiedź jest układanką, którą trzeba rozwiązać na tyle szybko, by się nie ośmieszyć.
- Cześć, Dorcas - powiedział, siadając znienacka tuż obok niej. - Jak się bawisz?
Uśmiechnęła się lekko ironicznie.
- Czy tak to sobie wyobrażałeś? - zapytała, omiatając jednoznacznym spojrzeniem całe pomieszczenie.
No właśnie, Pokój Życzeń. Kolejna rzecz, za którą ceniła Lucjusza. Gdyby nie on, nie miałaby o nim pojęcia, zupełnie jak reszta Gryfonów.
- Nie bądź złośliwa - mruknął Krukon, dotykając jej szkarłatnego kołnierzyka. - Nie przystoi ci.
Roześmiała się perliście. Nie ważne, co powie ani co zrobi, ten szkarłat zawsze obróci się przeciwko niej. Ale dobrze wiedziała, że Jonathan miał na myśli zupełnie co innego, niż mówił. Coś na kształt: "Bądź złośliwa, to czyni cię jedyną pasującą tu Gryfonką".
- Znasz Setha? - zapytał chwilę potem, łapiąc za rękaw jednego z przechodzących obok Krukonów. - Seth jest bardzo sympatyczny. Przyjaźni się nawet z takimi jak ty.
Przewróciła oczami. Kolejna rzecz, jeżeli chodzi o Jonathana - jeżeli chcesz, by spędzał z tobą czas, musisz mu od czasu do czasu okazać odrobinę zniecierpliwienia.
Seth roześmiał się na ten widok. Był zarówno dobrym przyjacielem, jak i zupełnym zaprzeczeniem wszystkich wartości Jonathana.
Dorcas znała go bardzo dobrze.


- Odprowadzę cię - zaproponował.
Wieczór miał się już ku końcowi, gdy Dorcas postanowiła, że spędziła z Lucjuszem już wystarczająco czasu, by mieć go dosyć.
Jego i całego towarzystwa. Istniało w końcu logiczne wytłumaczenie na to, że reszta jej przyjaciół ich nie znosiła, tak jak i istniały sytuacje, w których Dorcas miała po prostu ochotę rozciągnąć się na kanapie w grubych skarpetkach i z kubkiem gorącej czekolady w ręku. No i najlepiej, żeby ktoś sympatyczny robił wtedy za poduszkę.
Cóż, nikogo takiego raczej tutaj nie znajdzie.
Wyrwana z zamyślenia, uniosła szybko wzrok, ze swojego metra sześćdziesiąt pięciu oceniając w myślach Setha - on mógłby się więcej niż nadać, ale robił jedynie za wyjątek potwierdzający regułę. A ona potrzebowałą raczej jakiegoś Gryfona w formie odtrutki.
Podziękowała i razem wymknęli się na korytarz. Kiedy przytrzymał jej drzwi, przechodząc obok wyczuła lekką woń alkoholu, którym pachniało ubranie Setha. Po zmieszaniu się z jego perfumami skóra wytwarzała całkiem mocny zapach, który o dziwo wcale nie był odrzucający, ale raczej...
Zagadkowy.
Przesiedzieli razem sporą część wieczoru i zupełnie się wygadali, mogli więc spacerować teraz w zupełnej ciszy. Po nieco hałaśliwym Pokoju Życzeń była to przyjemna odmiana. Dorcas wsunęła dłoń pod ramię Setha, lekko się do niego przytulając.
- W prawo - roześmiała się, gdy nieco się pogubił. - W prawo, znowu w prawo i po schodach. W lewo jest...
- Pokój Puchonów, no tak - mruknął pod nosem, nieco zawstydzony.
Zachowywał się naprawdę czarująco.
Wbiegli po schodach aż pod portret Grubej Damy. Dorcas rzuciła szybko hasło, a obraz odsunął się.
- Poczekaj - usłyszała.
Położył dłoń na jej policzku.
Co prawda nie myślała zbyt wiele o Seth'ie przez ostatnie miesiące, ale pamiętała, jak podkochiwała się w nim przez całą czwartą i piątą klasę i naprawdę chciała się przekonać, jak to by było w końcu go pocałować.
Wspięła się na palce, lekko trącając nosem jego policzek. Po dwóch latach chyba należało nareszcie spróbować, prawda?


25 stycznia, sobota
- Dwie gorące czekolady - powiedziała Lily, stojąc przy barze w Trzech Miotłach. - Z dużą, duuużą ilością bitej śmietany...
- Kremowe piwo! - usłyszała za plecami. Z tłumu wysunął się William, wyciągając w stronę Rosmerty monety. Rozejrzał się ciekawie dookoła i po chwili uśmiechnął zaskoczony znad uniesionego ramienia.
- Cześć, Lily - rzucił wesoło.
- Cześć... Will - odparła, prostując się nerwowo. Rozejrzała się dookoła siebie - żadnych znajomych twarzy. Gdzie się podziała Britain?
Szybko zdała sobie sprawę z tego, że ona i William są sami po raz pierwszy od momentu... kiedy... no właśnie.
- Jak życie? - zagadnął, opierając się na blacie i bezwstydnie jej przypatrując.
- "Jak życie"? - powtórzyła, nieco zażenowana. - Serio, William?
Wzruszył ramionami.
- A więc nie przydarzyło ci się nic ciekawego? - powtórzył z lekkim uśmiechem.
Zagryzła wargi, obserwując jego lekko ironiczną, rozbawioną minę. Równie dobrze mógłby od razu spytać, czy w jej życiu wydarzyło się ostatnio coś bardziej zaskakującego niż jego nagły pocałunek.
Nie, nie wydarzyło się.
- W obecnych czasach nieco trudno mnie zszokować - oznajmiła, podejmując walkę. Kąciki ust Williama powędrowały w górę.
Na blacie wylądował kufel z zamówionym przez niego piwem. Bułgał pociągnął z niego potężny łyk, a Lily spojrzała z oburzeniem na Rosmertę, która nawet nie zabrała się jeszcze do wykonywania jej zamówienia. Gdzie tu sprawiedliwość na tym świecie?
William odsunął wargi od kufla, rozciągając je w zwalającym z nóg uśmiechu, którym obdarzył z daleka barmankę. No tak, nie ma sprawiedliwości, gdy ktoś uśmiecha się do ciebie w ten sposób.
Z głośnym westchnieniem odwróciła wzrok.
- Coś się stało? - zapytał troskliwie William.
- Chcesz mi zamówić czekoladę? - rzuciła gorzko.
Zmarszczył brwi.
- A sama nie możesz?
- Nie - pokręciła głową. - Ja nie uśmiecham się tak słodko.
Roześmiał się i przewrócił oczami.
- Naprawdę będziesz mnie karcić za to, że ułatwiam sobie życie?
- Gdy udajesz czarującego by podejść ludzi zakrawa to już o przestępstwo.
William otworzył szeroko oczy w wyrazie ironicznego zaskoczenia, a Lily niepewnie przestąpiła z nogi na nogę. Czemu to zdanie wyleciało z jej ust?
- Igrasz ze mną, Evans? - zapytał Will zaciekawionym głosem.
Postanowiła dumnie unieść w górę podbródek i zmusić się do spojrzenia mu prosto w oczy.
- Właśnie się na to zdecydowałam - oznajmiła możliwie spokojnie.


- Myślicie, że już się całują? - zapytał Syriusz pijackim głosem, obejmując ramionami ogromny kufel piwa.
- Na Merlina - jęknął Remus. - Naprawdę nie chce mi się tego więcej słuchać!
Przekrwione oczy przyjaciela spojrzały na niego żałośnie. Peter odwrócił się od niego, zdegustowany.
- Powiedziałbyś jej - mruknął. - Zachował się jak mężczyzna i miał to z głowy.
- Jak mężczyzna? - warknął Black. - Peter, do cholery, będziesz mnie teraz uczyć, jak się załatwia sprawy po męsku?
Remus wzruszył ramionami.
- Peter właśnie wychodzi na randkę, Black. A ty siedzisz tu od pół godziny i już jesteś pijany.
- I jęczysz jak baba - dodał z boleścią w głosie James.
- To daje mu pełne prawo - podsumował Remus.
- Naprawdę dziękuję, chłopaki - mruknął pod nosem prawdziwie wzruszony Peter, wstając i zabierając z krzesła płaszcz. - To było bardzo miłe. A teraz wybaczcie, ale was opuszczę.
- Ma pulchne ramiona! - wykrzyczał szybko Syriusz.
Cała trójka zwróciła w jego stronę zaniepokojone spojrzenia.
- Co ci odbiło? - powiedział powoli James. - Ta dziewczyna ma nogi jak patyki!
- Ale tłuszcz na ramionach - wciąż bronił się Łapa. - Widzisz, Peter? Drugorzędny z ciebie mężczyzna.
James i Remus przewrócili oczami. Pettigrew uśmiechnął się pod nosem, lekko drapiąc się pod brodą.
- Wiesz co, Syriusz? - rzucił z zastanowieniem. - Dzięki temu tłuszczu z ramion, nieco tłuszczu zbiera się też w około-ramionowych miejscach, więc zgadnij co? Mi pasuje - włożył na głowę czapkę. - Do widzenia państwu.
Wyciągnął rękę i poczochrał nią włosy Syriusza, kierując jednocześnie jego twarz w stronę blatu. James zachichotał w swój kufel piwa.
- Chyba nie myślałeś, że wygrasz z nim tymi pulchnymi ramionami? - zapytał rozbawiony Remus, jeszcze raz kierując spojrzenie w stronę pijanego przyjaciela.
- Dlaczego powiedziałeś wtedy do mnie "Black"? - odparł zamiast tego nagle zszokowany Syriusz.
- Bo zachowujesz się niemożliwie żałośnie.
- Ja? - nagle uniósł głowę i spojrzał na nich zaskakująco przytomnym wzrokiem. - Chyba mam prawo! Ty przez całe życie jęczałeś o Lily - wycelował palcem w Remusa. - A ty bez przerwy jęczysz o Rose. A ja, do cholery, po raz pierwszy w życiu się zakochałem i to jeszcze od razu do jakiegoś pieprzonego szaleństwa i nie mam prawa nawet o tym wspomnieć? - uniósł kufel, uderzając nim o blat. - Mogłem mieć każdą dziewczynę, każdą dziewczynę, jaką w życiu spotkałem, i gdy w końcu na moją drogę napatoczył się pieprzony ideał...
- Co za ideał - przerwał mu Remus. - Już przestań, bo popadniesz w depresję...
- Ideał, do cholery! - warknął Syriusz. - Nie ma dla mnie żadnej znaczącej wady, żadnej, do diabła, jest najpiękniejszą osobą, jaką w życiu poznałem...
- To już słyszeliśmy - wymruczał James.
- Więc zrozum, do cholery - krzyknął Black. - Jak się teraz czuje, gdy ona ma mnie za najlepszego przyjaciela.
Remus chrząknął.
- Zaprzeczę. To ja jestem jej najlepszym przyjacielem.
James zachichotał.
- DO DIASKA! - ręka Syriusza z łoskotem uderzyła w blat stołu. - Dlaczego to dla was takie śmieszne?
- Tragikomedie są śmieszne z natury, Syriusz.
- Tragikomedie?
- Tak - James nachylił się w jego stronę jak do dziecka. - Tragikomedie. Główny bohater próbuje walczyć z własnym, często jakże przychylnym losem, sypie sobie kłody pod nogi i układa przeszkody, wygłasza monologi zamiast porozmawiać z ukochaną, stawia nieistniejący honor ponad zdrowym rozsądkiem, a ja tymczasem patrzę na ciebie i doznaję najprawdziwszego katharsis!
Oczy Blacka rozjarzyły się wściekłością.
- Sypię sobie kłody pod nogi? - wycedził.
- Chyba że flirtowanie z innymi dziewczynami, opowiadanie zboczonych kawałów, zachowywanie się w obrzydliwy sposób i te wszystkie inne rzeczy, jakie robisz przy Edith to po prostu twój sposób na zdobycie serca dziewczyny - odparł Remus z anielskim uśmiechem.
- Zawsze traktowała mnie tylko jak kumpla, więc dlaczego niby miałbym się zachowywać inaczej?
- Bo ona nie traktuje cię jak kumpla! - wyrzucił z siebie Lupin, patrząc na Syriusza jak na skończonego idiotę. - I dlatego właśnie nie możemy już znieść twoich narzekań.
- Nie wiem, jak to wygląda z twojej perspektywy, Remus... - rzucił ironicznie.
- Z mojej perspektywy czy jakiejkolwiek innej, w tych ramach nie jesteś ani mną, ani Jamesem...
- A niby co mnie różni od ciebie albo Jamesa?!
- Naprawdę tego nie widzisz? - Remus załamał ręce.
- A co mam wi...
- Ona nawet obejmuje cię w inny sposób! - wrzasnął w końcu zniecierpliwiony James, a przy stole zapanowała nagle niespodziewana cisza. Przełknął ślinę, sam zszokowany siłą swojego wybuchu. Powoli wypuścił z siebie powietrze i kiedy znów się odezwał, jego ton zabrzmiał zaskakująco spokojnie. - Teraz nawet dla mnie wydaje się to oczywiste. Nie wiem, czy ona zdaje sobie z tego sprawę, ale... Remus wiedział co mówi i nadal ma rację, Syriusz. Nie jesteś skończonym głupcem, zakochując się w Edith.
Black prychnął.
- Też mi pocieszenie.
James przewrócił oczami.
- Po prostu weź się w garść, Black. Weź się w garść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz