Rozdział 37 - Następnym razem pewnie też nie pomyślę

Po pierwsze, wyrównałam różnice czasowe.
Po drugie, jak zwykle wplotłam nowoczesność w tamte czasy, ale kogo obchodzi poprawność?




Huncwoci wyjątkowo lubili przypisywać swojej najukochańszej i najpiękniejszej wili cechy innych fantastycznych i uwodzicielskich kreatur, i to wcale nie tylko ze względu na jej urodę czy wdzięk. Remus kiedyś porównał Edith do syreny i to skojarzenie wydawało im się najbardziej trafne ze wszystkich.
Syrena to taka wyjątkowo uwodzicielska istota, która zachwyca wszystkich swoim nieziemsko pięknym wyglądem i pociągającym głosem, a jej śpiew (u Edith raczej świergot) może poważnie namieszać mężczyźnie w głowie.
I kiedy takiemu zagubionemu samcowi skończą się już siły, żeby opierać się pokusie (a słowo "samiec" nie zostało tutaj użyte przez przypadek - bo przecież jakie są samce?) i gdy w końcu biedak wychyli się w stronę wody po należny mu przecież (samiec!) pocałunek, syrence nagle wyskakują ząbki, o nie, przepraszam, kły, z wody wynurza się jakiś dziwaczny, bo rybi ogon, a delikatny uścisk zamienia się w zabójczy uchwyt. Zaciągany na dno morza mężczyzna, tuż przed tym jak zostanie rozszarpany na drobniutkie kawałeczki, przeklina mylący wdzięk i złudną delikatność syreny. Bo te syreny to bardzo sprytne stworzenia - facet jak facet, wzrok skupi na gołych piersiach, więc obślizgłego ogona już nie dostrzeże.
Aby już w pełni oddać cześć Homerowi, ujmijmy to tak: James postanowił uważać i nie wychylać się z łodzi, bo już parę razy zdążył zauważyć zarys ogona pod wodą. Nie spodziewał się jednak, że towarzyszący mu Syriusz postanowi go z tej łodzi wypchnąć.
Aby zasłużyć na patos, ewentualnie kicz doskonały, dodajmy też, że przyjaciel postąpił tak a nie inaczej pod wpływem śpiewu syrenki, który pomieszał mu w głowie.
Te długie wytłumaczenie dałoby się zastąpić jednym słowem:
Piekło.


Wrzask i bulgotanie.
James zatkał palcami uszy.
- Edith, uspokój się - prawie krzyknął, mocno już zirytowany. - I daj mi znać, kiedy w końcu przestaniesz krzyczeć.
- Wykorzystałeś sytuację, jak jakiś obleśny samiec... wykorzystałeś ją, jak mogłeś? Myślisz, że ona potrzebuje jeszcze takich problemów?
- Edith - wtrącił niepewnie Syriusz, starając się złagodzić sytuację. - Może miłość nie jest problemem...
- Ty siedź cicho, zdrajco! - wykrzyknęli jednocześnie James i Edith. Syriusz zgarbił się i cofnął o krok.
- Zresztą, co w ciebie wstąpiło? - zdziwiła się Edith, na chwilę zapominając o podniesionym głosie. Pamięć wróciła jej momentalnie, gdy tylko spojrzała na Jamesa - Co nie zmienia faktu, że...
- LALALALALALALA! - wywrzeszczał Rogacz, wciąż z palcami wbitymi w bębenki. - Nie słucham cię, póki nie przestaniesz wrzeszczeć...
- Jak mam nie wrzeszczeć na takiego hipokrytę! Uwodziciela, oszusta, wyzyskiwacza...
- LALALALA...
- A ja tak w ciebie wierzyłam, że jesteś inny niż ten podrywacz tuż obok...
- ...LALALALA...
- I do tego Britain, na Merlina, jakby nie było jakiś łatwych dziewczyn do zaliczenia...
- ...LALALALALALA...
- NO DOBRA, PRZESTAJĘ KRZYCZEĆ! - wydarła się z żądzą mordu w oczach.
W pomieszczeniu na chwilę zapanowała cisza. James i Edith patrzyli na siebie tak, jakby wierzyli, że tym wzrokiem chociaż poprzypalają oponentowi twarz.
- Odpowiedź to "oczko" - wyjąkał pośród tej napiętej ciszy Eryk. - A my już może sobie pójdziemy...
- Nie, Eryk - powstrzymał go ostro James, mocno już poirytowany. - Chcę coś powiedzieć i wolę to zrobić przy wszystkich, bo... to dotyczy wszystkich. A przynajmniej ja tak myślę - odwrócił się w stronę cichej już Edith, która najwyraźniej powoli zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że mocno przesadziła. - Path, moja droga, bardzo cię kocham, ale to nie oznacza, że pozwolę ci kierować moim życiem.
- To nie jest tylko twoje życie...
- Wiem, że twoje intrygi i ogólna opiekuńczość - kontynuował niezrażony James tak, jakby jej nie usłyszał. - Nie raz już niektórym pomogły, ale powinnaś wiedzieć, że w pewnym momencie trzeba się wycofać.
- Ale...
- Bardzo pomogłaś Britain, ale nie możesz tego robić w nieskończoność. Daj jej popełniać własne błędy, Ed. Poradzi sobie, naprawdę, jest o wiele silniejsza, niż przypuszczasz. Nie możesz jej izolować, nie jesteś przecież jakąś Matką Teresą czy coś.
- Ale mogę jej pomóc... - wyjąkała.
- Ale jej nie pomagasz. A ja jej wcale nie chciałem i nie chcę wykorzystać. Bardzo ją lubię i właśnie zdałem sobie z tego sprawę - odwrócił się w stronę Łapy, który za wszelką cenę starał się wrosnąć w ścianę. - Więc dziękuję ci za pomoc, Syriusz, co nie zmienia faktu, że zamierzam cię stłuc na kwaśne jabłko jak tylko panie opuszczą to pomieszczenie.
Syriusz uśmiechnął się przymilnie, głośno przełykając ślinę.
- Tak więc, droga Edith, nie krzycz więcej na mnie - oznajmił uroczyście James. - I nie przejmuj się Britain, ja się nią ładnie zaopiekuje. Okazuje się, że nie jestem aż takim obleśnym samcem, jak myślisz.
- Ja tak tylko mówiłam - wyrzuciła z siebie szybko. - Wcale tak nie myślałam! Wiesz, jaka jestem, jak się czymś podniecę... Gadam, co mi ślina na język przyniesie...
- Wiem, ale powinnaś nad tym zapanować, bo to wciąż krzywdzące.
Nie umiał się na nią obrażać, gdy robiła tę przerażoną minę.
- Ja chciałam tylko pomóc - wyszeptała płaczliwie.
- Przecież wiem, maluchu - mruknął, podchodząc i przytulając ją do siebie.
Bo czy to czasem nie samiec wygrywa starcie z syreną? Przecież ostatecznie, mimo że dusząc się i krztusząc, umiera z gołą kobietą w ramionach.


- Kto przemawia?
- Może ty, gospodarzu?
- A może nie ja?
- A może ty?
Barton westchnął.
- Moi drodzy - zaczął, po czym zmarszczył brwi i powiódł po twarzach przyjaciół. - Jaką chcecie przemowę? Taką raczej na luzie czy wzruszającą?
- Romantyczną! - zawyła Edith.
- No dobrze - podrapał się po nosie i gdy w końcu uniósł głowę, jego twarz miała zupełnie inny wyraz niż przed paroma sekundami. - Moi drodzy - powiedział płaczliwie i rozejrzał się, kiwając wszystkim zapalczywie głową. - Moi kochani. Ostatni rok był wspaniały, ale... pusty - ponownie pokiwał głową Williamowi, który właśniewydał z siebie pełne aprobaty "tak". - Smutny. Ciemny. Ale rozświetlony przez ostatni tydzień. Pierwszy raz w życiu witam Nowy Rok z otwartymi ramionami, niezlękniony jutra. I... - zawahał się, po czym opuścił ręce. - Jestem w tym beznadziejny, prawda?
Wzruszyli ramionami i taktownie, więc jedynie nieznacznie pokiwali głowami. Westchnął głośno.
- Ktoś ma coś jeszcze do powiedzenia?
- Ja - Lily uniosła rękę. - Jeżeli którakolwiek para, powtarzam, ktokolwiek z was będzie się całować po północy, patelnią po głowie ma jak w banku.
- Dołączam się - dorzuciła stanowczo Rose.
Syriusz gwizdnął i spojrzał na Eryka porozumiewawczo.
- Romantyczki - wyszeptał bezgłośnie.


Młodość bywa po prostu świętowaniem.
W końcu nie bez powodu przypisuje się wiele romantycznych i szalonych haseł, jak choćby kąpanie się nago w jeziorze czy bieganie boso po mokrej trawie.
Ale młodość to też rutyna i nic oryginalnego, podana na wcale nie złotych półmiskach, jednak smakująca wyśmienicie - bo wciąż świeża.
Zalewanie się w trupa, zaśmiewanie ze słabych żartów, tańczenie na stole do rana - rutyna nigdy już nie będzie smakować równie dobrze.
Młodość ma to głęboko zakodowane w głowie i dlatego zawsze nam przypomina, by z życia w pełni korzystać. O przyszłości się po prostu nie myśli. Nie wolno.
Bo po co martwić się o zdrowie, gdy wciąż można biegać po śniegu w samym podkoszulku, gdy można rzucać się w zaspy, odmrażając sobie nie tylko stopy ale także całe, gołe przecież nogi?
Kompletnie pijani, i to właśnie bardziej młodością niż samym alkoholem, Huncwoci i cała reszta wybiegli na dwór, chcąc zobaczyć pokaz sztucznych ogni, a czas spędzony na oczekiwaniu zajmowali sobie nacieraniem się niemiłosiernie po policzkach.


Muzyka zgasła nagle i Vanilla powoli odsunęła się od Antoine'a. Miał szklisty, nieobecny wzrok. Jej oczy musiały wyglądać podobnie.
Chciała zsunąć ręce z jego ramion, ale przytrzymał jej dłoń. Jak przez mgłę docierał do niej głos Jaime, który oznajmiał, że do dwunastej zostało już tylko dziesięć minut. Wciąż przytrzymując jej nadgarstek, Antoine pochylił się do przodu tak, jakby miał ją za chwilę pocałować.
Nie czuła już dreszczy. Od kiedy zaczęli tańczyć, przechodziły po jej ciele bez przerwy, aż w końcu odniosła wrażenie, że po prostu pulsuje w jakiś obcy, niesamowity sposób.
Nie pocałował jej, tylko spytał:
- Chcesz pójść w jakieś spokojniejsze miejsce?
Po raz kolejny zaskoczyła ją jego naturalność. W jaki sposób udało mu się wypowiedzieć to zdanie tak prosto, zwyczajnie, bez zawarcia w nim jawnej propozycji?
Pokiwała głową i uciekli z tłumu.
Jeszcze nigdy podczas całowania, przytulania czy szeptania sobie na ucho nie poczuła takiego poczucia bliskości jak teraz, gdy idąc, po prostu trzymali się za ręce.


Remus wbiegł do kuchni, potykając się o leżącą na podłodze patelnię (skąd ona się tam wzięła?) i wpadając udem na wystający róg szafki.
- Rose! - krzyknął, rozmasowując bolące miejsce.
- Tu jestem - Rose wynurzyła się ze spiżarni, cała czerwona, jak zawsze, gdy była pijana lub zawstydzona. Teraz obie te cechy mieszały się, bo zapomniała o schowaniu gdzieś ogromnego słoika masła orzechowego.
Teraz wszyscy widzą, jaki brzydko jesz!
- Rose, za pięć minut będzie północ! Co ty tu jeszcze robisz?
Zamarła z wytrzeszczonymi oczami.
- Nic - odparła z napchanymi masłem orzechowym policzkami, bez rezultatów próbując schować słoik za plecami. Ach ta pijana Rose.
- No to przełykaj i chodź! - zawołał, rozzłoszczony jej zwlekaniem. - Jesteśmy już wszyscy na... - zamarł ze wzrokiem utkwionym w szybie. Nie odwracając głowy, uśmiechnął się lekko. - Rose, weź płaszcz i załóż buty.
- Ale czy nie mieliśmy po prostu...
- Mam lepszy pomysł - oznajmił. Potem nagle odwrócił wzrok od okna, spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko. - Szybko! - prawie krzyknął, ach ten pijany Remus.
Wypchnął Rose z kuchni, ponownie napataczając się na patelnię.
O, wspaniale, w tej sytuacji będzie jak znalazł.


Wybiegli na plażę po drugiej stronie campu, śmiejąc się głośno i głęboko oddychając.
- Ile jeszcze zostało czasu? - zapytał Antoine.
Vanilla zerknęła na swój świecący w ciemności zegarek.
- Cztery minuty - oznajmiła. - Możemy się jeszcze przejść.
"Jeszcze"? Co to znaczy? Co zamierza właściwie zrobić o tej północy?
Zastanowiła się i bardzo szybko znalazła odpowiedź. Wszystko. Cokolwiek. Co tylko wpadnie jej do głowy.
Antoine podwinął nogawki swoich spodni i wszedł do morza, zanurzając się w wodzie po kolana. Ochoczo do niego dołączyła. Maszerowali tak razem, ramię w ramię, pokonując opór wody i potykając się co chwila, gdy co silniejsze fale podmywały im piasek spod stóp.
- Vanilla, co sądzisz o całowaniu o północy? - zapytał nagle w ten swój specyficzny, otwarty sposób.
Roześmiała się cicho.
Wcale nie kokieteryjnie. Ani przesadnie luźno.
Po prostu się roześmiała. Ona. Vanilla. Na swój sposób. Naturalnie, czyli tak, jak zawsze chciała się śmiać.
- Wiesz, uważam to raczej za straszny kicz.
- A tutaj, przy równiku? - drążył.
Uśmiechnęła się.
- Tutaj... tutaj wszystko jest inne, prawda? Jakbyś tego kiedyś już nie przeżywał, nie widział jeszcze na filmach. Na niektóre tematy po prostu nie masz zdania.
W milczeniu pokiwał głową.
Byli coraz bliżej baru i szum morza przestał już zagłuszać muzykę i gwar reszty bawiących się, gdy Antoine znów złapał jej lewą dłoń.
Jakaś wysoka fala musnęła zadrapanie na jej udzie. Vanilla syknęła cicho i chciała wyjść z wody, ale Antoine zastąpił jej drogę. Prawie na niego wpadła, ale nie cofnęła się.
Uniosła twarz, patrząc mu prosto w oczy. Znów zobaczyła w nich ten sam nieobecny wyraz, jak wtedy, gdy tańczyli. Ich nosy prawie się już stykały.
- Pół minuty! - rozległ się w powietrzu głos Jaime i oboje prawie podskoczyli, jak wyrwani z jakiegoś transu.
Antoine odwrócił na chwilę głowę i gdy z powrotem na nią spojrzał, zobaczyła w jego wzroku zdecydowanie. Dotknął dłonią jej policzka i oparł o jej czoło swoje własne.
- Nie ma mowy, żebym tyle czekał - mruknął.
Na jego wargach tańczył rozbawiony uśmieszek. Jego palce uniosły brodę Vanilli w górę, a Antoine pochylił się i mocno ją pocałował.
Dwadzieścia...


Dziewiętnaście...
Dorcas wypadła do ogrodu, mocno zziajana.
- Po Rose i Remusie ani śladu - wysapała. - Ale przyniosłam kieliszki i szampana.
Zostawiła sobie jeden i rzuciła resztę szklanych kieliszków w śnieg, równocześnie podając butelkę Williamowi, który sprawnie zerwał otaczający korek papier.
Jedenaście...
- Szybciej! - krzyknęła Lily.
Dziesięć...
- Oto, co się stanie - usłyszała głos przy swoim uchu Dorcas. - Kiedy wybije północ, spróbuję cię pocałować.
Osiem... siedem...
- W normalnej sytuacji bym cię nie uprzedzał - szeptał dalej Eryk, konspiracyjnie obejmując ją ramionami od tyłu. - Ale muszę to zrobić szybko i sprawnie, żeby Lily nie zauważyła.
Pięć...
- Więc potrzebuję cię w gotowości.
Cztery...
Miała ochotę roześmiać się, ale czuła też, że serce zaczyna jej mocniej bić... w oczekiwaniu.
Trzy...
William wciąż mocował się z korkiem. Dłonie Eryka zacisnęły się mocniej wokół jej ramion.
Dwa...


Jeden...
Nogi pod Vanillą ugięły się.
Kiedy dziewczyna naczyta się tyle opisów pocałunków, całowanie może wydać się rozczarowująco... beznamiętne.
Dopóki nie trafi się na odpowiedniego chłopaka.
Vanilla już dawno przestała wierzyć w uderzającą do głowy namiętność, w utratę kontroli nad własnym ciałem, w to szaleństwo, w które może wpędzić samo przecież zetknięcie się warg.
I jej zdanie nie zmieniło się tej akurat nocy, bo była zbyt otumaniona, by o tym myśleć.
O tym ani o czymkolwiek innym.
Całe szczęście, że Antoine wciąż umiał odpowiednio zareagować i pociągnął ją za sobą na piasek, bo ona to by już zupełnie nie wiedziała, co zrobić z tymi wszystkimi ramionami, nogami, włosami i dłońmi.
Byłaby to pewnie jedna z najwspanialszych chwil w jej młodości - byłaby, gdyby dała rozumowi dojść do głosu chociaż na chwilkę .


- Edith, muszę ci coś powiedzieć - oznajmił Syriusz już godzinę po północy, odciągając ją od kompletnie pijanej Dorcas.
- Jasne - odparła rozbawiona. - Czy ona zawsze się tak zachowuje?
- Colins? - zerknął za plecy Edith. - Tak, prawie zawsze. Ma słabą głowę i zupełnie pokręcone myśli.
Edith roześmiała się i ze zgrozą pomyślał, że mógłby się wsłuchiwać w ten dźwięk godzinami. Bycie zakochanym wcale nie jest takie zabawne.
- Chcę ci coś powiedzieć, Edith - powtórzył. - Ale żeby to powiedzieć, muszę się porządnie upić.
Zrobiła zdziwioną minę, ale nie kazała mu powtarzać. Zamiast tego po prostu kiwnęła głową i dała się zaprowadzić w stronę kuchni. Syriusz zajrzał do schowka i wrócił z butelką ognistej. Edith czekała spokojnie przy drzwiach do magazynu. Otworzył szufladę i wyciągnął stamtąd małą szklaneczkę.
- Ty też? - rzucił, obracając się i przytrzymując drzwiczki wolną ręką.
Pokręciła głową.
- I tak chyba za dużo dziś wypiłam.
Zatrzasnął szafkę i trzymając w dłoni butelkę i szklankę, drugą chwycił Edith za rękę i zaciągnął po schodach do pokoju, który dzielił z Jamesem i Remusem. Wskazał jej swoje łóżko, a sam przyciągnął do niego mały stolik, by po chwili zająć miejsce obok Edith. Postawił butelkę i szklankę na stole, wzdychając ciężko i nalewając sobie pierwszą rundę.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to nieco dziwaczne, prawda? - zapytała Edith. Posłał jej smutne spojrzenie. - Przepraszam, tylko się upewniałam.
Przechylił szklankę, wypijając wszystko za jednym haustem. Przymknął powieki, otworzył je z powrotem i obrócił głowę w stronę Edith. Skrzywił się i pokręcił głową. Nalał sobie kolejną szklankę, tym razem aż po brzegi, wychylił ją i znów spojrzał na Edith. I tym razem pokręcił głową.
- Niewystarczająco pijany - zawyrokował, znów sięgając po butelkę.
Edith sięgnęła po jego dłoń i powstrzymała go.
- Rozumiem, że masz jakiś naprawdę poważny problem, Syriusz - mruknęła tym swoim ciepłym, uspokajającym tonem. - Ale nie rozumiem, dlaczego musisz się upijać, żeby mi o tym powiedzieć. Przecież wiesz, że bardzo cię kocham i nic tego nie zmieni.
Wzdrygnął się. To "kocham cię" wbiło się jak szpila w jego serce i sprawiło, że poczuł się jeszcze gorzej.
- Naprawdę muszę - odparł, odtrącając jej rękę. - Naprawdę muszę, tym razem - powtórzył, bardziej do siebie niż Edith.
Spojrzała na niego mocno zaniepokojona, ale nie próbowała go już powstrzymać przed opróżnieniem kolejnej szklanki.
Syriusz odstawił ją na stół, po raz pierwszy widocznie wzdrygając się. Czuł palący smak w ustach, który szybko jednak przemienił się w przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele.
- Edith - powiedział. - Edith, czy mogłabyś coś popaplać? No wiesz, tak o niczym. Podniosłoby mnie to na duchu.
- O czym? O tym, że właśnie samodzielnie opróżniłeś pół butelki Ognistej i nawet tego po tobie nie widać? Jestem pod prawdziwym wrażeniem, ale wciąż nie przebijasz Bartona, niestety - zamarła i westchnęła. - Przepraszam, Syriusz, nie dam rady. Nie umiem paplać, kiedy jestem zaniepokojona.
Uniósł wzrok w niemym pytaniu.
- Syriusz, proszę, powiedz mi, o co ci chodzi. Wyglądasz na co najmniej przerażonego, a ja nie mogę ci teraz pomóc paplaniem, bo w tej chwili naprawdę się o ciebie martwię.
Bum. Kolejny cios prosto w serce.
- Ja... - zająknął się. - Ja... Ja naprawdę potrzebuję jeszcze jednego kieliszka - poddał się, po raz kolejny obracając się w kierunku stołu.
Czuł się absolutnie beznadziejnie. Siedziała obok niego z mocno zatroskaną miną i naprawdę starała się go zrozumieć, choć wydawało się to niemożliwe do osiągnięcia. Była taka czuła w każdym swoim geście, taka prawdziwa i kochająca. Kochająca... ale nie tak, jak by tego chciał.
Po kolejnej kolejce jęknął cicho i opadł głową na jej kolana. Odbierał świat jakby z sekundowym opóźnieniem, jak zawsze, kiedy był pijany.
- Czy to, co chcesz mi powiedzieć, jest naprawdę aż takie trudne? - wyszeptała, gładząc go delikatnie po włosach.
Westchnął.
- Dla mnie - mruknął cicho. - Wydaje się niemal niewyobrażalnym wyczynem.
Opuściła głowę, wpatrując się w niego i uparcie próbując go zrozumieć.
Przez chwilę dał jej po prostu gładzić się po policzku. Chciała mu pomóc, widział to, choć nie miała zielonego pojęcia, o co mu chodzi. Ale nie naciskała, nie zadawała żadnych pytań. Był zaskoczony jej spokojem i cierpliwością, czymś, czego przecież zawsze jej brakowało.
Przez chwilę jeszcze rozmawiali o niczym, jednocześnie w ledwo wyczuwalny sposób poruszając przy tym najgłębsze tematy. Edith oparła głowę o ścianę i oboje, nie wiadomo kiedy, zasnęli w tym pustym pomieszczeniu.
Gdy kilka godzin później Syriusz obudził się, leżeli już na łóżku obok siebie. Jego głowa pulsowała tępym bólem, ale rozpoznając jasne loki Edith rozrzucone na poduszce, a nie pamiętając, jak się tu znaleźli, przez kilka minut czuł się po prostu szczęśliwy.
Dopiero potem, wraz z nasilającym się szumem, do głowy zaczęły mu się dobijać wspomnienia z poprzedniego wieczora. Czując, jak bezgraniczne szczęście zastępuje wszechogarniający smutek zabarwiony nutką cierpienia, usiadł na łóżku i ukrył twarz w dłoniach.
Wstając, niechcący strącił dłonią ze stołu butelkę, która potoczyła się na podłogę z głośnym hukiem. Usiadł na podłodze, łapiąc turlającą się po ziemi Ognistą i z obawą zerknął na śpiącą Edith. Nawet nie drgnęła.
Powoli sięgnął po jej dłoń, wsuwając pod nią swoje palce. Uśmiechając się leciutko, musnął kciukiem jej chłodną skórę, po czym nachylił się i delikatnie ucałował końcówki jej palców.
Ostrożnie ułożył dłoń Edith z powrotem na materacu, po czym z ciężkim westchnieniem wstał i skierował się w stronę kuchni.
Jeżeli chce choć jeszcze raz poczuć się tak szczęśliwy jak przez te parę minut, gdy leżał obok niej, wpatrując się w jej rysy, będzie jej musiał powiedzieć, co czuje.
Ale żeby to zrobić, musi się do tego przygotować. A wczorajszy wieczór jednoznacznie mu uświadomił, że nie jest jeszcze na to gotowy.


Edith roześmiała się i wyprzedziła Vanillę, biegnąc w kierunku dawno niewidzianego letniskowego domku. Po chwili jednak przystanęła, chcąc przyjrzeć się miejscu, w którym spędziła dzieciństwo. Nawet w mroku, w otoczeniu śniegu, wszystko wyglądało tak samo. Szeroka weranda, na którą wbiegła właśnie Vanilla, okrągłe okna na strychu, schowek pod schodami...
- Na Merlina, jak tu zimno! - krzyknęła ze środka Norberg. - Znasz jakieś zaklęcia ogrzewające?
- Jasne - Edith roześmiała się. - Ale najpierw rozpalimy w piecu!
Słyszała, jak przyjaciółka wymyśla na nią pod nosem. Obróciła się w miejscu i weszła na tak dobrze jej znaną werandę. To było takie niesamowite miejsce! Spędzą tu tak błogie dwa dni!
Głęboko odetchnęła, obserwując, jak jej oddech przemienia się w parę. Po raz kolejny tego dnia uśmiechnęła się sama do siebie i ruszyła w stronę małego składziku na drewno. Może i mugole byli tacy ograniczeni, ale ich pomysły bywały naprawdę przyjemne i klimatyczne.
Pchnęła drzwi i wyciągnęła ze środka parę kłód, które wydawały się jeszcze bardziej zamrożone niż palce u jej rąk.
Pogwizdując pod nosem, ruszyła z powrotem do domu, gdy nagle przystanęła, nasłuchując. Po chwili znowu ruszyła w stronę werandy. Pewnie tylko jej się wydawało. Zawsze dostawała świra, gdy spacerowała po ciemku.
Wzdrygnęła się, gdy znów wydało jej się, że słyszy jęk. Jęk, a potem jakby trzask łamanych gałęzi. Przyspieszyła, nie oglądając się za siebie.
Dopiero ochrypłe wołanie, brzmiące jak marna próba krzyku osoby, której dawno już podcięto wszystkie struny głosowe, sprawiło, że się odwróciła.
Krzyknęła i niesione przez nią kłody wypadły jej z rąk. Wśród rzucających na niego cień drzew stał mężczyzna, zgarbiony i opierający się ciężko o najbliższy pień. Rękę miał wyciągniętą w stronę Edith, a z jego ust ponownie wydobył się ten świszczący oddech.
Poczuła, jak po plecach przechodzi ją dreszcz . Wyszarpnęła z tylnej kieszeni spodni różdżkę, celując nią w nieznajomego i powoli zaczynając się do niego zbliżać.
Mężczyzna, ciężko podpierając się pni drzew, zrobił w jej stronę parę kroków, powoli wychodząc na światło rzucane przez stojącą obok szopy latarnię.
Edith zacisnęła wargi, unosząc wyżej różdżkę. Nieznajomy wyszedł spomiędzy drzew i światło oświetliło połowę jego twarzy. Serce Edith zabiło mocniej. Zupełnie przerażona, wciągnęła w siebie głośno powietrze.
Mężczyzna zrobił jeszcze krok do przodu, po czym kolano ugięło się pod nim. Różdżka wypadła Edith z dłoni, gdy ta rzuciła się, by złapać i podtrzymać upadającego.
Z zaciśniętym gardłem oparła go plecami o najbliższy pień, gładząc dłonią odmrożony policzek i patrząc w podkrążone, ukryte pod siniakami oczy. Po jej policzku powoli spłynęła samotna łza.
- Co oni ci zrobili? - wydusiła przez łzy. - Jezu, Daniel, co oni ci zrobili?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz