Alicja obróciła się w jedną i drugą stronę przed lustrem, a ciemnoniebieska suknia zaszeleściła. Ktoś otworzył szeroko drzwi i podskoczyła, odwracając się szybko od lustra.
- Spoko spoko - mruknęła niewyraźnie Edith, rozpychając sobie usta lizakiem. - Nieważne co włożysz, kochanie, on i tak będzie w siódmym niebie.
Zamiast zarumienić się zgodnie ze swoim starym zwyczajem, Alicja uśmiechnęła się szeroko. Zerknęła na Edith ganiającą po pokoju z ręcznikiem na głowie.
- Włosy związane czy rozpuszczone? - zapytała zamyślona.
Edith zrzuciła z siebie szlafrok i ganiając w samej bieliźnie, zaczęła przetrząsywać pokój w poszukiwaniu sukienki.
- Rozpuszczone - odpowiedziała szybko. - Będziesz wyglądać jak jakiś potwór, który dopiero co wyszedł z jeziora.
Alicja drgnęła, zdziwiona.
- Dzięki, Ed...?
Blondynka wyciągnęła w końcu spod łóżka pudełko, z którego wyjęła prostą, mlecznozłotą sukienkę z głębokim dekoltem w kształcie litery V. Lekki materiał zaszeleścił pod wpływem jej dotyku.
- No wiesz, Alicjo - mruknęła, wstając i, przyciskając sukienkę do ciała, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. - Takie seksowne bestie, które wychodzą z bagien i wyrywają wszystkich facetów.
Alicja zagryzła wargi i pozwoliła swoim czarnym lokom rozlać się po ramionach.
- Mhmm, podoba mi się.
Edith uśmiechnęła się, rozebrała i wrzuciła na siebie sukienkę. Alicja zerknęła na nią i jej pełen zadowolenia uśmiech lekko przygasł. Path jak zwykle wyglądała idealnie, nawet z nie do końca uczesanymi włosami. Lekki materiał w delikatny wzór mienił się lekko w świetle przy każdym ruchu. Dekolt, mimo iż bardzo głęboki, nie odsłaniał ani skrawka piersi dziewczyny i podkreślał jedynie jasne ramiona i gładką skórę Edith.
- Kurcze, Path, mam cię dosyć - mruknęła Alicja. - To ja miałam dziś wyglądać najładniej.
Edith roześmiała się.
- Po co? Ty już masz chłopaka, i do tego on jest absolutnie zbzikowany. Syriusz mówi, że nie dają już z nim rady, bo zawsze, kiedy o tobie mówi - a robi to praktycznie bez przerwy - używa formy "moja dziewczyna Alicja". No i podobno tak w kółko, "moja dziewczyna Alicja", "moja dziewczyna Alicja", "moja dziewczyna Alicja"...
- Chyba powinnam go rzucić, czy nie? Mojego chłopaka Franka...
Edith zachichotała, po czym wyjęła różdżkę i zaczęła nią układać na głowie misterną fryzurę. Gdy na jej głowie powstało już absolutne arcydzieło, wsadziła w nie palce i roztrzepała włosy. Uśmiechnęła się do swojego odbicia, przeciągnęła tuszem po rzęsach i zerknęła na Alicję.
- Wyglądam jak siostry, tyle, że ty masz ciemne włosy i ciemną sukienkę - stwierdziła zaskoczona, otrząsnęła się i odeszła od lustra, schylając się po buty.
Houckson zmarszczyła brwi.
- Szpilki, Ed?
- No jasne - odparła tamta, zdziwiona, zawiązując cienki rzemyk dookoła kostki.
- Nie idziesz czasem z Peterem? Wiesz, on i tak jest od ciebie niższy.
Edith machnęła ręką.
- Nie, nie idę z Glizdkiem. Ma jakieś problemy w rodzinie i musiał wracać wcześniej do domu.
- To z kim idziesz? - zapytała, siadając na łóżku i sama wciskając stopy w buty na wysokim obcasie.
- Jajmnejs - spróbowała wydukać Edith, trzymając równocześnie w ustach jeden koniec bransoletki i próbując ją zapiąć. Alicja wstała i ruszyła pomóc przyjaciółce.
- James? Myślałam, że idzie z Lily, w końcu tyle się już z tego śmieli i nawet ćwiczyli ten swój głupi układ.
- Lily idzie z kimś innym. Nie pytaj - rzuciła szybko na widok miny przyjaciółki. - Sama zobaczysz.
Chwyciła przyjaciółkę za rękę i pociągnęła ją w stronę wyjścia. Na korytarzu skręciły i zapukały w drzwi dormitorium piątoklasistek.
- Britain, idziesz z nami? - krzyknęła przez drzwi Edith. Przez chwilę nikt się nie odzywał.
- Nie, nie - odpowiedział im słaby głos dziewczyny. - Czekam na Violette.
- To widzimy się na balu?
- Jasne.
Britain wysuszyła włosy i wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Po raz kolejny w ciągu ostatniej godziny zerknęła na zegarek, wstała i w szlafroku ruszyła w stronę pokoju Violette. Dormitoria były już praktycznie puste.
Drzwi pokoju Violette były uchylone. Britain pchnęła je lekko.
- Violette?
Krzątająca się po pokoju dziewczyna w połyskującej i wybitnie do niej niepasującej fiołkowej sukni, szukała właśnie czegoś w szafce i obróciła się, słysząc głos Britain.
- Ty wciąż niegotowa? - zapytała z zaskoczeniem.
- Nie - Britain zdziwiła się. - Gdzie jest Violette?
- Violette? Violette jest już na balu, ja wróciłam tylko po torebkę - znalazła w końcu drobną kopertówkę i wyprostowawszy się, zamarła na widok wyrazu twarzy koleżanki. -Nie mówiła ci?
Colper skrzywiła się.
- Nie...?
- Mówiła, że zostawiła ci liścik pod drzwiami.
Britain przeszedł dreszcz. Ma pójść na bal sama? Sama się przygotować?
- Dobra, ja już uciekam - rzuciła fiołkowa dziewczyna. - Ty lepiej też się pospiesz. Swoją drogą, Violette opowiadała mi, że masz boską kreację. Nie zapomnij mi się w niej pokazać!
Odwróciła się i wyszła, a Britain na drżących nogach ruszyła w stronę własnego pokoju. Jak to "zostawiła jej liścik pod drzwiami"? Miały pójść razem!
Wciąż na wpół załamana, a na wpół wściekła, zrzuciła z siebie szlafrok i wyjęła z szafy sukienkę. Może po prostu nie pójdzie? Zostanie w pokoju i poczyta książkę?
Otrząsnęła się. Edith by jej tego nie wybaczyła. Ale co to za chamstwo ze strony Violette - dla niej odmówiła nawet pójścia na bal z Syriuszem, który był tak załamany kolejną odmową, że prawie powiesił się na jej oczach.
Wciągnęła na siebie sukienkę i spojrzała w lustro. Miała na sobie niezidentyfikowany obiekt w kolorze wściekłego różu. Dekolt był bardzo dziewczęcy, w kształcie góry od serca. W tym miejscu różowy materiał ustępował przeźroczystemu tiulowi, który trzymał całą sukienkę, i który tworzył jakby bluzkę prawie pozbawioną dekoltu i kończącą się przy łokciach Britain. Ramiona zdobiły jasne pióra, doszyte wzdłuż rękawów. Od bioder suknia tworzyła klosz aż do ziemi, który od kolan w dół zdobiły jeszcze dodatkowe falbany.
Britain patrzyła w lustro, niepewna tego stroju. Uważała, że jest co najmniej przesadzony. Violette jednak skarciła ją za to, że nie podąża za trendami. Pióra są teraz w modzie, falbany też, i ta długość do ziemi. A ten kolor, ach, jak on pięknie współgra z włosami Britain! Powinna je koniecznie zostawić rozpuszczone, pokręcone!
Słysząc trzask zamykającego się portretu, Britain wzięła ostatni głęboki wdech i ruszyła w stronę wyjścia, łapiąc po drodze cieliste balerinki i zakładając je w biegu.
Dziewczyna bardziej instynktownie niż świadomie kierowała się w stronę, z której dobiegała głośna muzyka. Korytarze były praktycznie puste, raz tylko minęła jakąś całującą parę, która wydawała się być zupełnie pochłonięta sobą nawzajem i w ogóle nie zwróciła na nią uwagi. Coraz szybciej stawiając kroki, Britain modliła się tylko, by od razu spotkać Violette. Całe szczęście, że kupiła bardzo podobną kreację w kolorze kanarkowym - będzie ją można szybko wypatrzeć w tłumie.
Zatrzymała się przed salą balową, westchnęła po raz ostatni i weszła do środka. Zamarła, widząc przed sobą długie schody. Trzeba będzie po prostu szybko zbiec na dół - problem w tym, że suknia lekko krępowała jej ruchy. Zrobiła może trzy kroki, gdy nagle to usłyszała. Przystanęła jakby odruchowo, ale po chwili ruszyła dalej. Dźwięk nasilił się po kolejnych pokonanych stopniach. Mimowolnie przyspieszyła i lekko potknęła się, a reakcja ludzi na dole na tą potyczkę była już jednoznaczna. Britain zbladła i zrobiła kolejny krok do przodu, starając się kroczyć pewnie, ale nasilający się chichot, przechodzący już nawet w głośny śmiech przygniótł ją zupełnie, jakby dociskając jeszcze wystarczająco już zgarbione plecy. Odważyła się spojrzeć przed siebie. Stojący dookoła schodów ludzie szturchali się łokciami i już nawet bez wszelkich zahamowań wskazywali ją sobie palcami. Schody jakby wydłużyły się i mimo tego, że starała się iść coraz szybciej, Britain zdawała się kroczyć coraz wolniej.
- Hej, widział ktoś już rudą kappę? - zawołał ktoś i ludzie dookoła roześmieli się, nawet z powodu tak słabego żartu.
Posypały się kolejne komentarze. Zadrżała, przerażona i zawstydzona. Jak to się stało? Znów ośmieszano ją publicznie. Ale dlaczego? Czy ktoś robił żarty jej za plecami, a może pobrudziła sobie sukienkę? A co jeżeli chodziło o samą sukienkę, o jej wygląd, może po prostu chodziło o nią? Zacisnęła mocniej wargi, ale to nie uciszyło coraz głośniejszego śmiechu. Nagle stres znów paraliżował każdą jej kończynę, skierowane na nią spojrzenia przeszywały ją na wylot. Zrozumiała już w pełni, że ludzie wcale się nie zmienili, że nadal uważają ją za gorszą, lecz najokropniejsze było niezrozumienie. Nie wiedziała, czym sobie znów na to zasłużyła. Koszmar po prostu powrócił, właśnie wtedy, gdy już myślała, że dawno zostawiła go za sobą, gdy najmniej się go spodziewała. Widziała tylko rozmazane, śmiejące się twarze, pełne poczucia wyższości, sztuczności i wzgardy. Obce twarze.
A potem ta jedna, wyraźna, najbardziej sztuczna i okropna ze wszystkich. Przy samych schodach stała Violette w czarnej, seksownej metalicznej sukience opinającej jej zgrabne ciało, ze związanymi gładko do tyłu włosami i jagodową szminką na ustach. Ustach wykrzywionych w drwiącym, pełnym samozadowolenia uśmiechu, który niczym nie przypominał uśmiechu przyjaciółki. Patrzyła na Britain z mieszaniną rozbawienia i obrzydzenia w oczach, a potem uniosła trzymany w dłoni kieliszek i wykonała gest, jakby chciała się nim stuknąć z Britain.
Britain poczuła, jak do jej oczu napływają łzy. Już wcześniej myślała o tym, by zawrócić i pognać z powrotem na górę. Wiedziała jednak, że to w niczym nie pomoże, że tylko pogorszy sprawę, a na dole przecież czeka na nią Violette, która z pewnością jej jakoś pomoże. A teraz?
Wszyscy patrzyli na nią, łącznie z jej najlepszą "przyjaciółką" i śmiali się z niej tak, jak przez te cztery lata, które tylko pozornie odeszły w niepamięć.
Już chyba lepiej uciec. Powoli obróciła głowę, ale w tym momencie przez panujący dookoła paskudny gwar przebił się wysoki, perlisty śmiech, który zupełnie uciszył pozostałych prześmiewców.
Britain spojrzała przerażona przed siebie na wyłaniającą się z tłumu Rose i do oczu napływają jej łzy. Ona? Jak może... A więc oni wszyscy - Syriusz, James, Edith, szczególnie Edith - oni tylko grali! Szczęka jej zadrżała.
- Ha, Boże, Britain! - zawołała Wing i coś w jej głosie sprawiło, że Braitain nie zawróciła. - Jezu, nie wytrzymam! Nie wierzę, że naprawdę to zrobiłaś! Zdecydowanie wiszę ci te piwa. Ruda kappa, też mi coś! Kappa nigdy w życiu nie włożyła by na siebie czegoś takiego! Nie powinnam była nigdy się z tobą zakładać!
Salą wstrząsnął kolejny wybuch śmiechu na to wyjątkowo trafne porównanie. Rose uśmiechnęła się w sztuczny sposób i wyciągnęła dłoń w kierunku Britain. Jeszcze bardziej zszokowana, ale starając się uśmiechać, Colper zrobiła parę kroków w jej stronę i obie błyskawicznie wmieszały się w szybko tracący zainteresowanie Britain tłum. Ręka Rose zacisnęła się mocno wokół rozdygotanych ramion koleżanki. Z jej ust zniknął fałszywy uśmiech, który zastąpił wściekły grymas. Po chwili z drugiej strony pojawiła się Edith, która dyskretnie zacisnęła palce dookoła prawej dłoni Britain.
- Już dobrze? - zapytała zmartwiona. Jej głos drgał jednak w pewien groźny sposób.
Britain pokiwała szybko głową, bojąc się otworzyć drżącą szczękę. Rose wciąż zaciskała usta, a Edith poruszała ustami, jakby coś przeżuwała.
- Chyba możesz w końcu użyć słowa "suka", Rose.
Nie odwracając głowy, Wing lekko kiwnęła głową.
- A więc zrobiła ci to przyjaciółka, co? - zapytała Vanilla, chrzątając się dookoła Britain, unosząc jej suknię w różne strony.
- Ta, przyjaciółka - od razu wtrąciła chodząca w kółko Edith. - Takie przyjaciółki to się traktuje tępym narzędziem w tył głowy.
Britain uśmiechnęła się przez zasychające już łzy.
- To tylko sukienka, Ed - rzuciła cicho.
- Tylko sukienka? - Marqueritte Ines podeszła do niej i uniosła na próbę jej włosy w górę, podczas gdy Vanilla odcinała zaklęciem dół sukienki. - Tu chodzi o coś o wiele bardziej ważnego, Britain. O ośmieszenie. Byłaś poniżana przez tak długi czas... i Violette świetnie zdawała sobie z tego sprawę.
Tego wieczoru zrezygnowała z krzykliwego koloru włosów, decydując się na jasny blond i długą, błękitną sukienkę mieniącą się metalicznym połyskiem, z pasami tiulu okalającymi ramiona.
Britain przeniosła spojrzenie na swoje smutne odbicie w lustrze.
- Chyba masz rację. Tam na górze, czułam się... jakbym wróciła do tych czasów. Jakby nic się nie zmieniło. Nawet wtedy, gdy pojawiła się Rose, przez chwilę myślałam, że.. byłam pewna, że wy też tylko przede mną graliście.
Edith uśmiechnęła się do niej smutno, ale ciepło.
- No właśnie - potwierdziła Maria. - Nie chodziło jej o to, żeby ludzie śmiali się z tej sukienki tylko o to, byś przestała w siebie wierzyć.
- Tylko... dlaczego? - zapytała.
Przez chwilę nikt nic nie mówił.
- Cóż - mruknęła Edith. - Mogłabym ci rzucić parę haseł: "zazdrość", "niespełnione ambicje", "zemsta"... tyle że żadne z nich nie usprawiedliwia takiego postępowania.
Vanilla skończyła z dołem i spojrzała na górną część.
- Właściwie, skąd znasz takie zaklęcia? - zapytała Britain.
- Chcę projektować ubrania - uśmiechnęła się Vanilla i roześmiała się. - Zabawne, prawda? Przyszła projektantka w turnieju magicznym.
Britain pokiwała tylko głową.
- Mamy teraz dwie opcje: albo zupełnie zlikwidujemy ten tiul i te paskudne pióra, albo ciachnę ci go wzdłuż ramion. Co wybierasz?
Colper wzruszyła ramionami.
- Sama nie wiem. Widzisz sama, co z tego wyszło, gdy ja decydowałam.
Vanilla machnęła ręką.
- Nie ty, tylko ta wredna zdzira. Nawet, gdy nie znasz się na modzie, możesz szybko stwierdzić, czy się sobie podobasz, czy nie. Spójrz w lustro - obróciła jej głowę. - Z tiulem, czy bez?
Zawahała się i lekko obróciła.
- Bez - stwierdziła w końcu. - Wolę, kiedy jest prosto.
Vanilla skinęła głową, zadowolona.
- Fantastycznie. Masz ten świetny, piegowaty dekolt i czas wreszcie go odsłonić - machnęła różdżką. - Przynajmniej materiał nie jest świecący. Edith, zrobisz coś z jej włosami?
Edith przestała opierać się o ścianę i ruszyła w kierunku koleżanki. Przy pomocy różdżki wyprostowała włosy Britain i gładko ściągnęła je w kok, z którego wychodziły pojedyncze pasma. Zastanowiła się chwilę, po czym machnęła różdżką i włosy Britain zmieniły kolor na jasny blond.
- Oddam ci szpilki, Brit. Mam długą suknię, więc i tak nikt nie zauważy.
Britain skinęła głową, a potem wyprostowała się i uśmiechnęła do swojego odbicia, z wdzięcznością ściskając dłoń Edith. Co oznacza strata jednej przyjaciółki, gdy masz dookoła tyle osób, które tak o ciebie dbają?
James okręcił Edith, złapał i znów przycisnął do siebie. To zabawne, jak dobrze można się bawić przy tańcu towarzyskim, podobno tak nudnym i zniewieściałym. Tańczył z Edith już chyba od pół godziny i z każdą sekundą wychodziło im to coraz lepiej. Ludzie dawali im coraz więcej miejsca do popisu i po pewnym czasie był już w zupełności pewny, że tworzą najbardziej idealną parę na sali.
- Chyba się męczę, Ed - wyjąkał.
Roześmiała się perliście, ale zgodziła się.
- A ja cię chyba rzucę, James - stwierdziła, wskazując głową parę po ich lewej stronie. Na parkiecie parę metrów od nich wirowała Lily z Erykiem Frossem. Edith i James zgodnie przesuwali się w ich stronę, po czym szybko rozdzielili parę i porwali nowych partnerów w dwie różne strony.
Lily roześmiała się i zacisnęła dłoń na ramieniu Jamesa. Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Nie wierzę, że zostawiłaś mnie dla takiego playboya.
Lily udała skrzywdzoną.
- Nie mów tak o nim - zerknęła na niego zaczepnie. - Kto wie, może to mój przyszły chłopak...?
James skrzywił się, rozbawiony.
- Nieee...
- Dlaczego nie? - zapytała szybko, niezadowolona.
Uśmiechnął się do niej tym swoim łobuzerskim, rozbrajającym uśmiechem, który ostatnio tak bardzo lubiła.
- Z Erykiem Frossem? - udał obrzydzenie. - Błagam, przecież nie chciałaś być ze mną - musisz być jakąś lesbijką czy coś.
Spróbowała zrobić zdegustowaną minę, ale nie mogła przestać się uśmiechać, więc po prostu uderzyła go w brzuch.
- Auuu - wyjąkał, lekko się garbiąc. - A to za co?
Odsunęła się od niego, zakręciła i po chwili znów była w jego ramionach.
- Szczyt kiczu, Ruda - mruknął. - Muszę ci powiedzieć, że Edith jest lepszą tancerką.
Otworzyła szeroko usta, oburzona.
- A Eryk jest lepszym tancerzem.
Odwrócił się i na chwilę zagapili się na Edith zawieszoną na szyi partnera, z kolanem podciągniętym na wysokość jego pasa. Oboje wybuchnęli śmiechem.
- Może i tak - powiedział w końcu James. - Nie, serio, Lily, jak ci się podoba?
Zmarszczyła nosek.
- Niee, to nie to. Jest bardzo sympatyczny, ale jakoś nie w moim typie.
Zauważyła, jak zerka na nią z ukosa i szybko zreflektowała się.
- To nie ty, James.
Wyszczerzył zęby.
- Kocham cię kochanie moje - obrócił ją. - To jak, kolejne złamane serce, co, Lily?
Roześmiała się głośno, chwyciła jego policzki między palce i obróciła jego twarz w stronę Eryka i Edith.
- Chciał ode mnie tylko pewnych informacji, James. Zresztą powiedz, czy on wygląda na złamane serce?
Mimowolnie James skrzywił się lekko, bo po raz pierwszy widział Edith i Eryka razem i poczuł tę lekką szpilkę zazdrości wbijającą się w serce każdego, kto widzi, jak ktoś bliski spędza coraz więcej czasu z jakąś osobą obcą. Lily poklepała go lekko po policzku.
- Nie martw się, James. Gdybyś był dziewczyną, od razu byś wiedział, że między nimi nie ma już żadnej chemii.
James uśmiechnął się lekko.
- Wszystko widzisz, prawda?
Skinęła głową z ciepłym uśmiechem, a potem nagle zupełnie zmieniła wyraz twarzy. Najpierw zmrużyła, a potem otworzyła szeroko oczy. Zdziwiony James podążył szybko za jej wzrokiem.
Po schodach schodziła właśnie dziewczyna w długiej, czerwonej sukni, która opadała na schody kaskadami sztywnego materiału. Unosiła w palcach przednią część spódnicy i prawie nie rozglądała się na boki, patrząc pod nogi. Włosy miała luźno związane w misterny supeł, na prawym nadgarstku błyskała srebrny bransoletka. Nawet James, który o modzie wiedział tyle, co o operacji serca czy odwiertach na Księżycu, zdał sobie sprawę z tego, że kreacja dziewczyny była najbardziej zjawiskowa na całej sali. Sądząc po skierowanych na nią spojrzeniach, większość uczniów podzielała jego zdanie.
- Ładna - mruknął do Lily. - Ale... - przerwał i zamilknął, zwracając uwagę z powrotem na dziewczynę. - Lily, czy to...?
Zająknął się. Lily z szerokim uśmiechem pokiwała głową, po czym wprost wystrzeliła w stronę schodów. James poczuł, jak na jego usta wypływa wielki, dziecięcy uśmiech. Obok niego pojawił się Syriusz, szturchający go łokciem między żebra.
- Ślicznie wygląda, prawda?
Brutalna walka Rose z tłumem, polegająca na trącaniu, odpychaniu i wciskaniu ludziom łokci w różne części ciała nareszcie skończyła się i dziewczyna mogła rzucić się na szyję długo nie widzianej przyjaciółce.
- Boże, Dorcas, nie było cię zdecydowanie zbyt długo!
Czyjś łokieć boleśnie wgniótł się w jej talię i została brutalnie odepchnięta na bok, tak więc teraz to Lily zamykała Colins w mocnym uścisku.
- Dorcasdorcasdorcasdorcas!
Dorcas kaszlnęła.
- Lilylilylilylily, nie mogę oddychać trochę...
Ruda odsunęła się, chichocząc.
- Przepraszam kochanie, po prostu tak dawno cię nie widziałam...
- Dobre pół roku - mruknęła Rose.
- Paskudne pół roku - podkreśliła Dorcas. - Ślicznie wyglądacie, dziewczyny.
Rose gwizdnęła.
- Kto tu ślicznie wygląda, Dor!
- Ojtam - machnęła ręką. - Spędziłam chyba cały dzień na przygotowaniu - po prostu musiałam zrobić dobre wejście po pół roku, no wiecie...
- Przejście dla mnie! Uwaga, przejście dla mnie! - Dorcas przerwała wpół zdania i odwróciła się zdziwiona. Z tłumu wyłoniła się Edith, odtrącając na bok bezbronną czwartoklasistkę. Stanęła w miejscu, zauważyła dziewczyny, zlustrowała nieznajomą wzrokiem i wyciągnęła w ich kierunku ręce - Dorcas Colins! - wykrzyknęła, a lekko niepewnym wyrazem twarzy.
Dorcas uśmiechnęła się szeroko, po czym powtórzyła gest Edith.
- Edith Path!
Bez zbędnych ceregieli Edith przyciągnęła do siebie Colins.
- Tyle o tobie słyszałam, że po prostu jestem zachwycona mogąc cię poznać - odsunęła się. - Jej, ale jesteś piękna.
Dorcas roześmiała się.
- To zawsze najlepsza rzecz, jaką można powiedzieć nowo poznanej osobie.
- Prawda? - uśmiechnęła się Edith. - A tym razem nawet nie trzeba kłamać.
Dorcas uniosła w górę brwi, a Path zagryzła wargi i uniosła wzrok w kierunku sufitu.
- Ależ jestem obrzydliwie słodka, co?
Colins uśmiechnęła się pocieszająco, ale pokiwała głową.
- Do wy...
- Uwaga! - po sali rozszedł się doniosły głos. Muzyka ucichła. Dziewczyna zamarła wpół zdania i tak jak reszta ludzi na sali obróciła się w stronę schodów. - Przepraszamy, że przerywamy, ale mamy coś ważnego do zakomunikowania - na sali pojawiła się najpiękniejsza dziewczyna tego wieczoru!
Dorcas poczuła, jak jej wargi rozciągają się w szerokim uśmiechu. Trzymający różdżkę przy gardle Remus, brutalnie popchnięty, znalazł się trzy schodki niżej. Syriusz mrugnął do Dorcas i skierował różdżkę w stronę własnych strun głosowych. Odchrząknął i ukazał wszystkim swój zniewalająco biały uśmiech.
- Rozumiemy, że przerywamy wam świetną zabawę, bo przecież tak właśnie jest: świetnie, prawda? - odpowiedział mu pomruk aprobaty, krzyki i krótkie oklaski. - Ale w pewien sposób czujemy się gospodarzami tego pięknego domu, toteż naszym obowiązkiem jest oficjalnie przywitać osobę, która wróciła do nas po pół roku nieobecności - posłał w kierunku dziewczyn rozbawione spojrzenie. - W naszym pięknych murach witamy ponownie tak długo niewidzianą i tak niecierpliwię wyczekiwaną: witaj z powrotem, droga Dorcas Colins!
Poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się z serca do wszystkich kończyn. Liczni znajomi dziewczyny, którzy jeszcze nie zauważyli jej obecności, zaczęli się nerwowo rozglądać dookoła siebie. W jej stronę posypały się setki uśmiechów i ciepłych spojrzeń.
- Jedno słowo od córki marnotrawnej? - rzucił James i wycelował w jej stronę różdżką.
Zagryzła wargi. Czy to naprawdę łzy gromadziły się pod jej powiekami?
- Nie ma jak w domu - powiedziała w końcu, ale głos jej nie zadrgał. Odpowiedziały jej brawa i wszelkie możliwe oznaki aprobaty. Muzyka znów grała. Większość osób wróciła do przerwanych uprzednio czynności, ale mnóstwo zmierzało też teraz w stronę Dorcas, żeby się przywitać.
Syriusz i Remus nadal stali na schodach i uśmiechali się w jej stronę.
Lekko pociągnęła nosem. Czy to naprawdę łzy?
Lily objęła ją od tyłu i ułożyła swoją brodę na jej ramieniu.
Nie ma jak w domu.
Alicja oparła się o balustradę i spojrzała przed siebie, na błonia i las otulone lekką księżycową poświatą. Przesunęła dłonią po zimnym marmurze. Żyła już prawie siedemnaście lat i jeszcze nigdy nie czuła się taka spokojna, jeszcze nic nie układało się tak dobrze. Te mury i okalające je przestrzenie były miejscem, w którym dorosła, w którym ukształtował się jej charakter. Miejscem, w którym poznała swoich przyjaciół, za których byłaby teraz gotowa oddać absolutnie wszystko.
Poczuła, że ktoś staje tuż za nią i jej usta same ułożyły się w lekki uśmiech. Frank objął ją w talii, wsuwając twarz w opadające na ramiona włosy i przesuwając nosem wzdłuż jej szyi. Przymknęła oczy, gdy jego prawa ręka powędrowała od jej opartych o marmur dłoni aż do ramienia, ledwo muskając palcami skórę na całej ręce. Frank przełożył jej włosy na lewę ramię. Jego dłoń powędrowała z powrotem z jej ramienia, wzdłuż całej ręki aż do palców, wokół których zacisnął swoje własne.
Westchnęła cicho i obróciła w jego kierunku głowę, łagodnie się uśmiechając. Odpowiedział jej takim samym, spokojnym uśmiechem.
- Wszystko się układa - powiedziała cicho.
Przyłożył usta do jej policzka i powoli go pocałował. Miał ciepły oddech i Alicja poczuła, że w tym jednym pocałunku otrzymała zgodę i potwierdzenie tych wszystkich jej wcześniejszych rozmyślań.
- Wszystko się układa - powtórzył cicho. - Mam ciebie.
Spojrzała z powrotem przed siebie, a on nachylił się i pocałował ją w zagłębienie na szyi. Znów przymknęła oczy.
Po nagłym wybuchu radości, jaki ogarnął ich oboje, gdy już sobie wszystko wyjaśnili, i po tych pierwszych pocałunkach, podczas których nie mogli przestać się uśmiechać, ogarnął ich jakiś dziwny spokój. Kiedy tylko skończył się jego szlaban, Frank pożyczył od Jamesa pelerynę i zabrał Alicję na błonia, gdzie spędzili całą noc, całując się jak szaleńcy, żartując, coś sobie tłumacząc, znów się całując i nadrabiając cały ten czas, który stracili na jakiś grach i nieszczerych rozmowach.
Wydawałoby się, że dopiero po tych szaleństwach, nieprzespanych nocach i niekończących się rozmowach, dopiero wtedy wreszcie zrozumieli, że to dzieje się naprawdę.
Bawiąc się palcami u prawej dłoni Franka i czując jego policzek przylegający do jej szyi, Alicja nie mogła przestać zastanawiać się nad zmianą, jaka w nim nastąpiła w ciągu ostatnich godzin. W miarę, jak on sam wypełniał się tym wewnętrznym spokojem, Frank otwierał przed nią coraz więcej siebie. Okazywał delikatność, o jaką nawet go nie podejrzewała, pewną powagę i zadumanie, on, który każdy problem obracał w żart.
Sam sposób, w jaki ją obejmował - lewe ramię owinięte wokół jej talii, twarz przy jej gołej skórze, prawa dłoń obejmująca jej palce. Wysunęła rękę spod jego uścisku i uniosła ją w kierunku twarzy Franka, zatrzymując ją na jego policzku. Obrócił głowę tak, by jej dłoń stykała się z jego skórą na jak największej powierzchni.
Nie przerażała ją ta zmiana, bo to wciąż był ten sam Frank. Jej Frank. Chwycił ją za dłoń, przytrzymał przy swojej twarzy i wolno ją przesuwając, ucałował koniuszki jej palców.
Ta jego delikatność i czułość, którą emanował każdy jego gest, a także spokój, z jakim ona sama je przyjmowała tylko utwierdził ją w przekonaniu, że to, co wytworzyło się przez ten tak długi okres między nimi, jest czymś więcej niż tylko jakąś dziecinną zabawą, która ma na celu jedynie miłe spędzanie czasu.
Frank puścił jej dłoń i potarł jej ramię.
- Zimno ci? - zapytał.
Wyrwana z rozmyśleń odwróciła szybko głowę i dopiero teraz zauważyła gęsią skórkę, którą pokryte były całe jej ramiona. Uśmiechnęła się lekko.
- Trochę.
Objął ją mocniej, tym razem zamykając ją w uścisku obu ramion.
- Wchodzimy do środka? - wymruczał jej do ucha.
Obróciła się, zwracając się w jego stronę. Wciąż ją obejmował i ich twarze dzieliło raptem kilka centymetrów.
- Ale nie z powrotem - odpowiedziała, unosząc wzrok, by móc patrzeć mu w oczy. - Jakoś nie mam ochoty tam wracać.
Skinął głową.
- Rozumiem - odpowiedział po prostu i nachylił się, całując ją w czubek głowy. Odsunął się i, wciąż trzymając Alicję za rękę, zrobił krok w tył, w stronę pustych korytarzy, nie przestając patrzeć jej prosto w oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz