Rozdział 29 - Tylko zabierz ze sobą ogórka, kochanie


7 grudnia, wtorek

- Britain, nie rozbieraj się publicznie, zachowaj ten niesamowity show dla naszych przeciwników w kolejnym meczu!
Britain szybko naciągnęła koszulkę z powrotem na siebie, rumieniąc się na widok Edith, Jamesa i reszty drużyny wchodzących do przebieralni po skończonym treningu.
- Błagam, prosiłam was...
- Spoko, Britain - uśmiechnął się James. - Nie, żeby był to pierwszy stanik, jaki widziałem w życiu...
Parsknęła śmiechem na widok jego miny, z jedną brwią uniesioną do góry i zawadiackim uśmiechem. Stojąca obok Edith szturchnęła go tak, iż prawie wywalił się w swojej pewnej siebie pozie.
- Ale pod prysznic pozwolisz mi pójść samej? - mruknęła rozbawiona, odpychając go z przejścia do łazienki.
- No wiesz... - roześmiał się. - Nie żeby były to pierwsze...
Odwróciła się szybko, zatykając mu usta dłonią.
- Nie kończ - poprosiła błagalnie.
Roześmiał się, tak jak i Edith i reszta drużyny. Drzwi do szatni nagle otworzyły się i do środka wpadła Violette.
- O kurcze, przepraszam! - wypaliła. - Nie wiedziałam, że wciąż się przebieracie!
James skrzywił się.
- Nie przebieramy się - mruknął bardzo cicho, tak, że usłyszała to tylko Britain.
- Właściwie - zatrzymała Britain Edith. - To chciałam jeszcze pobiegać po treningu, dołączysz?
Britain kiwnęła głową.
- Jasne.
- Fantastycznie - ucieszyła się Edith. - Tylko jeszcze śmierdzący i brudni pójdziemy odwiedzić Syriusza, co?
- Nie ma to jak spocone, męskie ciała - rzuciła Britain. - Ale ja chyba zostanę.
- Jak możesz go nie odwiedzić, Britain? - komicznie jęknął James. - Znów pomyśli, że się na niego obraziłaś!
- No właśnie, jak możesz? - podłapała Violette.
Edith rzuciła jej szybkie spojrzenie.
- No dobrze - roześmiała się Britain. - Błagający o przebaczenie Syriusz to coś, czego staram się unikać.
Szybko zebrali swoje rzeczy i ruszyli w stronę Skrzydła Szpitalnego. Syriusz siedział na łóżku, bez przerwy gadając coś i rzucając papierowymi kulkami w stronę Lily.
- Uu, doskwiera samotność?
Wielki uśmiech rozjaśnił jego twarz.
- O, wreszcie mam z kim rozmawiać - wyszczerzył zęby. - Ona usnęła w połowie wykładu.
- Biedna Lily - powiedziała Edith, siadając na łóżku. - Jak pieskowe dzieło?
Black uniósł dumnie głowę.
- Kobieto, czym dla takiego mężczyzny jak ja jest byle gangrena?
Edith wyciągnęła palec wskazujący i przycisnęła nim lekko ranę Syriusza. Pisnął i odskoczył, odsuwając się jak najdalej od niej. Przywołała na twarz bardzo poważny wyraz.
- Niczym - stwierdziła z powagą.
W miarę upływania rozmowy, na usta Britain wpełzł wielki uśmiech. Słuchanie, jak Edith i Syriusz tak się ze sobą droczą i przekomarzają, a James papla jak sześciolatek, momentalnie poprawiało humor.
- No bo my po prostu chcemy rozmawiać ze sobą - wyjaśnił jej kiedyś James zapytany o to, dlaczego wciąż pieprzą takie głupoty. - I dobry temat właściwie nie jest nam potrzebny.
Na korytarzu rozległy się czyjeś kroki. Do sali wkroczyła Pomfrey, cała czerwona.
- Co to za hałasy? - wytrzeszczyła oczy na ich widok. - Czy wy nie umiecie myśleć? Pani Evans nie mogła spać przez całą noc, a teraz, gdy ta kruszynka - jej twarz na chwilę złagodniała. - Teraz gdy w końcu zapadła w sen - robicie taki hałas! Natychmiast na zewnątrz!
Przyjaciele podnieśli się niepewnie, wszyscy jak najszerzej szczerząc się do pielęgniarki.
- No, już już - poganiała ich.
- Violette - zawołał Syriusz. - Violette, mogłabyś tu jeszcze zostać na chwilkę?
Pomfrey machnęła ręką i wyszła razem z resztą. Sendes zbliżyła się do łóżka Blacka czując, jak bardzo przyspieszyło jej serce. Usiadła na łóżku, podekscytowana i bardzo z siebie zadowolona.
- Violette, czas, abyśmy porozmawiali szczerze.
Zerknął na Lily śpiącą obok. Violette przysunęła się bliżej.
- Więc może w końcu powiem ci o moich uczuciach względem ciebie wprost...
Przysunęła się jeszcze bliżej. Uniósł rękę.
- Proszę, nie przysuwaj się. Mogłabyś?
Zamarła, czując się, jakby ją spoliczkował. Dopiero teraz zauważyła, iż Syriusz się już nie uśmiecha. Podciągając się na rękach, usiadł na łóżku i wyprostował się.
- Wiesz, powiem ci coś. Britain jest fantastyczną osobą. Skromną, pełną radości, otwartą i przezabawną. Ale przede wszystkim szczerą. Niczego nie udaje i tak, to prawda, dostało jej się za to w przeszłości, ale teraz może być w końcu szczęśliwa tak na sto procent - przerwał na chwilę. - Uwielbiamy ją też za to, jaka jest dobra. Tak dobra, że nie umie sobie wyobrazić, do jakich czynów są zdolni ludzie, by osiągnąć swoje cele.
Violette przełknęła głośno ślinę. Syriusz spojrzał jej głęboko w oczy.
- Ale ja wiem, James wie i Edith też na pewno wie. Z tego co mi mówiła, ona dała ci już jasno do zrozumienia, co o tobie myśli.
Violette otworzyła usta, by coś wtrącić, ale Syriusz ją uprzedził.
- Dla jasności: ja i James myślimy dokładnie to samo.
Sendes zamilkła.
- Wywyższasz się nad Britain, starasz się nią kierować. Gdy tylko jesteś w towarzystwie, zapominasz o niej. Nie macie żadnych wspólnych zainteresowań, różnice pomiędzy wami są po prostu zbyt wielkie, byście naprawdę były przyjaciółkami.
Zdenerwowała się.
- Skąd to wiesz? Nawet ze mną nie rozmawiasz.
Przewrócił oczami.
- Każde twoje zdanie jest jak trzy refreny kołysanki. Czy ty w ogóle masz jakieś zainteresowania?
Starała się wyglądać na pokrzywdzoną.
- Dowiedziałbyś się tego, gdybyś chciał mnie poznać...
- Boże, Violette - prawie wykrzyknął, zupełnie już tracąc cierpliwość. - Czy wiesz może, dlaczego nigdy nie starałem się do ciebie zagadać, mimo, że nawet wydajesz się ładna? Całe twoje zachowanie, cała twoja aura jest tak sztuczna, że po prostu mnie obrzydzasz!
Zamarła, słysząc słowo "obrzydzenie".
- Ty i Edith nawet nie próbujecie mnie do siebie dopuścić! - spróbowała ostatni raz.
Wytrzeszczył szeroko oczy.
- Kiedy ty to w końcu zrozumiesz, Violette? - jęknął zniecierpliwiony. - Nigdy, ale to nigdy nie będziesz częścią naszego świata. Próbując zrobić to poprzez swoją "przyjaźń" z Britain tylko utwierdziłaś nas w tym przekonaniu.
- Jak możesz to sugerować!- zareagowała intuicyjnie.
- Przestań już kłamać - warknął. - Nie potrzebujemy w naszym gronie osoby nieszczerej i pustej. Po prostu powiem ci jedno: Britain może nie zauważać, jaka jesteś naprawdę, ale my znamy takie osoby jak ty trochę lepiej, bo od kiedy znaleźliśmy się w centrum zainteresowania, spotkaliśmy ich miliony. Miliony osób dokładnie takich jak ty, które dbają jedynie o swój wizerunek, na całą resztę nie zwracając uwagi. I możesz przyjaźnić się z Britain, ale nie licz na jakikolwiek przyjazny gest z naszej strony - mówił coraz bardziej dobitnie. - I nie dołączaj do nas, jeżeli nie ma z tobą Britain, bo po prostu nie chcemy z tobą rozmawiać - nie dał jej dojść do słowa. - Tak jak ja teraz. Byłoby mi niezmiernie miło, gdybyś teraz wyszła.
Spojrzała na niego wściekle i wstała.
- Ty naprawdę myślisz, że wszystko kręci się wokół ciebie - rzuciła rozgoryczona.
- Wszystko - nie. Osoby twojego pokroju - owszem.
Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem opuściła salę, trzaskając drzwiami. Cała się trzęsła ze złości, oddech był urywany.
Zawsze dostawała to, czego chciała. Jeżeli ona nie może czegoś mieć, inni tym bardziej.
- Zniszczę ci życie, ty ruda małpo - warknęła pod nosem.


- Rose, Rose, zaczekaj!
Przyspieszyła. Może kiedy minie ten zakręt...
- Rose, nie udawaj, że mnie nie słyszysz! Kiedy przestaniesz mnie unikać?
Zatrzymała się, westchnęła głośno i się obróciła.
- Prawdopodobnie nigdy, Barton - stwierdziła skrzywiona.
Barton podbiegł i pochylił się, sapiąc.
- Słuchaj, Rose, tłumaczyłem ci już...
- A owszem - przytaknęła. - Słuchaj, wiesz przecież, że nie mam do ciebie żalu, więc...
- Więc dlaczego ciągle mnie unikasz?
Westchnęła.
- Barton, interesujesz się mną tylko dlatego, że wydaję ci się niedostępna.
- To prawda - powiedział bardzo szybko.
Uniosła wysoko brwi, zadziwiona tą nagłą szczerością.
- Aha. Skoro nie zaprzeczasz... - odwróciła się, ale powstrzymał ją, łapiąc za rękę. Zerknęła na nią i szybko ją puścił.
- Zrozum, rzeczywiście, zachowałem się jak palant. Przykro mi, że nie mogę zaprzeczyć temu, iż bywam czasem typem podrywacza, dziewczyna na pięć sekund, te rzeczy. Proszę, daj mi skończyć. Ale ty nie jesteś taką dziewczyną i dlatego właśnie mi się podobasz. Uwierz mi, te idiotyczne odruchy umiem w sobie jakoś stłumić i powstrzymuje je od momentu, kiedy cię poznałem.
- Mam się czuć wyróżniona? - zapytała z ironią.
- Przepraszam za szczerość: tak, mogłabyś, bo wytrzymałem już ponad miesiąc.
Na jej wargach pojawił się lekki uśmieszek. Nie wiedziała, jakim sposobem udało mu się ją rozbawić tym poczuciem wyższości, które zawsze tak bardzo odpychało ją w chłopakach.
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się bezsilnie.
- Mam nadzieję, że moja szczera strona lepiej na ciebie działa, bo to już naprawdę wszystko, co mogę ci zaoferować.
Zastanowiła się chwilę i postanowiła dać za wygraną.
- Szczera strona jest okej - uśmiechnęła się, podnosząc wzrok i patrząc mu w oczy.
- Fantastycznie - zastanowił się. - To czy uczynisz mi ten zaszczyt i w końcu się ze mną umówisz?
Jęknęła i odchyliła głowę do tyłu.
- Jezu, Barton, znowu zaczynasz...
- Hogsmeade, ten weekend?
Wyprostowała się, zastanowiła i westchnęła głośno.
- Podziękuj Edith - rzuciła zniechęcona. - Jej wywody na twój temat muszą się w końcu skończyć.
- Tak zrobię - z uśmiechem skinął głową.


- Alicja, nie wiem, co knujesz, ale masz natychmiast przestać - Edith rzuciła się na kanapę obok Houckson.
- Słucham? - Alicja podniosła oczy znad książki.
Blondynka przewróciła oczami.
- Fraank! Co ty wyprawiasz? Nie wiem, co robisz, ale to nie działa.
Alicja zagryzła usta.
- Mam plan.
Edith prychnęła.
- Nie słyszałaś mnie? NIE DZIAŁA!
- Edith! - Alicja skrzywiła się. - Mam plan, to mam plan. Ja twoich nie neguję.
- Ale ty jesteś opętana przez miłość! - jęknęła Edith. - Niczego nie umiesz zrobić sama. Daj mi się tym zająć, ale powiedz najpierw, co ty do cholery wyprawiasz!
- Kochanie, w tym momencie... - Alicja uniosła do góry książkę. - Może kiedy indziej. A teraz wybacz - ponownie pogrążyła się w lekturze.
- Ale Alicjo, pomyśl o przyszłości, pomyśl o dzieciach - jęknęła Edith po raz ostatni.
Ciemnowłosa zatrzasnęła książkę.
- Okej, plan jest taki: jeżeli ty nie chcesz sobie pójść - wstała i skierowała się w kierunku dormitorium. - To ja sobie pójdę.
- Potrzebujesz pomocy! - krzyknęła za nią Path.
Alicja machnęła jej ręką.
- I ma tę pomoc - odezwał się ktoś tuż za Edith. Odwróciła głowę, by zobaczyć, jak ciemnowłosa, znana jej tylko z widzenia dziewczyna siada tuż obok niej.
- Pomoc w osobie najlepszej przyjaciółki - Edith lekko wykrzywiła się, słysząc te słowa. - Którą jestem ja. I pozwól, że teraz ja jej pomogę.
- Chlorissa, tak? Okej - Edith machnęła ręką. - Czy wcieliłaś już swój plan w życie? Bo od paru tygodni Frank i Alicja snują się po szkole jak skrzywdzone dzieci.
McGregor prychnęła.
- A co ty wiesz o tym, co czuje Alicja?
Edith otworzyła szeroko oczy. Ale dlaczego ona tak nagle na mnie napada?
- No dobra, nie wiem - przyznała. - Ale wiem, że z etapu "kocham cię" przeszli na etap "nie odzywam się do ciebie".
Chlorissa spojrzała na nią nienawistnie.
- I powoli zmierzają do etapu "nie patrzę na ciebie" - dodała jeszcze niby-radośnie Path.
- Wiesz co? Jeszcze zobaczysz, że Frank niedługo weźmie się w garść.
Edith zerknęła na nią niepewnie, a zaraz potem szeroko otworzyła oczy.
- Niee! Chyba nie mówisz o zazdrości?
Z dumą potwierdziła jej przypuszczenia skinieniem głowy.
- Nic nie działa lepiej...
- Ale nie na Franka, Boże! - prawie krzyknęła Edith. - Czy ty choć raz z nim rozmawiałaś? Myśli, że nie podoba się Alicji, że traktuje go jak przyjaciela, że szuka zupełnie innego typu faceta. Że zrobi z siebie ostatniego kretyna, próbując się z nią umówić. - jęknęła. - Coś ty zrobiła?
Chlorissa wydawała się naprawdę wyprowadzona z równowagi.
- A co ty możesz wiedzieć o związkach?
- Manipulujesz Williamem, to parszywe...
- Parszywe? - rzuciła ze złością. - I kto to mówi?! Osoba, która próbuje poderwać chłopaka swojej najlepszej przyjaciółki!
Edith zamrugała oczyma i przez chwilę nie mogła wykrztusić z siebie słowa.
- Że niby co?
Chlorissa przewróciła oczami.
- No już nie udawaj! Każda głupia widzi, że kochasz się w Jamesie Potterze. Ale nieważne, jak bardzo będziesz przed nim trzepotać tymi swoimi rzęsami, on i tak kocha Lilkę, a nie ciebie! Zrozum to w końcu: nie masz z nią szans!
Przez chwilę siedziały naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniami. Edith otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale po chwili zamknęła je i wstała.
- Nazywają to przyjaźnią - powiedziała cicho. - Spróbuj kiedyś.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku dormitoriów.


11 grudnia, sobota
- O Boże, nie wiem, komu kibicować - stwierdziła Edith, drapiąc się po policzku.
- Naród, Edith, naród - Syriusz rozwalił się na siedzeniu obok.
Skrzywiła się.
- Jestem Francuzką - stwierdziła, patrząc się na niego zdziwiona.
Zmarszczył brwi.
- A no faktycznie - zastanowił się. - Cholera, po prostu głosuj na Jamesa.
- Głosuj na Jamesa? - zdziwiła się.
Uniósł wysoko brwi i ze złośliwym uśmieszkiem wskazał dwie czwartoklasistki parę siedzeń dalej, z kolorowymi przypinkami i wielkim sztandarem "JESTEŚMY Z TOBĄ JAMES".
Uśmiechnęła się szeroko.
- Faaajnie!
- Proszę państwa - rozległ się ryk. - Proszę państwa, za chwilę rozpocznie się pierwszy etap Turnieju Jednorocznego! Na arenę wchodzą właśnie reprezentanci szkół - widownia rozwrzeszczała się, zagłuszając na chwilę komentatora. - Jako pierwsza, reprezentantka Beauxbatons, Vanilla Amelise Norberg!
- Łuhuuu! - wrzasnęła Edith, zaczynając się lekko trząść z tego całego oczekiwania.
- Za nią - ryczał głos. - Reprezentant szkoły Durmstrangu, Barton Corberg!
Z namiotu wybiegł Bułgar, w truchcie machając do widowni i zajmując miejsce obok Vanilli.
- I na sam koniec, reprezentant, Hogwartu, James Potter!
Brawa nasiliły się. Najliczniejsza, hogwarcka część kibiców, wstała i wrzeszczała ile tylko sił w płucach.
- Uwielbiam to uczucie, gdy fanki mdleją - westchnął Syriusz.
Edith roześmiała się.
- To nie twoje fanki.
Prychnął.
- Daj spokój. Ja i James to prawie jedno i to samo.
Nauczyciele i czarodzieje z ministerstwa unieśli różdżki i powietrze na arenie jakby zafalowało. Arena wydłużyła się, lecz widownia pozostała takiej samej szerokości. Przez trybuny przeszło westchnienie, gdy na samym środku pola pojawił się olbrzymi budynek. Był kamienny, miał trzy, miejscami nawet pięć pięter. Składał się z ogromnych sal, przecinały go dziesiątki korytarzy, dzieliły patia i przesmyki. I tak to silne już wrażenie potęgował fakt, iż cały budynek sprawiał wrażenie do połowy zburzonego przez mugoli. W dwóch miejscach był on już zupełnie zapadnięty. Te miejsca powoli wypełniała woda, tworząc dwie wielkie sadzawki.
- Jak to możliwe, w tak krótkim czasie? - szepnęła Edith.
Syriusz uśmiechnął się i pochylił w jej stronę, wskazując najbliższą im część betonowego kręgosłupa budynku.
- Spójrz tam, to tylko atrapa.
Przyjrzała się wskazanemu przez niego miejscu i rzeczywiście zauważyła, iż w niektórych miejscu powietrze wciąż faluje, zakrywając zwykłe rusztowania.
- To wszystko to tylko iluzja - roześmiał się Remus, który zaszedł ich od tyłu wraz z Rose i wciskał się właśnie pomiędzy Edith a Syriusza. - Nie zapominaj, że otaczając nas najpotężniejsi czarodzieje w tym kraju.
Machnęła na to ręką. Syriusz wychylił się do przodu i zerknął na Rose, która siedziała przy lewym boku Edith.
- Ej, Wing, boisz się o chłopaka? - wyszczerzył do niej zęby.
Uśmiechnęła się słodko.
- Cokolwiek tam na niego czeka, i tak nie pozbędzie się takiego natręta.
Black roześmiał się, zajmując z powrotem swoje miejsce.
- Uwaga, za chwilę objaśnione zostanie pierwsze zadanie - przez arenę znów przetoczył się doniosły głos. - O zabranie głosu poproszę Albusa Dumbledore'a!
Cała piątka zaczęła klaskać, tak jak setki ludzi dookoła nich. Na siedzenie obok Syriusza wślizgnął się Peter.
- Jak James? - wychyliła się Edith.
- Zgrywa bohatera - wyszczerzył zęby Glizdogon. - Ale jak dla mnie, to za chwilę posika się w majtki.
Przyjęła mądrą minę i wyciągnęła w jego kierunku uniesiony kciuk.
- Drogi panie ministrze, drodzy goście, drodzy uczniowie i przede wszystkim wy, zawodnicy - rozpoczął Dumbledore. - Dzisiejsze zadanie będzie dotyczyć głównie obrony przed czarną magią, a nawet, powiedziałbym, jedynie obrony przed czarną magią - uśmiechnął się pod nosem. - Wiem jednak, jak pomysłowi bywają młodzi ludzie, tak więc obawiam się, iż możemy się dzisiaj spodziewać wszystkiego. Konstrukcja, która przed wami powstała, kosztowała nas sporo pracy. Imponujące, nieprawdaż? Niektórzy z was zauważyli pewnie pełen mały defekt - brak drzwi.
Przez trybuny przetoczył się szmer i wszyscy wychylili się do przodu, chcąc przyjrzeć się konstrukcji z bliska.
- A, rzeczywiście - mruknął Syriusz.
- Oczywiście, czarodziej nie potrzebuje drzwi, potrzebuje jednak umiejętności - Dumbledore nagle spoważniał. - I ostrożności. Bo w każdej z sal czeka na zawodników magiczne zwierzę, i każde będzie chciało z nimi walczyć - dyrektor zbliżył się do zawodników. - To zadanie testuje wasz umysł - spostrzegawczość, opanowanie, refleks. Waszą wiedzę i to, czy umiecie ją zastosować w sytuacji zagrożenia.
Zamilkł na chwilę. Na trybunach panowała absolutna cisza.
- Waszym zadaniem będzie przedostanie się za pomocą portali na sam koniec budynku, gdzie czeka na was feniks, śmiem rzec, najpiękniejszy z niesamowitych stworzeń, które dzisiaj spotkacie - uśmiechnął się. - Proszę was tylko, abyście akurat z nim nie próbowali walczyć, doceniając, iż jako jedyny nie chce zrobić wam krzywdy. Co do reszty - używajcie wszystkich swoich umiejętności, bo tylko wtedy, gdy pokonacie swojego przeciwnika, dwa portale otworzą się przed wami. A nie będzie to łatwe.
Dumbledore stał naprzeciwko trójki zawodników i przemawiał już prawie tylko do nich. Edith poczuła, jak Rose zaciska drżącą dłoń wokół jej palców. Ścisnęła ją lekko, sama także zaczynając się trząść.
- Nie chcemy, aby stała wam się krzywda, dlatego powtarzam: ostrożność. Nie chcemy, żebyście znaleźli się zamknięci z żądnym krwi zwierzęciem, przed którym nie umiecie się obronić. W razie takiej sytuacji unieście różdżki nad głowę i użyjcie zaklęcia Sipomatrio. Budynek jest nasączony magią i zaklęcie sprawi, iż dookoła was pojawi się ściana, której nie pokona żadne stworzenie. Będziecie bezpieczni, ale odebrana zostanie wam szansa dokończenia zadania. Proszę jednak, aby nie przeszkodziło wam to w ratowaniu siebie w sytuacji skrajnego zagrożenia.
Cała trójka kiwnęła znacząco głowami
- Ponieważ to wasze pierwsze zadanie, w razie kryzysowej sytuacji będziecie mieli możliwość wezwania pomocy od jednego z waszych pomocników, którzy mogą wam podpowiedzieć odpowiednie w takiej sytuacji zaklęcie. Wasze różdżki pozwolą wam poprowadzić taką rozmowę jedynie jednak przez jedną minutę.
Dyrektor odwrócił się od zawodników i skierował spojrzenie w stronę publiczności.
- W zależności od tego, jak dobrze wykonane zostanie zadanie, jeden z portali - ten, który wybierze zawodnik - będzie przenosić go o odpowiednią odległość, zbliżając go do feniksa, choć, w razie źle wykonanego zadania, nawet go od niego oddalając. Budynek będzie odsłaniał swoje poszczególne poziomy tak, abyście widzieli każdego z zawodników. Pamiętajcie jednak, iż osoba znajdująca się waszym zdaniem najbliżej końca budynku nie musi być tą, która zaszła najdalej. Portale rządzą się własnymi prawami. Ale koniec już z zasadami: wyścig czas zacząć. Poproszę uczestników, by zajęli swoje miejsca i oddaję głos Ministrowi Magii.
Vanilla wyciągnęła do Jamesa rękę. Podszedł do niej i objął ją.
- Zdenerwowana? - mruknął.
- Trochę - mruknęła. - Ty trzęsiesz się jak osika.
Roześmiał się.
- Podniecony jak przed meczem quidditcha.
Odsunął się od Norberg i nachylił się, całując ją w policzek. Puściła jego rękę i odeszła, a James odwrócił się, ściskając dłoń Bartonowi.
- Na miejsca! - zagrzmiał Minister.
James wspiął się po schodach i stanął przed olbrzymim łukiem, w którym znajdowały się wysokie, metalowe drzwi. Po jego prawej i lewej stronie przed takimi samymi wejściami stali Barton i Vanilla.
- Na dźwięk wybuchu otworzycie drzwi przed sobą - grzmiał Minister. - Gotowi? - cała trójka wpatrywała się uporczywie w metal naprzeciwko siebie.
Wszyscy na trybunach zamarli w oczekiwaniu.
- Konkurs Jednoroczny uważam za otwarty!
W powietrze strzeliła smuga czerwonego światła i na arenie rozległ się huk. Ogień rozprysnął się na niebie, tworząc olbrzymiego feniksa. James zerknął w bok, napotykając figlarne spojrzenie Vanilli. Szeroko uśmiechnęli się do siebie nawzajem, a potem, jakby ścigając się, naparli jednocześnie barkami na drzwi, wbiegając do ciemnych pomieszczeń z wyciągniętymi w rękach różdżkami.


James westchnął z ulgą, gdy nareszcie ustał ten piekielny chichot, a ostatni z erklingów leżał u jego stóp zupełnie otępiały. Absolutnie stracił poczucie czasu i nie miał już pojęcia, jak długo przebywał w tym przeklętym budynku. Nigdy w życiu nie spotkał się z takim nagromadzeniem różnorakim gatunków, które próbowałyby go zabić. W ogóle, mało kto zresztą chciał go zazwyczaj zabijać - co on tu robi?
Opanowując setki myśli krążących po jego głowie, wyciągnął rękę w kierunku najbliższej niebieskiej kuli światła. Po raz kolejny poczuł, jak coś chwyta go za rękę i zasysa, po chwili wypluwając na zimny beton. Szybko wstał i obrócił się dookoła, celując w przód różdżką, nic jednak się nie stało. Stał na brzegu jednego ze stawów, ostrożnie posuwając się naprzód. Czuł na sobie wzrok setki ludzi, którzy oglądali również jego przeciwników. Wrzeszczeli, gwizdali, wiwatowali. Był ciekawy, jak szło Vanilli i Bartonowi. Widzowie ryknęli i po chwili przez trybuny przetoczyły się oklaski. Zupełnie nie zaciekawiło to Jamesa - widownia reagowała tak na każdego pokonanego przez jednego z zawodników stwora. Obchodził staw, a jego buty rozchlapywały na bok wodę.
Może to już koniec?
Jasne, że nie, głupcze. Nie zostawią cię ot tak po prostu w spokoju.
Stanął w miejscu i rozejrzał się, ale w tym samym momencie coś chwyciło go za kostkę i James runął na ziemię. Po pojedynczym krzyku nastał już zbiorowy wrzask. Ciągnięty na środek jeziora James wierzgał nogami, próbując się uwolnić z zabójczego uścisku. Wyciągał ręce, łapiąc się czego popadnie, krztusząc się wodą i młócąc ją rękoma, byleby tylko nie dać się zaciągnąć na głęboką wodę. Jego dłoń chwyciła za wystający z piasku kamień, ale stwór znów nim szarpnął. James syknął z bólu, czując, jak ostra krawędź rozdziera mu skórę na ręce.
Krew zabarwiła wodę na brunatny kolor. Potwór nagle zatrzymał się. Czując niespodziewany przypływ energii, James poderwał się na nogi dokładnie w tym momencie, w którym szare, pokryte łuskami stworzenie rzuciło się na niego. Przestawszy się w końcu krztusić wodą, James machnął różdżką i wykrzyczał zaklęcie, odrzucając potwora na środek jeziora, sam cofając się w kierunku brzegu. Zaniepokojony zauważył, jak cień pod wodą zawraca i niebezpiecznie szybko zbliża się w jego kierunku.
Co to do cholery jest?
Chwila chwila, jak działał ten telefon do przyjaciela?
Zacisnął palce mocniej wokół różdżki.
- Lily? - jęknął.
James uważaj!
Instynktownie wyrzucił przed siebie rękę, ponownie odrzucając na środek jeziora stworzenie, które właśnie w tym momencie wyskoczyło z wody. James skrzywił się, wyobrażając sobie Syriusza chichoczącego na widowni.
- Co to jest? - jęknął.
Kappa, japonski demon, spotykany...
- Lily!
Przepraszam, ale sama niczego nie pamiętam... przecież nie jesteśmy w Azji... pije krew, dlatego tak zareagował, musisz...
- Pomóż mi, błagam!
Wiem! Już wiem! brzmiała na naprawdę podekscytowaną. Można ją powstrzymać przed atakiem, rzucając jej ogórek z wyrytym na nim własnym imieniem!
Skamieniał.
- Sory Lily, ale akurat zapomniałem ogórka! - jęknął histerycznie i widząc poruszający się przy brzegu kształt, wycelował w niego różdżką i po raz trzeci odrzucił na środek stawu potwora. Widownią wstrząsnął wybuch śmiechu.
- Lily, ogarnij się do cholery! Nie mogę tak do końca życia robić z siebie idioty!
Przepraszam, rzeczywiście, ten ogórek... nie możesz czegoś transmutować?
- Na Merlina! Co za porażka... jeszcze tylko przetransmutować tę opancerzoną małpę w ogórka...
Ale od jego łusek odbijają się zaklęcia...
- BOŻE, LILY, SERIO?!
Już mam, że też wcześniej na to nie wpadłam! Widzisz ten lejek na czubku jej głowy?
Zerknął na zbliżającą się ku brzegowi kreaturę i mruknął potakująco.
Musisz sprawić, żeby ci się pokłoniła. Woda z lejka wyleje się, a kappa straci moc.
Pokiwał głową i skupił się. Kappa widocznie uczyła się na błędach, gdyż tym razem nie rzuciła się po prostu na Jamesa. Patrząc zwierzęciu prosto w oczy, James wyciągnął w jego kierunku zarówno zakrwawioną dłoń, jak i tę ze znienawidzoną przez potwora różdżką. Opuszczając rękę, patrzył, jak kappa żarłocznym wzrokiem obserwuje krew, aż w końcu szarpnął nią gwałtownie w stronę zwierzęcia. Potwór rzucił się do przodu, woda z lejka na jego głowie wylała się, a James błyskawicznie strzelił w niego zaklęciem obezwładniającym i szybko skoczył w kolejną kulę światła.
Gdy portal wyrzucił go na szczątki piątego piętra budynku, widownia wciąż klaskała. Rozejrzał się wokół siebie i pierwszym, co poczuł, było przerażające zimno. Zamarł, gdy zza zakrętu wyłonił się kolejny przeciwnik. Razem z nim zamarła cała publiczność, poprzednio wrzeszcząca jak oszalała.
Jako pierwsze zobaczył ciemne szaty. Wciąż leżąc na podłodze, zaczął się panicznie cofać. Po chwili jego dłoń zatrzymała się na ścianie. Oparł się na niej, próbując wstać, zupełnie sparaliżowany strachem.
Dementor był coraz bliżej. James czuł to całym sobą - zaciskał ręce na dłoni umierającego dziadka, po raz pierwszy obserwował przemieniającego się Remusa, popychał uciekającą przed wilkołakiem Edith... robił to wszystko naraz, to, i jeszcze wiele innych rzeczy, o których wolał nie pamiętać. Przez tę masę najgorszych wspomnień przebił się jeden głos...
James, uspokój się, przecież nie mogli ci dać dementora, James, pomyśl, to ty się ogarnij, James, to...
Minuta minęła, ale i to wystarczyło, by oprzytomniał. Z trudem uniósł się w górę. Dementor był już coraz bliżej, ale zatrzymał się i zadrgał. James zacisnął powieki i uśmiechnął się pod nosem.
- Riddiculus!
Otworzył oczy i uśmiechnął się szeroko. W rytmie utworów Elvisa Presleya tańczył właśnie przed nim ubrany w różową szatę "dementor", a ludzie na trybunach wili się ze śmiechu. Bogin zniknął, a na jego miejscu pojawiła się kula świetlna. Uśmiechając się szeroko, James wyciągnął w jej kierunku rękę i już po chwili klęczał na miękkiej trawie. Uniósł głowę i z jego twarzy spełzł uśmiech.
Feniks wisiał w powietrzu przed klęczącą kilka metrów dalej Vanillą. Ptak upuścił na jej wyciągniętą rękę drobne zawiniątko i wzbił się w powietrze, zajmując miejsce koło Dumbledore'a. Wciąż klęcząc, Vanilla obróciła głowę i rzuciła mu zaczepne spojrzenie.
A tak się starał.
- Dziewczyna - wyszeptała bezgłośnie.
Opuścił głowę, wściekły i rozgoryczony.
- Kapppppa - mruknął jak przekleństwo pod nosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz