Rozdział 27 - Bo śmierć też chodzi w pantofelkach


- Scena trzecia, akt pierwszy - wymamrotała profesor. - Wchodzisz, Lily!
Lily stanęła, by zrobić głęboki wdech, ale czyjeś spocone ręce wepchnęły ją na scenę. Gdyby mogła, powiedziałaby "fuj". Nie mogła, bo rzucono na nią zaklęcie i każde je słowo słyszeli wszyscy na tej sali.
- Gdzie moja córka? Idź ją tu przywołać! - zagrzmiała Alicja jako maka Julii, popychając drobną Ellie Carter grającą Martę.
Ellie miała na głowie nieodkurzoną, siwą perukę i wielki pieprzyk namalowany kredką na środku policzka, a stopy ledwo mieściły się w jakiś pantofelkach, które pasowały bardziej do XIX-wiecznej Francji niż XVI-wiecznych Włoch.
- Fuj - wymsknęło się Lily.
- Na moją cnotę do dwunastu wiosen! - zawołała Ellie, a paru Bułgarów siedzących z przodu roześmiało się rubasznie. Za zasłoną pani Maddle prychnęła rozzłoszczona. - Już ją wołałam. Pieszczotko, biedronko! Julciu! Pieszczotko moja! Moje złotko! Boże, zmiłuj się! Gdzież ona jest? Julciu!
- Czy ktoś mnie wołał? - zaświergotała Lily, trzepocząc rzęsami i udając jak najgłupszą.
Bo tak właśnie sobie wyobrażała Julię: głupią. Małą idiotkę marzącą o wielkiej miłości, która wbiła sobie nóż w serce - obrzydliwe - przez jakiegoś nic nieznaczącego chłopaka, który pewnie nie czuł do niej nic poważnego i zabił się przez przypadek albo tylko udawał śmierć.
Albo był emo. Kogo to obchodzi? Na pewno jej nie kochał. Kto kocha w tym wieku? Wolnego!
Jednym słowem, Lily nie znosiła Julii. Samobójstwo w wieku czternastu lat to zdecydowanie coś, czego nie tolerowała.
Gdy Ellie wygłosiła kolejny kretyński tekst Marty, Lily westchnęła i zerknęła na Bułgarów.
Błagam, niech przestaną się już śmiać.
akt drugi, scena druga
Lily zerknęła na zwisającego z dekoracyjnego balkonu Syriusza. Balkon był wystrojony tak tandetnie, że nie mogła na niego patrzeć. Syriusz też wyglądał kiczowato do kwadratu i na jego widok robiło jej się niedobrze.
Właśnie próbował się podciągnąć na jednej z metalowych rurek - z których składał się balkon - oplecionej jakąś niezidentyfikowaną rośliną (istnieje coś bardziej tandetnego?). Lily potrząsnęła głową usilnie starając się wczuć w sytuację i zacząć myśleć jak Julia.
Tam na dole jest Romeo. Kocham Romea.
Spojrzała na dół.
Fuj, Syriusz!
- Dobranoc, luby! Jeszcze raz dobranoc! - wykrztusiła jako Julia. - Smutek rozstania tak bardzo jest miły, że by dobranoc wciąż usta mówiły.
Schyliła się, przykładając do ust Syriusza palce, które wcześniej pocałowała. (Inwencja Edith, która widziałaby tutaj jak najwięcej pocałunków. Profesor Maddle wychwalała ją pod niebiosa).
Aby móc dotknąć Syriusza (ochyda) Lily musiała zrobić krok do przodu. Obcas o coś zawadził i prawie się wywróciła. Pochylając się nad Blackiem, zerknęła na jego twarz i natychmiast zdała sobie sprawę, że to coś musiało należeć do niego.
- Ups - wyjąkała, równocześnie odchylając do tyłu głowę Romea i przesuwając nogę. Ze środkowego palca chłopaka, prosto w środek dłoni.
Syriusz jęknął z bólu, uśmiechnął się i puścił balkon. A potem już w jednej chwili leżał na dole, z rozrzuconymi kończynami i niezbyt wesołą miną.
Ktoś krzyknął na widowni, nagle nikt nie prowadził już rozmów, choćby szeptem. Potem Syriusz jęknął i przez salę przeszedł szmer. Parę osób zerwało się z krzeseł.
Nastał hałas.
Lily pomachała ze sceny.
Kurtyna opadła.
- Przerwa! - krzyknęła Maddle, starając się przekrzyczeć szum na sali. - Przerwa na... na... przerwę! - uśmiechnęła się niepewnie i pobiegła za kulisy, przepychając się między aktorami.


Syriusz leżał na szybko wyczarowanym łóżku, a pani Pomfrey badała mu nogi. Obok siedziała Edith, w wyraźnie większym szoku niż Black i zapewniała go, że jest świetnym aktorem. Pięć metrów dalej Rose i Lily paliły w powietrzu pantofle Julii.
- Powinno nic mu nie być - powiedziała pani Pomfrey. - Ma złamane obie nogi, ale to się szybko naprawi. Jest też mocno poobijany i może go boleć ta dłoń, którą zdeptała Lily. - spojrzała surowo na dziewczynę, która uśmiechnęła się przepraszająco znad płonącego pantofla. - No, i pewnie jest w szoku.
- Nie jestem - zaprotestował Syriusz.
- Jest, jest, na pewno jest - Edith zamaszyście potrząsnęła głową.
- Edith... błagam - jęknął Syriusz. - To ty jesteś w szoku.
Otworzyła szeroko oczy i zwróciła je na pielęgniarkę.
- Mówi tak, bo jest niespełna zmysłów - powiedziała poważnie.
- Masz wstrząs mózgu, Ed.
- I ma wstrząs mózgu - dodała, wsuwając palce we włosy Syriusza. - Nie martw się, kochanie. Wszystko będzie dobrze.
Rose złapała Path za rękę i odciągnęła dziewczynę, zanim ta zrobiła Łapie krzywdę.
- Czy on... może grać...? - wyjąkała Maddle.
Pomfrey otworzyła szeroko oczy.
- Oszalałaś, Antonio? On musi odpocząć, nie ma mowy!
Profesor załamała ręce i rozejrzała się wkoło.
- No, to kto był drugim Romeem?
Zapadła cisza. Lily postąpiła pare kroków do przodu.
- Czy to nie oczywiste? - zapytała, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i wykrzywionymi ustami. - James Potter!


- Dzisiaj wielki dzień. Po pięciu latach znajomości dwudziestego siódmego listopada James Potter pocałuje w końcu Lily Evans. Jak z tekstem, Rogaś?
- Muszę podszkolić ostatnią scenę.
- Dasz radę.


akt piąty, scena trzecia, wielka improwizacja
- Wyzywasz moją wściekłość, bij się zatem - wykrzyknął James w stronę Andy'ego Stone'a i wyciągając zza pasa szable, ciął nią w głowę chłopaka. Ciął w tempie tak szybkim, że może i po godzinie udało by mu się dotrzeć do czaszki. Andy jednak zdołał osłonić się własną szablą i pojedynek nie zakończył się tak szybko. Parys jeszcze nie umarł. Po jakiś pięciu cięciach Jamesowi udało się w końcu wsunąć oręże między korpus a rękę przeciwnika. Wyciągnął szable spod pachy Andy'ego dramatycznym gestem, a Rose zza sceny sprawiła, że metal zmienił barwę na krwistoczerwoną.
- Zabity jestem - oznajmił Andy, padając. - O, jeśli masz litość, otwórz grobowiec i złóż mię przy Julii.
- Stanie się zadość - wydeklamował James. - Lecz któż to taki?
Otworzył usta i z taką miną zastygł.
- Lecz któż to taki? - powtórzył, licząc na pomoc.
Cisza.
- Lecz któż to taki? - jęknął żałośnie.
Żadnej pomocy. Co się dzieje z Anastasią? Miała mu podpowiadać!
Skrzywił się.
- Ach, to przecież Parys! - wykrztusił. - Ten co się kochał w Julii.
Parę osób w pierwszym rzędzie wytrzeszczyło na niego oczy.
Zaległa cisza.
Improwizuj, James!
Uśmiechnął się wymuszenie.
- Miał się nawet z nią ożenić. Ee, i w męża się przemienić. Na spacery z nią chodzić i dużo dzieci spłodzić.
Martwy Parys wybałuszył oczy.
- Chciał moją radość zagarnąć, lecz pozostała mu marność.
Ktoś na widowni zarechotał. James skrzywił się. Czuł na sobie wzrok paru setek uczniów, także tych z tyłu, zza sceny. Ups, czas z tego wybrnąć.
- Teraz przekroczę to ciało - oznajmił, robiąc krok nad Andym. - I do krypty udam się śmiało.
Ludzie na widowni zakrywali usta dłońmi. Niektórzy jeszcze nie zdążyli zamknąć szeroko otwartych szczęk. James postanowił na nich nie patrzeć.
- Psst, zabierz też mnie - szepnął pomocnie Andy, zapominając jednak, że każde jego słowo słychać dokładnie na całej sali.
- Zombiak - krzyknął ktoś na widowni i ludzie wokół zachichotali.
- Ee... Nie nie nie! - zaprotestował James. - Nie wezmę cię, niech wyrzuty sumienia tu dościgną cię.
Andy się poddał. Ludzie na widowni nie kryli już rozbawienia.
James przekroczył umieszczone pośrodku sali symboliczne drzwi. Widownia zamarła w oczekiwaniu. Potter zerknął na leżącą na podłodze Lily i wygrzebał z pamięci kawałek tekstu.
- Julio! Kochanko moja! Moja żono! Śmierć, co wyssała miód twojego tchnienia... wdzięków twoich... - zająknął się. - Wdzięków twoich... Twoich... zatrzeć nie zdołała jeszcze.
Widownia, słysząc Szakespeare'a, westchnęła z żalem.
- Nie jesteś jeszcze zwyciężoną.
Uśmiechnął się uroczo.
I to by było na tyle z wiedzy. James podrapał się po głowie.
- Wciąż wierzę, że pozostaniesz moją żoną.
Krótkie oklaski.
- Julio, wyglądasz blado. I słabo - skrzywił się. - Julio, czy ty nie żyjesz?
- Nie, leżę tak dla zabawy - wypaliła martwa Lily, wybałuszyła oczy, po czym szybko zakryła sobie usta dłonią. To rozbawiło uczniów jeszcze bardziej.
- Serio? - zdziwił się James.
Usłyszał jęk za sobą, za kulisami.
No, ale trzeba było to skończyć.
- Myślałem, że oto już nadszedł nas obu koniec na tym świecie. Kupiłem nawet truciznę w supermarkecie.
Zastanowił się chwilę.
- Teraz wiem, że to niepotrzebne, żem w zamiarach zbyt szybki - wyrzucił za siebie teatralnie fiolkę. - Będziemy żyć długo, mieć dzieci i...
Zająknął się.
- Rybki - Lily wstała. - Będziemy też chodzić na grzybki, i łapać motyle, i zbierać badyle - stopniowo podnosiła głos w narastającej furii. - Na nasze domowe ognisko. Przysięgam na wszystko, ogień naszej miłości sięgnie aż do nieba i będziemy siebie wspierać kiedy trzeba, a budząc się codziennie rano przy tobie, poczuję się w końcu szczęśliwa z tego co robię. Nasze dzieci będą miały moje usta, lecz oczy - twoje, jak i uśmiech uroczy, i nawet potem jako staruszkowie będziemy się nadal mieć ku sobie i kiedy w końcu przestanę mówić o miłości ku tobie, uwierz mi - będę wtedy w grobie! - wykrzyczała.
Na sali rozległy się brawa. James chwycił Lily w pasie, przyciągnął do siebie i pocałował, odchylając ją w tył, jak na kiepskich filmach.
Brawa nasiliły się, uczniowie gwizdali. Na zakochanych spadła lawina czerwonych róż. Julia zdzieliła Romea po pysku.
Większość widowni wstała, zamiast klaskać tupała i uderzała otwartymi dłońmi w stoliki.
Kurtyna opadła, brawom nie było końca.
Profesor Maddle płakała za sceną.


29 listopada, poniedziałek
- Cześć Evans, dasz autograf?
Lily naciągnęła mocniej kaptur na głowę.
- Kiedy oni w końcu przestaną? - jęknęła. - Nienawidzę Jamesa Pottera. Nienawidzę Pottera!
Edith uniosła wysoko brwi.
- Chciałabym ci przypomnieć, że to do ciebie należał finał. Gramatyczne rymy Jamesa to pikuś w porównaniu z tym, co walnęłaś na samym końcu. To były chyba rymy obojniacze, kochanie.
Lily prychnęła.
- Po prostu wyluzuj, słońce - Edith poklepała ją po ramieniu.
- Hej, Julia, dasz buziaka? - zawołał jakiś Krukon siedzący na ławce. - Może też być policzek, od ciebie wszystko to sama przyjemność!
Evans warknęła coś pod nosem i rzuciła książki na ławkę.
- No dobra - mruknęła Edith pod nosem.
Do sali wbiegła Alicja i zajęła ławkę przed Evans.
- Jak ja żałuję, że nie grałam w ostatniej scenie. Lily, wy z Jamesem popsuliście mi karierę. Scena jakaśtam akt ostatni, chciałam zrobić dokładnie to samo!
Lily spojrzała na nią z jawną naganą.
- No co, Evans? - zdziwiła się Alicja. - Tak to wszyscy narzekaliby tylko na waszą beznadziejną grę aktorską i nudne przedstawienie. A teraz patrz - gdzie się nie rozejrzysz, fani - pochyliła się poufale w jej kierunku. - Sama chętnie bym pocałowała tego Krukona, nie wiem jak mogłaś mu odmówić.
Edith rzuciła Alicji pociągłe spojrzenie.
- O chłopakach to my jeszcze pogadamy, Alice.
Alicja machnęła ręką.
- Tak więc Lily, nie przejmuj się. Było naprawdę fajnie i jestem wprost zachwycona twoimi zdolnościami... poetyckimi, tak?
Nadgryzła bułkę i usiadła na ławce. Po chwili prawie się zakrztusiła.
- Ej, dziewczyny, czy to nie Barton Colberg przy Rose?
- Corberg - odruchowo poprawiła ją Edith, a kiedy w końcu zrozumiała sens słów Alicji, błyskawicznie się odwróciła. Na jej twarzy odmalowało się prawdziwe zaskoczenie. - Myślałam, że Rose go nie znosi.
Alicja pokręciła głową.
- Will mówi, że ona naprawdę mu się podoba. Podobno przechodzi samego siebie.
- I dobrze - Edith odwróciła się z powrotem do dziewczyn. - Wygląda ostatnio tak świetnie, że muszę co chwila zerkać na Erica, żeby się na niego nie rzucić.
- Na Bartona? - Lily uniosła wyżej jedną brew. - Proszę cię.
Alicja roześmiała się i trąciła ją łokciem.
- Och, przyznaj, że podoba ci się jego wysportowana sylwetka.
Lily udała, że się zastanawia.
- Myślę, że wolę Jamesa.
Do sali wszedł nauczyciel. Alicja zeskoczyła z ławki.
- Ach ta poezja - wyszeptała do ucha Lily. - Łączy.



Vanilla zerknęła za siebie i zagryzła usta, po czym szybko odwróciła się. Wysoki blondyn zamarł wpół kroku.
- Dlaczego mnie śledzisz? - zapytała, z głosem trochę przesyconym kokieterią i głową przechyloną lekko w lewą stronę. Czyżby flirtowała z nim na siłę?
Benjamin uśmiechnął się i wepchnął ręce w kieszenie.
- Jestem twoim osobistym ochroniarzem.
Odgarnęła do tyłu włosy z czoła i zrobiła krok do przodu.
- Ach tak? A kto cię nim mianował?
Roześmiał się, niezbyt głośno. Wiatr odchylił nauszniki jego wielkiej czapki. Wyglądał prześmiesznie.
- Twój uśmiech - powiedział, zanim zrobił trzy wielkie kroki i znalazł się przy niej, obejmując ją w pasie. - Twój uśmiech kiedy zobaczyłaś, że idę za tobą - poprawił jej kolorową czapkę, z co najmniej dziecięcym wyrazem twarzy.
Nie przyznała się Marii, ale powoli zaczynała mieć wątpliwości.
Był przesłodki i przeuroczy. Ale czy naprawdę tego potrzebowała? Ręka wokół jej talii zacisnęła się mocniej.
Czy na pewno chodziło jej o Benjamina, czy po prostu bardzo chciała mieć jakiegokolwiek chłopaka?
Tak, na przykład, od zaraz?
Kilkadziesiąt kolejnych metrów przeszli w ciszy - ona wtulona w jego ramię, on rozglądający się dookoła.
- Dokąd mnie zabierasz? - zapytała.
- Nad jezioro.
Do cholery, gdzie się podziała jego tajemniczość?
- To banał, Ben - oznajmiła bez zastanowienia.
Trochę go to zaskoczyło.
- Aha - powiedział po prostu. - Mam ci pokazać jakieś tajemnicze miejsce, o którym wiem tylko ja?
- Niech będzie - mruknęła.
Słowo "kicz" już prawie wydobyło się z jej gardła, ale wepchnęła je z powrotem do ust.
- Ale wtedy - zastanowił się na głos. - Przestanie być ono takie tajemnicze.
Od kiedy to chciała, żeby ten jej wymarzony chłopak w końcu zacisnął zęby i przestał się odzywać?
- O co chodzi, Vanilla? - rzucił niepewnie, jakby umiał czytać w jej myślach. - Jesteś spięta jak nie wiem co. Może chciałabyś sama się przespacerować?
Ulga to ostatnie uczucie, jakie powinno ją teraz dopaść.
- Słuchaj, Ben - wykrztusiła zażenowana. - Może to racja. Jestem zziębnięta i zła. Może po prostu wrócę do zamku.
Była sztuczna. Nie była sobą. Co ona z nim robiła?
- Może cię odprowadzę?
- Może nie.
Pstryk. W końcu się przyznała.
Po raz setny. Pstryk i koniec "miłości".
Przepis był taki sam już od paru lat.
Najpierw zwodziła chłopaka, który tak naprawdę jej nie interesował.
Potem wmawiała sobie, że to będzie ten jedyny, który musiał w końcu gdzieś tam istnieć.
Po raz setny on się w niej zakochiwał, a ją irytowało wszystko, co powiedział.
Po jednym słowie. Nagle ją to dopadało.
Najlepsza część? Za miesiąc zrobi to samo.
Benjamin nachylił się i dotknął swoimi ustami jej warg.
Był przesłodki i cudowny, ale nie był dla niej.
Odsunęła się.
- Może nie - powtórzyła i odeszła.
Po raz setny.
To zdecydowanie nie będzie jej rycerz.
Biedny Benjamin.


- Hej, Britain! - Syriusz pomachał jej ręką. Idąca przed nim Edith też się odwróciła i obdarzyła ją swoim szerokim uśmiechem. - Idziemy z Remusem jeść kolację na wieży. Przyłączysz się? Jest ładny widok i... taki ładny widok.
Blondynka, stojąca wyżej od Syriusza (bo na schodku), oparła brodę na ramieniu Łapy i rzuciła swoje spojrzenie pt. "proszę proszę proszę".
Byli przemili, jak się okazało. O dziwo, Black miał serce. Chłopaków ze swojej paczki traktował jak przyjaciół, nie uważał ich jedynie za partnerów do żartów. Okazało się też, że nie każdą dziewczynę uważa za materiał do dobrej zabawy. Oczywiście tych 'innych' nie było raczej wiele. Wobec Britain czuł jednak pewną skruchę i zabawny respekt, więc traktował ją najmilej jak się dało, czasem wręcz przesadzając. Jeżeli zaś chodzi o Edith... To, jak on i inni Huncwoci zachowywali się wobec blondynki było wręcz przesłodkie.
- Nie, dzięki - odkrzyknęła, opatulając się mocniej swetrem. - Jak dla mnie trochę za zimno.
Violette zdążyła już zrobić krok do przodu.
- Na pewno? - upewniła się Edith.
- No chodź... - Violette nacisnęła lekko jej ramię.
Britain zawahała się.
- Na pewno pewno! - odwróciła się do koleżanki. - Sorry V, ale naprawdę umieram z zimna. Jak chcesz - idź sama. Nie obrażę się.
Dziewczyna skrzywiła się i westchnęła.
- Nie no, co ty, nie pójdę tam sama. Nie znam ich jeszcze tak dobrze, na razie powiedziałaś im tylko jak mam na imię.
- No trudno.
Violette zagryzła wargę.
- Może, gdybyś...
- O, patrz, idzie Slughorn. Muszę go poprosić o książkę Croacha.
Prawie wystrzeliła w stronę profesora. Violette przewróciła oczami i podążyła za nią.
Syriusz westchnął zawiedziony i szepnął coś Edith, która wybuchła swoim perlistym śmiechem. Objął dziewczynę w pasie i słuchając jej szczebiotania, ruszył na górę.
Violette obróciła się, patrząc jak znikają za zakrętem. Potem przybrała szczęśliwy wyraz twarzy i pobiegła za Britain i Slughornem.

2 komentarze:

  1. Właśnie wróciłam do tego cuda po latach, rozdział z Romeo i Julią jest chyba jedynym spośród fanfikowych, który tak bardzo zapadł mi w pamięć i nadal śmieszy. Cudo

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie wróciłam do tego cuda po latach, rozdział z Romeo i Julią jest chyba jedynym spośród fanfikowych, który tak bardzo zapadł mi w pamięć i nadal śmieszy. Cudo

    OdpowiedzUsuń