Rozdział 26 - Lepiej wszyscy skupmy się na swoich zaletach


Więc na wstępie:
* wiem, że Chloe i Chlorissa to nie to same imię. Takie zdrobnienie wymyślone przez przyjaciół, więc proszę się nie wymądrzać.
*wiem, że nie mówi się "diabli seksowny". Inaczej nie pasowało. 

A teraz hokus pokus:

Edith przeciagnęła się i ziewnęła. Pokój wspólny był o tej godzinie pusty - Gryfoni nie należeli do wielkich fanów joggingu.
Rozgrzewając na nowo mięśnie ramion wdrapała się po schodach do chłopięcego dormitorium. Odgarnęła szybko z czoła włosy i kopniakiem otworzyła drzwi sypialni Huncwotów.
- Dzień dobry - powiedziała i rozejrzała się wokół.
Nikt nie odpowiedział. Na najbliższym łóżku ktoś się jedynie przekręcił i dało się słyszeć remusowy pomruk, brzmiący łudząco podobnie do słowa "wariatka".
Przeszła wzdłuż pokoju, biorąc po drodze butelkę kremowego piwa z brudnego stolika, długopis oraz pierwszą lepszą gazetę. Usiadła pod ścianą na przeciwko łóżek i otworzyła magazyn, który okazał się pismem o motocyklach Syriusza. Podgryzając skuwkę, zaczęła zaznaczać wszystkie modele, które jej się podobały z dopiskami, kiedy je sobie kupi.
Minęło 15 minut, a jedno z łóżek zaskrzypiało i zobaczyła Remusa gramolącego się w jej stronę z poduszką i kołdrą owiniętą szczelnie wokół ciała. Uśmiechnęła się ciepło.
- Nudzi ci się? - szepnął, kucając obok.
Pokręciła głową.
- Za jakąś godzinę zaczną się budzić - oznajmił, wskazując pozostałych Huncwotów. - A mnie i tak obudziłaś, więc posiedzę sobie koło ciebie - nadal nie siadając, obejrzał ją od stóp do głów i westchnął.
- Jesteś niepoważna. Zgrzałaś się i ganiasz po całym świecie w podkoszulku. No brawo, Edith, jutro będziesz chora - z westchnieniem opadł na podłogę, kładąc poduszkę na jej ramieniu i okrywając ich oboje kołdrą. - Powinnaś być mi wdzięczna - wymruczał.
- Jestem ci winna całe życie - powiedziała odrobinę zbyt głośno. Remus położył palec na ustach, nakazując milczenie, po czym złożył głowę na poduszce i zamknął oczy.
Edith uśmiechnęła się do siebie, słysząc po krótkiej chwili jego miarowy oddech oznaczający, że zdążył już zasnąć.
Lubiła przebywać w tym miejscu. Sypialnia Huncwotów dla Edith wręcz pachniała przyjaźnią. Rozrzucone po podłodze ubrania, książki na dnie otworzonych szaf oraz schowane pod poduszkami zeszyty mogły wyglądać nieestetycznie, ale ona czuła się tu znakomicie.
Remus mruknął coś przez sen, przytulając się do Edith. Naprawdę nie wiedziała, jak mogła wcześniej bez nich żyć. Każdy z Huncwotów pełnił w jej życiu określoną funkcję. Lubiła myśleć o nich jako o swoich aniołach stróżach i uważała takie określenie za wyjątkowo trafne.
Przewróciła stronę gazety i ujrzawszy wściekłoróżowy motor wydała z siebie pomruk aprobaty, wydźwiękiem przypominający trochę "uaa" czy "łooł". Zafascynowana wzięła go w kółko parę razy, zamazując przy tym opis innego modelu i dopisała obok wielkimi literami, żeby Syriusz koniecznie kupił jej taki na urodziny. Popatrzyła na cudo jeszcze przez chwilę, a potem przewróciła stronę.
Po niecałej godzinie obudził się Syriusz, choć bardziej trafne byłoby określenie "zerwał się". Usiadł bowiem gwałtownie na łóżku, rozejrzał się w koło, popatrzył na Edith i znów opadł na poduszki. Po chwili zrozumiał najwyraźniej, co oznacza jej obecność w ich pokoju i spróbował się podnieść tak nieudolnie, że spadł z łóżka owinięty kołdrą, robiąc przy tym mnóstwo hałasu.
- Debil - dało się słyszeć z łóżka Petera, który przewrócił się na materacu.
Syriusz usiadł na podłodze i parę razy zamrugał. Spojrzał na Edith czujnie, choć rozbawiony.
- Od kiedy to sypiasz z Remusem? - zapytał zaciekawiony.
Edith spojrzała na siebie i Lupina owiniętych ciasno kołdrą, na głowę chłopaka spoczywającą na jej ramieniu oraz obejmujące ją ręce. Wyszczerzyła się do Syriusza w odpowiedzi.
Łapa przewrócił oczami i podpełzł do nich na czworakach.
- Znajdzie się i dla mnie miejsce? - spytał z błyskiem w oku.
- Spadaj - wymruczał zaspany Remus i przycisnął mocniej do siebie Edith.
Zachichotała i mrugnęła do Syriusza.
- O boże - z łóżka Jamesa dało się słyszeć westchnięcie. - To trąba powietrzna czy znów Path?
- Znów Path - odparli Lunatyk i Łapa chórem.
James ponownie westchnął, a potem nagle wciągnął ze świstem powietrze.
- Fuj Glizdek! Znowu mam twoje gacie pod poduszką! - krzyknął i cisnął w kolegę pierwszym ciężkim przedmiotem, który miał pod ręką: butem Syriusza, który leżał na jego szafce nocnej.
Remus nagle zupełnie oprzytomniał i rezolutnie padł na ziemię, pociągając za sobą Path.
Zakrztusiła się widząc, jak rzucona na ślepo w kontrataku książka Petera trafia w głowę Syriusza.
- Dlatego właśnie zawsze trzeba padnąć - wyjaśnił mądrze Remus.
Łapa krzyknął i od razu się rozbudził. Wydając z siebie okrzyki bojowe skoczył w kierunku próbującego zasnąć Jamesa i z rozpędem zepchnął go z łóżka, samemu pozostając na materacu.
Z otwartymi oczami patrzyła, jak z powodu rzuconego przez któregoś z chłopaków zaklęcia Syriusz mknie do góry, zatrzymując się gwałtownie na suficie. Potter uśmiechał się, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.
Edith zwróciła głowę w kierunku Remusa i zmrużyła oczy.
- Myślę, że to już czas - oznajmiła, kiwając zapalczywie głową.
Zasalutował.
- Też śmiem obawiać się tak sądzić - odparł mądrze.
Padli na ziemię i z poważnymi minami zaczęli się czołgać w kierunku remusowego łóżka. Starając się nie podnosić głowy, Remus rozejrzał się, czy aby na pewno będą bezpieczni, ale musiał natychmiast uchylić się przed jednym z setki śmigających wokół zaklęć. Machnął ręką, dając Edith znak, by weszła pod spód, a po chwili poszedł za jej przykładem.
- Misja wykonana - oznajmił, gdy w końcu udało mu się wcisnąć pod łóżko.
- Aj aj, kaptajn - wydyszała.
Jęknął, robiąc przy tym minę niezadowolonego dziecka.
- Tak się mówi na statku, Edith. Mieliśmy być komandosami!
Pewnie machnęłaby ręką, gdyby tylko miała taką możliwość.
Westchnął.
- Jak się czujesz?
- Trochę zgnieciona. Mam nadzieję, że nie będą chcieli pobijać czasowego rekordu.
- Ja też nie. Mam alergię na kurz.
Wytrzymała pięć i pół sekundy ciszy.
- Co robimy?

- To co zawsze - westchnął. - Kamień, papier, nożyce. Na raz, dwa, trzy.



- Cześć, ja wciąż żyję - uśmiechnął się Benjamin, przechylając lekko głowę.
Tarasował jej przejście, stojąc w wejściu do klasy. Miał na sobie hogwarcką koszulę, która prezentowała się na nim zupełnie inaczej niż na wszystkich facetach wokoło. A może tylko jej się tak wydawało?
Patrzyła na niego, gdy tak opierał się nonszalancko o framugę, z jedną ręką wepchniętą głęboko w kieszeń. Vanilla zagryzła wargi.
Po prostu nie patrz mu w oczy.
- Och, och, od ostatniego wieczora nic się nie zmieniłeś - odparła, siląc się na spokój i odepchnęła go ręką na bok.
Odskoczył, śmiejąc się i podążył za nią wgłąb klasy.
- Vanilla, mam wolne za dwie godziny - oznajmił, wyjmując jej z rąk książki.
- Aha? - mruknęła i odwróciła się, rozbawiona, ruszając w kierunku ławki.
Dogonił ją, stawiając ledwie dwa kroki.
- Zupełnie nie kojarzysz, Vanillo Norberg - powiedział, pewien, że się z nim droczy. - Sęk w tym, że ty też masz wolne za dwie godziny.
Wyjęła mu z rąk książki i rzuciła niedbale na stolik, zupełnie ignorując jego zaproszenie. Przewrócił oczami.
- Co teraz masz? - zapytał, dając za wygraną.
Jej brwi powędrowały w górę.
- Eliksiry, gdybyś nie zauważył lochów, kociołków i książek, które mi niosłeś.
Wyszczerzył do niej zęby i podrapał się po głowie.
- Oj Norberg, ale z ciebie mądrala - odparł i dał głową nura do kociołka, jakby coś wąchał.
- Robisz dla mnie wywar miłosny? - zapytał, a jego głos odbił się głucho od ścian kociołka.
Odwróciła się szybko z powrotem w jego stronę i z całej siły trzasnęła go trzymaną w rękach książką po głowie. Jęknął, prostując się.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że nie musisz - mruknął. - Twój urok osobisty mnie zabija.
- Rzeczywiście, nic się nie zmieniłeś - uśmiechnęła się, przekładając pergaminy na ławce. - Zmykaj, masz już pewnie lekcje.
Zsunął się ze stolika, na którym wcześniej przysiadł i ruszył w stronę wyjścia, ale mijając Vanillę, chwycił w palce kosmyk jej włosów i przyłożył sobie do twarzy.
Uśmiechnął się, widząc, jak zesztywniała.
- A ty też pachniesz tak samo.
Roześmiał się i wypuszczając jej ciemne pasmo spomiędzy palców, zarzucił sobie torbę na ramię. Odwrócił się w stronę wyjścia.
Otrząsnęła się.
- To co za te dwie godziny? - krzyknęła, gdy stał już w drzwiach.
Zatrzymał się i zmrużył oczy, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Mam randkę - odparł w końcu, uśmiechając się niby przepraszająco, z jedną powieką wciąż opuszczoną.
Roześmiała się, a on razem z nią.
- Załóż tę super kolorową fioletową czapkę, lubię ją - rzucił na odchodnym, mijając się w przejściu z profesorem.


26 listopada, piątek
- Britain, mnie to zupełnie nie przeraża - oznajmiła Edith, mocując się z opakowaniem czekoladowej żaby. - Nic a nic. Jak byłam mała to zjadłam pająka dla zakładu.
Britain westchnęła i zostawiła w spokoju biedne zwłoki zamarzniętego pajęczaka, którymi machała wcześniej przed twarzą Edith. W oczekiwaniu na trening siedziały na trybunach stadionu i wcinały słodycze, który miały potem podobno spalić.
- Edith, trzeba pociągnąć za ten czarny pasek.
Blondynka pokazała jej język.
- Odezwała się mądrala.
- Po prostu nie mogę dłużej patrzeć, jak się z tym męczysz.
- Sugerujesz - udałą obrażoną. - Że nie umiem sobie poradzić z czymś tak prostym jak otworzenie opakowania słodyczy?
Wzruszyła ramionami i roześmiała się.
- Przynajmniej nie mówię ci tego wprost.
Edith szturchnęła ją łokciem w bok.
- No dobra. To teraz patrz i ucz się!
Chwyciła opakowanie z dwóch stron i gwałtownym ruchem rozerwała je. Czekoladowa żaba zachłysnęła się z radości i poczuwszy, że jest wolna, śmignęła błyskawicznie w stronę błoni.
- Ratunku! - wrzasnęła Edith.
- Ucieka! - krzyknęła w tym samym momencie Britain.
- Łapać ją! - zagrzmiały razem i na wyścigi ruszyły między trybunami, klucząc między rzędami ławek, od czasu do czasu je przeskakując. Gdy w końcu znalazły się na otwartej przestrzeni, żaby już nie było.
- Kurde - podsumowała Edith, jak to tylko ona umiała.
Britain uśmiechnęła się pobłażliwie i wsadziła nos w owinięty wokół szyi szalik. Czuła, że przez szaleńczy bieg przez trybuny ma policzki jeszcze bardziej czerwone niż włosy - czyli zdecydowanie zbyt czerwone.
- Dziewczyny? - usłyszała za sobą niepewny głos i przewróciła oczami.
Black.
Odwróciła się powoli.
- Cześć, Britain - powiedział, siląc się na wesołość.
Uniosła jedną brew.
- Tylko proszę, znów mnie nie przepraszaj, bo coś zwrócę - oznajmiła szybko.
Syriusz skrzywił się i podrapał po głowie.
- Choćby dzisiejsze śniadanie - dodała ostrzegawczo.
Zasępił się.
- No bo ty ciągle mnie nie lubisz!
- Oczekiwałeś, że rzucę ci się na szyję?
Wzruszył ramionami, a potem się ładnie uśmiechnął - uśmiech numer siedem, rzadki i bardzo przydatny.
- No wiesz, inne dziewczyny zazwyczaj tak robią.
Usłyszała chrzęst śniegu - to Edith wracała na trybuny, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Słuchaj, Syriusz. Naprawdę już wszystko ci wybaczyłam. Dość dawno, prawdę mówiąc.
- Ale nie szczerze - zamarudził.
Wepchnęła ręce do kieszeni i pokręciła głową.
- Nie mogę cię tak po prostu zacząć lubić. Poza tym dobrze wiem, że nie robisz tego dla mnie - uśmiechnęła się smutno i wskazała głową oddalającą się Edith. - Twój uśmiech na nią nie działa, co?
Popatrzył na swoje stopy i kopnął najbliższą kupę śniegu.
- Nie bardzo, choć nie próbowałem każdego.
Roześmiała się.
- Masz jakąś skalę?
Uniósł wzrok i zagryzł wargę.
- Dość skomplikowaną. Kiedyś ci wytłumaczę, bo tak się składa, że nie chodzi mi tylko o Edith. Jesteś miła i fajnie by było czasem z tobą porozmawiać. Naprawdę mi przykro z powodu tych wszystkich poprzednich lat, ale przestałem już dręczyć piątoklasistki.
Wpatrywała się w niego ironicznie.
- Mówiłem to już, prawda? - zapytał z boleścią w głosie.
Pokiwała głową.
- Bo chcę to podkreślić. Naprawdę mi zależy, żebyś mnie polubiła, Britain. James mówi, że jesteś bardzo fajna, Edith zaczęła się z tobą kolegować, a poza tym to masz ładne włosy, no i całkiem niezła z ciebie laska.
Roześmiała się, całkiem serio i przyjaźnie.
- Legendy o Blacku są prawdziwe.
- Dbam o to - odparł, niby całkiem poważnie.
Pokiwała głową i ruszyła w kierunku trybun.
- I naprawdę jestem miły! - rzucił za nią.
Skrzywiła się, rozbawiona.
- Ta, jasne.


- Przepraszam, za to, co było wtedy Rose - powiedział Barton, drapiąc się po policzku. - Wiem, że nie powinienem był podwalać się do ciebie, gdy miałaś chłopaka.
- Teraz też nie musisz - mruknęła, zbierając książki z ławki.
Zagryzł wargę.
- Przecież dałem ci wtedy spokój, widziałaś sama. Zrozumiałem swoją głupotę.
Przewróciła oczami.
- Dopiero, gdy jednoznacznie dałam ci do zrozumienia, że nic mnie nie obchodzisz.
- Nie mogłem się powstrzymać - jęknął.
Zmroziła go spojrzeniem.
- Mój stosunek co do ciebie wiele się nie zmienił, Corberg.
- To jest właśnie to, co mi się nie podoba.
- Więc spadaj stąd proszę i nie próbuj mnie czarować, bo twój urok na mnie nie działa - westchnęła, traktując go jak kompletnego idiotę. - Wiesz, ja po prostu gustuję w innym typie urody.
- W blondynach? - wypalił, zanim zdołał ugryźć się w język.
Spojrzała na niego z ironicznym uśmieszkiem.
- Przede wszystkim. Ale tobie nie za bardzo będzie pasował, więc nawet nie próbuj się farbować.
Zarzuciła torbę na ramię i wyszła z klasy. Wyskoczył za nią.
- Chciałem cię tylko przeprosić.
- Jasne - prychnęła.
- Naprawdę!
- A fakt, że zrobiłeś to, gdy mój chłopak właśnie opuścił szkołę jest oczywiście zwykłym zbiegiem okoliczności.
- Oczywiście.
Przystanęła.
- Dobra, a więc przeprosiny przyjęte. A teraz ty mi wybacz, bo naprawdę muszę już iść.
- Dokąd? - zapytał, widząc, że właściwie nawet nie wie, dokąd powinna iść.
Przewróciła oczami.
- Czy muszę naprawdę powiedzieć, żebyś po prostu spadał?
Stała na szeroko rozstawionych nogach, z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
- Mam skoczyć ze schodów? - upewnił się.
- Okej - odparła niewzruszona. - Nie będziesz więcej cierpiał.
- Jesteś piękna, Rose.
- Domyślam się, inaczej nie zwróciłbyś na mnie uwagi.
Rozbawiło go to.
- Naprawdę potrzebujesz popracować nad komplementami - mruknęła. - Bo wydają mi się jakoś mało wiarygodne.
- Zauważyłem - mruknął, z jedną brwią uniesioną do góry.
- Właśnie - przytaknęła. - Mamy to już za sobą, prawda? Gdy pierwszy raz miałam tą nieprzyjemność spotkać się z tobą.
Przestał się uśmiechać.
- To miałaś na myśli, mówiąc "przeprosiny przyjęte"?
Obdarzyła go chłodnym spojrzeniem.
- Właśnie to, Corberg - warknęła, odwróciła się i odeszła.
Starał się grać pewnego siebie, dowcipnego i obojętnego.
Nie wkurzaj mnie, Wing.
Nigdy nie był dowcipny ani obojętny.




- Nie rozmawia ze mną - jęknęła Alicja, z twarzą mokrą od łez.
Chlorissa westchnęła, bawiąc się lokami koleżanki.
- Daj spokój, kochanie. Może po prostu się wstydzi.
Prychnęła, w całkiem żałosny sposób.
- Wstydzi? Chloe, przez ostatnie dwa miesiące byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Cholera jasna, przecież ja się z nim prawie całowałam!
Chlorissa zostawiła w spokoju włosy Alicji i wypuściła głośno powietrze z ust.
- To ja już nie wiem, dlaczego tak ma być - oznajmiła.
Alicja poderwała głowę do góry.
- W ogóle się nie przejmujesz! - wyrzuciła przyjaciółce.
Chlorissa prychnęła obrażona.
- To, że Frank jest takim gamoniem to nie żaden problem. Wokół jest tyle fajnych facetów, którym się podobasz. O, powiedzmy William. Powinnaś się skupić na nim, a nie na Longbottomie.
- Dziękuję za twoją radę, bo tak się właśnie składa, że Frank oddalił się ode mnie dlatego, bo myślał, że się w Willu kocham - warknęła i wstała z łóżka. - Przynajmniej tak powiedziała mi Edith. A ja bym chciała, żebyś ty mi pomogła, jak dawniej to robiłaś.
Chlorissa zrobiła z gumy wielkiego balona, który pękł z donośnym trzaskiem.
- I pomagam. Wiesz, może to jest właśnie sposób, by zadziałać.
Houckson odwróciła się szybko w jej stronę, zainteresowana.
- No? - spytała.
- Może potrzeba jakiegoś impulsu, poruszenia męskiego ego. Powinnaś go zmotywować.
- Co masz na myśli?
- Coś, co sprawi, że zacznie działać. Że też wcześniej na to nie wpadłam!
Alicja warknęła zniecierpliwiona.
- Trochę jaśniej może?
Chlorissa uśmiechnęła się chytrze.
- Wywołaj w nim zazdrość, Alicjo. Poflirtuj z Williamem, nie możesz już tak dłużej olewać jego zalotów.
Gryfonka westchnęła i opadła na krzesło.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Ależ oczywiście! - Chlorissa pokiwała głową, coraz bardziej podekscytowana swoim pomysłem. - Zazdrość, Alicjo! Na facetów zawsze to działa.
Houckson popatrzyła na swoje bose stopy, z pomalowanymi na czerwono paznokciami. Podrapała się po głowie.
- No dobra, spróbuję. W końcu masz więcej doświadczenia ode mnie.
Cóż, zdecydowanie nie z Frankiem Longbottomem.



27 listopada, sobota
- Wdech, wydech - powiedziała jej na ucho Edith. - Mówię ci, bo to tylko wydaje się być takie łatwe.
Lily jęknęła.
- Jasne.
- Po prostu tam wejdziesz - zawołała blondynka. - Wejdziesz i zrobisz takie show, że wszystkim szczęki opadną.
- Jasne - powtórzyła. - Jasne, kurcze, jesteś porąbana, dziewczyno.
- Pomagam ci - odparła z wyrzutem.
- Jasne, bardzo, za chwilę wybuchnę.
Jakaś dziewczyna od dekoracji przeszła obok, obrzucając ją rozbawionym spojrzeniem.
- Miłego miziania się z Blackiem! - rzuciła.
Lily zgrzytnęła zębami.
- Nienawidzę jej - mruknęła pod nosem i z oburzeniem spostrzegła w lustrze, że kąciki ust Edith drżą, jakby próbowała powstrzymać się od śmiechu. I ty, Brutusie?
- Gotowa, Julio? - zaświergotała profesor Maddle, wyrastając nagle z ziemi tuż przed nosem Lily.
- Jasne, tylko się jeszcze trochę stresu...
- Gotowy, Escalusie? - zawołała do Alberta Hassinga. - Och, wyglądasz jak książę!
Lily skrzywiła się.
- Jasne, nie musisz się na mnie skupiać, jestem tylko główną bohaterką.
Edith odwróciła obrotowe krzesło, na którym siedziała Lily i pochyliła się w kierunku koleżanki.
- Po prostu skup się na swoich zaletach. Ja tak robię i pewność siebie - pstryknęła palcami. - Przychodzi ot tak po prostu.
Evans spojrzałą się na nią jak na idiotkę.
- Jasne, Edith, jesteś wilą - rzuciła z przekąsem.
Path wzruszyła przepraszająco ramionami.
- Aktorzy na scenę, aktorzy na scenę - rozległ się na sali wzmocniony magicznie głos profesor.
Obok dziewczyn pojawiła się Rose.
- Pociąg z Londynu do Yorktown odjeżdża z toru siódmego na peronie piątym - mruknęła pod nosem. - Czy wam też to przypomina?
Lily zerknęła w lustro i nabrała do płuc powietrza. Z obolałym wyrazem twarzy wstała i ruszyła na scenę.
- Masz ładne włosy! - zawołała za nią Edith niepewnie. Po chwili zagryzła wargę i spojrzała na Rose. - Myślisz, że będzie dobrze?
Wing przeżuła gumę i podrapała się po głowie.
- Mam nadzieję. Ale wiesz, Edith... - zerknęła na nią niepewnie.
Blondynka pokiwała głową.
- Mam niezłego stresa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz