Rozdział 24 - James Potter nie radzi sobie bez Edith Path


- Reprezentantem Hogwartu zostaje... Lily Evans.
Wstała i uśmiechnęła się. Przez jej głowę w trakcie sekundy przebiegało sto tysięcy myśli.
Jak to możliwe? Była pewna, że poszło jej beznadziejnie. A James? James radził sobie świetnie. Dlaczego więc nie wygrał? Pewnie chodziło o jego brak cierpliwości i odpowiedzialności. Jest zbyt niepohamowany, by...
- ...jako zastępca i pomocnik.
W jej głowie zrobiło się nagle niespodziewanie cicho. Powoli z jej ust spełzł uśmiech. Obróciła głowę w kierunku Edith. Z miny przyjaciółki wynikało, że usłyszała dokładnie to samo.
- Bedzie współpracować z Adamem Flemingiem, również reprezentantem-pomocnikiem - gdzieś na sali rozległy się brawa, a ona nadal stała sztywno jak posąg.
Chwila uniesienia i radości dobiegła końca. Zwróciła twarz w stronę Jamesa.
Błagam, żeby to nie był on!
Nie mówili nic o pomocnikach. Nie mówili, że będzie paru reprezentantów. Nie powinni ich tak zaskakiwać. To... to nie jest fair!
Z twarzy Jamesa zniknęło otępienie. Wpatrywał się w dyrektora z nadzieją.
Ty miałabyś zostać reprezentantem? krzyczała w myślach Lily. Dziecięca naiwność, Evans!
- Reprezentantem Hogwartu, startującym w turnieju, zostaje James Potter.


Vanilla przeciskała się między ludźmi w Trzech Miotłach, niosąc w rękach dwa kufle kremowego piwa. Starała się je trzymać blisko ciała, by nikogo przy okazji nie oblać.
Po chwili zobaczyła zmierzającego w przeciwnym kierunku Syriusza. Roześmiała się, widząc cztery butelki w jego dłoniach. Pocałowała go w policzek na przywitanie i szepnęła jakiś złośliwy komentarz a propos ostatniej wpadki z Britain. Po chwili obserwowała jużjak oddala się, a palce, którymi nie mógł jej wygrażać, zastępuje butelkami.
Gdy doszła do stolika, przy którym zostawiła Edith, ze zdziwieniem zauważyła, że siedzą przy nim zupełnie inne osoby. Usłyszała swoje imię i zobaczyła blondynkę machającą do niej z drugiego końca baru.
Mrucząc pod nosem, że to ostatnie chwile Path, ponownie wmieszała się w tłum, starając się nie stracić orientacji, gdzie się znajduje i w którym kierunku zmierza.
Prawie wylała na siebie piwo, zderzając się ramieniem z jakimś ciemnowłosym Krukonem. Przeprosił i ulotnił się, zanim zdążyła obrzucić go stekiem przekleństw.
Gdy była jakoś w połowie drogi poczuła, że kogoś potrąca, i ta osoba, łapiąc ją za ramiona, obraca ją w swoim kierunku.
Ze zdziwieniem uniosła wzrok i lekko przestraszona zauważyła, że stoi zdecydowanie za blisko jakiegoś blondyna, który pochylał się teraz nad nią z zagadkowym wyrazem twarzy.
Był to ten sam chłopak, którego przegoniła z pomostu, by móc obserwować zachód słońca.
- Nie przyszłaś - powiedział głosem, który nagle zabrzmiał bardzo głęboko.
Zagryzła wargę. Wokół tłoczyło się mnóstwo ludzi, toteż normalne wydawało się to, by stali blisko siebie. Dlaczego więc czuła się nieswojo?
Zrozumiała, gdy tylko spojrzał się na nią. Spojrzał tymi ciemnoniebieskimi, hipnotyzującymi oczami.
- Widocznie miałam inne plany - odparła z pewnością siebie, którą tak naprawdę tylko udawała.
Lekko pochylił się do jej twarzy, zbliżając usta do jej ucha. Pierwszym odruchem chciała się od niego jak najszybciej odsunąć, ale nie pozwolił jej na to otaczający ich tłum. Zesztywniała, bo nie lubiła, kiedy nagle ktoś tak śmiało przejmował inicjatywę.
- Więc dzisiaj będziesz musiała zadowolić się moim towarzystwem - wyszeptał.
Wyprostował się, uśmiechnął i zniknął w tłumie.
Powoli się odwróciła.
Cholera. Ależ to tandetne i skuteczne za razem.
A więc to właśnie stąd biorą się stereotypy.
Ruszyła do przodu, zapominając o wściekłości na Edith.
Path siedziała przy oknie w towarzystwie dwóch chłopaków. Vanilla spojrzała na nich i uśmiechnęła się - nareszcie jacyś normalni ludzie.
- Hej wam - cmoknęła w policzek każdego z nich. - O czym znów trajkocze ta dziewczyna?
- Skąd wiedziałaś, że to akurat ona trajkocze? - zapytał niby zaciekawiony Barton, a Edith wystawiła mu język, podczas gdy Vanilla i Eryk zachichotali.
- Chciałabym przypomnieć wam, że to nie ja od piętnastu minut nawijam o quidditchu... - podniosła leżący na stole duży zeszyt Vanilli tak, żeby Eryk tego nie widział i wskazała na niego palcem.
Vanilla pokręciła z niedowierzaniem głową, ale nagle zamarła.
Ze znanym wszem wobec refleksem zdała sobiewłaśnie sprawę, że umówiła się dziś na niemal randkę z Puchonem.




Britain przerzuciła torbę przez ramię i ruszyła w kierunku stołu Gryfonów. Jak zwykle, miejsca na środku były zajęte. Westchnęła tylko i skierowała się ku jego krańcowi. Mówiąc szczerze, była przerażająco głodna.
- Hej, Britain!
Odwróciła się. Edith pomachała jej zza stołu i wskazała miejsce obok siebie.
Westchnęła. Szczerze mówiąc nie miała najmniejszej ochoty na przebywanie w towarzystwie idoli młodego pokolenia Hogwartu, ale nie chciała, żeby Edith poczuła się obrażona. Path starała się być naprawdę miła.
- Cześć - uśmiechnęła się, siadając naprzeciwko blondynki. - Co słychać?
Edith machnęła ręką.
- Słychać jak słychać. Ostatnio wszyscy mają nieswoje humory. Ciastko? - zapytała, podsuwając Britain pod nos talerz pełen czekoladowych mufinków.
- Nie, dzięki - roześmiała się. - Nie jeżdżę już konno, a nie chcę stracić formy.
- Jak tam sobie życzysz - odparła Path, wpychając sobie do ust mufinka. - Ale teraz jesteś w drużynie. Zaczniemy ostro trenować.
- No, nie wiem. Bywam nieziemsko leniwa.
- Nie martw się. U nas, Gryfonów, to rodzinne - nagle spojrzała na coś z plecami piątoklasistki. - Spadaj, Black.
Britain zesztywniała. Kątem oka dostrzegła kogoś stojącego po jej lewej stronie, z tyłu.
- Nie - wyjąkała. - Ja już pójdę. Naprawdę... nie trzeba.
Poderwała się ze swojego miejsca, zostawiając niedopitą herbatę. Odwróciła się szybko, by nie widzieć tylko jego twarzy i szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia.
- Coś ty zrobił? - warknęła Edith.
- Ale ja tylko... - wyjąkał Syriusz ze zdezorientowanym wyrazem twarzy.
- Och, nie ważne - przerwała mu. - Idę pomóc Hagridowi. Do zobaczenia.
Syriusz stał z kubkiem kawy w dłoni, ze ściągniętymi w wyrazie zamyślenia brwiami i wciąż zastanawiał się, co zrobił źle tym razem.


Edith szybkim krokiem przemierzała szkolne błonia, zaciskając dłonie w pięści. Miała już po prostu dość Syriusza. Czarujący i zabawny chłopak, jakim zdawał się być, okazał się zarozumiałym egoistą.
Gdy próbował ją dogonić na korytarzu, zbyła go paroma niezbyt miłymi epitetami i zostawiła z tą samą ogłupiałą miną, którą przybierał za każdym razem, gdy się na niego wściekała.
Ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Uważała Syriusza za swojego świetnego przyjaciela i szczerze mówiąc nie potrafiła powiedzieć, o co się z nim kłóciła. Po prostu jego obecność w pobliżu irytowała ją, tak samo zresztą jak cała jego osoba. I nie umiała powiedzieć dlaczego.
Usiadła, opierając się o pień drzewa i odetchnęła z ulgą. Wreszcie nikogo denerwującego wokoło. Przymknęła oczy i jej myśli uleciały ku Mindoro, gdzie miała z Vanillą spędzić ferie.
O szarej teraźniejszości przypomniało jej ciche skomlenie. Otworzyła najpierw jedno, potem drugie oko i uśmiechnęła się szeroko.
Jakieś pięć kroków przed nią turlało się po ziemi czarne, niezidentyfikowane coś, całe pokryte futrem. Po chwili położyło się na brzuchu i spojrzało śmiesznie na Edith.
Zaczęła grzebać w plecaku, wyrzucając na trawę podręczniki, aż w końcu wyciągnęła skradzione z kuchni ciastko.
- No chodź, piesku - powiedziała wesoło, wyciągając rękę.
Pies zamachał ogonem i zaczął się czołgać w jej kierunku. Roześmiała się perliście.
Pies obwąchał ciastko, po czym gwałtownie zabrał je z ręki dziewczyny i połknął bez gryzienia. Chwile potem przygniótł ją swoim ogromnym cielskiem.
- O Boże! - krzyknęła rozbawiona, starając odsunąć zwierzaka od siebie. - Leżąc, nie wyglądałeś na takiego wielkiego!
Gdy go w końcu z siebie zrzuciła, przez parę minut jeszcze drapała go energicznie za uchem, aż w końcu zabrała się do zbierania podręczników. Z książki, którą wcześniej czytała wysunęła się fotografia, pełniąca funkcję zakładki. Pies złapał ją w zęby i próbował uciec, ale złapała go za ogon. Odwrócił się, jakby urażony, a ona wyrwała mu fotografią z pyska.
- Fuj - powiedziała, smiejąc się - Obśliniłeś.
Wytarła ręce w swoją spódnicę i zerknęła na zdjęcie. Przedstawiało ją i Huncwotów leżących w kupie liści, śmiejących się i przygniatających siebie nawzajem. Przyciągnęła do siebie futrzaka za ucho.
- To jest James - wytłumaczyła psu, wskazując ciemnowłosego chłopaka. - Jest świetnym kumplem i opowiada wyjątkowo zbyt perwersyjne żarty - roześmiała się. - A to Remus, mój anioł stróż. Cóż, jeden z nich. Ten zmiażdżony przez Jamesa to Peter - uśmiechnęła się z czułością. - Jest kochany i zawsze mnie słucha, gdy nikt inny nie ma na to ochoty. I uwielbiam się do niego przytulać - popukała palcem w fotografię. - A to Syriusz. Zawsze umie mnie rozbawić, ale ostatnio nie możemy ze sobą wytrzymać. Jest egoistyczny, a ja zarozumiała i chciałabym ratować świat. No wiem, że jestem trochę zbyt ciekawska i za bardzo się wtrącam w sprawy innych ludzi, ale po prostu nie mogę patrzeć na to, jak ciągle robi komuś przykrości.
Weschnęła.
- Dzisiaj trochę za bardzo niego nawrzeszczałam, ale... no cóż, raczej mu się nie przyznam. To trochę nie w moim... hej, dokąd idziesz? - krzyknęła, gdy pies nagle uciekł w drugą stronę. - Mam więcej ciastek!
Westchnęła. Zwierzak biegł dalej nie odwracając się. Gdy zniknął za dzrewami, poza zasięgiem wzroku dziewczyny, zwolnił. Zatrzymał się obok opartego o drzewo wysokiego, ciemnowłosego chłopaka w okularach. Po chwili na miejscu psa stał już młody Gryfon.
- Edith zabije cię, jak się dowie - powiedział James, patrząc na zmierzającą w stronę chatki Hagrida zgrabną postać. Odwrócił się w stronę milczącego przyjaciela. - Wiesz, że się dowie.
Syriusz wepchnął dłonie w kieszenie, nie odrywając oczu od ziemi.
- Wiem.


- Edith, powiedz mi, gdzie ja mam zabrać Lily, żeby jej się podobało - powiedział James, gdy razem z przyjaciółką leżeli rozwaleni na którejś z gryfońskich kanap.
- O co ci chodzi? - mruknęła zaspanym tonem Path, niemalże ziewając i wciskając sobie rękę Rogacza pod głowę, żeby było jej wygodniej. Uśmiechnął się niemal z czułością.
- Hej, księżniczko! Obudź się! Waży się mój los, los Lily i naszych przyszłych dzieci!
Zakrztusiła się, choć niczego nie jadła. Najprawdopodobniej własną śliną.
- Nie przesadzasz, James?
- A co myślałaś? Że poprzestanę na samym chodzeniu?
- No, cóż. Szczerze mówiąc, tak właśnie myślałam.
- No, to teraz odpowiedz. Co mam zrobić z tą randką?
Edith zamyśliła się. Zaraz po ogłoszeniu reprezentantów Lily wyszła z sali i wpadła jak burza do dormitorium, przeklinając wszystkich - od dyrektora zaczynając, na Potterze kończąc. I rozpaczała przez cały dzień, że będzie musiała z nim pójść na tę randkę.
- Więc? Chyba nie jest jakoś specjalnie dobrze nastawiona, co? - skrzywił się Rogacz. - Co mam zrobić, Edith?
Podrapała się po brodzie i wyprostowała się, siadając. Spojrzała na Jamesa uważnie.
- Mam pewien pomysł, ale ci się nie spodoba.
- Mów! - pokiwał zapalczywie głową.
- No więc... - zmarszczyła w zabawny sposób nosek i westchnęła. - Odpuść.
- Słucham?
- Powiedz jej, że nie musi iść z tobą na tę randkę...
- SŁUCHAM?! - poderwał się z pozycji leżącej.
Westchnęła po raz kolejny, uniosła oczy w kierunku sufitu i przykładając rękę do czoła Jamesa, popchnęła go tak, że znowu opadł na poduszki.
- Edith, pomyśl. To moja życiowa szansa - wyjąkał.
- Myślę, że zarobisz u niej wielkiego plusa.
- Ale zrozum! Taka szansa może się już nie powtórzyć!
- Szansa? James, myśl racjonalnie! Lily ubierze się w stare dresy i pójdzie z tobą kompletnie nadąsana. Będzie ciągle wściekła, małomówna i rozkapryszona. Co chwila bedzie zerkać na zegarek, jak najbardziej ostentacyjnie, aż w końcu puści się pędem spowrotem do zamku, nie zabierając twoich kwiatów ani nawet nie dziękując. To nazywasz szansą? To chyba już lepiej zrezygnować z tej "przyjemności".
- Ale...
- Żadne ale. Znam Lily nie od dziś i dobrze wiem, że wiele u niej zyskasz, pokazując, że nie chcesz ją do niczego zmuszać.
- Nie podoba mi się ten pomysł.
- Ten zakład był beznadziejny James. Po co psuć to, co między wami w tym czasie powstało?
Rogacz podrapał się po głowie.
- Nie tak to sobie wyobrażałem, ale to może i lepsze od perspektywy randki... ładnie mi ją opisałaś, Edith - roześmiał się. - Co ja bym bez ciebie zrobił?
Dotknęła czubkiem palca jego nosa i zrobiła zabawną minę.
- Zginąłbyś marnie, panie Potter.


14 listopada, niedziela

Zdecydowanie nic tak nie moze obudzić jak wrzaski Path.
Przekonały się o tym Lily i Rose, gdy około ósmej rano Edith zaczęła biegać tam i spowrotem, krzycząc, że "śnieg spadł", "spadł śnieg" i w ogóle "śnieg spadł".
- Edith, powtarzasz się jak moja matka - mruknęła zaspana Rose, opuszczając stopy na podłogę. Na łóżku obok Lily prychnęła rozbawiona.
- Zakładamy buciki, panienki, zapinamy kurteczki, wiążemy szaliczki i maszerujemy! - zawołała blondynka niskim głosem. - Ja idę budzić Alicję.
Już nie było jej w pokoju.
- Biedna Alicja - ziewnęła Rose.
- Biedne my - usłyszała z sąsiadującego łóżka.
Po chwili już czekały na Edith, która wlokła za sobą Houckson przecierającą oczy i mruczącą od czasu do czasu jakieś zabawne przekleństwa, które Lily tyle razy słyszała z ust Franka.
Razem z koleżankami narzekała głośno na głupotę Path, gdy szły ciepło ubrane w kierunku wyjścia z zamku.
- Ulepimy bałwana! - wykrzykiwało co chwila to wieczne dziecko w osobie blondynki. - I zrobimy wieeeelką wojnę na śnieżki.
Plask.
Na twarzy Edith rozpaćkała się duża, śnieżna kulka i spłynęła w dół, w kierunku szyi.
Dziewczyna nie uśmiechała się już wesoło. Lily kątem oka zobaczyła padającą na ziemię za najbliższą kupą śniegu postać. Położyła palec na ustach i zaczęła skradać się w tamtym kierunku. Szybkim ruchem nachyliła się i zdążyła na krótką chwilę zobaczyć roześmianą twarz Remusa, zanim ktoś przewrócił ją na śnieg.
- Nacieramy Lily! - zawołał Syriusz, łapiąc w dłonie śnieg i przykładając go do policzków Rudej.
Zaczęła wierzgać, ale to nic nie pomogło. Słysząc dzikie wrzaski koleżanek mogła się tylko domyślić, że one też mają kłopoty.
- Potter, ty idioto! Przeziębię się przez te twoje głupie żarty!
- Co ci zrobił Rose? - zawołała Lily nie otwierając zbytnio szeroko ust. (Po prosty bała się, że niezrównoważony Black może i tam wcisnąć jej trochę śniegu).
- Wrzucił mi śnieg za kołnierz! - usłyszała.
Syriusz nagle przestał ją nacierać i przyciskając ją do zaspy tak, by nie uciekła, wyprostował się i obrócił w kierunku Rose.
- Wing, pomóc ci z pozbywaniem się śniegu? - uśmiechnął się szeroko.
Wyraz zadowolenia po chwili przemienił się w przerażenie. Lily zdziwiona poczuła, że jest wolna i zobaczyła czym prędzej uciekającego w kierunku zamku Syriusza. Rose uśmiechała się wyniośle i obróciła w kierunku reszty Huncwotów.
- Rose się wkurzyła - powiedział cicho Remus i spojrzał w kierunku przyjaciół. - Chłopaki, ZWIEWAMY!
Wszyscy puścili się pędem, na wyścigi, co chwila wpychając siebie nawzajem w zaspy. Lily obróciła się w kierunku Edith.
- To co teraz?
Blondynka uśmiechnęła się.
- Teraz? Teraz ulepimy bałwana...!


Ale ze mnie dziecko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz