Rozdział 23 - Ależ jesteś milutki, Black


- Syriusz Black?! - wrzasnęła rozpaczliwie Lily. - Dlaczego, do cholery, właśnie on?!
Rzuciła wściekłe spojrzenie w stronę chichoczącej Edith i ze złością wcisnęła ręce w kieszenie.
Miała przed sobą perspektywę zagrania ukochanej Syriusza Blacka, za co większość dziewczyn w szkole dałaby się posiekać. Ale nie ona.
- Staram się znaleźć jakąkolwiek, najmniejszą zaletę, ale chyba taka... po prostu nie istnieje, no! - powiedziała płaczliwym tonem i zerknęła z nadzieją na koleżanki.
- Noo... - Rose udała, że się zastanawia. - Zawsze mógł to być James Potter...
Path zakrztusiła się sokiem pomarańczowym, który właśnie popijała. Obie nie mogły już pohamować szerokich uśmiechów.
- Spójrz na to tak - westchnęła Wing. - Alicja gra twoją matkę.
Na białej koszuli Edith powstała wielka, żółto-pomarańczowa plama.

Właściwie co miała zrobić? Podejść do niego i najzwyczajniej w świecie zapytać się: "Hej, Frank, dlaczego mnie unikasz?".
Za każdym razem gdy Alicja widziała go na korytarzu, jej serce przestawało na chwilę bić, by przyspieszyć w szalonym tępie, gdy się mijali. A potem wracało do starego rytmu, pełne bolesnego rozgoryczenia, że jej unikał.
Tak, "rozgoryczenie" to zdecydowanie najlepsze słowo. Może jeszcze "bolesne rozczarowanie" i "złamane na pół serducho".
Zamrugała. Starała się pocieszać siebie, że niby nie powiedział nic złego, że tylko był zmęczony i poszedł się uczyć...
Tak, głupia, wmawiaj to sobie dalej. Otarła oczy wierzchem dłoni.
- Alicja - usłyszała i szybko obróciła się. Przed nią stał wysoki blondyn, uporczywie starając się złapać jej spojrzenie. Zatrzymał się tuż przed nią, zdumiony.
- Alicja, ty płakiwałaś? - zapytał William z tym swoim dziecięcym urokiem, a na jego twarzy malowała się tylko troska.
- Nie, bo ja tylko... - głos jej się załamał. Widząc wpatrzone w nią z taką czułością oczy nie mogła już się powstrzymać i pozwoliła objąć się Williamowi, wybuchając jednocześnie donośnym płaczem.
Poczuła, jak ją łagodnie przytula. Wielkie łzy kapały na jego miękki sweter. Właściwie nie miała powodu, by płakać. Dlaczego więc to robiła?
- Przepraszam - odezwała się po chwili, odsuwając się. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Płaczę, choć nie mam jakiegoś prawdziwego powodu - pociągnęła nosem.
William roześmiał się.
- Czasem trzeba - zmrużył oczy i szeroko się uśmiechnął.
Uniosła głowę.
- Tak sądzisz?
- Jasne. Jak jestem sam też tak sobie sam popłakuję. Chlip, chlip, chlip.
Roześmiała się, choć twarz miała nadal mokrą od łez.

Czekając przy wejściu do wielkiej sali, obgryzała tym swoim paskudnym zwyczajem końcówki paznokci. Dziś się nie ukrywała, założyła nawet krzykliwie kolorowe buty, które wystawały spod jej długiej szaty.
Britain po rozmowie z bratem była o wiele bardziej pewna siebie. Dorosły już mężczyzna był dla niej najważniejszą osobą w życiu, oparciem. Wspierał ją w każdej sytuacji. Byli jak prawdziwe rodzeństwo: stali za sobą murem, pomagali, starali się mieć podobne zdanie.
Garry wyznał jej, że gdy tylko usłyszał o tym, że wraca do domu, od razu mu się to nie spodobało. Ale dobrze wiedział, że decyzję co do pozostania w Hogwarcie musi podjąć sama, więc codziennie modlił się tylko, by ją natchnęło - jeżeli już używamy chrześcijańskich sloganów - coś na miarę co najmniej Ducha Świętego. Bo wiedział, że to nic by nie pomogło. Zaczęłaby się tylko nad sobą użalać, gdy tymczasem musi zawalczyć. Tydzień, dwa - nic nie zmienią.
Zobaczyła zmierzającą w jej stronę grupę roześmianych nastolatków i skrzywiła się mimowolnie. Szkolna śmietanka, czyli ci, co to dostali od pana Boga najwięcej: poczucie fajności i urodę. Huncwoci i przyjaciele.
Patrzyła, jak James Potter bierze na ręce Edith Path i wnosi ją na salę przy akompaniamencie donośnego śmiechu reszty. Głośno żartując, minęli ją i poszli dalej.
Dla niej to był jakby inny świat. Inni znajomi, inne problemy, inne życie. Idealne, wydawałoby się.
Zauważyła, że Edith Path zostaje trochę z tyłu grupy. Szybko przyspieszyła i zrównała się z nią.
- Cześć, miałabym do ciebie takie pytanie... - zaczęła.
Blondynka odwróciła się. Na jej, zdawałoby się, wiecznie wesołej twarzy pojawił się znudzony grymas.
- Tak?
- Jutro rano jest ten nabór na ścigających i wiesz, chciałabym wziąć udział - powiedziała niepewnie. - No, a ja słyszałam, że raczej nie chcą dziewczyn, ale tobie się udało. Myślisz, że mogliby mnie przyjąć?
Edith wzruszyła ramionami. Jej mina niezbyt zachęcała do dalszej rozmowy.
- To zależy od twoich możliwości - stwierdziła sucho.

Barton Colberg już od dawna nie był taki zadowolony.
Odszedł. Wysoki blondyn o poważnym spojrzeniu. Zniknął z horyzontu. Z Hogwartu. A więc i z życia Rose... prawda?
Nie mógł jednak dać po sobie tego poznać, to chyba oczywiste. On, wielki podrywacz i macho, miałby pokazać ludziom, że stracił rywala tylko przez przypadek? Wolne żarty. I tak by sobie poradził.
Bo poradziłby sobie, prawda? Tego też nie był do końca pewien.
Tego dnia znów na nią patrzył. Jak wraz z przyjaciółmi wchodziła do wielkiej sali, poważniejsza i piękniejsza od całej reszty. Po tej dumnej postawie mógłby ją poznać na końcu świata.
- Barton, nie przesadzasz?
Szybko odwrócił głowę. Obok niego usiadł Eryk, z wymalowanym na twarzy tym słynnym nonszalanckim uśmiechem.
- O czym mówisz? - udał, że nic nie rozumie.
Krukon prychnął.
- Te gadki wciskaj Williamowi. On jest dzieckiem i ma blond włosy.
Barton zakrztusił się rozbawiony. Blond włosy Willa były tematem żartów od czasów pierwszej klasy i właściwie nie umieli powiedzieć, co ich w nich wciąż tak bardzo bawi.
- No więc? Zrobisz w końcu coś z Rose?
Barton rzucił mu ostrzegawcze, złowrogie spojrzenie. Eryk tylko się roześmiał.
- To na mnie nie działa, dobrze o tym wiesz. Ale raczej bierz się do roboty, bo jak widzę, wiele osób chce cie uprzedzić.
- Twoja dziewczyna też jest chyba popularna, nie sądzisz? - rzucił mściwie.
Fross wcale się nie przejął.
- Dla mnie? Dla mnie nie stanowi to żadnego problemu.

Ta dziewczyna naprawdę się pojawiła. O dziwo, nie była to tylka wymówka do poprowadzenia rozmowy.
Edith przyglądała się rudowłosej, drobnej postaci, która oblatywała w koło boisko od quidditcha. Pomyślała, że całkiem nieźle lata, ale trzeba umieć więcej, by znaleźć się w drużynie.
- No dobra, chodźcie tu wszyscy - zakomendował James, wzywając do siebie dziesięciu tych najlepiej latających. - Będziecie rzucać po kolei tak, jak stoicie. Zaczynając od Toma, a kończąc na... - zmrużył brwi, patrząc na dzewczynę. - Słuchaj, strasznie cię przepraszam, że dopiero teraz, ale w ogóle cię nie kojarzę.
Jej brwi powędrowały do góry. Wyglądała całkiem ładnie z tym ironicznym uśmiechem na twarzy. Obcisły strój podkreślał jej szczupłą sylwetkę, a niezbyt mocno związane włosy uciekały spod gumki. Rude włosy, warto dodać - ale o ile te Lily przypominały w kolorze marchewkę, to tej dziewczyny raczej dojrzewającą czereśnię.
- Britain Colper - rzuciła, z lekkim rozbawieniem obserwując reakcję Pottera.
James wytrzeszczył oczy i otworzył usta tak szeroko, że Edith poczuła olbrzymią ochotę, by wepchnąć mu tam kafla. Przez parę sekund nic nie mówił, a gdy się odezwał, jego głos nie brzmiał zbyt pewnie.
- Ee... trochę się zmieniłaś, te... Britain - mruknął niewyraźnie. Otrząsnął się, choć nadal był lekko zdenerwowany. - Tom, zaczynaj.
Podczas gdy kandydaci na szukającego próbowali zdobyć jak najwięcej punktów, Edith spokojnie krążyła nad boiskiem. Po jakiś dziesięciu minutach dołączył do niej spóźniony Syriusz.
- Rogacz zawsze jest taki poważny, kiedy chodzi o eliminacje, co? - uśmiechnął się szeroko.
Machnęła ręką.
- Pogadać się z nim nie da. "Nie wiem jak ty, ale ja mam coś do roboty, Edith" - mruknęła, w udany sposób przedrzeźniając Rogacza.
Syriusz skrzywił się mimowolnie. Nie kłóciła się z nim, ani też nie była obrażona. Zbyt dobrze wiedziała, że byłoby to dziecinne - obrażać się o to, że skrzywdził kogoś innego. Właściwie nie była wobec niego nikim znaczącym - po prostu przyjaciółką.
Ale stała się trochę mniej otwarta, a niektóre jej odpowiedzi brzmiały o wiele chłodniej, niż by sobie tego życzył. Na szczęście wiedział, że z czasem to minie.
Jeżeli kiedyś zapragnie romansu z jakąś słodką dziewczyną zrobi to za jej plecami, niewątpliwie tak.
- Co sądzisz? - zagadnęła go, gdy kolejny chłopak zdobył trzy punkty na pięć.
- No, nie wiem... - zmrużył oczy. - Wydaje mi się, że obrońca trochę ich olewa. Poza tym żaden z nich nie lata na miotle jak Daniel.
- Boże, ale kto zastąpi Daniela? Był najlepszym ścigającym w naszej drużynie... bez obrazy, panie Skrzywdzone Ego.
Uśmiechnął się szeroko.
- Dlaczego pozwalam się krzywdzić? Kiedyś odpowiem ci tak, że nie będziesz w stanie słowa wykrztusić!
Roześmiała się drwiąco.
- Czekam, czekam - powiedziała, odlatując w stronę wołającego ją Jamesa.
- Nie znasz dnia ani godziny! - krzyknął za nią.
- O Boże, chyba spadnę z miotły z tego ciągłego stresu.
Zachichotał pod nosem. Rzeczywiście, świetna z niego dziewczynka.
- Co sądzisz? - zapytał Edith James, krzywiąc się niemiłosiernie. - Trzeci był w miarę dobry, no ale zostało jeszcze czterech.
- I dziewczyna - odmruknęła.
- I dziewczyna - powtórzył niewyraźnie, trochę na odczep się. - Hej! A ty dokąd? - zawołał, gdy zobaczył, jak Path odlatuje w kierunku szatni.
- Do łazienki - odkrzyknęła.
Wyszczerzył zęby.
- Po co?
- Kretyn!

- Cześć, Alicjo - usłyszała i odwróciła się przestrszona.
Ten ruch był zupełnie niespodziewany i nagle znalazła się tak blisko niego, że ich nosy dzieliło nie więcej niż kilkanaście centymetrów.
- O boże, Frank - mruknęła, odgarniając za ucho długą grzywkę. - Ależ mnie przestraszyłeś!
- Naprawdę aż tak źle wyglądam? - zapytał, a kąciki jego warg zadrgały.
Roześmiała się i cofnęła o krok.
- Nie, nie, tylko... - zagryzła wargę, nie wiedząc co powiedzieć. Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Dzisiaj szlaban - stwierdził po chwili.
Niezdarnie kiwnęła głową.
- Pewnie znów będę musiała segregować te durne dokumenty.
- A ja porządkować schowek na szkolne miotły.
- Jezu. Oddzielne szlabany nie są takie fajne.
Zmarszczył brwi, zdziwiony. Przyszła jej na myśl chwila, gdy próbował ją pocałować i jej policzki pokryły się szkarłatnym rumieńcem.
- W takim razie powodzenia... no, z tymi papierami - sprawiał wrażenie, jakby chciał ją żartobliwie poklepać po ramieniu, ale zmienił zdanie i po prostu ją wyminął.
Stała tak przez chwilę, nie wiedząc, co zrobić.
Gdzie się podziała ta swoboda między nimi?

Gdy Edith wreszcie wyszła z szatni, zauważyła, że rudowłosa dziewczyna oddaje swój ostatni strzał. Śledziła oczami kafla. Zmylony obrońca nie dosięgnął palcami piłki i ta spokojnie przeleciała przez pętlę.
Zdziwiona uniosła do góry brwi. Całkiem niezły rzut.
- Pięć na pięć - usłyszała głos Jamesa i otworzyła szeroko oczy.
A więc ta dziewczyna naprawdę chciała być w drużynie.
Zdenerwowanym ruchem odgranęła niesforne pasemko za ucho i szybkim krokiem ruszyła w kierunku lądującej rudowłosej.
- Hej, Britain! - zawołała.
Zdziwiona dziewczyna odwróciła się i zatrzymała.
- Tak? - zapytała niechętnie, gdy Path ją dogoniła.
- Boże, strasznie, strasznie cię przepraszam - wyjąkała. - Wtedy przed śniadaniem nie byłam zbyt miła, co?
Britain uśmiechnęła się rozbawiona.
- No, nie da się ukryć.
- Wiesz, tu nie chodzi o mój chrakter. Znaczy chodzi. Albo w ogóle to nie to - skrzywiła się. - Wiem, że nie umiem się wysłowić, ale ja jestem naprawdę miła!
Wyszczerzyła zęby w przepraszającym uśmiechu.
- Po prostu jest mnóstwo głupich dziewczyn, które chcą się ze mną zaprzyjaźnić tylko ze względu na moich znajomych. Strasznie chcą poznać Syriusza albo Jamesa, albo być w centrum zainteresowania i wymyślają jakieś kompletnie kosmiczne wymówki, żeby zagadać... No i strasznie cię przepraszam, ale myślałam, że jesteś jedną z nich, a ja po prostu naprawdę nie znoszę tych pustych lalek i potrafię być naprawdę nieprzyjemna.
Patrzyła na nią z nadzieją. Britain uśmiechnęła się przyjaźnie i wyciągnęła dłoń.
- Zapomnijmy o tym.
- Super - zgodziła się zadowolona Edith. - Strasznie się co do ciebie...
- Hej, dziewczęta! - usłyszały. Path przewróciła oczami.
Syriusz zmierzał w ich kierunku ze swoim najbardziej zniewalającym uśmiechem. Próbował go dogonić James, który miał co najmniej pzerażoną minę.
Black zmierzył Britain od stóp do głów.
- Cześć, koleżanko.
- Słuchaj, Syriusz - jęknął Potter. - Może już pójdziemy do szatni...
- Spokojnie, spokojnie. Mamy przecież dużo czasu.
- Łapa, ale ja chce ci coś pokazać.
- Niech zaczeka.
Edith wbiła w Rogacza uważne spojrzenie. O co ci chodzi?
Chłopak skrzywił się niezadowolony.
- No to co? - usłyszała głos Syriusza. - Jesteś w drużynie!
- Jak widać - głos Britain zabrzmiał niespodziewanie chłodno.
- Kolejna ładna dziewczyna w drużynie, co nie, Rogacz? Czuję, że będzie bardzo miło.
James nie odpowiedział. Wyglądał, jakby oczekiwał na apokalipsę.
- Wiesz, strasznie cię przepraszam - kontynuował Łapa. - Ale zupełnie nie mogę sobie ciebie przypomnieć. Jak mogłem nie zauważyć dziewczyny takiej jak ty?
Stał wyprostowany, pewny siebie, z rękoma nonszalancko wepchniętymi w kieszenie i zniewalająco się uśmiechając.
- Och nie, chyba mnie zauważyłeś. Ale jak chcesz, mogę ci przypomnieć - udała, że się zastanawia. - Och tak... Królik, Kotlet, Ruda Świnia, Okularnica, Bóbr, Gruba, Płaczek, Wytrzeszcz, Kujon, Pasztet, Gówniara, Melodramat, Klucha, Gównowłosa Okularnica... to było jakoś tak. Wystarczy ci? Bo wiesz, byłeś jeszcze bardziej pomysłowy...
Syriusz wyglądał, jakby tłuczek zdzielił go prosto w głowę. Przyglądał się piątoklasistce z szeroko otwartymi oczami.
- Britain...? - wyjąkał.
Nie próbowała się już uśmiechać.
- Brzmi zupełnie jak Splittime, co? Przynajmniej zawsze tak uważałeś... choć nigdy nie miałeś zbyt dobrego wyczucia, jeżeli chodzi o rymy.
Odwróciła się na pięcie. Patrzył jak odchodzi, wciąż z tym samym zszokowanym wyrazem twarzy.
- Ależ jesteś milutki, Black - usłyszał.
Znów Path. A było tak blisko!

Lily obudził budzik, dodajmy: najbardziej irytujący budzik na całym globie. Ziewnęła przecigle i usiadła na łóżku, przecierając oczy.
Bosymi stopami odszukała na podłodze swoje włochate kapcie. Uniosła dłoń i przeczesała nią sobie włosy.
Do pokoju wpadła Edith, świeża i zasapana.
- O, Lilka, co tak wcześnie?
Ruda westchnęła.
- Jako prefekt muszę obudzić dziewczyny z całej wieży, bo dziś na śniadaniu mają zostać przedstawieni reprezentanci - poczuła dziwny uścisk w żołądku na samą myśl o przesłuchaniach. - No i nikt nie powinien się spóźnić.
Westchnęła po raz kolejny. Czynność ta zamieniła się po chwili w długie ziewanie, a następnie w zaspane przeciąganie się.
- Nie wiem, jak to zrobię - zaczęła marudzić. - Z pewnością mnie oleją, a McGonaggal zabije. Potem jeszcze te okropne wyniki, jeżeli zostanie wybrany Potter, będę musiała z nim iść na randkę. Wypad do Hosmeage zwalony, cóż za wspaniały dzień - mamrotała, nie zauważając Edith, która krzywiąc się drapała się po głowie.
- Tylko dziewczyny, tak? - mruknęła zamyślona Path.
Lily pokiwała głową.
Edith wyszła. Po chwili w całej wieży rozległ się wzmocniony magicznie głos:
- O... mój... Boże...! Syriusz Black i James Potter na korytarzu! W samych bokserkach!
Wróciła się z uśmiechem. Sądząc po trzaskaniu drzwi, chyba jej się udało.

Rose ścisnęła pod stołem rękę Lily. Rudowłosa była mocno zdenerwowana. Decyzje o przystąpnieniu do turnieju podjęła pod wpływem emocji. Teraz, gdy dłużej się nad tym zastanawiała, perspektywa reprezentowania szkoły trochę ją przerażała.
Zacisnęła swoje palce wokół dłoni Rose. Po drugiej stronie stołu wyszczerzyła do niej zęby Edith. Taak, ta to umie odpowiednio podejść do sytuacji.
Dumbledore skończył swoje przemówienie, którego, mówiąć szczerze, nie za bardzo słuchała. McGonaggal, dyrektorka Beauxbatons i dyrektor Durmstrangu podeszli do niego i wręczyli mu listy zwinięte w ruloniki.
Położył dwa z nich na stole, a do ręki wziął ten, który miał odciśniętą pieczęć Hogwartu. Przeleciał wzrokiem po sali.
Lily czuła, jak mocno bije jej serce, gdy palce dyrektora zaciskały się wokół ruloniku i łamały pieczęć. Przymknęła oczy i policzyła do pięciu, dla uspokojenia. Niezbyt wiele jej to dało.
Gdy je otworzyła, zobaczyła, jak Dumbledore przebiega wzrokiem po karcie. Zmusiła się do rozejrzenia się wokoło. Jej wzrok natychmiast napotkał spojrzenie pary orzechowych oczu.
James Potter uśmiechał się szeroko, pewnie.
Utkwiła spojrzenie w swoim talerzu.
Paskudny, egoistyczny kretyn. Dlaczego nie miała tyle odwagi co on?
- Za chwilę poznacie reprezentntów szkół. - podskoczyła na dźwięk głosu dyrektora i skarciła samą siebie. Miała tylko nadzieje, że James tego nie widział. - Zaczynamy od szkoły, w której gościcie. Od Hogwartu.
Zagryzła wargi, by nie jęknąć.
- Reprezentantem Hogwartu zostaje...
Jej serce biło w tempie tysiąca uderzeń na sekundę. Palce mocniej zacisnęły się na dłoni Rose, ciało zesztywniało. Każde słowo dyrektora odbijało się echem po jej głowie, umysł miała wolny od wszelkich innych myśli. Na sali panowała kompletna cisza. Setne sekundy mijały powoli, jak uderzenia zegara - bum, bum, bum.
- Lily Evans.
Wypuściła z ust powietrze, które najwyraźniej musiała zatrzymać. Wyprostowała się, nagle odmieniona i zupełnie pewna siebie.
Wstała i przebiegła wzrokiem po znajomych twarzach. Zobaczyła zadowolenie u Rose, radość u Edith, kompletnie zdziwienie u Jamesa, które po chwili zamieniło się w załamanie.
A więc to naprawdę koniec? Koniec zalotów, głupich tekstów, podrywu i wyznań miłosnych na korytarzach? Koniec "Umówisz się ze mną Evans"? Koniec widoku potarganej, czarnej czupryny na każdym rogu, gdziekolwiek się pojawi?
Czuła, że uśmiecha się szeroko. Naprawdę koniec. Wreszcie!

Tak, tak, do przewidzenia. Ale to jest opowiadanie o Lily i jej przyjaciołach, więc to oni zawsze będą no1! Zresztą jeżeli by myśleć w ten sposób, Harry Potter też jest do przewidzenia, co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz