Rozdział 17 - Niech w końcu skończą się te dylematy


- Gdybyś nie próbował zabić tej kotki, wiesz, co teraz byśmy robili? - zapytała ciemnowłosa dziewczyna idącego obok niej po schodach wysokiego chłopaka o mocno potarganej czuprynie i wesołych oczach.
- Wiem, Alicjo, bawilibyśmy się na imprezie - powiedział poważnie.
- Nie mów tak do mnie! - krzyknęła rozbawiona, odpychając jego rękę, gdy próbował ją objąć, choć tak naprawdę bardzo lubiła, gdy zwracał się do niej "oficjalnym" tonem.
- Co znów nie tak? - zapytał się ze śmiechem, odgarniając palcami włosy i patrząc się na nią przeciągle.
- Jakoś nie wyglądasz na zasmuconego tym, że zepsułeś mi wieczór...
- Och, tak, tak, wiem, że chciałabyś ze mną zatańczyć...
Szturchnęła go mocno łokciem w bok. Może trochę za mocno, pomyślała, gdy zgiął się wpół. Ale to tylko Frank. Pewnie udaje.
- Nawet nie myśl, że podejdę! - zakrzyknęła szybko w jego kierunku.
- Niewdzięczna i niedelikatna, to mają być kobiety?
- Lepiej się pospiesz. Chcesz, żeby Filch dołożył nam szlabanu? To ostatni dzień, a ty jak zwykle nie możesz dojść do lochów bez wygłupów.
Złapała go za rękę i pociągnęła w kierunku gabinetu Filcha, nie zważając na okrzyki, że "śmiało sobie poczyna".


Wśród mnóstwa ludzi zdążył w końcu ją dojrzeć. Rose właśnie odeszła od Lily i przemierzała pokój wspólny, rozglądając się na boki. A więc go szukała.
Ubrana była w długi do kolan, wełniany sweter i czarne leginsy. Włosy związała w kucyk na czubku głowy, a opadające w okół twarzy kosmyki objęła materiałową opaską. Spojrzał na jej buty i uśmiechnął się. Na nogach miała ciemnobrązowe trampki, które idealnie dopełniały obrazu jej jako zupełnej nastolatki.
- Daniel! - krzyknęła, gdy wreszcie go zauważyła i szybko się zbliżyła.
- Cześć! Ale odmłodniałaś! - spojrzała się na niego niepewnie, ale on tylko się roześmiał - Świetnie wyglądasz - dodał ciepło.
- Wyjdziemy? - zapytała, przekrzykując gwar muzyki i rozmów.
Wskazał głową drzwi i oboje ruszyli w tamtą stronę, przepychając się między tłumem Gryfonów. Gdy w końcu wyszli na korytarz, oboje głęboko odetchnęli.
- Jest takie jedno miejsce, które koniecznie muszę ci pokazać - wyszeptał prosto do jej ucha.
Lily siedziała samotnie na jednej za kanap w pokoju wspólnym, popijając sok malinowy i odpoczywając. Wszyscy inni bawili się i tańczyli, ale ona nie miała na to ochoty. Starała się nie zwracać uwagi na rozbrzmiewającą wokół głośną muzykę. Przymknęła oczy.
Poczuła, jak ktoś siada obok niej. Leniwie je otworzyła.
- Widziałeś Edith? - spytała Syriusza, który rozciągnął nogi i położył je na stojącym obok stoliku.
Pokręcił głową, wzdychając ciężko.
- Wiesz co, Ruda? Trochę denerwuje mnie, że po każdym meczu musimy robić te imprezy - powiedział, a właściwie wykrzyczał, chcąc, by go usłyszała.
Przez chwilę nie była w stanie się odezwać.
- Czy ty właśnie powiedziałeś to, co usłyszałam?
- A co w tym dziwnego?
- Nie jesteś czasem ucieleśnieniem słowa "imprezowicz"?
- Nie, jestem romantykiem - odparł, uśmiechając się rozbrajająco.
Udała, że się zastanawia.
- To ciekawe, Black, zawsze miałam cię po prostu za średniowiecznego gbura.
Spojrzał na nią, szczerze oburzony, ale Lily tylko uśmiechnęła się szeroko.
- Nie no, Black, na serio... kto wpadł na pomysł rozkręcenia tej imprezy?
- No ja oczywiście - przyznał niechętnie. - Ale teraz chciałbym odpocząć. O, patrz. Nadciąga twój Romeo z przekrzywionymi rogami.
Niechętnie wyprostowała się, patrząc na chłopaka niezbyt przychylnym wzrokiem. Ciężko zwalił się na kanapę naprzeciwko nich. Włosy miał tak potargane, że przypominały Hiroshimę i Nagasaki razem, a nogi drżały mu, jakby przebiegł przed chwilą trzy maratony.
- O Jezu - mruknął James. - W życiu nie byłem taki zmęczony na imprezie...
- Właśnie to samo mówiłem Lilce - odparł Łapa. - A ona nic, tylko melanż, wódka i papierosy.
Evans przewróciła oczami, nie zważając na ich rozbawione uśmiechy.
- Poduszka - oznajmił nagle James. - Poduszka, tylko tego mi trzeba.
- Chcesz iść do dormitorium? O tej godzinie? - wyjęczał Black.
James zastanowił się, a potem pokiwał zawzięcie głową.
- Idziesz ze mną?
- A co mi innego pozostało? Znaczy - szybko obrócił się. - Bez obrazy, Evans. Super było ci się wyżalić. Ale skoro z oczywistych przyczyn do nas nie dołączysz, cóż mi pozostaje, oprócz rzewnego pożegnania?
Hm, James Potter wydawał się osłabiony i niezdolny do jakiegokolwiek działania, prawda?
To tylko dlatego, że Rose i Edith zniknęły, powtarzała sobie, gdy minutę później stała przed drzwiami męskiego dormitorium.
Syriusz otworzył drzwi i szarmanckim gestem zaprosił ją do środka.
- Na własną odpowiedzialność - dodał słodkim głosem.


Frank usiadł leniwie na podłodze w gabinecie woźnego, opierając się plecami o gablotkę i przymykając oczy. Usłyszał, jak Alicja siada obok niego, a po chwili poczuł jej głowę na swoim ramieniu. Uśmiechnął się.
Wyjął z kieszeni różdżkę i wycelował przed siebie. Po chwili z jej końca wystrzeliła wiązka miniaturowych, sztucznyh ogni.
Usmiechnęła się i wypuściła z siebie powietrze w krótkim westchnieniu. Spojrzał na czubek jej głowy.
Przy każdym pociągnięciu różdżką w powietrzu pojawiał się kolorowy brokat, zastygający na chwilę w miejscu. Łagodnym ruchem napisał w nim jedną literę, potem drugą...
Alicja.
Sojrzała się na niego ze zdziwieniem. Nie odwrócił głowy, jedynie kąciki jego warg lekko zadrgały.
Frank.
Odchylił głowę do tyłu i spojrzał przed siebie łobuzersko.
Alicja kocha Franka.
Bezgłośnie roześmiała się i wyciągnęła własną różdżkę.
To Frank kocha Alicję.
Dał jej kuksańca w bok, a chwilę potem objął ramieniem. Nic nie mówili. Byli zbyt zmęczeni, by choćby otwierać usta, a wypowiedziane na głos słowa mogłoby tylko zakłócić tę leniwą, spokojną atmosferę.
Spojrzał przed siebie i westchnął. W powietrzu nadal były wypisane słowa Alicji. Głęboko wciągnął powietrze i wyciągnął do przodu prawą rekę.
Może...
Poczuł jej palący wzrok na swoim policzku. Powoli obrócił głowę. Patrzyła na niego tymi swoimi szarymi, wielkimi oczyma, pełnymi zaskoczenia i niewypowiedzianych, natarczywych pytań. W tej chwili nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek inny mógł być na jej miejscu. Odwrócił się tak, by móc się kompletnie zatopić w spojrzeniu tych najpiękniejszych dla niego oczu, w które bał się spoglądać już o jakiegoś czasu.
Lewa ręka mocniej zacisnęła się w okół jej ramienia, a prawa powędrowała do jej włosów. Nawinął sobie na palec jednego z jej ciemnych loków.
Na jej twarzy wykwitł szczęśliwy, łagodny uśmiech.
To ich ostatni szlaban, a jego ostatnia szansa. Postanowił ją wykorzystać.
Jak na złość, w zamku zabrzęczały klucze. Ktoś dobijał się do drzwi.
Mam gdzieś Filcha, pomyślał i po spojrzeniu Alicji poznał, że ma na ten temat podobne zdanie.
Pochylił lekko głowę, tak że patrzył jej prosto w oczy. Nie odezwali się do siebie ani słowem, tylko częstotliwość pukania wzrosła. Kogo by to obchodziło? Był chorobliwie wręcz zakochanym facetem, który po raz pierwszy miał okazję, by w końcu ją pocałować. W tym akurat nikt nie mógł mu przeszkodzić.
Klucze zabrzęczały głośno w zamku. Ktoś mocno uderzył w drzwi.
Zbliżył twarz do jej twarzy.
- Longbottom! - wrzasnął jakiś ostry, okropny głos.
Nie był to jednak głos Filcha.
Oboje poderwali się z ziemi w zawrotnym tępie. Frank klnął w duchu tak siarczyścyście, że pewnie dostałby szlaban do końca roku, gdyby McGonaggal zastosowała oklumencję.
Bo była to właśnie McGonaggal.
Zaraz po tym jak wstali, drzwi gwałtownie otworzyły się i stanęła w nich profesor - zziajana, czerwona na twarzy, słowem - wściekła.
- Longbottom, Houckson, jak mi wytłumaczycie TO?!
Nagłym ruchem szarpnęła stojącego za nim woźnego. I wtedy zrozumiał, o co chodzi.
Pod okiem Filch miał wielkiego, szarego siniaka. Frank przypomniał sobie kupioną specjalnie na tą okazję lipną różdżkę, która waliła w twarz każdego, kto próbował jej użyć.
- I może powiecie mi jeszcze, że sami to wszystko przepisaliście?! - wrzasnęła McGonaggal.
Spojrzał na Alicję. Jej oczy, mimo że roześmiane, mówiły jedno.
Była to pełna niepoważnego wyklinania sekwencja kończąca się słowami a wtedy zabiję cię, Longbottom.


31 października, niedziela, Halloween
- To przyjęcie halloweenowe, na Merlina, a nie wybory miss świata - rzuciła przeciągle Lily.
Edith stała przed lustrem, przykładając do siebie to jedną, to drugą sukienkę, z naprawdę zaniepokojonym, a wręcz załamanym wyrazem twarzy. Jej trudna sytuacja wynikała oczywiście z potrzeby zdecydowania się na jedną z nich, a to zupełnie przekraczało jej możliwości.
- Pomarańczowa czy biała, pomarańczowa czy biała? - nagle uśmiechnęła się promiennie, choć lekko przepraszająco. - Jestem taka pusta, jeżeli chodzi o sukienki, prawda?
- Cieszę się, że to nie ja muszę ci to mówić - roześmiała się Lily, obserwując blondynkę z lekkim pobłażaniem.
- Po prostu po całym dniu chodzenia w tych czarnych szatach lubię od czasu do czas wyglądać ładnie - wytłumaczyła się Edith, choć nie odsunęło to od niej zarzutów. - To co?
- Pomarańczowa, choć obie uważam za niemoralne - Lily roześmiała się. - Za to w tej długiej, białej... Rose wyglądałaby idealnie.
Na dźwięk swojego imienia Rose błyskawicznie wystawiła głowę z łazienki.
- O, nie! - zakomunikowała. - Ja już mam sukienkę!
Lily zagryzła wargi, starając się nie parsknąć śmiechem.
- Mówisz o tym? - zapytała, zdejmując z szafy wieszak z zieloną, warstwową kreację. - Kiedy Wigilia?
Edith odwróciła się i udała, że powstrzymuje okrzyk podekscytowania
- Właśnie o takim iglaku ci opowiadałam, Lily! - zawołała zachwycona. - Gdzie takiego ścięłaś?
Rose obrzuciła swoje roześmiane przyjaciółki zdegustowanym spojrzeniem.
- Ktoś tu chyba już wspominał, że to nie wybory miss świata, prawda? - rzuciła z przekąsem.
Edith spoważniała, wyciągając w kierunku drzwi od łazienki swoją śnieżnobiałą sukienkę.
- Wybory miss świata czy nie, teraz już na serio, Rose: gdzie taką ścięłaś? Jak cię Daniel zobaczy w tej okropnej falbanie, to zaraz cię rzuci, a ja sama pomogę mu się wyzbyć wyrzutów sumienia.
Rose jeszcze raz przewróciła oczami, ale przyjęła wieszak od Edith, zatrzaskując drzwi i na powrót zamykając się w łazience.
Zaraz potem o drzwi wejściowe rozległo się nieśmiałe pukanie.
- Proszę! - wrzasnęła Edith, próbując wciągnąć rajstopy i przeskakując z jednej nogi na drugą.
W drzwiach stanęła Alicja, szeroko się uśmiechając.
- Wchodź, wchodź...
Houckson weszła do środka i z rozbawieniem rozejrzała się po pokoju, wodząc wzrokiem po rozwalonych w bitewnym szale ubraniach.
- Chciałam poprosić o zwrot butów, które ci ostatnio pożyczałam - rzuciła w kierunku Edith. - Ale nie wiem, czy jest nadzieja...?
Path rozejrzała się niepewnie po pokoju.
- Accio - mruknęła pod nosem. - Tylko gdzie jest moja różdżka?
Podczas gdy Edith zanurkowała pod jedną ze stert ubrań, Alicja przysiadła na łóżku Lily i odruchowo składając zmiętolony w stopach Evans sweter.
- No i co z tym wczorajszym szlabanem? - zapytała Lily, przerywając na chwilę lekturę książki.
Alicja uśmiechnęła się do siebie lekko, zanim wypowiedziała pierwsze zdanie.
- Nawet dobrze - oznajmiła powoli z wciąż zagadkową miną. - Radziliśmy sobie całkiem nieźle aż do chwili, gdy McGonaggal wparowała do środka w momencie, gdy Frank miał mnie właśnie pocałować.
- Co? - rzuciła zaskoczona Edith, z wciąż wyciągniętą w strony Alicji parą żółtych balerinek.
- Dzięki - rzuciła wesoło Houckson, zeskakując z łóżka i, łapiąc po drodze podawane jej buty, szybko znalazła się tuż przy drzwiach. Edith opuściła rękę, a na jej ustach pojawił się w końcu szeroki, pełen samozadowolenia uśmiech.
- I co teraz? - rzuciła zaciekawiona Lily.
- Cóż - Alicja odwróciła się jeszcze w drzwiach. - Mamy szlaban przez kolejny miesiąc.
Edith wybuchnęła szczerym śmiechem.
- Oj, jakie takie dramatyczne - udawała, że szlocha. - Jestem pewna, że płakałaś całą noc...
Jak na dojrzałą osobę przystało, Alicja tylko pokazała jej język i czym prędzej uciekła, zatrzaskując za sobą drzwi.
[O turnieju jednorocznym]
Autorka: Ostatnio spotkałam się z opinią, że to absurd. Że coś takiego nie mogłoby mieć miejsca.
Dumbledore w czwartej części hp mówi, że "wiele razy próbowano powrócić" do turnieju trójmagicznego. To właśnie była jedna z tych prób.
A tak naprawdę to nie bądźcie sztywniakami i dajcie mi spokój z tym kanonem. Tak mi pasuje do akcji i tak to się będzie działo. Basta. Rowling nie przeczyta i się nie obrazi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz