Rozdział 16 - Czarujący obrońca


22 października, piątek

- Piątek... piątek... piątek... - powtarzała Edith, przeciągając się na jednej z kanap w pokoju wspólnym. - Nareszcie wolne...!
Lily spojrzała na nią z niesmakiem znad długiej rolki pergaminu.
- Lepiej byś się zabrała do nauki! Mamy tyle do zrobienia na poniedziałek, a ty tylko leżysz na tej kanapie i ziewasz.
Rzeczywiście, siedziały już w pokoju od godziny. W tym czasie Ruda zdążyła już napisać prawie całe wypracowanie z eliksirów, a Edith oddawała się wielce meczącej czynności nic-nierobienia. Rose jak zwykle nie było - odkąd zaczęła spotykać się z Danielem, wolne popołudnia najchętniej spędzała tylko i wyłącznie w jego towarzystwie.
Ruda najwyraźniej rozmyślała nad tym samym co jej przyjaciółka i gwałtownie parsknęła śmiechem.
- Wiesz, że na początku roku podejrzewała was dwoje o flirtowanie?
- Rose?
- Tak, Rose.
Edith tylko się roześmiała i zamknęła oczy.
- Syriusz by się przydał...
- Na zawołanie!
Otworzyła leniwie oko i zobaczyła ciemnowłosego chłopaka huśtającego się na stopach i spoglądającego na jej twarz z wysoka.
- Ooo... - stwierdziła, jak to inteligentny człowiek potrafi, a po chwili poczuła, jak ktoś siada obok niej.
- Nie ma fajnych dziewczyn w Hogwarcie. Z żadną nie mogę się umówić.
Z nadal zamkniętymi oczami Edith wyobraziła sobie Lily posyłającą Łapie zdegustowane spojrzenie. Zachichotała pod nosem.
- Może to przez ten nieświeży oddech... - wymamrotała bez zastanowienia.
- Nie, chodziło mi raczej o to, że to ja... słucham?!
Kąciki jej warg drgnęły. Uwielbiała mu dokuczać i automatycznie wyczuwała, jakim sposobem może to zrobić. Nabrała w tym takiej wprawy, że teraz już nawet nie zważała na to, co mówi.
- No nie wiem... kwas, siarka te rzeczy. Nie jestem Popy, nie wiem...
- Masz na myśli, że... jestem odpychajacy...? - usłyszała jego lekko panikujący głos.
- Nie, nigdy! - zaprzeczyła szybko. Syriusz odetchnął z ulgą. - No ale ten twój oddech, ho ho...
Poczuła, jak chłopak zrywa się z kanapy i uniosła się na łokciach, własnymi oczami obserwując już cały przebieg zdarzeń.
I wciąż im nie wierzyła.
- Pobiegł do dormitorium...? - zapytała z niedowierzaniem.
- Na to wygląda - odparła Lily, nie odrywając wzroku od pergaminu.
- Pobiegł...? - zmarszczyła brwi i wykrzywiła twarz w wyrazie olbrzymiego zdziwienia pomieszanego z rezygnacją i obrzydzeniem. Nie namyślając się już wiele, poderwała się z fotela i szybkim krokiem udała się w stronę męskiego dormitorium.
Gwałtownie otworzyła drzwi, napotykając zdziwione spojrzenie Lunatyka i odepchnęła Jamesa stojącego w drzwiach łazienki.
Ręce jej opadły, zasłoniła ręką oczy i bezgłośnie wymówiła pod nosem pare starannie dobranych przekleństw.
Syriusz mył zęby.
Podeszła do niego szybkim krokiem i niezbyt łagodnie wyszarpnęła mu szczoteczkę z ręki, przy okazji opryskując pastą jego koszulkę.
- Za co...? - wyjąkał Łapa z ustami pełnymi piany, prawie się opluwając.
- Za co?! - przewróciła oczami i spojrzała się na niego jak na idiotę. - Za to, że się zachowujesz jak BABA!
Black oniemiał, Lupin starał się na nikogo nie patrzeć, Peter tylko pokiwał głową, a Potter zaczął basowo rechotać.
- Ja...? - wydukał w końcu Black.
- Oczywiście, że nie! - odparła z ironią. - Mam na myśli Petera...
- To dobrze - Syriusz otarł pot z czoła. - Już myślałem, że o mnie mówisz... - zerknął na dziewczynę i widząc jej załamane spojrzenie szybko się zreflektował. - Ale o co ci chodzi? - wydukał w końcu.
Edith już otwierała usta, gdy ubiegł ją Peter:
- Nie wiem czy zauważyłeś Łapo, ale od pewnego czasu umyślnie cię podpuszczamy. To całkiem łatwe, wystarczy wywyższyć kogoś nad ciebie.
- Nie rozumiem.
- Po prostu - James oparł się o framugę i założył na piersi ręce. - Jaja sobie z ciebie robimy.
- Ale dlaczego?
- Bo - Remus odłożył książkę. - Gdy ci się powie, że masz nieświeży oddech, przytyłeś, źle wyglądasz... wpadasz w panikę i wyglądasz... zachowujesz się... dosyć zabawnie.
- Wcale nie panikuję...
Wszyscy jednocześnie i jednomyślnie spojrzeli na trzymaną przez niego w dłoni szczoteczkę. Edith przewróciła oczami.
- Nie rozśmieszaj mnie, Syriusz... Nawet w Beauxbatons ludzie mają mniejszego świra na punkcie swojego PRu od ciebie!
Cóż, Black nigdy nie miał do czynienia z nikim z Beauxbatons, ale po tonie Edith poznał, że nie był to raczej komplement.
- Jeżeli ktoś ci mówi, że przytyłeś, albo że ci pryszcz wyskoczył na nosie... Rany naciera się piachem, Syriusz! Przynajmniej tak postępuje facet - dokończyła Path, obróciła się na pięcie i już weselsza wymaszerowała z dormitorium.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza.
- Tego ostatniego nie zrozumiałem - stwierdził Peter.
- Cóż, ujmijmy o tak, że... Edith ma czasami problemy z przekazaniem tego, co myśli - odparł Remus.
- Aha - mruknęli zgodnie James i Peter, podczas gdy Syriusz płukał wodą usta.


30 października, sobota
Był to ostatni weekend przed przyjazdem szkół z Francji i Bułgarii.
Jakby nie wystarczało to, że uczniowie byli już z tego powodu wyjątkowo uszczęśliwieni, to jeszcze w ten weekend miał się odbyć mecz Gryfonów z Krukonami. Dla Gryffindoru, który przegrał z Ravenclavem w poprzednim roku było to starcie o honor. Co więcej, był to pierwszy mecz Krukonów w tym roku, a plotki, które przekazywano sobie o nowym, niesamowitym obrońcy, tylko jeszcze bardziej podkręcały zainteresowanie meczem.
James był lekko poddenerwowany, co nie często mu się zdarzało. Właściwie słowo "lekko" niezbyt tutaj pasowało zważając na to, że w drodze na śniadanie wywalił się pare razy, znokautował połowę pierwszoklasistów, a na sam koniec siadając do stołu ze zbyt wielkim zaangażowaniem prawie wyrżnął twarzą w owsiankę.
- Brawo, Potter, wyglądasz teraz jak niedźwiedź albinos, zostawiający na swojej drodze krwawe ślady. Przez ciebie pół szkoły trafi do skrzydła szpitalnego - stwierdziła jak zwykle kwaśno Lily.
- Fakt - przytaknęła Edith. - Jakby się tak uważnie przyjrzeć, na swojej trasie zostawiłeś same trupy. Biedna Nancy Goldman, zawsze ją lubiłam... Kto składa się na wiązankę?
Lily prychnęła do miski z płatkami, a James jakby się otrząsnął.
- Osobiście uważam misie albinosy za przeurocze stworzenia - mruknął, udając zamyślonego. - Gratuluję ci starannego doboru słów, kochanie.
- Cóż, skoro już to tak roztrząsamy, to rzeczywiście nie za bardzo się nad tym zastanowiłam...
- A więc wyszło to prosto z twojego serca? Fantastycznie - James uśmiechnął się szeroko. - Podświadomości nie oszukasz, Evans.
Uniosła leniwie głowę, patrząc na niego jak na idiotę.
- Potter, właśnie zmieniłam zdanie. Jesteś raczej... nadpobudliwym skunksem - uśmiechnęła się słodko. - I nie ma za co, to wyszło prosto z mojego serca.
James pokręcił z niedowierzaniem głową, oddając jej tę walkę.
- Dlaczego akurat skunks? - zapytała Edith.
- Nie wiem - Syriusz podrapał się po głowie. - Ale serio, Rogacz, moim zdaniem powinieneś natrzeć tę ranę piachem!
Dostał za to solidnego kopniaka pod stołem.


- Kto komentuje? - zapytał już w szatni Daniel, nakładając bezpalcówki i dokładnie zaciskając ich paski wokół nadgarstków.
- Remusa już chyba nie dadzą - zachichotał James. - Ale głos będzie chyba należał do Melanie Hupil...
- Czyli po naszej stronie?
- No, nie wiem - skrzywił się Syriusz. - Ma chłopaka w Ravenclavie...
Drzwi szatni otworzyły się i do środka wtargnęła Lily w towarzystwie Rose. Łapa chwycił ręcznik i zarzucił go poniżej pasa, krzycząc panicznie, że dopiero co skończył się przebierać, w komicznych próbach okrycia swojej "nagości".
- Oj, przestań już...! - parsknęła śmiechem Lily, łapiąc za ręcznik i wyrywajac go z rąk w pełni przebranego już Syriusza.
- Lily, wiesz ty co...! - chłopak patrzył to na nią, to na ręcznik, to na dolną cześć swojego ciała. - Zboczenie, kompletne zboczenie!
Ruda już miała na języku ciętą odpowiedź, gdy na zewnątrz rozległ się gwar oznaczający rychłe rozpoczęcie meczu.
- No to powodzenia - powiedziała Rose, podchodząc do Daniela.
- Uwaga, będą się całować - zakomunikował Syriusz widząc, jak dziewczyna staje na palcach i wszyscy jak jeden mąż odwrócili się w drugą stronę, udając zastydzonych. Wing przewróciła oczami, całując swojego chłopaka w policzek.
- Mamusiu, mogę już...? - zapytał James, któremu Edith zakrywała dotychczas oczy rękoma.
Rose odsunęła się od Daniela, łapiąc za rękę Lily, która szeptała coś właśnie blondynce na ucho. Brutalnie oderwana od przyjaciółki, dziewczyna potknęła się na wyjściu, przewracając przy tym prawie każdą obecną w pomieszczeniu miotłę. Ethan Robins, pałkarz, westchnął głośno, rzucając jej pobłażliwe, ale też mocno rozbawione spojrzenie.
- Evans? - krzyknął James, gdy ona i Rose miały już wychodzić na zewnątrz.
- Tak? - Ruda odwróciła się, mierząc go zaciekawionym spojrzeniem.
- A całus na szczęście?
Uśmiechnęła się szeroko.
- Black, nie słyszałeś?! Daj Potterowi buziaka!
James postanowił udać obrażonego, ale tak naprawdę był w bardzo dobrym humorze. Znów było tak jak dawniej - Potter kochał Evans, Evans nienawidziła Pottera. Tylko że tym razem, ale tylko tak w głębi duszy, naprawdę się lubili.
Otrząsnął się i szybko zagonił swoją drużynę na boisko.
- No i pojawia się drużyna Ravenclavu. Naprawdę nie wiem, czemu nie zrobili z Frossa kapitana drużyny, ale widać Moodney chce jeszcze przeżyć w drużynie chwile sławy i kapitańskiego uniesienia... - powiedziała półżartem Melanie, a Moodney, jej chłopak, pokazał jej jezyk z drugiego końca boiska. - Więc, dalej idzie Potter ze swoją niepowtarzalną, błazeńską drużyną... Gryfoni powitajcie... i potknęła się. Ach, ta Path jak zwykle robi z siebie widowisko... Czas na tradycyjne miażdżenie dłoni... Wciśnij mu kciuka w kość, Potter! Właśnie tak... A zajmując się już poprawnym quidditchem... gwizdek, odrywają się od ziemi, jeszcze chwila a rozpocznie się gra. Trzy, dwa, jeden... kafel w górę!
Na trybunach ludzie wstrzymali oddech.
- Path i jak zwykle pytanie: skąd ona się tu wzięła? Black... Oumen... Black... Path... Gryfoni tracą kafla!
Kibice w niebieskich strojach krzyknęli z zadowoleniem.
- Gordon... Moodney... aaa, tłuczek, przejmuje Black... Oumen... Path, strzał iiii... obroniony... OBRONIONY?!!!
Edith poszybowała spowrotem do pętli Gryfonów z wyrazem bezgranicznego niezadowolenia na twarzy. Obronił jej strzał z taką łatwością!
po piętnastu minutach
- No i obserwujemy ten mecz - ciągnęła niezbyt zachęcającym głosem Melanie. - A jest ciągle zero-zero. Właściwie to tylko gryfońscy ścigający, którzy nie dają napastnikom zbliżyć się do swojej pętli i Fross, który przechwytuje ich wszystkie strzały. Nuuuda na potęgę, złap w końcu, Potter, tego znicza!
Szmer oburzenia przeszedł przez trybuny zajmowane przez Krukonów.
- Dobra, przepraszam, ale o ile pamiętam, Torberg ani razu jeszcze nie ubiegł w tym Pottera... no dobra, dobra, nic nie mówię...! Więc... Oumen, Black, Oumen, strzał i pewnie znowu pu... GOL! GOOOOL! Dziesięć do zera dla Gryyyfonóóów! Dzięki, Fross!
Przy pętlach po drugiej stronie boiska Krukon skłonił się z rozbawionym wyrazem twarzy.
- Po tym spektakularnym... widowiskowym... fenomenalnym... heroicznym... Gryfoni przepuszczają gola. Cóż, nie ma tego złego...
Przelatujący tuż przy niej James parsknął śmiechem, widząc jej kwaśną minę. Wtem zauważył jakiś złoty błysk po lewej stronie i błyskawicznie runął w tamtym kierunku.
Już po chwili słyszał znudzony głos Melanie:
- I aż chce się powiedzieć: a nie mówiłam...?
Tymczasem cały Hogwart mógł zobaczyć, jak szukający Gryffindoru, zaraz po tym jak uczcił zwycięstwo ze wszystkimi członkami drużyny - co oznaczało zazwyczaj próby zwalenia go z miotły na sto różnych sposobów - podleciał do trybun i przy podkładzie nieco złośliwych tylko "ochów" i "achów" podarował znicza pewnej rudej osóbce, przez co omal nie został zwalony z miotły po raz drugi.
Mówią na to urok osobisty.
- To był dobry mecz - powiedziała Edith, gdy już przebrani kierowali się w kierunku stadionu podziękować za grę Krukonom. - Dobrze nam poszło!
- Wprost fantastycznie - roześmiał się serdecznie Daniel. - Popraw mnie, jeśli się mylę, ale to chyba tylko ja strzeliłem dziś gola...
Dźgnął ją na zaczepkę łokciem w bok, a ona, parskając w wielce obrażony sposób, odskoczyła szybko na bok. Oumen jak zwykle tylko załamał ręce i podszedł prosto do Torberga przybić mu piątkę i nagadać coś na Melanie.
Gdy już mieli odchodzić, na stadion wbiegła jeszcze jedna osoba. Był to krukoński obrońca - wysoki, ciemnowłosy chłopak o szerokich ramionach i postawie lekkoatlety.
- Cóż to, Eryk? - zawołał Clark Moodney, patrząc się na niego z rozbawieniem. - Nie mogłeś się odpędzić od fanek?
- A jakże - odparł tamten, zbliżając się szybko w jego kierunku. - Tu, tam, na prawo i lewo, sam nie wiesz kiedy na ciebie wyskoczą a wtedy - wykonał rękoma gest rozrywania na strzepy, po czym znów się roześmiał i zerknął z zaciekawieniem w kierunku Daniela. - To ty mi strzeliłeś gola, tak? Eryk Fross, nowy - powiedział, ściskając mu rękę.
Los płata figle, jeżeli chodzi o sportowych wrogów. Znienawidzony na boisku Krukon okazał się po meczu tak sympatyczny, że naprawdę nie można się było na niego obrażać.
- Impreza w pokoju wpólnym! - zakrzyknął w końcu Syriusz, gdy Edith wciąż jeszcze ściskała rękę Krukonowi.
- Hej! - powiedział Eryk, gdy już miała się odwrócić. - Czy ja cię skądś nie znam?
- Oczywiście, że znasz - fuknął Łapa, pojawiając się tuż obok. - To, można by nawet powiedzieć, Huncwotka. No wiesz - dowcipy, te sprawy - nagle zająknął się.
Jego uwagę oboje puścili koło uszu.
- Czekaj - Edith zmrużyła oczy. - Już wiem! To na ciebie wtedy wpadłam, gdy szłam do lochów... prawda?
- No jasne! - chłopak palnął się reką w czoło. - Dziewczyna, którą bawią żarty Irytka!
Roześmiała sie perliście i nagle stojacy obok niej Syriusz poczuł się jakoś dziwnie. Gdy na nią spojrzał, była jakaś taka ładniejsza, pełna wdzięku...
Wrażenie znikło tak nagle, jak się pojawiło. Spojrzał na Jamesa i zobaczył na jego twarzy wielkie zdziwienie. A wiec on też to poczuł!
- Edith, idziemy? - spytał lekko przestraszony.
- Za chwilę. Idźcie już, dogonię was - powiedziała od niechcenia, machnąwszy na nich ręką.
- Okej - pokiwał niepewnie głową. Gdy razem z resztą drużyny wyszli poza obręb stadionu, James odezwał się jeszcze zanim Syriusz zdążył o cokolwiek zapytać.
- Poczułeś to? - rzucił z niedowierzaniem.
Pokiwał głową.
- Co to było?
Wzruszył ramionami. Co jest do licha?


Nie widział Edith na imprezie. Jak widać, wcale nie miała ochoty ich dogonić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz