Rozdział 15 - Rose Wing będzie dzisiaj Polyanną


18 października
- Jaka pierwsza lekcja? - spytała Edith, ziewając.
To był pierwszy dzień po imprezie i wszyscy Gryfoni najchętniej wsadzili by twarze w miski pełne zimnego mleka zamiast próbować wlać je w swoje biedne, ściśnięte gardła.
- Historia - Rose przewróciła oczami i zaczęła machać kartką przed swoim nosem. - Dwie godziny.
- To dobrze - ucieszyła się tamta. - Będzie można się wyspać...
Nawet nie zauważyły, jak obok nich usiadła Houckson, której włosy wyglądały tak, jakby tańczyła całą noc w klubie go-go.
- Jezu, jestem taka śpiąca, że za chwilę wyrżnę twarzą w marmoladę - jęknęła Alicja.
- "Wyrżnąć w marmoladę"?... Od razu widać, kto tańczył całą noc.
- Mądrala z ciebie Lily, tylko proszę, powiedz mi: Słońce wschodziło czy zachodziło, kiedy ty kładłaś się do łóżeczka?
- No dobra, ale ja przynajmniej nie narzekam - odparła Lily, kładąc głowę na stole.
Przez chwilę przy stole panowało milczenie, aż w końcu Rose spojrzała na wejście do wielkiej sali i uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia.
- O! Patrz, Lily, idzie twój Romeo.
Lily z zadowoleniem stwierdziła, że ma się teraz na kim wyżyć (a była niezadowolona, ponieważ niewyspana - Ruda spiąca, Ruda zła).
- Cześć, kochanie - powiedziała, gdy Huncwoci przysiadali się do nich.
- No nareszcie - wymruczał z zadowoleniem Potter. Miał jeszcze bardziej niż zwykle potargane włosy i przekrzywione okulary.
- Niestety na razie jeszcze nie przejrzałam na oczy - sprecyzowała szybko. - Mówię do osoby, która wczoraj wyznała mi miłość... - dodała rozmarzonym głosem.
Syriusz mocno zdenerwowany prychnął, a potem spojrzał spode łba na Jamesa.
- Idiota z ciebie...
- I tak od rana - stwierdził smętnie Remus, siadając między dwoma chłopakami. - Prawie go wczoraj Syriusz pożarł.
- Wczoraj? - zdziwiła się Lily.
- Ano wczoraj. Trzeba go było doprowadzić do stanu używalności. Chciał biec i zaśpiewać ci serenadę w pokoju. Zgarnęliśmy odtrutkę i powiedzieliśmy mu, że bardzo chcesz, żeby to wypił...
Łapa prawie wypluł to, co miał w ustach i wymruczał niewyraźnie słowo, które brzmieniem niepokojąco przypominało nazwę pewnego męskiego organu. James uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Macie odtrutkę w pokoju? - zdziwiła się Rose.
Remus machnął na Jamesa i Syriusza ręką.
- W ich przypadku to obowiązkowe. Zawsze zdarzy się jakaś taka, która będzie chciała ich uwieść.
Tymczasem Rogacz chciał za wszelką cenę rozweselić Blacka.
- Iii...? Dziewczęta zobaczyły jaki z ciebie romantyk. Popularność ci skoczy!
Są granice bliskie i dalekie, ale cierpliwość Blacka leży wyjątkowo przy tej pierwszej.
- Po co to w ogóle zrobiłeś? - zapytał wściekły. - Bo na pewno nie po to, żebym miał większe powodzenie!
James nawet nie udał, że się zastanawia.
- Wiesz, wydaje mi się, że przez jeden z tych tekstów "Nikt nie jest w stanie wrobić Syriusza Blacka".
- Bo nie myślałem o moich tzw. przyjacielach.
- Przestańcie w końcu! - Lily złapała się za głowę. - Moglibyście się kłócić gdzie indziej! - i zabrzmiałoby to stanowczo, gdyby nie fakt, że jej ostatnie słowo przeciągnęło się w długie ziewnięcie, wzbudzając szybko ogólne rozbawienie.


pół godziny potem
- Remus...? - Lily szturchnęła Lunatyka w bok. Chłopak gwałtownie podskoczył, jakby wyrwany z jakiegoś nużącego zajęcia. - Zauważyłeś , że jesteśmy jedynymi nieśpiącymi osobami...?
Lupin z zaciekawieniem rozejrzał się po sali.
- Fakt - uśmiechnął się. - Rose wymiękła - stwierdził, patrząc na odchyloną do tyłu i lekko zsuwającą się z krzesła dziewczynę.
Wrócił do robienia notatek, choć powieki same mu się zamykały.
- Remus...? - usłyszał już trochę ciszej. Odwrócił się do Lily, która, z lekko przymkniętymi oczami zdawała się już w ogóle odpływać. - Wiesz... mogłabym potem od ciebie... - ziewnięcie. - Potem uzupełnić notatki...? Wiesz, ten duch ma straaasznie usypiający głos...
Uścisnął lekko jej dłoń, a Lily jeszcze zdążyła się do niego słabo uśmiechnąć.
Spojrzał na swój zeszyt i otrząsnął się, świadom, że od minuty nie pisze, tylko smętnie patrzy na kartki i leniwie podgryza ołówek.
- Lily...?
- Tak...?
- Wiesz, chyba nic się nie stanie, jeśli ten jedyny raz po prostu przeczytamy, co było w podręczniku...? A zresztą, już chyba i tak wszystko to wiemy, prawda?
- Yhmm - mruknęła niewyraźnie, przekręcając się i ustawiając w wygodnej pozycji. Przebiegło mu przez myśl, że nawet nie usłyszała, co mówi. Odgarnął z czoła włosy i szybko zapominając o wyrzutach sumienia, ułożył głowę na ławce.
- Lily? - zagadnął jeszcze raz. - Ile owiec przeskoczyło już płot?
- Pół - wymamrotała, nie otwierając oczu. - Sama wełna.
Zachichotał i wsłuchał się w melodyjny głos ducha.
- Powstania goblinów wywarły głęboki wpływ na historii świata czarodziejów...
Ta, jasne.


Wieczór, tak bardzo oczekiwany, zastał Gryfonów w Pokoju Wspólnym.
Rose siedziała na kanapie, na pozór zajęta pisaniem wypracowania, a tak naprawdę myśląc o czymś zupełnie innym.
- Rose - wskazała palcem na jej pergamin Lily. - Napisałaś, że krew malakka stosuje się jako znieczulenie, tymczasem ona wypala skórę! A wyciąg z sadzonki bojara nie jest zbyt użyteczny...
- Rose? - zapytała rozbawiona Edith. - Co to jest "wiciguja"?
Wing spojrzała niezadowolona na swój zwój pergaminu.
- Dziewczyny, już jedenasta - stwierdziła Lily. - A ja muszę się jeszcze wyspać.
- Lily boi się, ze znów ominie fascynującą lekcję historii... - Edith puściła oko do Wing.
- Idźcie - westchnęła tamta. - Napiszę to wypracowanie od nowa.
Lily pokiwała głową ze zrezygnowaniem, a po chwili obie pomknęły w kierunku dormitorium.
Tak naprawdę wcale nie chciało jej się tego pisać. Pokój powoli pustoszał, a ona ozdabiała "e" w tytule "Zastosowania korzonków w medycynie". Włożyła ołówek do ust i lekko go przygryzła. Siedziała tak jeszcze przez chwilę bezmyślnie, ruszając nerwowo szczęką i obracając w drugiej dłoni pióro. Zaczynało ją już nużyć to czekanie.
Poczuła ciężar czyjejś dłoni na swoim ramieniu i gwałtownie otworzyła oczy. Nawet nie załapała momentu, w którym je przymknęła.
- Jak chcesz, mogę to za ciebie napisać, wiesz? Nie wyglądasz za dobrze - przenikliwe szare oczy wpatrywały się w nią z zatroskaniem, ale i lekkim rozbawieniem.
- Dzięki, Remus - odezwała się z wahaniem - Ale powinnam sama sobie dać radę...
No cóż, nawet sama nie była co do tego przekonana.
- Może chociaż dać ci moje, żebyś miała na czym się wspierać? - zaproponował, usilnie starając się, żeby jego głos nie brzmiał w ten typowy dla niego, ironiczno-pobłażliwy sposób.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła...
- Dużo byś zrobiła.
Rozłożyła ręce, poddając się.
- Tak, to prawda, ale i tak ci dziękuję.
Jedno zaklęcie przywołujące i praca leżała już tuż przed Rose. Podrapała się o nosie.
- Uh... jakie długie...?
Uniosła wzrok znad kartki - Remusa już nie było.
Ach, mężczyźni. Tak szybko znikają... najpierw jeden, potem drugi.
Odgarnęła czarne pasemka włosów za uszy i wzięła się za czytanie. Wypracowanie Remusa brzmiało jak poezja. Z niesmakiem spojrzała na swój kawałek pergaminu.
Po chwili tylko machnęła ręką - co ją to wszystko obchodzi? Ważne, żeby mieć takich sumiennych przyjaciół jak Remus - z zadowoleniem stwierdziła, że większość pracy ma za sobą.
Odchyliła do tyłu głowę, żeby rozluźnić ściągnięte mięśnie karku i ze zdziwieniem stwierdziła, że pokój kompletnie opustoszał. Zerknęła na zegarek i po cichu zaklęła. Było wpół do trzeciej.
- Zapomnieć się w nauce... - mruknęła, zbierając poszczególne książki i zwoje, mimo woli zerkając ostatni raz na dziurę w portrecie. Już miała odejść, gdy w przejściu w końcu pojawiła się wyczekiwana przez nią osoba. Daniel przez chwilę rozglądał się zdziwiony, po czym ruszył rozbawiony w jej kierunku.
- Cześć - mruknął, podchodząc bliżej i pomagając jej pozbierać rzeczy. - Nauka...? - spytał tylko troszeczkę złośliwym tonem.
- Nie - przygarnęła do siebie książki. - Właściwie to na ciebie czekałam. I... kompletnie się zagapiłam.
Podeszła bliżej, odkładając wszystko z powrotem na stół.
- Urządzamy imprezę na cześć twojej drużyny, a ciebie znowu nie ma - powiedziała powoli.
Złapał ją za podbródek i delikatnie uniósł.
- Rose, nie wszyscy lubimy takie rzeczy - uśmiechnął się rozbawiony, ale Rose odwróciła się do niego plecami.
- Czy tak, czy siak, powinieneś był mi powiedzieć.
- Hm, Rose? Czy ty musisz wszystko wiedzieć? - teraz był już naprawdę rozbawiony.
- Po prostu nie lubię tajemnic - zmarszczyła brwi. - To znaczy tylko tych, o których ja nie wiem - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła sie rozbrajająco. - A więc, gdzie byłeś...?
Pokręcił głową, a uśmiech powoli spełzł z jego twarzy.
- Gdzieś.
- Co robiłeś?
- Ważną rzecz.
- Aha.
Podeszła do niego wolnym krokiem i odchyliła mu do tyłu głowę. Wzdłuż linii szczęki biegła cienka, śniada blizna.
- A to już było?
Złapał ją za ręce.
- Rose, proszę, nie rób ze mnie bohatera.
Nie było.
- Skoro chcesz być taki tajemniczy...
- Nie próbuj na mnie tego spojrzenia!
- Ja nic...
- Oczywiście, że nic, panno Wing.
- Och, czy musisz znowu być taki ponury? - mruknęła, przewracając oczami i sięgając do jego twarzy. Lekko wcisnęła i przeciągnęła kciuk przez jego policzek, lekko unosząc w górę wargi.
- Naprawdę, Rose - mruknął, lekko odsuwając twarz. - Potrzeba trochę więcej, żebym się uśmiechnął.
Rose na chwilę zawahała się, po czym uniosła wzrok. Nie przestając patrzeć Danielowi głęboko w oczy, bardzo powoli wspięła się na palce i cały czas uważnie obserwowana przez chłopaka, zbliżyła się na tyle blisko, by złożyć na jego ustach lekki pocałunek.
Daniel nie dał jej się odsunąć. Oplatając ją szczelnie swoimi ramionami, dopilnował, by nie była w stanie wypowiedzieć ani jednego złośliwego słowa na temat jego szerokiego uśmiechu.
U szczytu schodów, nonszalancko oparta o framugę, stała jeszcze jedna osoba, przyglądając się z rozbawieniem rozgrywającej się scenie.
Syriusz Black uśmiechnął się pod nosem i wszedł do dormitorium, jak najciszej zamykając za sobą drzwi.


20 października, środa
- Czytałaś list od Dorcas? - zawołała Lily z łazienki, podczas gdy Rose była zajęta zakładaniem szkolnej szaty.
- Tak - odparła tamta. - Mamy pozdrowić nową i Jamesa, no i oczywiście ucałować Syriusza, ale to bezpośrednio do mnie - oznajmiła radosnym tonem.
Rose, radosnym tonem - ta, jasne.
- Taak, i tradycyjnie wyrazy miłości dla Remusa. Pisze, że tęskni za nim cholernie.
Lily wyjrzała za okno. Hogwarckie błonia były puste i takie spokojne... Lily wyobraziła sobie, że staje tam, obok jeziora i zanurza stopy w mokrej trawie...
Przez środek błoń przemknęła szybkim truchtem wysoka, zgrabna, dziewczęca postać.
- Oho...! - usłyszała głos Rose nad uchem.
Po paru minutach do dormitorium wbiegła Edith. Była na bosaka, stopy miała różowe od mrozu, a jednak uśmiechała się, siadając na łóżku.
Lily z niedowierzaniem pokręciła głową. Typowe. Ona dopiero o czymś pomyślała, a Edith już to robiła.
- Już gotowa...? - spytała zdziwiona Lily Rose, która ze skórzaną torbą na ramieniu zaciskała rękę na klamce.
- Powiedzmy, że... mam coś do zrobienia.
Niepewnie kiwnęła głową i wyszła.
Lily zmarszczyła swój piegowaty nosek.
Od kiedy to śniadanie wprawia w tak wielkie zażenowanie?


- Nigdy, przenigdy nie myślałam, że zniżę się do takiego poziomu - jęczała Rose, idąc przez korytarz szkolny w towarzystwie czterech poważnie ubawionych Huncwotów.
- Żeby z wami knuć...? - po raz setny tego ranka pokręciła głową.
- Ten jedyny raz - uśmiechnął się Remus. - Och, nie przejmuj się, Rose! I tak wszystko będzie na nas.
- Nie nasza wina, że masz takie dzikie myśli w głowie - wyjaśnił po prostu Syriusz i odruchowo zasłonił się przed ciosem, który, o dziwo, nie nastąpił.
- Zebraliśmy pieniądze...
- ... a liczy się efekt, co nie?
Razem z innymi uczniami wkroczyli do Wielkiej Sali i usiedli naprzeciwko Lily i Edith. Z uwagą obserwowali stół Ślizgonów, aż w końcu dopatrzyli się znajomej postaci o haczykowatym nosie i długich, tłustych, ciemnych włosach. Ktoś, kto pomyślał, że ich uśmiechy nie mogą być już szersze, poważnie zdziwiłby się w momencie, gdy jakiś pierwszak krzyknął:
- Sowy!
Nad uczniami błyskawicznie pojawiły się całe chmary sów, które dostarczając pocztę i domagając się nagród zanurkowały w stronę czterech stołów. James chwycił kopertę od rodziców i zniecierpliwiony wsunął ją sobie do kieszeni. Uparcie wpatrywał się w wolno jedzącego Smarka, który zdawał się nie przejmować zamieszaniem wokół siebie. Gdy prawie wszystkie sowy już odleciały, pojawiła się niespodziewanie jeszcze jedna, podlatując do Ślizgona i zrzucając mu na głowę list.
Huncwoci wyszczerzyli zęby, a zdziwiony i zarazem lekko przestraszony Snape sięgnął po swoją pocztę.
Jeszcze trochę.
W chwili, gdy jego palce dotknęły różowej koperty, ta od razu się otworzyła.
I wtedy stało się coś... dziwnego.
W górę wystrzeliły czerwone, pomarańczowe i wściekłożółte serpentyny, razem z chmarą serc, kwiatków i miniaturowych kotków, które zaraz po zetknięciu z ziemią rozsypywały się w różowy brokat, który zdążył już pokryć stół Ślizgonów solidną warstwą, szczególnie, że on też w wielkiej ilości wystrzelił z koperty.
To wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy i uczniowie nawet nie zdążyli mrugnąć okiem, gdy pachnący kwiatami pyłek złączył się w większe skupiska w siedmiu miejscach, po chwili materializując się w otyłe krasnoludki z zielonymi krawatami i przerzuconymi przez ramię różowymi, drobnymi kilofami.
Towarzyszył temu dźwięk opadających na stoły szczęk uczniów, którzy bez trudu zdążyli rozpoznać w tych krasnalach Ślizgonów, spośród których szczególnie wyróżniał się Malfoy z jasną czupryną, Regulus z podkrążonymi oczami i Bellatrix z włosami jak po wybuchu bomby atomowej, a wszyscy przebierając w powietrzu komicznie nogami. I gdy powoli czerwieniącej się przy stole nauczycielskim McGonaggal wydało się, że gorzej już być nie może, z ust tych niecodziennych kreatur wydobyły się cienkie, piskliwe głosiki:



My jesteśmy Ślizgoniutki
Hop-sa-sa, tra-la-la
Każdy głupi i brudniutki
Tra-la-la, bęc!




Przez sekundę w sali zapanowała cisza, a po chwili wszyscy aż podskoczyli na dźwięk wydobywającej się ze wszystkich stron muzyki orkiestry, stanowiącej świetny akompaniament do piosenki ślizgońskich krasnali. Oni tymczasem tylko ucieszyli się na widok "pomocy" i razem z orkiestrą, która grała już bardzo energicznie, zaśpiewali dalej:



Krew jest czysta, ciało brudne
Hop-sa-sa, tra-la-la
Po co mycie? Jest zbyt żmudne!
Tra-la-la, bęc!
Za grosz mózgu? Wybierz spryt!
Ho-sa-sa, tra-la-la
Po co prawda? Wciskaj kit!
TAKI JEST ŚLIZGONA BYT!!!




Po drugiej stronie sali uczniowie wybuchnęli śmiechem na widok zmaterializowanej z nie wiadomo skąd wystrzelających w powietrze kwiatków Śnieżki niepokojąco podobnej do Snape'a, którego zaskakująco niski baryton zmieszał się z piskliwymi głosami krasnoludków.



My jesteśmy Ślizgoniutki
Hop-sa-sa, tra-la-la
Każdy włos u nas tłuściutki
Hop-sa-sa, tra-la-la
Z mydłem jest nasz byt króciutki
Hop-sa-sa, tra-la-la
KAŻDY SMAREK JEST BRUDNIOTKI
Tra-la-la,





Muzyka ucichła, wszyscy zamarli, a Ślizgoni-krasnale i Snape-Śnieżka ryknęli:



BĘC!





Jak na znak każda postać wybuchła, zamieniając się w małe sztuczne ognie, serpentyny, pachnący pyłek, kwiatki, serduszka i wszystko to, co Ślizgoni lubią najbardziej, a spadając tuż przed czerwonym na twarzy Severusem połączyło się w różowy, lekki, niezididentyfikowany obiekt, przypominający kilof czy młoteczek, z dołączoną obok karteczką:
"Dla najprzyjemniej pachnącego górnika i najlepiej ubranego Gada, a także dla Naszego Kochanego Smarka, Zawsze W Sercach Namber Łan -
Anonimowi wielbiciele"
Przez chwilę na sali panowała cisza, a potem Gryfoni podnieśli się jak jeden mąż i wznieśli grupowy toast, wiwatując, bijąc oklaski, wołając "bis" i gwiżdżąc. Rose nieznacznie szturchnęła Syriusza.
- I co? - zapytał, uśmiechając się po huncwocku i pochylając się w stronę drobnej dziewczyny.
- Te rymy - mruknęła. - Są beznadziejne! Miały być inne...
- Wiem, wiem, Rose - powiedział, kątem oka obserwując stół nauczycielski. - Ale chodziło o to, żeby były jak najgłupsze... wtedy dowcip lepiej wychodzi. Rozumiesz?
Przytaknęła. Kątem oka zauważyła wściekłego Severusa, wychodzącego wściekle z sali w towarzystwie frunącego tuż za nim młotka. Zachichotała, po czym przybrała szybko oburzony grymas, widząc, że McGonaggal wstała już od stołu i wyraźnie zmierzała w kierunku Huncwotów.
- O idzie - mruknął Syriusz, i razem z Jamesem, Remusem i Peterem, stanęli na baczność, z rozbrajającymi uśmiechami i solidną dawką pozytywnej energii, jedyną bronią przeciwko rozwścieczonej McGonaggal.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz