Rozdział 14 - Koniec taryfy ulgowej!


Gryfoni wracali z Hosmeage bardzo zadowoleni. W sumie co się im dziwić? Wszyscy wiedzą, że Gryfoni to grupa pijaków i narkomanów, a w Pokoju Wspólnym szykowała się tego dnia impreza. Oczywiście wielka pani prefekt też musiała się też pojawić (i niech nam zresztą żyje na wieki), a wtrącając jak zwykle swoje trzy grosze, zarządziła, że impreza nie ma szans przeciągnąć się do białego rana.
Podobno jest za nich odpowiedzialna, a nauka jest najważniejsza.
Takie tam matczyne bzdety.
- Zgoda? - upewniła się, obdarzając nieufnym spojrzeniem Huncwotów.
- Zgoda - odparła cała czwórka, krzyżując za plecami palce.
- Edith? - zawahała się jeszcze, jej zresztą nie dowierzając już najbardziej.
- CO? - wrzasnęła tamta, wskazując ręką uszy. - LILY, NIE SŁYSZĘ CIĘ! - krzyknęła, czym prędzej opuszczając pomieszczenie.
Typowo pathowe zachowanie - nie zgadasz się: wyjdź.
Przyjęcie, oficjalnie z okazji urodzin siódmoklasitki Melanie Hupil, nie zostało uczczone nawet tortem, gdy dziewczyna tylko ziewnęła przy próbie złożenia jej przez Syriusza życzeń.
- Daj spokój, urodziny są tu najmniej ważne. A wy wszyscy nie udawajcie, że tego nie wiecie.
Syriusz i reszta uśmiechnęli się szeroko, a Melanie, gdy tylko przyszło co do czego, z wdzięcznością przyjęła ogromną butelkę szampana.


Lily mogła się zastanawiać, gdzie podziała się jej najlepsza przyjaciółka, gdy Rose z własnej woli i bez namawiania włożyła odsłaniającą ramiona sukienkę, ale rzeczy wróciły z powrotem do normy, gdy u ich drzwi pojawił się Syriusz.
- Witam panie! - zaczął od progu, i w swojej głupocie przeciągle zagwizdał. W dziewczęcej sukience czy nie, Rose okazała się nadal być sobą i chwyciwszy najbliższy przedmiot, jaki miała pod ręką, cisnęła nim w kierunku drzwi. Syriusz przybrał przestraszoną minę i zrobił gwałtownym unik, którego wynikiem był zatrważający cios pustą butelką, jaki Remus otrzymał w sam środek czoła.
- Niezłe, młoda - pokiwał głową James i uniósł butelkę spod stóp rozcierającego czoło Remusa. - Nie myślałaś nigdy, żeby grać w quidditcha?
- Myślała o boksie - wyjaśniła szybko Edith. - Ale ona bije tylko w obronie swojego IQ.
- Ależ dziękuję - mruknął przez zaciśnięte zęby Remus.
- Och, nie chowaj urazy, Lupin - rzucia Rose, udając skruchę. - Miało być w tamtego... Ale na Blacka zawsze coś się znajdzie - powiedziała, a podążający za ruchem jej reki przestraszony syriuszowy wzrok napotkał niepokojący widok drugiej butelki, tym razem szklanej.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - powiedział, siadając na skraju łóżka Edith, mimowolnie jak najdalej od Wing. - Normalnie dziewczyny lubią, jak się na nie gwiżdże...
Lily zakrztusiła się przełykanym właśnie ciastkiem i nawet James musiał się głupawo uśmiechnąć.
- Widzę, że naprawdę wiele wiesz o kobietach, Black - rzuciła Edith niezrażonym tonem.
- Jasne - prychnęła Rose. - Prawdziwy z niego ekspert.
James roześmiał się, słysząc jej ironiczny ton, po czym z jeszcze szerszym uśmiechem rozsiadł się na evansowym posłaniu.
- Co tam, Lily? To dla mnie się tak ładnie ubrałaś? - powiedział i udał, że się przysuwa.
Zamaszyście pokiwała głową.
- Oczywiście, że tak - oznajmiła radośnie. - Ale poczekaj tylko, jak zobaczysz dodatki.
Wolną ręką sięgnęła w stronę szafki nocnej, unosząc z niej wspomnianą już szklaną butelkę.
James przełknął powoli ślinę i wstał, posłusznie oddalając się od jej łóżka.
- Moje drogie panie - mruknęła zadowolona Rose. - Chyba znalazłyśmy złoty środek.


Mimo przytaczanych co chwila w rozmowie szklanych narzędzi bojowych, rozmowa przeciągnęła się przez pełną godzinę, która upłynęła im na wysłuchiwaniu kolejnych opowiadań Edith z niekończącej się serii nie-obędziesz-się-bez-tego, cuchnących narcyzmem tekstów Syriusza typu "Nikt nigdy nie wkręci Blacka" i serii zakrawających pod poezję tekstów na podryw Jamesa. Wysłuchawszy wywodu na temat "Jaki to ja Black jestem od dziecka sprytny, że nikt by mnie w życiu nie otruł" Potter zdał sobie sprawę z tego, że z powodu pewnej "kłótni" zapomniał z Hogsmeade czegoś tak niewyobrażalnie ważnego, że Bóg mu świadkiem, nawet ten światowej sławy pijak Dumbledore by się bez tego na imprezie nie obszedł. Jasna sprawa, wcale mu o to nie chodziło, no bo przecież nie ma wody, jaką by ten stary alkoholik nie zamienił na whisky, a póki jest whisky, to mu niczego więcej do szczęścia nie potrzeba. James Potter miał plan, by wplątać się w poważne, ale zupełnie tego warte kłopoty.


- Od kiedy to jazz znów jest modny? - zastanowiła się na głos Alicja, korzystając z przerwy między piosenkami, bo nie było osoby, która mogłaby przekrzyczeć szalone wrzaski solistki. Edith zachichotała cicho, a Lily przygotowała się do kolejnego utworu, wciskając palce głęboko w uszy.
Odeszły jak najdalej od tłumu tańczących Gryfonów, opierając się z ulgą o parapet szerokiego okna.
- Kto wybierał tę cholerną muzykę? - warknęła Rose, zatykając nos i wydmuchując powietrze do ust, starając się w jakiś sposób pobudzić do działania swoje zmordowane uszy.
- To nie podziała - powiedziała współczującym tonem Alicja, kładąc jej rękę na ramieniu.
- Gdzie są moje bębenki? - jęknęła Wing.
- Po prostu się przestraszyły - wyjaśniła dobrotliwie Houckson. - Wrócą, kiedy ktoś uciszy te pseudomuzyczne fantazje Pottera.
- Idę zobaczyć, co da się zrobić - rzuciła Edith, po czym machnęła im ręką szybko zniknęła w tłumie.
- A więc jest co liczyć na jakiekolwiek tańczenie - westchnęła Alicja, i odruchowo przejechała ręką po włosach. - Tylko gdzie twój Romeo, Rose?
- A twój? - odcięła Wing. - Gdzie jest twój Romeo?
Alicja roześmiała się w swój czarujący, radosny sposób, a z gramofonu stojącego w kącie sali popłynęła spokojna muzyka, oczywisty dowód na to, że Edith zwolniła ze stanowiska złośliwego muzycznie Jamesa. Ktoś pociągnął Alicję za rękę na środek sali, ale zdążyła jeszcze odwrócić się i dać przyjaciółkom do zrozumienia, że oto jej Romeo jest właśnie tam, gdzie być powinien.
Rose zdziwiona spojrzała na Lily.
- Czy on to słyszał?
- On? Wątpię - pokręciła głową. - Inaczej nie prosiłby jej do tańca.
Zerknęła jeszcze raz na tańczącą parę, na uroczo uśmiechniętą Alicję i wyraźnie starającego się ją rozbawić Franka, ale ktoś zasłonił jej widok. Ktoś, kto, jak by to wydedukował mistrz analizy geniusz dedukcji Wilhelm z Baskerville, kto z grzebieniem ma na pieńku, a zamiast szamponu używa bomby azotowej.
Ach! Jakiś ten skromny franciszkanin spostrzegawczy!
- Można prosić? - zapytał James, prześmiewczo wyciągając w kierunku Lily dłoń.
Prychnęła.
- Gdyby nie to, że nieprzyzwoicie jest odmawiać, to...
James przewrócił tylko oczami i nie dał jej dokończyć, ciągając ją za rękę na środek sali. Z pełnym boleści westchnieniem pozwoliła mu się objąć w pasie.
- Wiesz, że bardzo ładnie ci w błękitnym? - powiedział, jak to przystoi poważnemu mężczyźnie.
Przewróciła oczami.
- W twoim towarzystwie dochodzę do wniosku, że we wszystkim mi ładnie - rzuciła kapryśnie.
Tymczasem Rose opadła na zupełnie wolny parapet, ale i jej nie było dane.
- Tak sobie myślałem i doszedłem do wniosku, że może mnie nie zabijesz - zaczął nieśmiało Syriusz, pojawiając się tuż obok.
- Black - powiedziała kwaśno.
- Coś ci powiem... - oznajmił, nie kryjąc, że oczekuje od niej pełnego zainteresowania.
Rose zniżyła głos do teatralnego szeptu:
- Gdy byłem mały, mama lała mnie bez przerwy patelnią, ale nie odbiło mi się to na mózgu, prawda?
- Och, nie bądź złośliwa... - mruknął niezadowolony. - O co ci chodzi? Ja jestem zawsze taki pomocny...
- Aha - pokiwała z ironią głową, odchylając się na łokciach do tyłu. - Na przykład wtedy, gdy nie wiedziałam, gdzie jest Oumen i zastałam cię śpiącego na kanapie.
- Liczą się chęci! - powiedział.
- I tu się mylisz! - zaakcentowała. - Liczy się efekt.
Syriusz również oparł się o parapet i przez chwilę oboje odchylali do tyłu głowy, obserwując gwiazdy do góry nogami (no bo jak to mówi Syriusz, przecież to do cholery nie ma różnicy), aż wreszcie Rose odezwała się:
- No... to co chciałeś mi powiedzieć?
- A jednak! - uśmiechnął się, zadowolony. - Ciekawość!
Pokręciła ze zniecierpliwieniem głową.
- To powiesz mi czy nie?
Przez chwilę chciał jej się odciąć, ale zmienił zdanie.
- Pamiętasz ten kawał ze Smarkiem-górnikiem? - zapytał.
Udała, za się zastanawia.
- Ten kawał, przez który jestem skazana na przebywanie z tobą o parę godzin więcej?
- Tak, właśnie ten, któremu zawdzięczasz przyjemność przebywania dłużej w moim towarzystwie.
Machnęła ręką.
- Jak zwał tak zwał. I?
- Iii... - zmrużył oczy. - Pamiętasz ideę plakatu?
- Zemszczenie się za Lily? - zdziwiła się.
- Nie, nie to! - pokręcił głową. - Tak formalnie, na co był ten plakat?
Zastanowiła się.
- Zebranie pieniędzy dla Smarka, żeby... - nagle uśmiechnęła się szeroko. - Chyba nie chcesz powiedzieć, że?!
- No właśnie - uśmiechnął się tak, jak to każdy przystojny łobuz potrafi. - Co nieco osób wrzuciło co nieco... i mamy 14 galeonów!
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Żartujesz? Aż tyle?!
Pokiwał zadowolony głową.
- Zebraliśmy dla niego pieniądze. Jesteśmy dobrzy.
- Póki co jesteście nieudacznikami - skwitowała. - Macie tylko dobre chęci.
Zmrużył oczy i spojrzał na nią z niemym pytaniem.
- On nic z tego nie ma - wyjaśniła. - A liczy się efekt.
Na ustach Syriusza pojawił się szeroki, dziecięcy uśmiech.
- Prezent...?
- To jego kasa, prawda?
Zamyślił się.
- Gdybym tylko miał pomysł - wymruczał.
- Ja mam - oznajmia obojętnie.
- Rose? - zdziwił się, ale w jego oczach malował się już tylko podziw.
Bez słowa pociągnął ją za rękę w kierunku kanap i zdziwionej reszty Huncwotów.
- Rose... sami nie uwierzycie - oznajmił od razu.
Wszyscy zainteresowani nachylili się i przez parę minut słuchali, co ta porządna, poważna i dojrzała uczennica ma im do powiedzenia. Z każdą sekundą uśmiechy na ich twarzach stawały się coraz szersze. Gdy Rose skończyła, "szok" był za słabym określeniem, by opisać odczucia Huncwotów.
- Jesteś po prostu okrutna, Rose - stwierdził wesoło Remus.




Po północy Lily kategorycznie zakazała młodszym uczniom udziału w zabawie, na co tamci odpowiedzieli tak, jak to mądre i bezsilne osoby potrafią: serią narzekań, tupania i gróźb bez pokrycia. Ale pani prefekt była nieugięta nawet wobec najsłodszych stworzonek boskich - i w końcu musieli pójść do łóżek.
- Gadasz głupoty, Lily - stwierdziła Edith. - Oni mają po trzynaście lat!
Evans tylko wzruszyła ramionami i spojrzała na towarzystwo, które zaczynało być coraz bardziej "wesołe". Nie wiadomo kiedy na stołach pojawiły się butelki pełne Ognistej i tym bardziej nie wiadomo, kiedy pojawiły się butelki puste. Jak to przewidziała Edith, impreza wcale nie zakończyła się o porze moralnie stosownej. O porze stosownej to ona się właściwie dopiero rozpoczęła.
Lily, którą niespełnione ambicje odesłały do dormitorium z zamiarem podcięcia sobie żył, zmuszona była wyjść, słysząc nagle swoje imię.
Gdy spojrzała na to, co działo się w pokoju wspólnym, omal nie zemdlała.
Lekko wstawiony Syriusz stał na środku pokoju wyjąc pod niebosa "Kocham Liiiily Evaaaaans", a śpiewak był z niego taki, jak z koziej dupy trąba. Lily cudem opanowała mdłości i szybko zbiegła po schodach, byleby tylko go powstrzymać.
Zatrzymała się jednak w połowie drogi, nie do końca pewna, czy chce się właściwie do niego zbliżyć.
- Co się dzieje? - rzuciła krzywo w stronę Remusa.
- Upił się i mówi, co czuje! - wyjaśniła dobrotliwie Edith, a wszyscy potakiwali jej głowami. Lily wyobraziła sobie w duchu, jak ściera ten złośliwy uśmieszek z jej ust.
O tak! Kto poleje kisiel?
Syriusz dojrzał Evans i zaczął, potykając się, zmierzać w jej kierunku. Widząc jego pewne, stanowcze kroki, Lily puknęła się dłonią w czoło.
- On się nie upił - syknęła. - Ktoś go nafaszerował eliksirem miłosnym!
Stojące niedaleko osoby podchwyciły tę myśl i przekazały ją dalej. Przez salę przeszło jedno wielkie "och!", a serca wszystkich fanek Syriusza z powrotem napełniły się stabilną nadzieją.
Evans z kolei z przerażeniem zdała sobie sprawę z tego, że Syriusz niebezpiecznie się przybliżał, podczas gdy honor, duma i niewinność zdawały się raczej ją opuszczać.
- Lily! - Syriusz wyciągnął do niej ręce. - Jesteś taka piękna!
Cofnęła się i skierowała się powoli w kierunku dormitorium Huncwotów.
- Co ona robi? - szepnęła Rose.
- Myślę, że chce go zatrzasnąć we własnym pokoju... - odparła rozbawiona Edith. Lily właśnie zniknęła za drzwiami, ciągnąc za sobą zakochanego Syriusza. Po minucie wyskoczyła z niego i wycelowała w zamek różdżką. Z pokoju dobieg wesoły okrzyk:
- Dostałem całusa od Evans!
- Pocałowałaś go? - wyszeptała zdegustowana Wing, ale Lily jej już nie słyszała. Wodziła wściekłym spojrzeniem po sali.
- Kto - zapytała, dysząc. - Kto jest odpowiedzialny za... Za tamto? - wskazała ręką wejście do chłopięcego dormitorium.
I nagle to zobaczyła: wesołego, skręcającego się ze śmiechu Gryfona, który powinien być raczej wkurzony. Rozpychanego przez samozadowolenie pół-móżdżka. Diabła w chłopięcym przebraniu.
- POTTER! - zagrzmiała a jej głos zawibrował w powietrzu jak klątwa. - POTTER, TY ROGATY KRETYNIE!
Ruszyła wściekle w jego kierunku, a on, w końcu zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, rozejrzał się szybko w poszukiwaniu wyjść ewakuacyjnych.
- Lily, kochanie - uśmiechnął się zniewalająco. - To był tylko taki mały żarcik, o taki tylko, tyci-tyci - pokazał na palcach.
"Kochanie" przeważyło. Ruda rzuciła się w jego kierunku z rządzą mordu w oczach, a mu, pełnemu dumy i siły samcowi pozostało nic innego, jak tylko uciekać w panicznym strachu.
- KONIEC TARYFY ULGOWEJ! - wrzeszczała wściekła Lily, biegnąc za nim z zamiarem unicestwienia. - TO TWÓJ KONIEC!
Zdesperowany Rogacz złapał w końcu się ostatniej szansy, a dokładniej Rose, kryjąc za jej drobną osobą swoje przewyższające ją o głowę ciało.
- Rose! - szepnął przerażony.
- Nie dożyjesz nawet swojego końca, Potter - szepnęła tamta słodkim tonem.
Cóż miał zrobić?
Puścił się pędem do dormitorium, tak szybko, jak tylko go nogi poniosły.
Lily ochłonęła nieco, spojrzała się na resztę Gryfonów i oznajmiła po prostu:
- Koniec imprezy.
Towarzyszył temu jęk niezadowolonych uczniów, ale nikt nie odważył się kłócić ze świrem w jej oczach.
Taki był koniec imprezy i zgody James-Lily. Zaczęła się wojna Potter-Evans.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz