Rozdział 13 - Daniel


Daniel Oumen nigdy nie mówił zbyt długo o sobie, i dlatego nikt nie wiedział o nim właściwie zbyt wiele. Jego optymizm, śmiech i otwartość zapełniały zawsze tą pustą przestrzeń, powstrzymując jego przyjaciół od zadawania zbyt wielu pytań.
Szybko przyzwyczaił się do ukrywania pewnych aspektów swojej osobowości. I wcale nie stronił od ludzi. Nie, wręcz przeciwnie, to właśnie jego wrodzona towarzyskość stanowiła najlepszy kamuflaż. Stwarzał wrażenie wesołego, zawsze skłonnego do przyjaznych narzekań chłopca i rzeczywiście taki był, kiedy tylko zagłębiał się w świat, w którym miał 17 lat i egzaminy za jedyny problem. A potem przychodziła jedna, szybka myśl i wszystko to pryskało, a zostawała świadomość, że jest tylko marnym aktorem. Pojawiał się smutek, który Daniel nauczył się maskować bez trudu.
Jak teraz. Teraz gonił dziewczynę, beztroski na pierwszy rzut oka, a w głębi duszy pełen wyrzutów sumienia. Wiedziała o nim więcej niż ktokolwiek inny. Dostrzegał spojrzenia, jakimi go obrzuca za każdym razem, gdy z jego ust wychodziło kłamstwo.
Nic nie mówiła. Nie okazywała mu z wyższością, że jej nie nabierze. Ale to było prawda. Rose nie dało się nabrać. Jej mądre oczy, które wychwytywały każde jego nerwowe drgnięcie, tik i zawahanie, sprawiały, że miał jej ochotę wyznać wszystko.
To, że kiedyś jego życie było udane. Matka zajmowała wysokie stanowisko w ministerstwie, a ojciec był aurorem. Żyli skromnie, bez luksusów, otoczeni tak bardzo pogardzaną przez niektórych normalnością, o której Daniel mógł teraz tylko marzyć. Miał młodsze rodzeństwo: o dwanaście lat młodszą siostrzyczkę Sophie i o czternaście lat młodszych bliźniaków - Bobby'ego i Tommy'ego.
Gdy miał czternaście lat, jego ojciec zaangażował się w jakąś bardzo głośną sprawę. Morderstwo, zaklęcia niewybaczalne, znany czarodziej. Wyjechał na jakiś czas. Dostawali od niego listy przez miesiąc, a potem przyszedł ten najdziwniejszy: krótki, na wyrwanej z notatnika kartce papieru i jakiś inny od wszystkich.
Między szybko zakreślonymi linijkami można było wyczytać zapał, dziwną pasję, którą ojciec Daniela nigdy nie łączył z pracą.
Kolejny dzień miał zapaść głęboko w jego pamięć. Ósmy maja - jego urodziny - przystrojony pokój i niepocieszone miny rodzeństwa. Tort, którego nikt nie chce zacząć przed przyjazdem taty. Powoli ogarniający go zawód. Matka, która przechodzi samą siebie, starając się rozśmieszyć marudnych bliźniaków.
Dzwonek do drzwi. Billy, Tommy i Sophie niemal podskakują na swoich miejscach, a matka uśmiecha się szeroko i mówi do niego:
- Mówiłam ci. Widzisz - kto ma zawsze rację?
Powoli wstaje. Jest ubrana w ciemnofioletową garsonkę. Szybkim krokiem podchodzi do drzwi. Przed przedsionkiem nieco niespokojnie zwalnia, poprawia kok i przywołuje na twarz szeroki uśmiech. Otwiera drzwi.
- Jak zwykle spó...
Potem były już tylko krzyki i płacz. I wszechogarniający smutek. Daniel już nigdy nie był w stanie spojrzeć w twarz przyjaciela swojego ojca, który pośród pełnej współczucia przemowy wymienił trzy słowa, które miały na zawsze odmienić ich życie: zamordowany, Śmierciożercy, poświęcenie.
Słysząc to ostatnie, matka niemal trzasnęła mu przed oczami drzwiami. Chwała, szacunek, poświęcenie - nic ich to nigdy nie obchodziło. Dom i rodzina, to zawsze były wartości, jakie przedkładał nad inne ojciec.
Daniel skończył 15 lat.
Cisza, jaka zapadła po wyjściu aurora, miała trwać tygodnie.
Z każdym dniem było tylko gorzej.
Matka nie oparła się nadchodzącej chorobie. Powoli, z każdym nadchodzącym dniem, pozbywała się kolejnych pamiątek, tracąc siły, by wyjść do pracy, pobawić się z bliźniakami, a w końcu w ogóle wstać z łóżka. Szybko przestała być podporą, jakiej potrzebowały jej dzieci.
Daniel rzucił szkołę, gdy po raz pierwszy zatrzasnęła drzwi swojej sypialni. Rzucił się w wir pracy, możliwie jak najcięższej, czyli najlepiej opłacanej i najbardziej zajmującej jego myśli.
Stopniowo, wraz z kolejnymi tomami książek, które studiował, by nadążyć za spędzającymi czas w szkole rówieśnikami, zaczął pojmować znaczenie słowa poświęcenie, którym tak zawsze pogardzał. Teraz miał tylko jedno marzenie, a było nim zostanie aurorem.
Myśl, że kiedyś będzie mógł znów coś znaczyć - to jedno utrzymywało go przy duchu. Patrzył na swoje młodsze rodzeństwo i wierzył, że może coś zmienić, zapewnić im lepszą przyszłość.
Pamiętał dzień, w którym zdawał egzamin. Niby tak samo młody, jak jego dawni przyjaciele, z którymi siedział w sali egzaminacyjnej.
Wtedy był już tylko cieniem człowieka. Oczy miał podkrążone od wiecznie nieprzespanych nocy, a usta były już na stałe ściągnięte w wymagający, zdeterminowany grymas.
Pamiętał, uczucie pustki, z jaką opuścił salę. Wiedział, że to była jego ostatnia szansa. Arkusze, które oddał, były całe pokreślone i zamazane. Każde słowo poprawiał po kilka razy. Wszystko miało być perfekcyjne, bez zarzutu.
Nic dziwnego, że dostał prawie same Wybitne.
Szkolenie na aurora było tym wszystkim, co sobie wyobrażał. Nowym życiem. Nauczył się znów uśmiechać, wreszcie robił to, czego pragnął. Więcej zarabiał, spał, miał czas dla rodzeństwa i pieniądze na leczenie mamy. Jego wielki wkład i zaangażowanie owocowały zaskakująco szybko. Równa, uczciwa rywalizacja pchała go coraz wyżej, szczebel po szczeblu, a to wszystko w szalonym tempie, które tylko osoba tak doświadczona przez życie jak on mogłaby nie uznać za zawrotne.
Ale Daniel znał tempo, w jakim rzeczy przemijają.
I wtedy zaproponowano mu tą misję, tak łatwą, a zarazem tak ważną. Nie wybrano go jedynie ze względu na zdolności.
- To twoja nagroda, Daniel - powiedziano mu.
Nikt nie zaprzeczył, gdy jeden z jego przyjaciół stwierdził, że naprawdę na to zasługiwał.
Żyjąc w Hogwarcie Daniel odrabiał stracony czas.


Rose roześmiała się. Daniel rozejrzał się z zakłopotaniem. Gdzie się podziała?
Podmuch jesiennego wiatru nie zdołał oderwać go od rozmyślań.
Skup się na teraźniejszości.
Zrobił krok do przodu i rozejrzał się. Gdzie ona jest?
Ważne jest t e r a z. Pomyśl o sobie. Pomyśl o dziewczynie.
Zrobił kolejny krok i zobaczył skrawek szaty wystający zza pnia najbliższego drzewa
Podszedł jak najciszej w kierunku olbrzymiego dębu i zobaczył Rose, wychylającą się w drugą stronę, najwyraźniej szukając go wzrokiem. Bezszelestnie znalazł się tuż obok.
- Tu jestem - powiedział, kładąc dłonie na pniu po obu stronach głowy Rose.
O dziwo, nie próbował uciec. Była zaskakująco spokojna.
- Tu jesteś - powtórzyła z uśmiechem.
Coś w niej intrygowało go od początku. Co powstrzymywało go od prawdziwego szczęścia?
Nic. Wystarczy sięgnąć.
Przed oczami stanął mu jeden z jego przyjaciół. Ten, który znał go dobrze przed śmiercią ojca, więc jako jedyny był w stanie pojąć ogrom przemiany, jaka zaszła w Danielu. Pamiętał jego mocny uścisk i pełne ciepła słowa wyszeptane na ucho.
Żyj tak...
- Za chwilę pocałuję największą miłość Syriusza Blacka - powiedział bardzo poważnym tonem, choć jego usta ułożone były w radosnym i beztroskim grymasie.
... jak normalny siedemnastoletni chłopak.
- Naprawdę pocałujesz Blacka? - roześmiała się, udając oburzoną.
Pokręcił z niedowierzaniem głową. Rose uśmiechnęła się szeroko.
Powoli zbliżył twarz do jej twarzy. Była radosna, ale w jej uśmiechu było coś psotliwego. Co knuła?
Gdy już prawie miał ją pocałować, w ostatnim momencie przykucnęła i uciekła spomiędzy jego ramion.
Nadal opierał się na pniu rękoma, z nieodgadnionym uśmiechem na twarzy. W końcu obrócił głowę w prawo i spojrzał się na dziewczynę. Stała z rękoma wciśniętymi w kieszenie, szerokim uśmiechem i iskrzącymi się oczami.
- Rose... - powiedział takim tonem, jakby śmiał się z siebie samego, a zarazem ją o coś błagał.
Jest taka młoda, w niemożliwie uroczy sposób.
Rose zmarszczyła brwi, dziwiąc się jego zasępieniu.
Przez chwilę stał w miejscu, próbując zachować powagę. 
Teraz nie ma czasu na rozmyślania.
Kiedyś powie jej prawdę. Ale zanim to zrobi, zmarnuje tutaj wiele tak bardzo cennego czasu.
Czasu, który powinien zmarnować, kiedy naprawdę miał 17 lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz