Rozdział 11 - Okruszki


15 października

Piątki mają to do siebie, że, choć rozpoczynane serią ciężkich przekleństw i jeszcze cięższych uderzeń o molestujący bębenki budzik, kończą się lenistwem, obżarstwem i bywa, że pijaństwem, tak wyczekiwanym po pięciu wieczorach pozbawionych tych potrzebnych do życia przyjemności.
Ten piątek nie był od tej reguły wyjątkiem. Kiedy wszyscy uczniowie ułożyli się już wygodnie na kanapach, fotelach i łóżkach, zostały już tylko dwie smutne osoby, którym dane było co innego:
Lochy, śmieci i tępa gadka-szmatka Filcha.
- Macie przepisać wszystkie te materiały, równiutko i bez kleksów. Wrócę tu za dwie godziny i wszystko sprawdzę.
- Jak? - mruknął cicho Frank. - Przecież nie umie pan czytać.
Alicja parsknęła śmiechem i zakryła sobie szybko usta.
- Co powiedziałeś? - warknął woźny.
- Ja? - zdziwił się Frank. - "Przez ten kurz będę kichać".
Alicja wepchnęła sobie pięść do ust, starając się nie śmiać się zbytnio z tej nadto radosnej reakcji Filcha.
- Jakby mnie to obchodziło - rzucił z satysfakcją. - Oddawać różdżki!
Frank wyciągnął do przodu lipną różdżkę i Alicja poszła za jego przykładem. Czy wszystkie dorosłe osoby w Hogwarcie są jakoś opóźnione rozwojowo czy co? W jaki sposób nikt nie odkrył jeszcze tego kitu, który uczniowie wciskają im na szlabanach każdego dnia?
- Mam dla niego niespodziankę - oznajmił Frank, gdy woźny wyszedł.
- Ach tak? - Alicja usiadła na ziemi, oparła głowę o ścianę i przymknęła oczy. Machnęła różdżką w stronę swojego pliku kartek, które posłusznie zaczęły same się przepisywać.
- Oczywiście - Frank uśmiechnął się szeroko. - Moja lipna różdżka dźga w oko każdego, kto próbuje jej użyć.
Alicja otworzyła oczy i roześmiała się.
- O ile te plotki o jego dociekliwości i próbach magicznych sztuczek są prawdziwe - mruknęła. - To możemy się spodziewać poważnych uszczerbków na jego zdrowiu... ty złośliwcu.
Frank wzruszył ramionami, nadal obserwując ją z góry.
- Twój stos - mruknęła po chwili, a chłopak podszedł do dokumentów.
- Karthago - westchnął, a kartki natychmiast zaczęły się przepisywać. Po pięciu minutach usiadł naprzeciwko Alicji.
Spojrzała przez okno, a potem znowu na niego.
- Co tym razem? Karty?
Bez słowa wyciągnął z kieszeni talię i rzuciwszy jakiś głupawy żart o rozbieranym pokerze rozpoczął tasowanie.


- Dokąd idziesz? - zapytała Lily, gdy Rose wychodziła z dormitorium.
- Przejść się - odpowiedziała Wing z uśmiechem. - Nogi mnie bolą od tego leżenia. Idziesz ze mną?
Evans westchnęła.
- Nie dzisiaj - rzuciła. - Mam mnóstwo pracy na poniedziałek.
- Dziś piątek - powiedziała powoli Rose, zupełnie, jakby tłumaczyła coś dwulatkowi. Evans uśmiechnęła się, ale pokręciła głową. - No dobra - poddała się Rose. - Wrócę pewnie za pół godziny. Albo później... - ziewnęła przeciągle. - Sama nie wiem.
Ruszyła w kierunku wyjścia.
- Jesteś wrakiem człowieka - rzuciła jeszcze przez ramię, zanim zniknęła pod portretem Grubej Damy.


Rose była mistrzynią zagadek. Bez problemu docierała do sedna każdego sekretu, układała w całość coś, co dla innych było tylko zbieraniną wymieszanych ze sobą informacji.
Nie dało się jej oszukać, bo rozpoznawanie, kiedy ludzie kłamią, przychodziło jej bez problemu. Wychowała się wśród kłamstwa, codziennie z nim obcowała. Na tle członków jej rodziny kłamiący uczniowie wypadali jak nędzni amatorzy.
Logika była głównym pryzmatem, przez który obserwowała świat i może dlatego tak bardzo denerwowały ją jej nieliczne irracjonalne zachowania.
Spacerując niekończącymi się korytarzami Hogwartu, myślała o swoich pierwszych przechadzkach wśród tych murów. O zarozumiałej jedenastolatce z wiecznie zadartym nosem, do której mimowolnie garnęły inne dziewczynki o słabych charakterach, zauroczone charyzmą, jaką cechowała się jeszcze w dzieciństwie Rose. I w pewnym momencie, wśród tych wszystkich otaczających ją koleżanek, na które nawet nie zwracała przecież uwagi, Rose dostrzegła Lily.
Lily była jedną z tych dziewczyn, których na pierwszy rzut oka największą zaletą jest po prostu to, że są miłe. Ale była w niej odrobina sympatycznej uszczypliwości, która spodobała się Rose. Szybko odkryła, że Evans nie jest tylko nieśmiałą, nudną uczennicą.
Rose dała jej pewność siebie, a Lily spróbowała ją utemperować.
Umiechnęła się pod nosem i uniosła wzrok. Natychmiast przystanęła w miejscu.
Zupełnie nie zauważyła, jak zawędrowała pod gabinet dyrektora. Utkwiła wzrok w posągu. Jakie może być hasło? Czekoladowe pieguski? Zupełnie nie zastanawiając się, co robi, wymamrotała to na głos.
- Nie? - mruknęła zawiedziona. - To może... cytrynowe landrynki? Nie pasuje? A kwaśne cytrusy? Pikantne fasolki? - zmarszczyła niezadowolona brwi. - No dalej, ty stary obżartuchu. Cukierki malinowe? Ciastka rabarbarowe?
Pomnik drgnął, po czym zaczął się obracać. Rose otworzyła szerzej oczy. No dobra, no to co teraz?
- Ja to mam w sobie pierwiastek idioty - wymamrotała pod nosem.
Rozejrzała się szybko w poszukiwaniu najbliższej drogi ucieczki, gdy zobaczyła cień schodzącej po schodach osoby.
A więc to nie ona uruchomiła posąg... Kamień z serca.
Choć z drugiej strony - ciastka rabarbarowe tak pasowały do Dumbledore'a... Z łatwością mogła go sobie wyobrazić, siedzącego w fotelu, ze stopami opartymi o biurko i puszką ciastek pod pachą, plotkującego z portretami dyrektorów i rzucającego okruszkami w ten Fineasa Nigellusa Blacka. Poza tym, jak to kiedyś stwierdził James, rabarbar to ten rodzaj jedzenia, którego nigdy w życiu nie spróbowałby nikt przed siedemdziesiątką i jest silnie trujący dla każdej osoby, która nie zapuściła jeszcze długiej siwej brody.
Pasuje do Dumbledore'a idealnie. Ale z kim opychał się tymi ciastkami?
- Daniel? - zdziwiła się, gdy na spiralnych schodach pojawiła się jego postać.
Zbiegający po stopniach chłopak zamarł na chwilę.
- O, cześć! - uśmiechnął się. - Rose.
Zmarszczyła brwi.
- Co ty tu robisz?
- Wróciłem - odparł tak, jakby była to oczywista odpowiedź na wszystkie jej pytania. Chrząknął, na wpół zakłopotany, na wpół rozbawiony - Nie cieszysz się?
Założyła ręce na piersi, obserwując jego pewną siebie minę.
- Jasne, że się cieszę - oznajmiła podstępnie przyjemnym tonem. - Ale miałeś chyba wyjechać na tydzień, prawda?
- Z moją rodziną wszystko w porządku. Mogłem wracać wcześniej - wyjaśnił, wzruszając ramionami i szczerząc do niej zęby.
- Jasne - mruknęła ironicznie.
Cholera.
Momentalnie przestał się uśmiechać.
- Słucham? - zapytał powoli.
Uniosła do góry oczy i spojrzała się na niego już bez rozbawienia.
- To kto dokładnie był chory, Daniel? - powiedziała powoli, wbijając w niego spojrzenie swoich jasnych, mądrych oczu.
Jego usta momentalnie ułożyły się do kolejnego kłamstwa. Ale wzrok Rose jasno dał mu do zrozumienia, że nie przełknie kolejnej głupiej historyjki.
Bez słowa chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę jakiegoś bardziej ustronnego miejsca.


- Wygrałam! - wrzasnęła radośnie Edith i jej ramiona odruchowo wyciągnęły się w stronę Syriusza. Black przyjął tę sporą dawkę entuzjazmu zapierając się mocno na nogach, ale i to nie uchroniło go przed przewróceniem się na kanapę i brutalnego zrzucenia dziewczyny na ziemię.
Edith wybuchła śmiechem, przewracając się z klęczek do pozycji siedzącej i obserwując jego nic nierozumiejącą minę. W jaki sposób znaleźli się nagle w tych pozycjach - ona na dywanie, on prawie sparaliżowany, choć na miękkich poduszkach?
- Musimy to przećwiczyć - oznajmiła rozbawiona.
Otrząsnął się z otępienia.
- Następnym razem nie będę cię faulować - obiecał z konsternacją. - Obiecuję.
- Nie chowam urazy - rzuciła, wciąż chichocząc i wdrapując się z powrotem na kanapę. - To samoobrona. Moja matka stosowała ją przez całe moje dzieciństwo.
Syriusz parsknął śmiechem i wskazał wolny fotel Peterowi, który właśnie rozglądał się za wolnym miejscem.
- Co robisz, Edith? - zapytał ten ostatni, kiedy w końcu usiadł na miejscu obok Path.
- Ja? Właśnie wstałam - oznajmiła z dumą. - Zajęło mi to trochę czasu, ale już jest dobrze.
Uśmiechnęła się szeroko do chłopaka i wyciągnęła się wygodnie na swym siedzeniu, kładąc stopy na obładowanym książkami stoliku. Kąciki ust Petera drgnęły wobec tego popisu dojrzałości.
- Chcesz? - spytał, wyciągając w jej stronę chipsy.
- Jasne! - odparła uradowana i wydobyła z paczki największego z nich.
- A to co? - rzucił leniwie Syriusz. - Peter dzieli się jedzeniem?
- Cicho Łapa - uciszyła go Edith, nawet nie zachwycając go spojrzeniem, tak bardzo zajęta podziwianiem swojej ziemniaczanej zdobyczy. - Wow - stwierdziła w końcu po długim namyśle. - Ale wielki.
Siedząca po drugiej stronie Lily Evans wydawała się być szczerze zakłopotana.
- Cóż za łatwość wyszukiwania radości w życiu - mruknęła pod nosem. - I cóż za piękne słowa, którymi chcesz się nią z nami podzielić.
- Och, przestań sobie drwić. Chipsy to sztuka - odparła niezrażona i w końcu z radością schrupała to tak dogłębnie przeanalizowane arcydzieło. Wyciągnęła rękę do Glizdogona. - Mogę jeszcze?
- Jasne, bierz.
Syriusz gwizdnął ironicznie pod nosem.
- Co ty, Glizdek, jesteś na diecie?
Edith westchnęła głęboko i odwróciła się w kierunku radośnie złośliwego Blacka.
- A ty, Łapa? Może ty jesteś na diecie? - poklepała go przyjaźnie po brzuchu. - Zauważyłam, że wielu rzeczy sobie ostatnio odmawiasz, ale jeśli naprawdę chcesz zrzucić ten wakacyjny tłuszczyk, powinieneś zgłosić się z tym do specjalisty.
Słysząc te słowa, Lily spróbowała przez chwilę powstrzymać chichot, ale nie za bardzo jej się udało, więc po prostu wepchnęła sobie do ust więcej chipsów.
Syriusz przez chwilę wpatrywał się w Edith z niepokojem.
- Żartujesz sobie - stwierdził w końcu i głęboko odetchnął.
- Wiesz, Syriusz, zawsze podziwiałem w tobie tę pewność siebie - powiedział powoli Peter. - Ale przyznanie się do kompulsywnego jedzenia jest pierwszym krokiem wyeliminowania nałogu.
Edith wybuchnęła śmiechem.
- Bardzo zabawne - mruknął Black pod nosem.
- No ale nie obrażaj się na nas - westchnęła Path. - No, dalej, uśmiechnij się. Robią ci się wtedy takie słodkie dołeczki w tych twoich pućkach...
- Dosyć już! - warknął w końcu, odrzucając gazetę na stolik i celując palcem w trójkę chichoczących przyjaciół. - Nie jestem gruby! - oznajmił zdecydowanym tonem.
- Ależ skądże, Syriusz, nikt nigdy nie nazwałby cię grubym! - natychmiast zareagowała Evans, a Black rzucił jej przyjazne spojrzenie. Uśmiechnęła się pod nosem. - Słowo "puszysty" pasuje jak ulał.
Wobec kolejnego grupowego wybuchu chichotu Syriusz wstał ze swojego miejsca i zdenerwowany opuścił przyjaciół, nie zwracając uwagi na ich wciąż przerywane śmiechem przeprosiny i obiecywanie, że koniec z drwinami i niedojrzałym zachowaniem. Szarpnął z klamkę swojego dormitorium i rozejrzał się w koło, aż w końcu wszedł do łazienki, stanął na wadze i obracając głowę w kierunku drzwi prychnął zirytowany, bo wskaźnik wagi i lustro nad umywalką powiedziały mu to co zawsze: że jest równie wspaniale zbudowany, przystojny i zniewalająco uroczy co poprzedniego dnia.
A może nawet jeszcze bardziej.


- Znów wygrałeś - ziewnęła Alicja, rzucając karty na podłogę. - Zaczynam szczerze wątpić w twoją uczciwość.
- Szczerze w uczciwość? - powtórzył z uśmiechem Frank.
Machnęła ręką.
- Widzisz, Frank, nawet bym się roześmiała. Ale nie mam siły...
Ze zrozumieniem kiwnął jej głową.
- Wiesz co - zaczął powoli. - Tak sobie myślę: powinniśmy kiedyś przyjść tutaj i odrobić ten szlaban jak należy. To całe granie w karty, leżenie na plecach i wymyślanie sprośnych dowcipów pochłania cały mój dzienny zapas energii.
Odpowiedź Alicji, która mogłaby przeleżeć na plecach całe życie, powstrzymało raptowne i zdecydowanie pozbawione taktu łopotanie w drzwi. Frank i Alicja zerwali się na nogi tuż przed tym, jak w progu pojawił się Filch. Powiódł wzrokiem po zapisanych arkuszach i na jego twarzy pojawiło się wzruszające niezadowolenie.
- Już wszystko skończone? - zapytał ze smutnym niedowierzaniem.
Oboje zawzięcie pokiwali głowami.
- Dobrze, a więc macie swoje różdżki - westchnął, zupełnie jak Frank, który z zawodem obejrzał swój bezwartościowy kawałek drewna.
- Wiesz, Alicja, ostatnio kupiłem coś w Hosmeage i w ogóle nie chce działać. Porażka na całej linii.
Alicja parsknęła śmiechem.
- Pieniądze wyrzucone w błoto... - odparł sennie, unosząc spojrzenie na woźnego. - Pan też miewa takie problemy?


Rose podkuliła nogi i objęła je ramionami. Obróciła głowę i uważnie przyjrzała się profilowi siedzącego obok na pomoście Daniela.
- Jesteś tu od szóstej klasy, tak?
- Tak.
- Wcześniej uczyłeś się prywatnie?
- Owszem.
- W szkole aurorów?
Otworzył usta i zamarł.
- Rose...
- Nie musisz mi odpowiadać - powiedziała spokojnie. - Wszystko da się wyczytać z samych twoich reakcji na moje pytania.
Daniel zmrużył groźnie brwi.
- Nie jestem pewien, czy decyzja, by porozmawiać z tobą o tych głupich przypuszczeniach była rzeczywiście najlepszym pomysłem - odparł i wykonał ruch, jakby miał zamiar wstać.
- I jeszcze mnie teraz obrażasz? - powstrzymała go. Zmieszał się na chwilę i postanowiła to szybko wykorzystać. - Obrażanie drugiej osoby jest ostatnią formą obrony, gdy zostaje się przyłapanym na kłamstwie. Więc może po prostu odpuśćmy to sobie i przejdźmy do odpowiadania na moje pytania, dobrze?
Westchnął głośno.
- Czemu chcesz mnie przesłuchiwać? - zapytał z wyrzutem.
- Bo nie lubię, kiedy coś dzieje się bez mojej wiedzy - odparła od razu.
- Nawet jeśli wierzysz, że ktoś postępuje słusznie?
- Nawet wtedy.
- I nie obchodzi cię, że to poważna sprawa, o wiele poważniejsza, niż twoja zwyczajna, niedojrzała ciekawość?
- Właśnie dlatego chcę wiedzieć.
Daniel w milczeniu skinął głową.
- No trudno. Wybacz, ale nie będę łamać danego komuś słowa tylko dlatego, że mam bardzo dociekliwą koleżankę.
- Mogę zadać ci te pytania teraz albo w obecności reszty naszych znajomych - oznajmiła dobitnie.
Przez jego twarz przemknął wyraz zaskoczenia, a potem powoli, bardzo powoli z powrotem usiadł na pomoście. W jego całej postawie Rose wyczuła zrezygnowanie.
- Ile masz lat? - zapytała możliwie łagodnie, teraz, gdy wiedziała już, że postawiła na swoim.
Przez chwilę jeszcze się wahał.
- Dwadzieścia jeden.
- Jesteś lepszy od innych aurorów?
- Jestem młodszy - odparł ze smutkiem. - Jestem młodszy i z łatwością nawiązuje płytkie znajomości.
Skinęła głową. Daniel nagle jakby zapadł się w sobie, a jego głos zdawał się należeć do osoby coraz bardziej zmęczonej i zdecydowanie starszej, niż był w rzeczywistości.
- Twoja matka... - Rose przez chwilę zastanawiała się, czy powinna skończyć to zdanie. Odchrząknęła. - Jest naprawdę chora?
- Tak - odparł. - Tak... i nie. Od roku przebywa w ośrodku psychiatrycznym.
Nie powinna była.
- Daniel... - zaczęła.
- Ostatnie pytanie, Rose - bardziej poprosił niż oznajmił, unosząc głowę i patrząc jej głęboko w oczy.
Rose pochyliła się lekko do przodu.
- Czy jesteś tu z powodu Edith? - zapytała w końcu.
Nie odpowiedział. Jego milczenie, zupełnie tak, jak mu wcześniej powiedziała, było bardziej oczywiste niż przytakiwanie.
Był spięty i widocznie nieszczęśliwy, i Rose zrobiło się nagle i wbrew swojemu charakterowi wstyd i żal, że śmiała zadać mu te cztery pytania, że wydusiła od niego tę rozmowę groźbą, tak bezczelnie i bezceremonialnie.
Przez chwilę żałowała, że nie jest kimś pokroju Edith, kimś, kto potrafiłby teraz wziąć Daniela za rękę i uspokoić go, pokazać, że nie ma wcale złych zamiarów, że jego sekret jest z nią bezpieczny.
Ale ona tego nie umiała. Umiała tylko zadawać kłamstwo, wymuszać odpowiedzi i patrzeć, jak niczemu winna osoba skręca się nerwów zaledwie kilkanaście centymetrów obok.
- Skąd to wszystko wiesz? - zapytał cicho.
Wzruszyła ramionami.
- Obserwuję. Dużo obserwuję. I widzę to, że nigdy nie masz na nic czasu, że odwiedzasz chore rodzeństwo, chorą matkę, że uczysz się zaklęć tak szybko, jakbyś tylko je sobie powtarzał...
- Jestem zdolny - odparł, nawet nie udając, że wylicza wymówki. - Moja rodzina to hipochondrycy. Dużo się uczę. To całkiem proste i sensowne wyjaśnienia, zresztą nigdy nie zainteresowały nikogo poza tobą.
- Bo nikt inny nie patrzy na to wszystko jako na całość - powiedziała. - Daniel, żaden siódmoklasista nie uczy się tyle, co ty to rzekomo robisz.
- Może nie potrzebują tyle...
- Jesteś zdolny - przerwała mu. Umilknął. - Sam to przed chwilą powiedziałeś.
Podrapał się z zamyśleniem po brodzie.
- Mam za mało czasu wolnego jak na osobę, której nauka przychodzi z łatwością? To ci wystarczyło, żeby dojść do tych wszystkich wniosków?
- To - przyznała powoli, po czym łagodnie uniosła jego brodę lekko drżącą ręką. - To i ta nowa blizna na twojej szyi.
Daniel odruchowo poprawił szalik, zasłaniając nim podłużną, bladą szramę. Rose uśmiechnęła się smutno, więc spuścił swoją głowę.
- Lily? - rzucił jeszcze niepewnie.
- Nie - odpowiedziała natychmiast, kręcąc głową. - Nikomu nic nic mówiłam.
Westchnął z wyraźną ulgą.
- Rose - zaczął cicho. - To wszystko bardzo ważne i trudne dla mnie. I właśnie zrobiło się jeszcze trudniejsze. Czy mogę dalej liczyć na twoją dyskrecję?
Skinęła głową.
- To nie jest tylko moja sprawa - dodał. - Albo Edith. Moje zadanie dotyczy jeszcze wielu innych, ważniejszych od nas osób. Ode mnie, od ciebie, od naszej relacji i wszystkich naszych znajomych. Bardzo mi zależy na tym, żebyś zdawała sobie z tego sprawę, zanim postanowisz mi zadać jakiekolwiek inne pytanie.
Rose spojrzała na niego bystro.
Słowa. Może i nie umie uścisnąć jego ręki, ale słowa... Słowa nigdy nie odmawiały jej posłuszeństwa.
- Byłam... jestem zbyt dociekliwa, wiem - powiedziała zdecydowanie. - I wpycham teraz swój nos tam, gdzie nie powinnam. Przepraszam. Ale musisz też zrozumieć, że świetnie dotrzymuję sekretów. Tak, możesz liczyć na moją dyskrecję - przez chwilę ważyła swoje słowa. - W ogóle możesz na mnie liczyć, Daniel.
Nareszcie lekko się uśmiechnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz