Rozdział 57 - Amortencja


31 marca, poniedziałek
- I jak on się czuje? - zapytała zaniepokojona Lily, gdy chłopcy zeszli w końcu na śniadanie po całej nocy czuwania nad Erykiem.
- Dobrze - mruknął zmęczony Remus. - Znaczy fizycznie dobrze, psychicznie jest wrakiem człowieka.
- Wrakiem człowieka, po którym przejechał pijany kierowca niemieckiego czołgu - sprecyzował James, po czym, widząc jej zaniepokojoną minę, głęboko westchnął. - Nie martw się, Lily, byliśmy wyjątkowo delikatni.
Uniosła w górę lewą brew i lekko przechyliła na bok głowę.
- Och, naprawdę! - potwierdził jeszcze z wyrzutem.
- Ani jednego złośliwego żartu - dodał Peter.
- No właśnie - przytaknął James. - Ale ja już chyba dłużej nie wytrzymam...
- A co z Dorcas? - zapytał Remus. - Jak ona się trzyma?
- No cóż - Lily wzruszyła ramionami. - Wiesz, jakie ona ma podejście do publicznych wyznań. Usiadła w pokoju i odmówiła zejścia na śniadanie.
- To tak jak Eryk - mruknął Syriusz, po czym cicho zachichotał. - Wyobrażacie sobie, jak zabawne byłoby, gdyby oboje wymykając się tak chyłkiem z wieży wpadli na siebie pod portretem Grubej Damy?
- No nie wiem - Rose sięgnęła przez stół i złapała między palce kawałek chrupiącego bekonu. - I tak nas to czeka, prawda? W końcu zaczynamy od wspólnych eliksirów. Chyba, że Eryk załatwi sobie zwolnienie - dodała pytająco, kierując wzrok w kierunku chłopaków.
- Nie ma mowy - odparł Remus, lekko się uśmiechając. - Żebyś zobaczyła jego minę, kiedy zasugerowaliśmy, że mógłby się zgłosić do Skrzydła Szpitalnego...
Rose wzruszyła ramionami.
- Nie widziałam i nigdy nie zobaczę. Wszystko mnie oczywiście ominęło... O, nie wierzę!
Wszyscy momentalnie obrócili głowy w kierunku drzwi do Wielkiej Sali. Dorcas przekroczyła je właśnie w zawrotnym tempie, z niemożliwie sztucznym uśmiechem na twarzy i utkwionym sztywno przed siebie wzrokiem.
- Ani słowa - przywitała się przyjaźnie, siadając na swoim miejscu i agresywnym ruchem sięgając po miskę z zupą mleczną. Lily rzuciła groźne spojrzenie dławiącym się skrywanym śmiechem Huncwotom i niepewnie zwróciła się w kierunku napełniającej swój talerz przyjaciółki.
- Dorcas - chrząknęła. - Przecież ty nienawidzisz smaku ciepłego mleka.
Colins zamarła na chwilę, po czym żałośnie opuściła trzymaną w ręku chochlę.
- Cholera, Lily, czy musisz kwestionować mój kamuflaż?
Remus uśmiechnął się czule i ze współczuciem objął ją ramieniem.
- Jak on się czuje? - zapytała w końcu Dorcas.
- Świetnie.
- Tragicznie.
Remus, który odezwał się w dokładnie tej samej sekundzie co James, rzucił przyjacielowi załamane spojrzenie.
- Wspaniale - podsumowała Dorcas. - Rogaś, chyba wysłucham twojej relacji. Jak jego stan?
- No cóż, chłopak jest zupełnie zaskoczony...
- Nie psychiczny James, fizyczny - przerwała mu natychmiast. - Na ten pierwszy jeszcze nie jestem gotowa.
- No cóż - zreflektował się szybko. - Dobrze? Chyba dobrze. Ma wielką, fioletową plamę na obojczyku, ale twierdzi, że nie czuje bólu.
- Czy chcę się pytać, jak wielką?
- Nie.
- Czy wierzysz mu, kiedy mówi, że...
- O to też się nie chcesz pytać, Dorcas - uciął.
- Okej - chrząknęła zakłopotana, po czym wbiła wzrok w swoją miskę ze znienawidzonym ciepłym mlekiem, od którego samego zapachu robiło jej się niedobrze. Przez chwilę bębniła po prostu palcami w stół.
- No dalej - mruknął rozbawionym tonem Syriusz. - Powiedz to.
- Należało mu się! - wyrzuciła z siebie tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Należało mu się jak cholera i nie obchodzi mnie, czym i gdzie go zadźgałam i jakiej wielkości ma teraz sińce na ramionach... sam się o to prosił!
Peter chrząknął zakłopotany.
- Czy zechcesz... nieco rozwinąć swoją myśl, Dorcas?
- Oczywiście, Peter. Chodzi o to, że gdyby miał chociaż tę odrobinę przyzwoitości, by załatwić tę sprawę jak każdy normalny facet, nic takiego by się nigdy nie wydarzyło. A on przez ten cały czas po prostu zupełnie mnie ignorował, udając, że wcale mnie nie lubi...
- I co, nabrałaś się na to? - zapytał pobłażliwie Syriusz.
Dorcas wbiła w niego wściekłe spojrzenie.
- Masz - mruknął Lupin, wciskając jej w rękę małe opakowanie gumy balonowej. - Ten twój narkotyk. Wiem, że zużywasz po dwie paczki dziennie, gdy jesteś zdenerwowana.
- Dzięki - odparła, z miejsca wrzucając dwa kawałki do ust. - Nie znoszę publicznych wyznań.
- Więc o to chodzi przez ten cały czas? - Edith zmarszczyła brwi. - Dlatego jesteś taka zdenerwowana?
Tylko skinęła jej głową.
- Co jest złego w publicznych wyznaniach? - zapytała na głos.
- Ty tego nie zrozumiesz - machnął ręką Peter. - Ty publicznie wywracasz się, płaczesz i omdlewasz, byleby tylko zwrócić czyjąś uwagę.
- Przynajmniej teraz wiem, co zrobiłem źle - roześmiał się złośliwie Syriusz, pociągając łyka swojej kawy.
Edith rzuciła mu niedowierzające spojrzenie.
- Gdzie ty w ogóle byłeś przez cały ranek?
- Spał u Franka Longbottoma - Remus uśmiechnął się pod nosem. - Uważa, że im dłużej przebywa w towarzystwie Erykiem, tym bardziej zmiękczają siebie nawzajem.
Już zupełnie się z tym nie kryjąc, przewróciła oczami.
- Mam dosyć twoich nowych żartów.
- Mam dosyć twojej obojętności - głośno wyszeptał Syriusz.
Edith uniosła w górę spojrzenie i udała, że dostrzega coś wyjątkowo interesującego na wyczarowanym dzisiaj na suficie niebie.
- Smutne życie ma ten Eryk swoją drogą - dorzucił Peter, kiedy już wstawali od śniadania. - Już drugi raz w tym miesiącu budzi się ze słowami "ja pierdolę" na ustach.


- Dzień dobry państwu - powiedział głośno profesor Slughorn. - Dzisiaj będziemy się uczyć o amortencji.
James, który właśnie podszedł do Eryka, by spytać, jak się trzyma, opryskał go zamiast tego popijaną właśnie herbatą.
- Czarujące, Potter - mruknął Fross, osuszając twarz różdżką. - Naprawdę, dzięki.
- Panie Potter? - chrząknął Slughorn, jak zwykle mało zadowolony z jego zachowania na zajęciach. - Widzę, że bardzo zainteresował pana ten temat. Czy zechciałby pan pomóc mi jako pierwszy?
James skinął grzecznie głową i jeszcze raz uśmiechnął się przepraszająco do Eryka, po czym z pochyloną w pokutnym geście głową podszedł do biurka Slughorna, z wielkim, parującym kociołkiem ustawionym pośrodku.
- Wspaniale - mruknął profesor. - A teraz może opowie nam pan, co wyczuwa?
James chrząknął zakłopotany.
- Oczywiście - przyznał grzecznie, starając się nie zważać na złośliwe gesty reszty Huncwotów. - No więc tak... em... troszkę to pachnie jak... las... żywica i takie tam. Starą miotłą też trochę, ee, piżmem? No i cynamonem.
Edith uśmiechnęła się lekko i nachyliła w stronę Syriusza.
- James chyba na ciebie leci - wyszeptała. - Las podczas waszych eskapad, psie piżmo i przecież dopiero co zjadłeś bułeczkę cynamonową.
- I latam na miotle - dodał półgłosem. - Dziwię się tylko, że dojście do tego wniosku zajęło ci tyle czasu.
Edith parsknęła śmiechem, a Syriusz uśmiechnął się szeroko.
- Panie Black? - Slughorn przechylił się tak, by lepiej go dojrzeć. - Może pan spróbuje?
- Ależ nie, dziękuję - odpowiedział głośno. - Ja już świetnie wiem, co tam poczuję. Róże. Ja po prostu kocham róże.
Lily prychnęła rozbawiona, a Rose przesłała Syriuszowi wyjątkowo mało czarujące spojrzenie.
- Wspaniale, panie Black - z kwaśną miną powiedział Słughorn. - W takim razie pan, panie Jones.
Syriusz wycofał się do tyłu, podczas gdy jeden z Krukonów opisywał właśnie swoje odczucia Slughornowi, który kiwał głową wielce zadowolony, nieświadom niewybrednych żartów na jego temat, a dotyczących głównie zapachu włosów Lily Evans.
- Eryk zdaje się być w dobrym humorze - wyszeptał na ucho Dorcas.
- Och, zamknij się, Black.
- Naprawdę. Ostatnim razem, kiedy go widziałem, jeszcze lekko chwiał się na nogach, ale teraz nawet nie musi się niczego podpierać... może to dzięki temu kątowi prostemu, który nadał swojej sylwetce.
Dorcas, mimo swoich zapewnień o braku poczucia winy, które powtarzała tak uparcie przy śniadaniu, poczuła się zupełnie paskudnie.
- Czemu jesteś tak złośliwy, Syriusz? - warknęła pod nosem.
- Bo przydarzyło ci się coś bardzo szczęśliwego, ale jesteś zbyt pochłonięta trwaniem w tym swoim słodkim uporze, żeby to zauważyć - uśmiechnął się szeroko. - No masz, rozluźnij się - dodał, wciskając jej w rękę kolejną kostkę gumy malinowej. - To obrońca Ravenclavu, widziałem go bardziej poharatanego, uwierz mi.
Z wdzięcznością przyjęła gumę i nawet uśmiechnęła się lekko do Blacka.
- O na gacie Merlina - westchnął, ze wzrokiem utkwionym w jakimś punkcie nad jej ramieniem. - Jest cały zielony na twarzy. Myślisz, że Lily naprawdę mogła spieprzyć ten eliksir? Wczoraj dostał takiej gorączki, że obawialiśmy się, że będziemy musieli wołać po ciebie i te twoje lekarskie sztuczki. To by dopiero było poniżające, prawda?
Opuścił wzrok na twarz Dorcas. Wyglądała, jakby miała się za chwilę powiesić na jego krawacie.
- No co? - zdziwił się szczerze. - Nie rozbawiłem cię?
Dorcas wbiła wzrok w podłogę. Przez chwilę, przez tę jedną chwilę naprawdę myślała, że Syriusz przyszedł tu, by ją pocieszać.
Tymczasem jej poczucie winy rosło wraz z każdym jego słowem.
Do cholery jasnej, jakim ona w ogóle była człowiekiem? Kto wbija igłę w obojczyk chłopaka, który dopiero co wyznał ci miłość? Oto najtragiczniejszy dzień ze wszystkich, jej ulubiony czarny humor podany na widelcu do jej własnego, tak spokojnego do tej pory życia.
Naprawdę jest taki poobijany? I wygląda tak okropnie, jak wszyscy mówią? Musi się teraz naprawdę czuć paskudnie. Czy to możliwe, że jej godne pożałowania zachowanie wpłynęło na jego... no ten... pogląd?
W końcu ciekawość wzięła górę i wciągnąwszy głęboko powietrze, uniosła wzrok na stojącego daleko Eryka.
Zagryzła wargi w pełnym zawstydzenia grymasie.
Wyglądał tragicznie.
Po prostu tragicznie.
Miał opuchnięte oczy i potargane włosy. Na jego lewym obojczyku, którego zaatakowała strzykawką, wyrósł olbrzymi, fioletowawy krwiak. Poruszał się zgarbiony, uparcie wpatrzony w podłogę, na poobijanych od uderzenia o posadzkę kolanach. I ten kąt prosty w jego postawie, o którym wspominał Syriusz, wcale tak bardzo nie odbiegał od prawdy.
W Dorcas coś pękło.
Cała ta jego postać, jego na przemian zupełnie czerwona i blada twarz, mimowolne próby zerknięcia w jej stronę powstrzymywane przez to tak niepasujące do niego zawstydzenie...
Nagle zaczęło jej być obojętne, że ma przez nią potłuczone kolana, opuchnięty obojczyk albo nawet zepsuty humor. Na jej ustach pojawił się szczery, radosny uśmiech. Bardzo głupi uśmiech, ale przez to mówiący najwięcej o jej prawdziwym stanie ducha.
Wszystko wydało jej się to nagle zabawne i mało znaczące. Nawet publiczne wyznania, których tak nie znosiła, przez które wpatrywało się w nią teraz zdecydowanie zbyt wiele par oczu.
To był Eryk.
Stał w odległości zaledwie kilku kroków od niej. Dwumetrowy obrońca Ravenclavu ze swoimi niezręcznymi w całej reszcie zadań wielkimi dłońmi, z tym lekko zażenowanym, wiecznie poprawiającym jej humor uśmiechem i uroczymi, podkrążonymi oczami, które upodobniały go do przerośniętego niedźwiadka. Tak pewny siebie jeżeli chodzi o niemal wszystko, tak żałośnie i rozpaczliwie zagubiony w obecnej sytuacji. I każdej innej, w którą była wplątana Dorcas.
Nie dlatego, że zastosowała na nim jedną ze swoich sztuczek albo znowu wprawiła w zakłopotanie głupawym żartem.
Zakryła usta dłonią i roześmiała się.
Eryk był w niej zakochany.
Był w niej zakochany i sam się do tego przyznał.
Eryk był w niej zakochany. Eryk Fross. 
O na gacie Merlina i wszystkich czarodziejów tego świata.
Eryk był w niej zakochany.
Spuściła wzrok na podłogę, usilnie starając się doprowadzić do porządku, bo gdyby dłużej się w niego wpatrywała, pewnie nigdy nie mogłaby już przestać się uśmiechać.
Kiedy Slughorn przywołał go do siebie, była gotowa wybuchnąć śmiechem.
Eryk miał gorszą niż wtedy, gdy Andy Higgs władowała mu tłuczka w lewą kość policzkową. Wszyscy jego oddani, gryfońscy przyjaciele zgodnie wpakowali sobie do ust pięści, byle tylko jak najbardziej oddalić od siebie moment, kiedy po prostu padną grupowo trupem na ziemię i umrą ze śmiechu.
Lily, jedyna prawdziwie dobra i godna osoba w tym towarzystwie obserwowała ze wzrokiem wyrażającym głębokie współczucie.
Eryk chrząknął żałośnie i zawiesił swoje załamane spojrzenie na kociołku.
- No dalej, panie Fross - zniecierpliwił się Slughorn. - Proszę nam opisać, co pan wyczuwa.
Twarz Eryka wyrażała coraz większą konsternację. Wyglądał jak skazany przed plutonem egzekucyjnym, jeśli przez pluton egzekucyjny rozumieć oczywiście bandę ledwo powstrzymujących śmiech Huncwotów za jego plecami.
Rose ze wściekłością szturchnęła Syriusza w żebra, cudem doprowadzając ich tym do porządku.
- Którykolwiek się zaśmieje - syknęła Lily. - Może się pożegnać z darmowymi wypracowaniami z eliksirów w tym roku.
Wyraz twarzy James w mgnieniu oka zmienił się z rozbawionego na przerażony.
Eryk pochylił się nad kociołkiem na jakiś ułamek sekundy.
- Czuję drewno - powiedział i natychmiast z powrotem wyprostował się. - Świeżo ścięte drewno i miód - dodał szybko wyjątkowo zdecydowanym tonem.
- Bardzo powierzchownie, panie Fross - głos profesora zabrzmiał wyjątkowo oschle. - Proszę się bardziej postarać.
Edith przytuliła się mocniej do Jamesa, chowając zdradzającą szczere rozbawienie twarz w połach jego szaty i zerkając na wszelki wypadek w stronę Evans, bo tak samo jak Potter nie odróżniała bezoaru od pumeksu i naprawdę potrzebowała pomocy w zadaniach domowych.
Eryk znowu nachylił się nad kociołkiem, ale tym razem surowy wzrok Slughorna powstrzymał go od błyskawicznego poderwania się do góry. Krukon przełknął głośno ślinę.
- Pieprz... - dodał. - Czuję jeszcze pieprz, ale to tylko od czasu do czasu, jest ledwo wyczuwalny.
- A co jest wyczuwalne?
- Drewno. Wciąż to drewno, pachnie tym drewnem i jakby jeszcze...
Na jego twarzy pojawiło się nagle wymieszane z przerażeniem zaskoczenie, szybko zastąpione przez zupełnie załamany grymas.
- I? Panie Fross?
- Iii...
W głębi duszy bolał teraz nad swoją głupotą, która kazała mu przyznać się na głos do tej jednej jeszcze rzeczy.
- Ii... - jęknął. - No. Ten. No - odchrząknął. - Gumą.
Huncwoci grupowo parsknęli śmiechem, którego nie mogła już tym razem opanować żadna groźba, tym bardziej, że zarówno Lily, jak i Rose zakryły sobie rozciągnięte w szerokich uśmiechach usta dłońmi.
- Balonową? - podpowiedział niewinnie Black drżącym od chichotu głosem.
- Miętową! - niemal wykrzyknął Eryk. James zupełnie ostentacyjnie już wybuchnął śmiechem.
Slughorn obserwował ten cyrk z pewną dozą badawczego zainteresowania na twarzy.
- Dziękujemy, panie Fross - powiedział powoli.
Eryk przeciągnął palcami po czole, po czym, cały czerwony na twarzy, wycofał się do szeregu uczniów i ku największemu zdziwieniu, nie wrócił na swoje miejsce, ale stanął tuż obok Dorcas.
- Dorcas - rzucił przez zaciśnięte zęby pośród otaczającego go, niesłabnącego chichotu. - Musimy porozmawiać.


- Czy to prawda? - zapytał William, doganiając Lily na korytarzu, gdy właśnie wychodziła z zajęć.
- Co prawda? - rzuciła, nadal wpatrując się w plecy oddalającego się Eryka.
William również wskazał go ruchem głowy.
- Ach, tak - odparła oschle. - Niektórzy ludzie postanowili ostatnio otworzyć się ze swoimi uczuciami.
Zmarszczył brwi.
- Czemu brzmisz tak chłodno? - zapytał, nieco zbity z tropu.
- Bo wystawiłeś mnie do wiatru, William - powiedziała, zatrzymując się w miejscu i patrząc na niego zmęczonym wzrokiem. - Mówisz, że to koniec pogrywania ze mną i wystawiasz mi taki numer.
- Przepraszam - powiedział od razu.
- Nie przepraszaj, tylko zdecyduj się w końcu, czy bardziej cieszy cię perspektywa wodzenia mnie za nos czy może spędzania ze mną...
- Błonia, o dwudziestej, pasuje? - wciął jej się w połowę zdania.
Przez chwilę wpatrywała się w niego, zaskoczona takim obrotem akcji i tym, że nie pozwolił jej skończyć tego dramatycznego monologu. Od kiedy cechowało go tak nagłe zdecydowanie?
- Dobrze - powiedziała w końcu.
- Fantastycznie - podkreślił, po czym odwrócił się na pięcie i dołączył do grupy szykujących się do eliksirów bułgarskich znajomych.
Przez chwilę miała go w garści, ale znowu było jak zawsze. On zachował stoicki spokój, a ona była już zupełnie rozkojarzona.


Eryk stał naprzeciwko Dorcas w pustym dormitorium, w rękoma opartymi na biodrach i mocno zasępionym wzrokiem.
No i nie ma już gdzie się ukryć. Nie ma udawania i cieszenia się tym, co jest.
Przeklęta Alexa Vane. Przeklęta Alexa Vane, przeklęty eliksir, przeklęte to całe jego zakochanie.
No, ale coś trzeba z tym zrobić. Trzeba wziąć się w garść.
Zacznijmy od uśmiechu.
Na twarzy Dorcas pojawił się wyraz kompletnego zaskoczenia. A więc nie wypadło to tak naturalnie, jak na to liczył.
- Chyba jestem ci winien pewne wyjaśnienie - powiedział w końcu i jego słowa, choć tak żałośnie formalne i nienaturalne, zabrzmiały przynajmniej zdecydowanie.
Nie skomentowała ich ani słowem, co nieco zbiło go z tropu. Zawsze tak strasznie wtrącała się i wykłócała, a tutaj taka niespodzianka. Po prostu stała przed nim, z nieumiejętnie skrywanym uśmiechem co chwila unoszącym kąciki jej ust.
O cholera, ależ ona jest prześliczna.
- Jak zapewne zauważyłaś, miałem wczoraj małe problemy z kontrolowaniem własnych emocji...
- ... własnych rąk, własnych nóg, własnych słów - dodała z niewinnym uśmiechem.
Głos Dorcas wyrwał go z tego lekkiego otępienia i dziwacznego scenariusza, który odgrywał aż do tej pory. Odetchnął głębiej, pozbywając się dziwacznych formułek, które dopiero co ułożył w myślach.
- No właśnie, słów... Szczególnie te słowa są ważne - rzucił zakłopotany. - Ja przecież nawet na trzeźwo nie umiem się przy tobie wysławiać, prawda? A wczoraj już zupełnie mi się wszystko pomieszało.
Wyraz jej twarzy pozostawał nieodgadniony. Westchnął cicho.
- Nie chciałem ci mówić, że cię kocham - powiedział w końcu. Dorcas zmarszczyła brwi, niemile zaskoczona. - Bardziej, że jestem zakochany.
Słysząc to sprostowanie, ledwo co powstrzymała wybuch śmiechu i zamiast tego po prostu uśmiechnęła się szeroko.
- Co ty, Fross, naoglądałeś się komedii romantycznych?
- Och przestań - mruknął, przejeżdżając dłonią po twarzy gestem zmęczonego życiem człowieka, z którym wybitnie się teraz utożsamiał. - Nie sądzisz, że to całkiem przydatne rozróżnienie?
Wzruszyła ramionami.
- Raczej nie.
- Przestań być taka złośliwa i postaw się w mojej sytuacji. Wypiłem eliksir miłosny, poszedłem do jednej jedynej dziewczyny na której zdaniu mi zależy i powiedziałem jej, że ją kocham w stanie gorszym niż po ostatnim pijaństwie z Huncwotami.
Brwi Dorcas powędrowały wysoko w górę w pełnym rozbawienia grymasie.
- Nie jestem pewna, czy "kocham cię" jest najgorszym momentem tej historii...
- Czy większość dziewczyn nie zareagowałaby na to jakąś histerią? - jęknął. - Jakąś tradycyjną paniką związaną z tym, że przestawiłem jedno słowo w złe miejsce, więc muszę mieć na myśli coś skrajnie złego?
W końcu szczerze się roześmiała i spojrzała na niego z czułością.
- Fross, w obecnym stanie ucieszyłabym się nawet wtedy, gdybyś po prostu przyszedł tutaj i oznajmił, że nie jestem ci skrajnie obojętna. To, czy powiedziałeś że mnie kochasz czy że jesteś zakochany nie robi mi naprawdę dużej różnicy.
Przez chwilę patrzył na nią, zupełnie zaskoczony.
- W obecnym stanie...? - powtórzył powoli.
- Ja... hmm - mruknęła pod nosem. - Chyba źle dobrałam słowa.
Otworzył szeroko oczy i złapał się za głowę.
- Wyznałem ci miłość - jęknął głośno. - WYZNAŁEM CI CHOLERNĄ MIŁOŚĆ, a ty nadal kręcisz!
- Naprawdę jesteś zaskoczony? - zdziwiła się. - Że... ja... - podrapała się po głowie. - No wiesz.
- No dalej - rzucił. - Dalej, chcę zobaczyć, jak to mówisz. Więc ja mogę się w tobie zakochać, ale tobie to nawet nie przejdzie przez gardło?
Założyła ręce na piersi.
- Och, czyny mówią znacznie więcej niż słowa, myślisz, że może tak sam z siebie się we mnie zakochałeś?
- Naprawdę? - roześmiał się, na wpół wciąż załamany jej niedojrzałym zachowaniem, na wpół zupełnie nim zauroczony. - Naprawdę nawet w takiej sytuacji musisz podkreślać, co jest twoją zasługą?
- Oczywiście, że tak - odparła zaskoczona. - Przecież to wszystko dzięki mnie.
- Nie, JA JUŻ Z TOBĄ NIE MOGĘ! - wykrzyknął, wyrzucając w górę ręce, po czym odwrócił się i wypadł z dormitorium, głośno trzaskając drzwiami.
Dorcas została pośrodku pokoju z zagubioną miną.
- Co się tutaj stało? - zapytała Lily, wślizgując się do pokoju z korytarza i cichutko zamykając za sobą i Edith drzwi.
Dorcas wzięła głęboki oddech.
- Sama nie wiem. On powiedział, że mnie kocha, ja powiedziałam, że kocham jego i jakoś tak... - odchrząknęła. - Wyszedł.
- Wyszedł? - zdziwiła się Edith. - Czy to nie taki moment, kiedy powinien cię pocałować czy tam zrobić cokolwiek podobnego?
Dorcas uśmiechnęła się bezradnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz