Rozdział 54 - Grupowy paraliż


20 marca, czwartek
- Moje relacje z Jamesem stają się coraz bardziej oziębłe - poskarżyła się Dorcas, rozkładając się na kanapie i przerzucając stopy przez kolana Remusa. - Masuj! - rozkazała po chwili zastanowienia.
- Chyba śnisz - prychnął, unosząc w jej stronę rozbawiony wzrok. Dorcas obdarzyła go w odpowiedzi takim spojrzeniem, że czym prędzej zabrał się do roboty. - Więc o co ci chodzi? - zapytał w końcu.
- No wiesz. W sumie nigdy nie byłam z nim tak blisko jak z tobą albo Syriuszem... - zaczęła, po czym urwała i skrzywiła się porządnie. - Na gacie Merlina, zabrzmiało to naprawdę niepoprawnie.
- Dorcas, kochana - uśmiechnął się. - Każde słowo, które opuści twoją piękną buźkę, brzmi naprawdę niepoprawnie - machnął na nią ręką. - Kontynuuj, proszę.
- No więc nigdy nie zwierzałam mu się kiedy masował mi stopy...
- To chyba jeszcze gorsze...
- ... ale przynajmniej mieliśmy jakiś kontakt. Jakikolwiek. A teraz prawie nie spędzamy ze sobą czasu.
- I to cię tak bardzo trapi? - zdziwił się.
- Nie. Albo nie trapiłoby, gdyby problem leżał w nas. A nie chodzi wcale o to, że ja go mniej lubię albo on mnie, tylko w... no wiesz. Britain - chrząknęła. - I że jej nie toleruję.
- Jesteście całkiem różne, to muszę wam przyznać - roześmiał się, starając się, aby nie zabrzmiało to aż nadto złośliwie.
- Niby tak - zastanowiła się Dorcas, nie zwracając uwagi na to niedojrzałe zachowanie. - Ale jest mnóstwo osób, które się ode mnie różnią, a za nimi wprost przepadam. Na Merlina, z nas wszystkich jestem chyba najbardziej tolerancyjną osobą wszech czasów.
- Nie tolerujesz samych ludzi - mówił Remus coraz bardziej rozbawiony. - Tylko ich wady. A to jest skrajna różnica. Właściwie te wszystkie wredne cechy zdają się tobie jak najbardziej pasować...
- No bo przynajmniej stanowią jakąś tam rozrywkę, prawda? A nie tylko to smęcenie, to ciągłe jęczenie i płakanie po kątach...
- Daj już spokój - mruknął. - Jeszcze chce ci się o tym mówić?
- Remus, znasz mnie - prychnęła. - Żeby tym się nie przejmować, muszę to po prostu wyrzucić ze swojego systemu - wyjaśniła, wspomagając się może nadto energiczną gestykulacją.
- Czy musisz to wyrzucać na mnie?
- Oczywiście, że tak. Na kogo innego? - pokręciła głową z dezaprobatą. - Strasznie głupie pytania dzisiaj zadajesz.
- No dobrze - zgodził się, wzdychając jak poważny męczennik. - To co jeszcze mi opowiesz?
- Czy ona naprawdę musi się tak mizdrzyć?
- Przyganiał kocioł garnkowi - roześmiał się, po czym gwałtownie skrzywił. - Chciałem ci przypomnieć, co ty na moich oczach... ale nie, nie chcę przywoływać w myślach żadnego z tych obrazów.
- Moje mizdrzenie się może być odrzucające - potwierdziła bez urazy, unosząc w górę palec. - Ale przynajmniej nie dodaję do tego całego emocjonalnego uzależnienia.
- No dobrze.
- A ja od tygodnia nie widziałam Rogacza bez Britain uwieszonej na jego ramieniu.
- Więc nie rozmawiacie.
- Więc nie rozmawiamy.
- I James zaczął na ciebie krzywo patrzeć.
- Nie, to tylko ona. Jamesowi jeszcze to chyba nie przeszkadza.
- Fantastycznie. Czy już skończyliśmy? - dodał z nadzieją.
- Nie, bynajmniej nie skończyliśmy. Dlaczego ona nigdy nie wymyśli własnego żartu? Dlaczego nigdy nie wtrąci nic nowego do konwersacji? Zawsze tylko opiera się na Edith, trzyma się jej jak jakaś pijawka i nie ważne, jak mocno ciągnąć, wcale się nie odklei - Remus wybuchnął śmiechem. - Opowiada te swoje pożal się Boże historie z piątej klasy, jedna nudniejsza od drugiej... ty, nie przewracaj oczami...
- Czy to już? - zasugerował cichutko.
- Nie. Tak mnie to irytuje, że ona kręci się w naszym towarzystwie, snuje od jednej osoby do drugiej, żeruje na ludzkich wyrzutach sumienia, o syriuszowych już nawet nie wspominając, a
za każdym razem, gdy prosi o coś Jamesa, to... - zająknęła się. - Po prostu nie umie zwyczajnie ... kurde. Każde jej słowo brzmi jak... jak jakieś...
- Wołanie o cholerną pomoc - dokończył znudzonym tonem Remus, po czym zreflektował się szybko i przyjął zupełnie obojętny grymas.
- Remus...? - wymruczała zachwycona Dorcas. - Remus. Czyżbyś ty, najwspanialsza osoba na świecie, też nie lubił naszej małej słodkiej Britain?
- Daj spokój - machnął ręką. - Tylko dokończyłem za ciebie zdanie.
- Oczywiście, kiedy zacięłam się w poszukiwaniu odpowiedniego słowa. A ty powiedziałeś to tak, jakbyś już wielokrotnie wypowiadał to w swojej głowie...
- Być może, ale co znów było w tym stwierdzeniu takiego strasznego?
- "Wołanie o cholerną pomoc", hmm? To nieco nacechowane, nie sądzisz?
Remus przewrócił oczami i zrzucił stopy Dorcas ze swoich kolan.
- No dobrze, nie znoszę jej - przyznał niezadowolony. - I jak, lepiej ci teraz?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - odparła z szerokim uśmiechem.
- Mam dosyć z tego, że ciągle nie może wyrosnąć z pozycji kozła ofiarnego, że trzeba jej cały czas współczuć a James musi robić za nastoletniego ojca - warknął. - Nie mogę znieść faktu, że kupiła Jamesowi świeczkę zapachową na walentynki i cały nasz pokój śmierdzi teraz różami,
- Śmierdzi różami...? - nie zdołała się powstrzymać Dorcas. - No dobrze, nie wnikam. Kontynuuj.
- Nie, nie będę kontynuować - obraził się Remus, jak zawsze bardzo źle reagując na to, że ktoś w końcu rozgryzł co dzieje się u niego w głowie. - Nawet nie chce mi się o tym mówić. No - chrząknął. - Może oprócz tego, że jeszcze jest tak żałosna z Obrony przed Czarną Magią, że moi dwaj najlepsi przyjaciele muszą co weekend udzielać jej korepetycji.
Dorcas zatarła z radością ręce.
- I co z tym zrobimy?
- Co? Nie, Dorcas! - oburzył się. - Nie będziemy z tym nic robić! Co ci odbiło?
- Co tobie odbiło, Remus? Jesteś Huncwotem czy Prefektem Naczelnym?
- Właściwie to jestem i tym i tym...
- Znam zaklęcie odbierające świeczkom aromat.
- Poprę każdy twój pomysł, Dorcas - zreflektował się szybko.


21 marca, piątek
- Wpadłam tylko na chwilę - oznajmiła Dorcas, rzucając torbę na podłogę Skrzydła Szpitalnego i obrzucając wyciągniętego sztywno na łóżku Eryka krytycznym spojrzeniem. - Na gacie Merlina, wcale nie przesadzałeś, naprawdę bywasz tutaj przez większą część tygodnia.
Kąciki ust Krukona powędrowały w górę. Dorcas przysunęła sobie krzesło, usiadła na nim i poważniejąc, uśmiechnęła się ciepło do Eryka.
- Jak się czujesz? - zapytała z troską.
Głośno wypuścił z siebie powietrze.
- Nadal nie możesz mówić? - zapytała.
Nieznacznie pokręcił głową.
- Co też ci do głowy strzeliło? - rzuciła w końcu, ale jej w głosie nie usłyszał zarzutu, raczej rozbawienie. - Używać rośliny z paraliżującym nektarem jak błyszczyka do ust?
Tym razem uśmiechnął się tak szeroko, że jedyne ruchome elementy jego twarzy bardzo szybko na powrót skurczyły się w grymasie bólu.
- Przepraszam - powiedziała natychmiast. - Przepraszam, zapomniałam, że nie można cię rozśmieszać.
Uniósł swoją lewą dłoń i machnął nią dając Dorcas znać, że to nic takiego.
- O, patrz, możesz już ruszać lewą ręką! - ucieszyła się. - Ten eliksir, który podaje ci Pomfrey? Ile jeszcze będzie działać?
Lekko zmarszczył brwi.
- Znaczy jak to wszystko będzie wracać? Najpierw lewa strona a potem prawa? Myślisz, że najpierw zaczniesz chodzić czy mówić?
Wzruszył ramionami i znowu się skrzywił.
- A sypiasz w tym stanie czy nie?
Skinięcie głową.
- A nie bolą cię mięśnie od tego ciągłego leżenia?
Znowu uniósł lewą dłoń i pokręcił nią w powietrzu.
- Tak sobie - mruknęła. - Ale to takie bardziej bolące czy irytujące?
Rzucił jej spojrzenie, które jasno mówiło: "I jak ja mam ci na to do cholery odpowiedzieć, Dorcas?".
- Syriusz i James wymyślili, że narysują kratkę na twoim brzuchu i będą na nim grać w szachy - oznajmiła, dla potwierdzenia swoich słów uderzając lekko otwartą dłonią o jego klatkę piersiową. Odpowiedział jej odgłos podobny do tego, który wydaje uderzenie ręką o jakiś kamienny blat. Szybko zabrała rękę, po czym po krótkim zastanowieniu wyciągnęła ją z powrotem do przodu i knykciami zastukała w sparaliżowany brzuch Eryka.
- Stuk stuk - powiedziała na głos. - Nie chcę ci prawić komplementów, Fross, ale masz mięśnie twarde jak skała.
Zerknęła na jego w końcu oddającą jakiś wyraz twarz. Był to wyraz głębokiego szoku. No tak, chyba nawet on nie spodziewał się, że wykorzysta jego sparaliżowanie do dotykania go po mięśniach.
Z drugiej strony - to obrońca drużyny Ravenclavu. Kto by nie skorzystał?
- To był taki żart - wyjaśniła na wszelki wypadek, jako że Eryk zdawał się być wciąż przerażony. - Bo jesteś sparaliżowany jak kamień. Hmm - mruknęła, lekko zażenowana. - Tak, to było wystarczająco niezręczne. Ty milczący i ja gadająca głupoty to chyba nienajlepszy plan na to popołudnie, więc raczej.. - rzuciła wstając.
Eryk wyciągnął lewą dłoń i zupełnie bez zastanowienia złapał ją za rękę.
Dorcas zamarła, zaskoczona, a nadgarstek, który obejmował, szybko pokrył się gęstą skórką. Czym prędzej otrząsnęła się ze zdziwienia.
- Nie no, Fross - mruknęła z udawanym podziwem. - Śmiały ruch jak na umarlaka.
Eryk przewrócił oczami i tradycyjnie już skrzywił się z bólu.
Dorcas usiadła z powrotem na swoim miejscu, starając się zbyt szeroko nie uśmiechać, choć jej usta odruchowo rozciągały się w głupawym, dumnym uśmiechu.
Prawdopodobnie powinna też skupić się na trzymaniu dłoni z dala od jego mięśni, pomyślała jeszcze. Tak, to zdecydowanie dobry pomysł.


- Pamiętasz swoją Bulwę Furiatkę? - zapytał William, kiedy dosiadł się do Lily i Syriusza podczas obiadu. Lekko skinęła głową, po czym odwróciła się z zastanowieniem w stronę Blacka.
- A ty, Łapa? - zapytała niewinnie. - Pamiętasz moją Bulwę Furiatkę?
- Och, przestań już się tak dąsać - mruknął niezadowolony. - Coś ci się poważnego stało? Troszkę nas zbiczowało, to prawda, ale przecież rozumiesz, jak to jest.
- A jak to jest, Black? - zainteresował się William.
- Och, ty akurat wiesz najlepiej. Dama w opresji, zjawia się biały rycerz na białym koniu, szczęśliwe zakończenie - chrząknął. - No, gdyby nie liczyć Eryka...
- Szczęśliwe zakończenie, co? - powtórzył William, obdarzając Lily pełnym wyrazu spojrzeniem.
Chwyciła za swój kubek i pociągnęła z niego mającego wiele wspólnego z zażenowaniem, jak najlepiej ukrywającego jej minę łyka herbaty.
Wrzącej herbaty.
Ostatnim wysiłkiem woli powstrzymała się przed wypluciem ją w tą pełną samozadowolenia twarz Williama.
Wciągnęła w usta powietrze, starając się choć w ten sposób schłodzić poparzony język. Wypluć ją w twarz Williama? Chyba naprawdę spędza zbyt dużo czasu z Jamesem. Kiedyś nie przychodziły jej do głowy takie rozwiązania.
Z drugiej strony, kiedyś jej najlepsza przyjaciółka nie cisnęłaby Bulwą Furiatką w Remusa. Może wina wcale nie leży w Huncwotach.
Syriusz wstał od stołu i skierował się w stronę siedzącej przy krukońskim stole grupy piątoklasistek, które wysyłały mu do tej pory bardzo znaczące spojrzenia. Jego kolejną i chyba najbardziej oczywistą próbą zapomnienia o swojej nieodwzajemnionej miłości szybko okazało się podrywanie jednej niemądrej dziewczyny po drugiej. Było to bardzo żałosne, okrutne i obustronnie poniżające, ale wszyscy jego przyjaciele byli z niego bardzo dumni.
- Kto nabiera się na takie sztuczki? - mruknęła pod nosem Lily, obserwując tę groteskę z boku i natychmiast oblała się rumieńcem. No tak, niektóre dziewczyny nabierają się na naprawdę tanie sztuczki.
- Hogsmeade w niedzielę pasuje? - zapytał William, spokojnie sięgając po czekoladowego muffina. Nagle Lily zdało się, że to dziwne, że osoba taka jak on w ogóle lubi słodycze.
- Nie ma wyjście do Hogsmeade w tym tygodniu - odparła.
- Nie dla Pottera i Blacka podobno - wzruszył ramionami William. - Więc my chyba też moglibyśmy spróbować.
- Nie jestem raczej osobą, z którą łamie się zasady - powiedziałai wypadło to zaskakująco oschle.
Zmarszczył brwi.
- Dobrze - stwierdził dobitnie.
- Przepraszam - zreflektowała się szybko. - Nie wiem, dlaczego tak zabrzmiało...
- Masz ze mną jakiś problem, Lily - przerwał jej William i wyraz jego twarzy wskazywał na to, że tym razem nie będzie z niej bezgłośnie drwić ani umyślnie wprawiać w zakłopotanie.
Złapała się za głowę i bezgłośnie westchnęła.
- Po prostu powiedz - mruknął zdenerwowany.
- Mam ostatnio wrażenie, że czerpiesz jakąś dziwną przyjemność w sprawianiu, bym czuła się niekomfortowo - powiedziała w końcu, zabierając od twarzy ręce i wbijając w niego na wpół oskarżycielski, a na wpół pełen niezrozumienia wzrok. - Na początku było to nawet zabawne, ale teraz naprawdę nie wiem, czy chcesz się ze mną spotkać, bo mnie lubisz, czy dlatego, że... że poprawia ci to może humor.
Coraz bardziej się krzywił.
- Myślisz, że... że psucie ci humoru poprawia mi humor? - powtórzył zdziwiony.
Wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w swój talerz.
- Czasami tak to wygląda, William...
- Wygląda kiedy dokładnie? - zapytał, nieznacznie podnosząc głos.
- Teraz przed chwilą? - jęknęła, coraz mniej pewna swoich słów. - Na zielarstwie...
- Na zielarstwie? - powtórzył, teraz już zupełnie głośno. - Kiedy pomogłem ci udusić tę cholerną bulwę...
- Tak, dziękuję, ale pomiędzy...
- I wyleczyłem ci ręce?
- Ale w międzyczasie...
- Spędzam z tobą czas dlatego, że cię lubię, Lily - wyrzucił. - A nie dlatego, że sprawia mi to jakąś sadystyczną satysfakcję!
- No dobrze, dobrze, nie denerwuj się - wyjąkała przestraszona.
- Jak mam się nie denerwować?
- Och, daj spokój, sam się o to prosiłeś! - burknęła w końcu.
Spojrzał na nią tak, jakby całe to jej nieprzemyślane przemówienie było niemożliwą do rozwiązania zagadką. I była to doprawdy żałosna mina.
No proszę. W końcu to jej udało się wprawić go w pełne zaskoczenia zażenowanie.
- Prawda jest taka - powiedziała, powstrzymując się od przewracania oczami. - Że cała nasza... relacja, jakkolwiek by tego zresztą nie nazwać... O TU! O WŁAŚNIE TU!
William zamarł z do połowy uformowanym na jego twarzy ironicznym uśmiechem, by z pewną obawą wpatrywać się teraz w oskarżycielsko wycelowany w niego palec Lily.
- Naprawdę nie wiesz, jak to działa? - jęknęła.
- Działa... co? - rzucił, wciąż nie zmieniając wyrazu twarzy.
- No jasne - westchnęła. - Czy ty kiedykolwiek widziałeś ten uśmiech?
- Pogubiłem się.
- William, jesteś inteligentnym facetem, nie udawaj głupka.
Tym razem zobaczyła w jego oczach czyste już przerażenie. Naprawdę nie miał pojęcia, o co jej chodzi?
Nie no, bez żartów. To nie mógł być jego naturalny uśmiech.
- W którym dokładnie momencie - zapytał ostrożnie po chwili zastanowienia. - Zasłużyłem sobie na te wszystkie oskarżenia?
- No nie wiem, może na samym początku?
- Na jakim początku? - zmartwił się jeszcze bardziej.
- Och, do cholery - jęknęła, chowając twarz w dłoniach. - Że też Edith nie zabiła cię tym korkiem od szampana...
Miała zakryte oczy, więc nie mogła zobaczyć zupełnie już naturalnego, wesołego uśmiechu Williama, równie chłopięco rozkosznego, co po jego nieoczekiwanym wyznaniu w Sylwestra. Szkoda, bo nie pojawiały się na jego twarzy zbyt często.
Ale usłyszała jego cichy śmiech.
- Więc o to cały czas chodzi, tak? - zapytał zupełnie przyjacielskim tonem.
- Jak mam kiedykolwiek czuć się komfortowo w twoim towarzystwie, skoro nigdy nie wiem, co właściwie siedzi ci w głowie? - wyrzuciła w końcu. Wypowiadało się to o wiele łatwiej, kiedy nie musiała mu patrzeć w oczy.
Powoli odsunęła palce od twarzy i uniosła na niego wzrok. William nadal się uśmiechał, ale już w zupełnie pobłażliwy, choć niepozbawiony czułości sposób.
- Och, daj spokój - powiedział bez żadnego skrępowania. - Tyle nieufności i oczernień za raptem jeden skradziony pocałunek?
- Kiedy ty to mówisz - mruknęła, w końcu się rozchmurzając. - Wcale nie brzmi to tak niesprawiedliwie.
- Obiecuję ci w takim razie, że nie pocałuję cię, jeśli o to stanowczo nie poprosisz. Pasuje?
Uśmiechnęła się lekko.
- Może być. Ale nie Hogsmeade.
- Daj spokój, wszystko zgodnie z zasadami - prychnął rozbawiony. - Teraz już w pełni to rozumiem.


24 marca, poniedziałek
- Co z tym rewanżem? - zagadnął nieco agresywnie James, dołączając do Lily zmierzającej szybkim krokiem w kierunku Lochów. Evans złapała się za serce.
- Jakim rewanżem? - zapytała, szybko dochodząc do siebie.
Trzeba mieć kondycję do takich bałwanów.
- Och, no wiesz, turniejowym rewanżem - odparł niezadowolony. - Tym, w którym skopię tyłek Bartonowi i wyrosnę na prawdziwego bohatera. Nie mogę się doczekać.
- Och, to z pewnością.
- Nie, Lily, nie rozumiesz. Naprawdę nie mogę się doczekać. Co z nim w końcu będzie?
Lily westchnęła i z zastanowieniem popukała się opuszkami palców po ustach.
- Nie wiem, James. Nadal nie udało mi się uwarzyć odpowiedniego wywaru.
- Czy to takie ważne?
- Czy chcesz umrzeć?
Podrapał się po głowie i z niechęcią, aczkolwiek musiał jej przyznać rację.
- Wchodź pierwsza - dodał jeszcze z zakłopotaniem, wpuszczając ją przodem do sali. Jeśli rzeczywiście to Lily ma decydować o jego przyszłym życiu, może lepiej, jeśli będzie ją traktować w nieco grzeczniejszy sposób. Może nawet służalczo.
Evans natychmiast poszła zamieszać coś w swoim kociołku, więc James skierował się w stronę Syriusza i Dorcas, którzy z głębokim zastanowieniem pochylali się nad rozłożonymi na stole składnikami do eliksiru zakochania.
- Colins, przecież mówię ci...
Ucichli, kiedy podszedł bliżej, choć Dorcas nadal krztusiła się od śmiechu.
- Co jest? - zapytał James, uśmiechając się lekko.
- Syriusz próbuje mi udowodnić...
- Cicho. Cicho, Dorcas - uciszył ją przez kąciki ust Syriusz, po czym rozparł się w wyjątkowo pozerski sposób, opierając obie dłonie na blacie stołu. - Co tam, James?
- Co tam, Łapa? - odparł równie zniewieściałym głosem.
- Wiesz, co to bezoar? - zagadnęła nadal zupełnie rozchichotana Dorcas.
- Ja ci dam bezoar - pogroził jej Syriusz. - Ja ci dam bezoar.
- Cóż za żałosna groźba bez pokrycia.
- Bez pokrycia?! - oburzył się, po czym bez słowa chwycił jednego z leżących na stole gigantycznych lizaków i bezceremonialnie wepchnął go Dorcas prosto w przełyk.
- Pyszny bezoar - oznajmiła zadowolona, kiedy tylko zdołała odzyskać oddech.
- Mam już dosyć warzenia tych eliksirów miłosnych - stwierdził James, zupełnie ignorując rozgrywające się przed jego oczami przedstawienie. - Co lekcje zjadam tyle słodyczy, że nie mogę już zupełnie patrzeć na czekoladę.
- Błędy amatorów - mruknęła Dorcas i oboje z Syriuszem zachichotali. - Hej, James, tak myślałam, idziemy dzisiaj znowu do Frossa?
- No nie wiem, trochę się zaczynam go bać - mocno się wzdrygnął. - Koleś tak często trafia do Skrzydła Szpitalnego... Nie myślicie, że on może mieć coś z głową? Być jakimś cholernym masochistą?
Dorcas uśmiechnęła się szeroko i zamachnęła ręką w stronę rozbawionego Jamesa.
- Nie no, przestań. Mówię poważnie. Idziemy czy nie?
- Nie byłaś tam już czasem dzisiaj?
- Tak, byłam, ale...
- Dorcas, to bez sensu. W tym stanie przecież nie zaprosi cię na randkę...
- Och, Syriusz, ty idioto - uciszyła go, przewracając przy tym oczami. - Nie jestem aż taka naiwna. Nie chce mnie. Kropka. Umiem się raczej z tym pogodzić.
Na chwilę zaległa między nimi cisza, pośród której James rzucił przyjacielowi kilka popisowo krytycznych spojrzeń.
- No tak - wyszeptał Syriusz, zupełnie zakłopotany. - Co mam na to odpowiedzieć?
- James? Syriusz? - usłyszeli zaniepokojony głos Lily, który na chwilę przynajmniej wybawił go z kłopotów. - Pozwolicie na chwilę?
- Jasne - odparli równocześnie, może nazbyt gorliwie.
Nad miejscem pracy Lily pochyliła się już całkiem liczna grupa Gryfonów. Evans obracała w dłoni obciążniki do wagi, z zastanowieniem wpatrując się w swój kociołek.
- Co jest? - zapytał James.
- Spójrz mi w oczy - zażądała Lily, znienacka łapiąc jego twarz pomiędzy swoje palce. - Podprowadziłeś mi eliksir?
- Co? - wyjąkał James. Wobec szczerego zaskoczenia i sporej dawki przerażenia w jego głosei Lily puściła jego twarz i odwróciła się w kierunku Syriusza.
- A ty? - zapytała wprost. - Mała zemsta za dowcip Jamesa z początku roku?
- Co? - powtórzył. - Ruda, wiem, że mieliśmy wtedy małe szabada na boku, ale to już historia przecież, ledwo co pamiętam...
- Jesteś obrzydliwy Syriusz - skrzywiła się Lily. - No dobra. A więc kto to zrobił?
- Zrobił... co? - nie do końca zrozumiał James.
- Ukradł mój eliksir. Całą fiolkę.
- Całą fiolkę? Żartujesz sobie? Lily, do cholery - rzucił z niedowierzaniem Syriusz. - Masz przed sobą z pięć litrów tego cholerstwa, a zauważasz jak ktoś podbierze ci fiolkę?
- Nie pytaj ją o to - wtrącił szybko teatralnym szeptem James. - To bardzo drażliwy temat.
- Ma swoje sposoby - dodał z mrugnięciem oka Remus.
- Przestańcie sobie robić żarty - zdenerwowała się Lily. - Mówię na poważnie.
- Przestań robić problemy - odparła na to Dorcas. - Ktoś podprowadził, co z tego? Niczego już nie zmienimy.
- Jedna z setek rzeczy, za którą kocham Colins - oznajmił głośno Syriusz, z dumą obejmując Dorcas ramieniem i przyciskając ją mocno do serca. - Męska filozofia. Co się miało stać się stało, nic z tym nie zrobimy, Ruda.
- Ale... - wyjąkała.
- Jakie "ale"? Jakie "ale"?! - przerwał jej natychmiast. - Typowa kobieta... Jej, Dorcas, naprawdę cię kocham. Powinienem ci to mówić częściej. Kocham cię, o masz, tak bardzo na to zasługujesz.
- Dzięki, Syriusz.
- Proszę.
- Tak dużo to dla mnie znaczy.
- Domyślam się.
Lily w końcu odetchnęła, choć na jej twarzy nadal malowało się zastanowienie.
- No dobrze... Tylko jedno mnie jeszcze zastanawia. Dlaczego ktoś miałby przelać eliksir z mojego kociołka?
- No cóż, to chyba oczywiste, Lily - mruknęła Rose. - Jesteś najlepszą uczennicą z eliksirów. Jeśli potrzebowałabym ukraść eliksir zakochania, z pewnością nie padłoby na kociołek Jamesa...
- Hej! - oburzył się James, po czym po krótkim zastanowieniu uśmiechnął się i wzruszył ramionami. - No dobra, właściwie to masz rację. Nie jestem zbyt dobry w tych wszystkich wagach, chochlach i garnkach.
- Co nie zmienia faktu... czemu nie pójść do jakiegoś magicznego sklepu i tam to kupić?
- Ruda - zdenerwował się Syriusz. - Jeśli naprawdę masz tak dużo pieniędzy, żeby tego nie rozumieć, to stawiasz wszystkim piwo w Hogsmeade w przyszły weekend.
- Jasne Black - mruknęła pod nosem, krzyżując ręce na piersi i ze zmrużonymi oczyma wpatrując się w "resztki" swojego eliksiru.
- Po jakim czasie eliksir traci moc? - zapytała niewinnie Edith.
- Po tygodniu.
Przez dłuższą chwilę wszyscy stali nachyleni nad kociołkiem Lily, w milczeniu i zastanowieniu obserwując wzbijające się w fioletowawych smugach opary miłosnego napoju.
- Nie wiem kto - odezwała się w końcu powoli Edith. - Ale ktoś ukradł ten eliksir i będzie go chciał szybko użyć. I ja z pewnością będę to chciała zobaczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz