Rozdział 53 - Kwiaty we włosach, bulwy we włosach


16 marca, niedziela

- Dlaczego on zawsze musi być taki pewny siebie? - jęknęła Rose, obserwując Bartona, który właśnie udzielał wywiadu do "Czarownicy". - Słowo daję, za chwilę mu przecież pęknie pierś od tego nadymania się.
Siedząca obok Lily również spojrzała na niego z zastanowieniem.
- Czy to czasem nie ta jego pewność siebie sprawiła, że zgodziłaś się pójść z nim na pierwszą randkę?
- Prawdopodobnie tak - mruknęła Wing. - Ale czasami bywa to już nienaturalne.
- Och, po prostu poczekaj, aż znowu wróci zakrwawiony - niewinnie zasugerowała Edith, przeciągając się na swoim miejscu. - Wtedy na powrót wyda ci się bohaterem i nie będziesz miała do niego żadnych zastrzeżeń.
- Och, przestałabyś.
- Masz rację - uśmiechnęła się szeroko Alicja. - To twój fetysz i nie będziemy o tym dyskutować.
Lily zachichotała pod nosem, a ponieważ Alicja żyła teraz bajką swojego perfekcyjnego związku i w absolutnie żaden sposób nie można jej było z tego powodu dokuczyć, Rose obróciła swoją złość właśnie w kierunku Evans.
- Lily, może porozmawiamy o twoich preferencjach, co? O ile w ogóle jakieś posiadasz, bo z tego, co wiem, twój ukochany niewiele mówi i ruszać się też nie rusza zbyt często.
- Znalazła się dziewczyna gwiazdy quidditcha - roześmiała się Alicja, ale jak już to było wspomniane, jej życiu miłosnemu nie można było nic wytknąć, bo Frank Longbottom był przecież cholernym ideałem.
- Co to w ogóle za jakieś opowiadania o Bartonie, hę? - rzuciła oschle Dorcas, która w ogóle była ostatnio w złym humorze i lepiej było trzymać się od niej na odległość różdżki. - Cały Durmstrang wali mu pokłony, a czy ktokolwiek widział, żeby kiedykolwiek latał na miotle?
- Ja widziałam - odparła radośnie Edith, przekreślając cały ten agresywny wyrok Dorcas. - Jest prawdę mówiąc genialny, przerzuca Frossowi kafla przez obręcz tak, jak ja temu grubasowi z Hufflepuffu.
- Lambertowi? - podpowiedziała Dorcas.
- Tak - Edith zmarszczyła brwi. - Od kiedy to ty w ogóle znasz się na quidditchu?
Colins wzruszyła ramionami.
- Eryk - mruknęła. - Zauważyłaś kiedyś, że co drugie słowo, które wypowiada, to "kafel"?
Edith roześmiała się głośno i Dorcas w końcu jako tako się uśmiechnęła, ale tylko na chwilę, bo na jej usta szybko z powrotem wpełzł niezadowolony grymas.
- Przepraszam, czy wasza ławka też zadrżała?
- Oj, odpuść sobie, Dorcas - mruknęła z ponurym zażenowaniem Rose.
- Serio, Rose, naucz swojego chłopaka chichotać, co? Przy tym jego rechocie kończą się stopnie Richtera.
- Jakaś ty dzisiaj niemożliwie zasmarkana - skarciła ją Edith, mistrz przekazu i chodzący słownik.
- "Zasmarkana"? Serio?
- Nie udawaj, tylko powiedz, co ci leży na serduszku.
- Ach, a idź się... - oznajmiła w końcu Dorcas ze znaną sobie klasą i wstała, odchodząc w stronę zamku wyjątkowo zamaszystym krokiem.
- No dobra dziewczyny, ja tam idę przygotować Jamesa - oznajmiła Lily, wstając i otrzepując swój płaszcz. - Muszę z nim skonsultować ten wywiad i upewnić się, że nie będzie się za bardzo rozpisywać na temat kulisów turnieju.
- Uznał już jakieś tematy tabu? - zainteresowała się Alicja.
- Propozycje z podtekstem seksualnym, domowej roboty narkotyki i szczegółowe relacje z męskich dormitoriów - szybko wyliczyła Lily. - Poza tym próbuję go przekonać, że żarty na temat byłych dziewczyn w kontekście pewnej określonej branży też nie są najodpowiedniejsze, no ale znacie Jamesa...
- Jasne, powodzenia z tym wszystkim - roześmiała się Edith. - Dobrze wiesz, jak Potter reaguje na wystąpienia publiczne albo gdy ktoś dorosły zadaje mu pytania...
- Frank opowiadał mi, jak kiedyś chciał przedstawić Jamesa swoim rodzicom - wtrąciła Alicja. - Podobno zanim przyjechali, poszedł do...
- Wszystkie znamy tę historię! - wykrzyknęła szybko Rose i widząc, że Alicja nie kontynuuje, widocznie odetchnęła z ulgą. - Jest bardzo niekulturalna więc błagam, nie powtarzaj jej w moim towarzystwie.
Houckson zachichotała pod nosem.
- No tak, faktycznie - mruknęła, po czym również wstała. - Ja też się zbieram. Obiecałam Remusowi wieczór z muffinami - dodała radośnie.
- Powodzenia - rzuciła nieco ponuro Rose. - Kiedy zastępowałam cię zeszłym razem, przez kolejny miesiąc nie byłam w stanie spojrzeć na czekoladę.
- Pff - prychnęła Alicja. - Żałośni amatorzy. Idziesz, Lily? - zapytała.
- Jasne - odparła Evans. - Właściwie świetnie się składa, akurat muszę z tobą porozmawiać.
- Więc o co chodzi?
- Zaczekaj chwilę - mruknęła jak najciszej, oczami wskazując dziewczyny na trybunach. Poczekała aż nieco się od nich oddalą i wzięła głębszy oddech. - Słuchaj, Alicja, muszę ci zadać bardzo głupie pytanie.
- No co?
- Obiecaj, że nie będziesz się śmiać.
- A dlaczego miałabym?
- Bo to dotyczy kwestii sercowych.
Alicja prychnęła śmiechem.
- Lily, żartujesz sobie? Próbowałam zdobyć Franka poprzez wzbudzanie w nim zazdrości. Nie powiesz nic, co mogłoby to przebić.
Lily uśmiechnęła się w wdzięcznością.
- Więc... - zawahała się.
- Jeżeli to naprawdę brzmi tak głupio, po prostu wyrzuć to z siebie na jednym wydechu - zaoferowała pomocnie Alicja. - To coś, czego nauczył mnie Frank. Zrób to szybko, trzy, dwa, jeden...
- W jaki sposób udało ci się nie zakochać w Williamie?
Alicja nie dotrzymała słowa i po prostu zakrztusiła się śmiechem.
- No wspaniale - obraziła się już na poważnie Lily.
- Nie, wybacz, po prostu... - jęknęła Houckson, powoli doprowadzając się do porządku. - Nie no, strasznie, strasznie niefortunne pytanie.
- Nie roztkliwiaj się nad nim aż stopię się ze wstydu, co? - zasugerowała ze skwaszoną miną Lily. - Po prostu wyrzuć to z siebie na jednym oddechu, trzy, dwa jeden...
- Ale co mam wyrzucić? Myślisz, że wiem, co jest grane?
- A nie wiesz? - zdziwiła się.
Alicja z uśmiechem pokręciła głową.
- To, w jaki sposób zachowuje się teraz William, szczególnie wobec ciebie, jest dla mnie po prostu niemożliwe.
- Niemożliwe? - zmarszczyła brwi Lily. - O czym ty mówisz?
- Żartujesz sobie? Te złośliwe uśmieszki i dwa słowa na minutę? Przecież on wobec mnie... był taki grzeczny, pamiętasz?
- Pamiętam, uwierz mi, pamiętam. Nie, żeby jakoś zbytnio poprawiało mi to humor...
- Chyba w ogóle za mocno próbował... - zastanawiała się nadal na głos.
- Dzięki - rzuciła z przekąsem Lily.
- Ach, przecież wiesz, o czy mówię! - żachnęła się Alicja. - Właśnie w moim przypadku nie był sobą i to, że wobec ciebie nie próbuje zgrywać kogoś innego powinno być bardzo w porządku, nie uważasz? Wyobraź to sobie: on mnie przytulał, kiedy płakałam, pytał o Franka i takie tam... chciałabyś takiego Williama?
- No cóż, odrobina troskliwości by mu nie zaszkodziła...
- Och przestań. Lepiej przyznaj się do tych dziwnych fetyszy, które wytykała ci Rose. Wszystkie je mamy. Tobie podoba się to, że William wprawia cię w zakłopotanie, mnie bawi, kiedy Frank porównuje mnie do Filcha, a Rose wielbi Bartona, kiedy krwawi i ma połamane kości. Jeśli cię to pocieszy, to pomyśl, jak bardzo Wing musi się czuć porąbana.
- Rzeczywiście, na tle Rose obie wypadamy blado - przyznała jej z rozbawieniem rację Lily, po czym przyjrzała się Alicji z uwagą. - Wiesz co, Alicjo, od kiedy masz chłopaka, jesteś taka życiowo mądrzejsza niż poprzednio.
- To raczej nie jest wpływ Franka - roześmiała się.
- Oj - Lily uśmiechnęła się szeroko. - Oj, to na pewno.


Eryk zatrzasnął powieki, uporczywie próbując zasnąć. Nic z tego.
Pani Pomfrey przez cały dzień nie przestawała narzekać na jego powykręcane nogi. Jedno trzeba Ślizgonom przyznać: nie są tak skuteczni jak Benjamin Moterry, ale jak już kogoś połamią - zrobią to wyjątkowo boleśnie.
Sięgnął dłonią po leżącą na szafce nocnej buteleczkę z lekarstwem, ale po raz pierwszy w życiu jego długie ręce nie okazywały się wystarczająco pomocne. Stolik stał po prawej stronie łóżka, a Eryk nie był w stanie unieść się na zranionej ręce na tyle, by lewa dłoń dosięgła flakonika. Pomysł, by przewrócić się na brzuch odrzucił po pierwszym zerknięciu na swoje spuchnięte, fioletowawe nogi.
- Jak jakiś cholerny kaleka - mruknął pod nosem, odruchowo sięgając do twarzy, z której, dzięki nieustającym błaganiom i niemoralnym obietnicom, pani Pomfrey zdążyła już usunąć opuchliznę.
No cóż, przynajmniej z twarzy wyglądam jak człowiek - pomyślał Eryk, który nie miał jeszcze okazji spojrzeć w lustro i nie wiedział, że zmniejszająca opuchliznę maść zabarwiła jego lewą skroń i policzek na głęboki, ciemnozielony kolor.
Po raz ostatni zerknął z tęsknotą na tak bardzo pożądany przecież flakonik i głośno westchnął.
- Jedna owca - powiedział na głos, uporczywie zaciskając powieki. - Druga owca. Trzecia. Czwarta. Na kogo to do cholery działa? Piąta owca. Szósta. Chyba tylko wyjątkowi debile powtarzają to sobie w nocy...
- Sam jesteś debil, przestań liczyć na głos - usłyszał i gwałtownie otworzył oczy. Oprócz tego otwierania oczu próbował się też poderwać dramatycznie do góry, co skończyło się serią jęków i atakiem histerii.
- O cholera, to dopiero uwłaczające - mruknęła Dorcas.
- Oj, odpuść mu - zachichotał James.
- Co wy tu do cholery robicie? - jęknął w końcu Eryk.
Cała piątka - James, Edith, Dorcas, Remus i Will - wyszczerzyli do niego radośnie zęby.
- Ty, Remus - zmarszczył brwi Fross. - Twój uśmiech jest jakby nieszczery.
- Och - westchnął Lupin i jego usta natychmiast powróciły do naturalnej pozycji zażenowanego skrzywienia. - Ja tylko pilnuję tej bandy idiotów.
- Wypraszam sobie - oznajmił dumnie James.
- Przepraszam. Bandy idiotów i Jamesa.
- Jamesa trudno sklasyfikować - dodała poufałym tonem Edith.
- Jak wszystkie wielkie osobowości...
- Och Potter - przewrócił oczami William. - Co tam u ciebie, stary? - zapytał, na powrót zwracając się w kierunku Frossa.
- Próbuję zasnąć - odpowiedział z wyrzutem. - Prawie, prawie mi się udawało.
- Taa - mruknęła Dorcas, ostentacyjnie przeżuwając swoją malinową gumę. - Świetnie ci szło, wszyscy słyszeliśmy.
- Jak udało wam się tutaj dostać? - nie ustępował Fross.
- James i Remus mają na to pewien sposób - wyjaśniła Edith. - Jak się czujesz? Po szkole chodzą takie plotki, że zaczęliśmy się naprawdę martwić.
- Co za plotki dokładnie?
- Nogi na stałe powyrywane ze stawów, kostki przekręcone o 540 stopni - wielki balon z gumy pękł z ostentacyjnym hukiem między zdaniami Dorcas. - Takie tam.
- Co to 540 stopni? - zapytał James, na co jedyna wyedukowana Colins pokręciła mu odpowiednio w odpowiedzi palcem przed nosem.
- W sumie to całkiem zgodne z prawdą - westchnął Eryk, z rozbawieniem obserwując to zderzenie Pottera i matematyki. - Pani Pomfrey powiedziała, że sklejanie nóg zajmie trzy dni.
- Co? - zdziwił się James. - Mi składa kości w przeciągu dwóch godzin.
- No właśnie - potwierdził Fross z kwaśną miną.
- Musisz w końcu zrzucić te kilogramy, stary - doradził mu przyjacielskich tonem William. - Jesteś stukilogramową przynętą na miotle.
- Prawda - potwierdziła z zapałem Edith. - Pamiętam jak Daniel schudł trzy kilo ucząc się do Owutemów, nikt nie był w stanie go wtedy zwalić z miotły.
- Oumena nigdy nie można było zwalić z miotły - przypomniał jej ze śmiechem James. - Wy, kobiety, wszystko sprowadzacie do wagi.
- Dzięki, James.
- Nie ma za co, Will.
- No, to co mnie ominęło? - zniecierpliwił się w końcu Eryk.
- Wywiady - natychmiast podchwyciła Edith. - James pytany, jak się czuje jako reprezentant Hogwartu, nadzieja naszego kraju i idol nastolatków.
- Co odpowiedział?
- Właściwie czuję się dobrze.
Fross prychnął śmiechem i pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Nawet nie chcę wiedzieć, co tam wygadywał Barton.
- Barton odpowiada teraz na pytania poprzez wyskalowane napinanie mięśni - uśmiechnęła się szeroko Edith. - Coś jak alfabet Morse'a, ale bez stopów.
- To najtrafniejsze podsumowanie Bartona jakie słyszałem w życiu - przyznał Eryk. - A uwierz mi, prób było wiele.
- Britanica poradziła sobie całkiem dobrze - mruknął Will. - Homo habilis.
- Hej, ale nie róbmy z niego idioty - oburzyła się Edith. - Może i ma... śmieszną budowę ciała, ale naprawdę nie ma sensu udawać, że jest głupi, homo blondis.
- Nie wiem, czy ganić cię za obronę Bartona - rozczulił się Eryk. - Czy przytulić za obrażenie Williama.
Edith rozwiała jego wątpliwości, nachylając się nad łóżkiem i czule obejmując chorego.
- Au, au, auaaaa! - wydusił przez zaciśnięte zęby Eryk. Wiadomo, z tą czułością to był tylko żart, Edith zmiażdżyła mu żebra i poprzestawiała obojczyki.
- Trzy dni, co? - zastanowiła się na głos Dorcas, gdy Fross przestał w końcu krzywić się z bólu. - Czyli akurat wyrobisz się na zielarstwo.
- Och, Syriusz będzie wniebowzięty - stwierdził kwaśno Remus. - Martwił się caaały weekend.
- Rozpaczał, że bez ciebie umrze z nudów - dodała z uśmiechem Colins. - Wcale nie w przenośni. Dosłownie, dzisiaj prawie popłakał się na obronie przed czarną magią.
- Na obronie przed czarną magią? - zdziwił się Eryk. - Przecież ma tam Pottera do towarzystwa.
- No niby tak - wzruszyła ramionami. - Ale zaczął się bać, że jak trafi czymś paskudnym Jamesa, to on też trafi do Skrzydła i nie będzie mieć już nikogo.
- Nikogo - wyszeptała dramatycznie Edith.
- To byłaby dobra opcja, mieć cię tu Potter - przyznał Eryk. - Strasznie się tu nudzę.
- Dlatego właśnie odwiedzamy cię w nocy - wyjaśniła radośnie Edith. - Powiedz mi lepiej, co ty tu robisz całymi dniami?
- Naprawdę potrzebujesz o to pytać? Umieram!
- Z bólu czy z nudów?
- Z bólu? Potter, ogarnij się, ile razy ty sam miałeś połamane nogi? - zamarudził. - Nawet jeśli są powykręcane o tysiące stopni, z opieką Pomfrey to już nawet nie ma znaczenia. Jęczę z bólu już tylko dlatego, że nie mam nic innego do roboty!
James skrzywił się lekko i pokiwał głową ze smutnym zrozumieniem.
- No cóż, to się niedługo zmieni - mruknęła poufale Dorcas. - Zgadnij, kto zagadnął mnie ostatnio o stan twojego zdrowia i numer sali w Skrzydle Szpitalnym?
- Ach - machnął ręką. - Skąd mam wiedzieć?
- No cóż - uśmiechnęła się naprawdę szeroko. - Myślę, że dobrze wiesz. I myślę, że czekają cię częste odwiedziny.
Eryk zmrużył w zastanowieniu oczy, po czym otworzył je szeroko w wyrazie niedowierzania.
- Nie zrobiłaś tego...
- Zrobiłam, i nawet nie wiesz, jak dobrze się przy tym bawiłam.
- Dorcas, to wcale nie jest zabawne. Proszę, powiedz mi, że to ty będziesz mnie odwiedzać. Proszę. Błagam. Błagam.
- Nie rozumiem - zdziwił się William. - O kogo chodzi?
- O Alexę Vane - wyszczerzył się złośliwie James. - Naszą nową ulubioną osobę w tej szkole. Eryk ci o niej jeszcze nie opowiadał?
- Potter - wyjęczał przez zaciśnięte zęby Eryk. - Przyszło mi na myśl ładne określenie na ciebie, ale nie powiem go przy damach.
- Och daj spokój - roześmiał się James. - Naprawdę podchodzisz do tego tak poważnie?
- Naprawdę! - jęknął. - Dorcas, do cholery, numer sali?
- Oj, daj spokój - powtórzyła słowa Rogacza z uspakajającym uśmiechem. - Odwiedzi cię raz, my może umrzemy od tego ze śmiechu i tyle z twojego męczeństwa.
- Ach, czy ty nic nie rozumiesz? - niemal wykrzyknął, łapiąc się za głowę. - Ja trafiam do Skrzydła przynajmniej raz w tygodniu, przecież Pomfrey trzyma w szafie moją piżamę!
- I pewnie zawsze leżysz w tej samej sali? - zasugerował Remus niby pełnym współczucia tonem.
- Ups - zachichotała Dorcas.
- Nie znoszę cię - wyjęczał Eryk, wyciągając zza pleców poduszkę i przyciskając ją sobie rozpaczliwie do twarzy. - Jesteś największym nieszczęściem mojego życia.
- Ja jestem nieszczęściem? - uśmiechnęła się szeroko. - Ja, nie Alexa Vane?
- I jeszcze wypowiadasz jej imię - wyszlochał.
Aby powstrzymać ten atak paniki, Edith odsunęła Dorcas na bok, odjęła poduszkę z rąk Eryka i czym prędzej rozpoczęła dyskusję na temat zbliżających się mistrzostw świata w quidditchu. Oddech Frossa w końcu się uspokoił, a ciśnienie wróciło do normy.
Kiedy ta prosta terapia zaczęła odnosić pierwsze skutki, Path powoli skierowała rozmowę na inne tematy i następne pół godziny spędzili na dokładnym opisaniu choremu przebiegu ostatnich kilku dni, wraz z bezcennym wywiadem Jamesa, który nawet w nim samym zaczynał powoli budzić zażenowanie.
Kiedy w końcu zbierali się już do wyjścia, Eryk solidnie ziewał i czuł, że nareszcie będzie mógł spokojnie zasnąć. Edith wychyliła głowę na korytarz i niemym ruchem dała reszcie znak, że na ich drodze nikogo nie ma.
Wobec uchylonych drzwi, przyjaciele szeptem pożegnali się z Erykiem i na palcach skierowali w stronę wyjścia.
- Ostatnia sprawa - mruknął James, nagle zawracając i nachylając się ze złośliwym uśmiechem w stronę poturbowanego Krukona. - Jeśli nadal chcesz udawać, że nie podoba ci się Dorcas, musisz naprawdę przestać się na nią tak gapić.
Eryk otworzył usta, by się odciąć, ale doprawdy nic mądrego nie przychodziło mu na myśl.


Syriusz przekręcił się na bok i rozciągnął nogi na twardym, hogwarckim materacu. Zerknął na zegar wiszący na ścianie - było wpół do drugiej, a on nadal nie mógł zasnąć.
Na łóżku obok chrapał Peter. Syriusz nie mógł powstrzymać ogarniającej jego umysł zazdrości w stosunku do tego niskiego, mało zdolnego faceta, którego jeszcze dwa lata temu uważał za bardziej służącego niż przyjaciela, a który teraz epatował spokojem, radością i uszczypliwym poczuciem humoru, które zupełnie pogrążało Syriusza. I kto by kiedyś pomyślał, że to teraz Peter będzie mu dogryzać, Peter będzie spokojnie sypiać po nocach, Peter będzie...
Nie myśl o Edith, nie myśl o Edith.
Westchnął pod nosem i wstał, kierując się do łazienki po ciepły, zimowy szlafrok, tegoroczny bożonarodzeniowy prezent od pani Potter. Naciągnął go na piżamę i jak najciszej zamknął za sobą drzwi do dormitorium, kierując się w stronę Pokoju Wspólnego.
Może powinien był z nimi pójść odwiedzić Eryka? Ostatnio miał takie dni, że nic nie chciało mu się robić, chodził bez przerwy zaspany i gdyby tylko wyszedł z peleryną na korytarz, pewnie wpieprzyłby się na jakąś zbroję i z całego sekretu nici. Dlatego sobie odpuścił.
A teraz nie może spać.
Usłyszał skrzypienie otwieranych powoli drzwi i odwrócił się w stronę źródła hałasu. Kilka uderzeń bosych stóp o stopnie i u progu schodów pojawiła się Lily, cała potargana, zaspana i przeurocza. Przetarła oczy i drgnęła na dźwięk głosu Syriusza.
- Cześć - wyszeptała zaspana. - Fajny szlafrok.
Uśmiechnął się zakłopotany.
- Twój też.
Lily spojrzała w dół, na puszyste, ważące co najmniej tonę okrycie i wzruszyła ramionami.
- Nie możesz spać?
Pokręcił głową.
- A ty?
- Też nie. Rose strasznie chrapie.
Otworzył szerzej oczy i uśmiechnął się zachwycony.
- Rose chrapie? - powtórzył.
- Oczywiście, że nie - prychnęła. - Jak mogłeś się na to nabrać?
- To było bardzo okrutne - oznajmił nieszczęśliwie. - Ale czego mógłbym się po tobie spodziewać... No ale powiedz mi, co tu robisz?
- Czekam na Edith i Dorcas - odparła po prostu. - Nie mogę spać, bo martwię się, że ktoś je przyłapie.
- Daj spokój - machnął ręką. - Są z Jamesem i Remusem, co może im się stać?
- Cóż, Edith raczej nic. Ale Dorcas... znasz Dorcas. Poślizgnie się na schodach, narobi huku... cokolwiek. Ta dziewczyna mogłaby się utopić w zlewie, ale tak, by każdy zauważył.
- Prawda - mruknął. - Ale powinnaś troszkę się uspokoić, Ruda, ja tam nigdy nie martwiłem się ani o Jamesa ani Remusa i patrz, w jakiej jestem formie.
- No, to akurat widzę - gwizdnęła przeciągle. - Bardzo puszystej i bardzo w śnieżynki.
- Och cicho bądź, za dobrze wiem, że zazdrościsz mi tego szlafroka.
- No jasne, jasne - roześmiała się. - Serio, Syriusz, naprawdę myślałeś, że twój brak zatroskania o tych dwóch łobuzów mnie wzruszy?
Zmarszczył czoło.
- Remus umarłby ze smutku, gdyby się dowiedział, że nazywasz go łobuzem.
- Jasne, że tak, obłudnik jeden, jest chyba najgorszy z was wszystkich.
- Interesująca konkluzja - ucieszył się. - Swoją drogą, wyobrażasz sobie, żebyś powiedziała coś podobnego pół roku temu?
- Nawet nie sugeruj czegoś takiego - prychnęła ze śmiechem. - Remus jest równie dobry w udawaniu świętego, co ty i James w udawaniu... ee... - zająknęła się.
- Kretynów? - mruknął rozbawiony. - To chciałaś powiedzieć?
- No... tak, niby tak - wydusiła. - Ale przy pomocy jakiegoś miłego słowa.
Wzruszył ramionami z wesołą miną.
- Zawsze możesz powiedzieć "pajaców" - powiedział. - Wątpię też, by James obraził się za "australopiteka".
- Czy on chociaż wie...
- Wątpię.
- Okej.
Syriusz wyciągnął nogi jeszcze dalej przed siebie i zerknął na Lily z uśmiechem.
- Ruda, idź już do łóżka, ja na nich poczekam.
- Mówiłam ci, nie będę mogła zasnąć.
- Jesteś tego pewna? Bo ziewasz tak, jakbyś chciała mnie pożreć.
- Przepraszam - zreflektowała się, na nieszczęście właśnie w trakcie kolejnego ziewnięcia. - Nawet nie zakrywałam ust, prawda?
Zamiast odpowiedzieć, po prostu wskazał jej palcem schody do dormitoriów.
- Nie - pokręciła zawzięcie głową. - Nie ma mowy, czekam z...
- Ćśś - uciszył ją, zanim zdążyła skończyć. - Słyszysz?
- Co słyszę?
- Och, jakaś ty uroczo niedoświadczona Lily. Idą już. Naprawdę ich nie słyszysz?
- Cóż, podejrzewam, że wymykam się stąd znacznie rzadziej od ciebie.
- Czyli nigdy?
- No tak.
Wejście pod portretem otworzyło się właśnie wtedy, gdy wyciągnął rękę, by potargać ją z rozczuleniem po włoskach.
- Tylko pamiętaj, nie... Syriusz? Lily? - zdziwił się James. - Co wy tu robicie?
- Czekamy na was - odparł Black. - A... - wychylił się, by lepiej upewnić. - William? Co tu robi William?
- Wyskoczył razem z nami - wyjaśnił James. - Ale teraz nie może wrócić na swój statek. Przenocuje u Franka.
- Czemu nie możesz wrócić? - zapytał ze zdziwieniem Syriusz, nie zwracając większej uwagi na niespokojnie wiercącą się na swoim miejscu Lily.
- Filch prawie nas złapał na pierwszym piętrze - wyjaśnił. - Musieliśmy się rozdzielić i ukryć, ale Dorcas z Edith i Remusem powinni tu być za chwilę.
- Czemu po prostu nie schowaliście się w przejściu za gryfem? - zwrócił się na powrót do Jamesa. - Przecież jest tam... Lily? - mruknął z zaskoczeniem, widząc, że Evans wstaje. - Dokąd idziesz?
- Ja? Do dormitorium, oczywiście - odparła szybko.
James zacisnął zęby, starając się nie zachichotać na widok jej sztywnych ruchów i pobrzmiewającym w głosie niepokoju.
- A nie zamierzasz poczekać na...
- Nie. Poradzą sobie. Poradzą, prawda? - wyjąkała, nagle znowu martwiąc się o przyjaciółki i odruchowo szukając poparcia w oczach bardziej doświadczonych wielbicieli nocnych eskapad.
Syriusz i James wyglądali, jakby z trudem powstrzymywali śmiech.
- Fajny szlafrok - powiedział beznamiętnym tonem William.
Naprawdę nie powinna była patrzeć mu wtedy w oczy.
Wymamrotała coś niewyraźnego pod nosem i odwróciła się, czym prędzej uciekając w kierunku schodów.
I naprawdę miała już głęboko gdzieś, czy Dorcas i Edith wrócą do dormitorium.


20 marca, czwartek
- Powoli - jeszcze raz powtórzyła profesor Sprout. - Pamiętajcie, żeby zrobić to powoli.
Ręce Eryka i Syriusza równocześnie wystrzeliły do przodu, zacisnęły się na delikatnych łodygach i błyskawicznym ruchem poderwały je w górę.
Wyrwana ze stanu uśpienia bulwa stężała tylko na chwilę, by zaraz potem rozpocząć zabójczą walkę o śmierć i życie z obejmującymi ją dłońmi. Krótkie, ale giętkie i zakończone igłami korzenie z uporem drapały cienką skórę pokrywającą nadgarstki i palce, podczas gdy silna łodyga wychylała się tak, by mogły dosięgnąć również twarzy swoich oprawców.
- Auć - jęknął Eryk, mimowolnie wypuszczając roślinkę z dłoni, ale odruchowo chroniąc ją przed upadkiem drugą ręką. - Auć! Cholera! Kto to wymyślił?!
- Jesteś w tyle, Fross! - zawołał radośnie Syriusz, który zdążył już wrzucić roślinkę do mniejszej doniczki i teraz gorączkowo zasypywał ją ziemią. Uśmiech zwycięstwa szybko starł mu z twarzy jeden z korzeni, który chlasnął go kolcami po dolnej wardze. - Aua! - wrzasnął, zanim wraz ze wzlatującą w górę ziemią otrzymał kolejny cios w czoło. - Aua! O ty kuchi siny, zaraz cię załatwię!
- Bardzo ładnie, bardzo ładnie - skomentował jego bułgarski Eryk. - Teraz łapiesz, właśnie o taki akcent mi chodziło!
Rzuciwszy jeszcze kilka zaczerpniętych od Bartona przekleństw Syriusz chwycił roślinę za łodygę jak za gardło i starał się ją udusić.
- Lily! - krzyknął teatralnie. - Lily, syp ziemią! Dalej, długo już nie wytrzymam! - jęknął, bokiem trącając dziewczynę. - Zakopiemy tę cholerę żywcem!
Bulwa Furiatka, którą Evans spokojnie i zgodnie z zasadami próbowała właśnie przesadzić, równocześnie starając nie zwracać uwagi na idiotów obok, pod wpływem szturchnięcia Blacka rozbudziła się i rozpoczęła w rękach Lily wyjątkowo trudny do podziwiania taniec.
- Black! - wrzasnęła wściekle Lily, zanim nie jęknęła pod wpływem ciosów wymierzanych jej nadgarstkom przez co prawda młodsze i pozbawione kolców, ale przez to silniejsze korzenie.
- Och, a więc krzywdzisz teraz damę?! - zagrzmiał Eryk. - Jesteś jeszcze parszywszym przeciwnikiem niż się spodziewałem!
Stając w obronie Lily, wyszarpał swoją do połowy zakopaną w ziemi roślinę i bulwą wymierzył Syriuszowi solidny policzek.
- AUUUU! - zawył Black, łapiąc się jedną ręką z twarz, podczas gdy drugą nadal próbował dusić bulwę. - Co ty robisz?!
- Walczę o honor damy! - odparł podniosłym tonem Krukon i jeszcze raz zamachnął się na Syriusza, tym razem jednak bezowocnie, gdyż Black wyciągnął naprędce swoją własną roślinkę i łodygą zatrzymał spadający na siebie cios.
Lily jęknęła.
- Eryk, do cholery! - wrzasnęła, nadal mocując się ze swoją waleczną bulwą, która okładała ją teraz bez litości. - Wcale mi nie pomagasz!
Wrzask, który wywołała dwójka laureatów Nagrody Dziecinnej Głupoty i kilka innych, mniej ostrożnych osób, szybko rozbudziła resztę bulw i teraz wszyscy już walczyli ze swoimi roślinami. Rose wychyliła się, chcąc pomóc Lily, ale jej własna roślina wyskoczyła z doniczki i zaczęła chlastać Alicję po stopach. Zaskoczona dziewczyna wypuściła z rąk swoją bulwę i atakowana z obu stron, głośno zaczęła wzywać pomocy. Obok natychmiast pojawił się jej bohaterski chłopak z własną, spokojną do tej pory rośliną w jednej ręce, drugą próbując schwycić tę Alicji. Kiedy w końcu obie, zupełnie rozbudzone i wściekle się wijące znalazły się w jego dłoniach, po krótkiej chwili zastanowienia zaczął uderzać jedną o drugą, wywołując walkę między tym jednym gatunkiem, a walce tej nie można było odmówić agresji.
- Fross! Black! Co tam się dzieje?! - zawołała w kierunku nadal pojedynkujących się profesor Sprout, która nie widziała takiego zoo w szklarni od kiedy Peter wpuścił Jamesowi w spodnie sklątkę tylnowybuchową.
- Teraz to sobie możesz - wyjęczała Evans, z wiadrem uniesionym wysoko nad stołem próbując przykryć ziemią bulwę, która co chwila wyrzucała w górę każdy nasypany do doniczki gram. Mimo że Lily starała się nie skupiać na pulsującym w dłoniach bólu, do oczu napłynęły jej łzy. Kiedy wydawało jej się, że zasypała już korzenie, bulwa znowu ożyła, a jedna z wystrzelonych w powietrze grudek ziemi dostała jej się prosto do oka. - Przecież to kompletnie bezsensowne! - warknęła.
- Trzymaj się, Lily - usłyszała i zerknąwszy w bok napotkała parę jasnoniebieskich oczu świecących pośród umazanej błotem twarzy. Dopiero po sekundzie zdała sobie sprawę, że patrzy na Rose. - Cholerni idioci! - wykrzyknęła jeszcze w kierunku Eryka i Syriusza, którzy wobec zbliżającej się profesor teatralnie udawali, jak bardzo troszczą się o swoje kwiatuszki. Oboje mieli całe podrapane twarze, szyje i ręce, jednak wydawało się, że w ogóle o tym nie myślą. No jasne. Póki oni się dobrze bawią, nie ma sensu przejmować się osobami, które nie są przyzwyczajone do łamiących kości tłuczków, ścierających skórę kafli i regularnych upadków na placek z kilkumetrowych wysokości.
- Skończyła mi się ziemia - krzyknęła Lily w kierunku przyjaciółki. - Masz jeszcze?
- Tylko to, co mam w doniczce! Twoja też nie ma kolców?
- Nie ma.
- Jak to cholerstwo bije! Nasze mają chyba dwa razy grubsze korzenie od tych dojrzałych!
Na Merlina, pomocy! - dodała, gdy mimo jej usilnych wysiłków bulwa coraz bardziej wynurzała się na powierzchnię. - Lupin!
Wśród tego zwierzyńca, pośród szalejących roślin i pogrążonych w panice uczniów stał Remus Lupin, z ochraniaczami wciśniętymi szczelnie na uszy, szalikiem owiniętym zaklęciem dookoła jego twarzy i parą spokojnych, wycelowanych w swoją bulwę oczu. Z jedną ręką wciąż w doniczce, drugą zacisnął wokół wystającej z niej łodygi, nie przestając uciskać łokciem mokrą ziemię.
Kiedy roślina w jego dłoni przestała drżeć, Remus spokojnym ruchem wyciągnął drugą rękę na zewnątrz donicy, ze względu na swoją obojętność wobec otoczenia i zaciśnięte na uszach ochraniacze zupełnie nie reagując na wołania Rose.
Póki nie cisnęła ostatnią garstką ziemi w jego twarz.
- O bogowie, co tu się dzieje? - zapytał na głos, w końcu zsuwając z uszu ochraniacze i ze zgrozą rozglądając się po szklarni.
Kompletnie zirytowana jego tak zwyczajowym, doprowadzającym ją do furii spokojem, no i także swoimi obolałymi przedramionami, Rose jeszcze raz zamachnęła się w jego kierunku, ale tym razem nie ziemią.
Wiadomo czym, jako że przed oczami miała inspirację w postaci Eryka Frossa i Syriusza Blacka.
- Fantastycznie! - zawołała ze szczerą radością Lily. - Teraz możesz mi pomóc!
Kiedyś może zdziwiłaby się, widząc Rose podejmującą tak pozbawiony litości krok, ale to były naprawdę okrutne czasy i mało co mogło ją wtedy zszokować.
Chociaż Remus był całkiem zszokowany.
- Dlaczego?! - wrzasnął. - DLACZEGO?
Rzucona przez Rose bulwa wkręciła swoje korzenie w jego włosy i Wing dopiero na ten widok pożałowała swojego czynu.
- Hmm, Lily - rzuciła, otrzepując ręce. - Chyba jednak to jemu muszę pomóc - oznajmiła nieco zawstydzona, po czym popędziła w kierunku końca stołu, by okrążyć go i we dwójkę próbować ubić, a przynajmniej zakopać żywcem wyjątkowo rozwścieczoną Bulwę Furiatkę.
Lily, której skończyła się już ziemia i której jedynym zajęciem było trzymanie zabójczych korzeni jak najdalej od siebie, z rozpaczą rozejrzała się wokół siebie w poszukiwaniu pomocy. Przez myśl przemknęło jej przywołanie do siebie Blacka, ale szybko przypomniała sobie, przez kogo w ogóle rozpoczął się ten cholerny cyrk. Eryk Fross na jej oczach złapał za łodygę i tłukł bulwą o stół póty, póki ta nie zwiędła w jego dłoniach. Choć obrona Frossa wydawała się skuteczna, to zadanie polegało na przesadzeniu Bulwy, a nie jej wykończeniu, a Lily zależało przecież na dobrej ocenie. W końcu spojrzała przed siebie, na pracującego po drugiej stronie stołu Jonathana Freya, ale gdy już zdecydowała się iść w ślady Rose i udając niefortunny wypadek czy nagłe potknięcie rzucić bulwą w twarz Krukona, obok przebiegła pani Sprout, pośpiesznymi ruchami różdżki napełniając ziemią opróżnione wiaderka.
- Och - jęknęła Lily, z jeszcze mniejszym niż poprzednio przekonaniem pokrytą siniakami ręką unosząc naczynie w górę i choć trochę starając się naśladować Remusa (Remusa sprzed pięciu minut oczywiście - ten współczesny pluł ziemią i próbował usunąć resztki błota z włosów, nie przestając wygłaszać pod adresem Rose wielce pochlebnych komentarzy). - Przecież to nie ma sensu - powtórzyła po raz setny w ciągu ostatnich piętnastu minut. - Zupełnie nie ma sensu - jej nadgarstki znowu zapulsowały okropnym bólem i pierwsza łza potoczyła się po jej skrzywionym grymasem bezsilności policzku.
Bulwa szarpnęła się w jej dłoniach i Lily obróciła wiadro, przykrywając nim wylot doniczki. Przycięta w połowie łodyga niebezpiecznie zadrżała, a po chwili już Lily musiała oprzeć się o wiadro całym swoim ciężarem, by roślina zwyczajnie spod niego nie wyskoczyła.
- Nie, ja już nie mogę - mruknęła do siebie płaczliwym głosem.
- Przesuń się - usłyszała i gwałtownie obróciła się, puszczając to prowizoryczne przykrycie.
- Nie wierzę - jęknęła zrozpaczona. - Ktoś siedzi tam na górze i robi sobie ze mnie żarty.
William, czyli osoba, którą rozczochrana, umazana błotem, pokryta siniakami i płacząca chciała widywać możliwie jak najczęściej (no może raptem nieco rzadziej niż zaspana i w polarowym szlafroku), uśmiechnął się niepokojąco pod nosem i złapał uciekającą z doniczki roślinę.
Odruchowo chciała go spytać, co tu robi, ale póki dusił jej Bulwę, to jego wizyta (nawet biorąc pod uwagę jej obecny stan) była Lily w tym momencie na rękę.
- Co robisz w weekend? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
Jak gdyby nie trzymał w ręku próbującego go chlasnąć czarującego boskiego stworu, którego nawet oficjalna nazwa zawierała słowo "furia".
- Nic - odparła, zbyt zszokowana, by zastanowić się nad odpowiedzią.
- Wspaniale - rzucił. Jego palce przestały w końcu wędrować po łodydze rośliny i zacisnęły się wokół niej szczelnie. Powoli zaczął ją skręcać, zupełnie tak, jak gdyby próbował zrobić komuś pokrzywkę.
- Co ty tu robisz? - zapytała w końcu, byleby powiedzieć cokolwiek.
- Przyszedłem po Eryka - odparł, ze wzrokiem utkwionym tym razem w tym cholernym małym agresorze, który w jego rękach zdawał się być zaskakująco bardziej udomowiony. - Ale widzę, że bawi się zbyt dobrze.
Lily nawet nie próbowała się obrócić i dociekać, co tym razem mógł wymyślić Eryk Fross.
Zamiast tego skupiła się na coraz spokojniejszej roślinie. No proszę, pomyślała Lily, William jest tak opanowany, że zdaje się to udzielać nawet Bulwie Furiatce.
- Trzeba ją skręcić w odpowiednim miejscu - wyjaśnił, widząc jej skonsternowane spojrzenie. - Blisko bulwy jej tkanki są najwęższe, więc można w ten sposób odciąć dopływ substancji odżywczych do łodygi. Bez zabijania - dodał jeszcze, zezując w stronę rozpaczającego nad swoją podwójną ofiarą Franka Longbottoma.
- Skąd to wiesz?
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Przecież mówiłem ci, że jestem dobry z zielarstwa.
- Myślałam, że żartujesz.
- Bo jestem z Durmstrangu?
Lily roześmiała się. Była co prawda wciąż nieco zestresowana, więc mogła przy tym wyglądać na osobę nieco chorą psychicznie, ale nadal wypadła całkiem urokliwie. W pewien szalony sposób.
- Och, młoda - rzucił jeszcze nad Bulwą William. - Te cholery walą najmocniej.
Lily postanowiła już nawet nie przytakiwać.
Kiedy tylko łodyga przestała zginać się jak szalona, William włożył ją do doniczki i bez problemu zakopał drżącą, ale już nie tak silną jak poprzednio bulwę. Westchnął zadowolony i przeniósł spojrzenie na fioletowe nadgarstki Lily.
- Au - wypowiedział spokojnie wykrzykiwane bez przerwy dookoła sformułowanie i urwał z zupełnie odrętwiałej już, doniczkowej roślinki na wpół rozwinięty pęczek jasnopomarańczowego kwiatu.
Spokojnym ruchem sięgnął po dłoń Lily i choć chwycił ją możliwie delikatnie tymi swoimi dziwacznymi palcami (nie patrz, Lily, nie patrz), to jednak skrzywiła się lekko, gdy któryś z nich musnął wyjątkowo bolesnego siniaka.
William zacisnął pięść, rozgniatając w niej pęczek, po czym otworzył dłoń i jej wnętrze przyłożył do nadgarstka Lily.
Ze zdziwieniem uniosła na niego spojrzenie.
- Chwila, to ta randka teraz czy w weekend? - zapytała.
Biedna Lily nigdy nie kontrolowała słów, kiedy była zestresowana.
William uśmiechnął się szeroko, unosząc dłoń i prezentując jej nowy, zupełnie-nie-fioletowy nadgarstek.
- Ale ja... - mruknęła niemal oskarżycielsko. - Niczego nie poczułam! Żadnego mrowienia! Nawet nie załaskotało!
Bez żadnego skrępowania sięgnął po jej drugą dłoń.
- Pęczki Bulwy Furiatki stanowią najlepsze lekarstwo na obrzęki i oparzenia - wzruszył ramionami. - Dlatego właśnie hodujemy te cholerstwa.
Fross, który dotychczas obserwował ich z boku, trącił Syriusza i wydał z siebie pomruk zrozumienia.
- A więc tak to działa - powiedział Black na głos, podczas gdy Krukon uniósł przed oczy jeden z pączków, z zastanowieniem przejeżdżając palcami po swojej okaleczonej twarzy.
- Nie zbliżaj tego do ust! - zawołała w przerażeniem profesor Sprout, w połowie swojego gorączkowego kursu między uczniami.
Za późno.
Eryk Fross musnął czubkiem kwiatu swoje popękane wargi i padł trupem.
Zupełnie jak Śnieżka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz