Może ja naprawdę jestem idiotą, pomyślał James.
To prawda, jestem bardzo zdolny. Należę do grona najlepszych uczniów w tej szkole. W historii szkoły zresztą, na Merlina. Ilu nastoletnich animagów przetoczyło się przez mury Hogwartu?
Ale jestem skretyniałym idiotą. Powinni mi dać Trolla ze Stosunków Międzyludzkich i kazać wypieprzać na zawsze ze szkoły, w trybie natychmiastowym, na miotle.
Britain trzasnęła drzwiami i wypadła z jego dormitorium w momencie, w którym doliczał to właśnie latanie na miotle do coraz dłuższej listy swoich zalet i umiejętności. Jak to się dzieje, że tak świetnie rozumie bogina, gryfa, nawet sklątkę tylnowybuchową, a tak słabo własną dziewczynę?
- Widzę, że nie zareagowała tak dobrze, jak się tego spodziewałeś - zachichotał Syriusz, razem z Remusem wślizgując się do pokoju. - Tak się to kończy, gdy rozmawiasz z dziewczyną tylko o miotłach i psychologii.
- Ale my się właśnie o to pokłóciliśmy - mruknął zdezorientowany James, przenosząc spojrzenie zza zatrzaśniętych z tak wielką wściekłością drzwi na przyjaciela. - O miotły. I o psychologię.
- Kobiecą psychologię przede wszystkim - podkreślił z drwiną w głosie Black.
- Och jasne - warknął James. - Jasne. Używaj tego tonu, wielki znawco kobiet. Twoje relacje z nimi zamykają się w chamskich obmacywankach w schowkach na miotły, a jak skończyła się jedyna próba stworzenia poważnego związku - no cóż, to pamiętamy wszyscy.
Syriusz przyjął zupełnie zblazowaną minę.
- Obmacywanki w schowkach na miotły to akurat specjalność Remusa.
- Nigdy nikogo nie obmacywałem w kąciku na miotły.
- Ale na dachu w Sylwestra to już jak najbardziej. Wstyd, Luniu!
- Daj mi spokój.
- Więc co dokładnie jej powiedziałeś? - uwaga Syriusza znowu skupiła się na Jamesie.
- Nic szczególnego - wzruszył ramionami. - Po prostu tyle, że na trzeciego ścigającego wezmę Moodneya albo Malfoya, i że chciałem jej to powiedzieć na osobności.
- A ona co powiedziała?
- Że się ze mną nie zgadza, że jest z wami bardziej zgrana niż Clark kiedykolwiek będzie, a tym bardziej Malfoy, że Clark zdobył mniej goli niż ona w ciągu tego sezonu, że lata lepiej na miotle od tej dwójki...
- A ty na to...
- Że to nieprawda.
Remus uniósł szybko głowę i wbił w niego swoje spojrzenie.
- Co powiedziałeś? Tylko dokładnie twoimi słowami.
James przełknął ślinę.
- No, że... że nieprawda. Że oni są szybsi. I bardziej zręczni.
- Okej - Remus odetchnął z ulgą i ponieważ by dla Jamesa wyrocznią w kwestiach słownych wpadek i zasad savoir-vivre'u, Potter także widocznie się rozluźnił. - Czyli nie było tak źle. I co? Trzasnęła drzwiami?
- Nie - James usiadł na łóżku. - Powiedziała, że po mnie to akurat nie spodziewała się, że taką lekką ręką odprawię własną dziewczynę.
- Lekką ręką? - powtórzył z niedowierzaniem Syriusz. - Przecież to, że jest twoją dziewczyną, było w ogóle jedynym powodem, dla którego trzymałeś ją jako kandydata tak długo...
- No właśnie! - z zadowoleniem prawie wykrzyknął James i zapalczywie pokiwał głową. - Dokładnie! I to właśnie jej powiedziałem, a ona wyszła i trzasnęła drzwiami...
Remus wytrzeszczył oczy i nawet Syriusz zupełnie znieruchomiał. James zamarł.
- Czy ja... - zająknął się. - Czyli jednak było źle?
- Nooo... - zastanowił się na głos Syriusz, wciąż wpatrując się w przyjaciela. - No ja rozumiem, że nie brzmi to najlepiej, a ja... no, znasz mnie przecież.
James skrzywił się zakłopotany i przeniósł swoje pełne niepokoju spojrzenie na Remusa.
- Syriusz zrozumiał - potwierdził cierpko Lupin.
- No może to rzeczywiście nie była chyba najlepsza rzecz, jaką mogłem powiedzieć - przyznał w końcu Potter, wyraźnie przeciągając słowa. - Tak stwierdzam po głębszym zastanowieniu...
- Opowiedz jeszcze raz, co dokładnie jej powiedziałeś - rzeczowo rozkazał Syriusz, mierząc w jego kierunku palcem. - A Remus wytłumaczy ci, jak to wszystko odkręcić. Prawda, Remus? - dodał, zwracając się w stronę przyjaciela. - Mam rację? Chwila, dlaczego ty się uśmiechasz?
- Nie podoba mi się ten cały William - oznajmiła bezceremonialnie Dorcas, kiedy już na spokojnie przemyślała słowa Lily. - Jest zbyt perfekcyjny.
Evans uśmiechnęła się lekko z rozbawieniem. Jeśli chcesz, by ktoś z rozbrajającą szczerością opowiedział ci, co uważa o twoim związku i jeszcze z radością rozłożył go na czynniki pierwsze tak, by zupełnie namieszać w głowie, w której dopiero co wszystko to sobie poukładałeś - idź prosto do Dorcas Colins. Ona udowodni ci, że całe twoje życie zupełnie nie trzyma się kupy.
- Co ci się w nim nie podoba? - zapytała, nie tracąc uśmiechu.
- Co mi się w nim nie podoba? Nic nie rozumiesz, Lily. W samym Williamie podoba mi się absolutnie wszystko - odparła, a Edith i Rose rzuciły sobie za jej plecami rozbawione spojrzenia. - Ma ładną buzię, naprawdę, a ta jego tajemniczość może po prostu zwalić z nóg.
Rose nie wytrzymała i prychnęła śmiechem, bo samo słowo "tajemniczość" wymawiane przez osobę pokroju Dorcas brzmiało tak groteskowo i idiotycznie, jak "encyklopedia" w ustach Jamesa albo "melancholia" w ustach Edith.
- Nie rozumiem, skąd bierze się ta wasza sielanka? - kontynuowała Colins. - Przecież coś musi być na rzeczy. Tyle gadania o tym, w jak paskudny wpędza cię humor i nagle co? Jesteś pogodzona z jego milczeniem?
- Pogodzona z jego milczeniem? - jęknęła Rose, tera już zupełnie dławiąc się od śmiechu.
- To cytat - podpowiedziała jej Edith, która sama cudem tylko zachowywała powagę. - Uwierz mi, Lily użyła dokładnie tych słów, kiedy ty byłaś w łazience.
Na niedowierzające spojrzenie, którym obdarzyła ją przyjaciółka, Lily odpowiedziała tylko delikatnym wzruszeniem ramion.
- Naprawdę wyprowadziłybyście mnie z równowagi - oznajmiła spokojnie. - Naprawdę namieszałybyście mi w głowie, gdybym doszła do swoich wniosków podczas rozmowy. Ale my nawet zbytnio o tym nie mówiliśmy - uśmiechnęła się łagodnie. - Nie próbował mi niczego tłumaczyć, a ja się tego nie domagałam. Żadnych słów, rozumiecie? Wasze argumenty nawet nie mają o co zaczepić.
- Brak słów? - Rose zmarszczyła swoje ciemne brwi. - Naprawdę to jest metoda na prosty związek?
- Nie w twoim wypadku niestety - mruknęła Lily pod nosem. - W twoim wypadku wystarczyłoby po prostu nie podkochiwać się w swoich kolegach z Gryffindoru.
Tym razem to całą trójka wybuchnęła śmiechem i tylko Rose nie wyglądała na zbytnio rozbawioną. Szczególnie, że natychmiastowa reakcja Edith i Dorcas dała jej jasno do zrozumienia, że swoimi uczuciami mogła podzielić się tylko z Lily, ale ta pozostała dwójka od dawna wiedziała już swoje.
- To się nazywa hamowanie swoich popędów - podkreśliła ze złością, która tylko pogłębiła rozbawienie dziewczyn.
- Idzie ci bardzo dobrze - powiedziała Edith, rzucając się z powrotem na swoje łóżko. - Ty jesteś perfekcyjną dziewczyną dla Bartona, a Remus rozkłada kocyki pod piknik z jakąś obcą dziewuchą.
Rose natychmiast obróciła się w jej stronę.
- Czemu próbujesz mnie zdenerwować? - zapytała, może odrobinę zbyt głośno.
- Ja tylko przekazuję dalej informacje - odparła Edith głosem niewiniątka.
- "Dziewucha" to bardzo nacechowane słowo, Path. Sabotujesz teraz mój związek czy co?
Edith zagwizdała niewinnie i utkwiła spojrzenie w suficie.
- Myślałam, że lubisz Bartona - mruknęła ze zdziwieniem Lily.
- Nie, nie, nie - czym prędzej zaprzeczyła Edith, podrywając się do pozycji siedzącej i przyciskając ręce do piersi. - Ja uwielbiam Bartona - sprecyzowała, po czym wycelowała palcem w Rose. - Tylko ona nie za bardzo.
Lily prychnęła śmiechem, ale zrezygnowane spojrzenie, jakim obdarzyła ją Rose, kazało jej przestać się uśmiechać.
- No to przeanalizowałyśmy nasze związki - burknęła Wing pod nosem, z posępną miną opadając z powrotem na łóżko. - Ja jestem niewrażliwa i pozbawiona uczuć, ale udaję zakochaną, ta tutaj - wskazała Lily - lubi sobie pomilczeć, a ty Dorcas jesteś zakochana, ale udajesz niewrażliwą i pozbawioną uczuć. Mam rację?
- Plus minus - mruknęła Colins.
Przez kilka minut wszystkie leżały bez słowa na swoich łóżkach i bezmyślnie wpatrywały się w sufit.
- Naprawdę zabiłaś ducha tej konwersacji, Rose - odezwała się po chwili Edith smętnym tonem. - A to były takie fajne dziewczęce pogaduchy.
- Nigdy nie byłam dobrym materiałem na pidżama party - odpowiedziała bez żalu, po czym obróciła głowę w drugą stronę. - Lily, skoro już zeszłyśmy z tematu chłopaków, to mam do ciebie prośbę.
- Tak?
- Poduczysz mnie trochę z eliksirów?
Evans uśmiechnęła się do niej ciepło.
- Rose, masz prawie same Wybitne od Slughorna. Nie wydaje mi się, żebyś potrzebowała mojej pomocy.
- Potrzebuję jej, Lily. Muszę mieć stuprocentową pewność, że nic nie zaskoczy mnie na egzaminie.
- Jestem pewna, że i tak pójdzie ci świetnie - uśmiech Lily stał się jeszcze bardziej przyjazny. - Ale dobrze, pomogę ci, jeśli uważasz, że to bardziej słuszne.
2 kwietnia, środa
- Sprawdziłam wasze sprawdziany - powiedziała McGonaggal, gdy tylko weszła do sali. Wszyscy natychmiast ucięli prowadzone dotąd rozmowy i z napięciem wpatrywali się w profesor, która podeszła do swojego biurka i odłożywszy na niego stos pergaminów, obróciła się z powrotem w stronę sali. - Te, do których, jak się zarzekaliście, uczyliście się każdego dnia i nocy przez ostatnie dwa miesiące - skupiła spojrzenie znad swoich okularów na kilku osobach w pierwszym rzędzie i lekko wykrzywiła usta swoją chłodną, pełną obojętności manierą. - No cóż, nie mogę powiedzieć, żebym była pod wielkim wrażeniem. Albo zwyczajnie nie chce wam się uczyć - powiedziała powoli, a przez klasę przeszedł się szmer oburzenia. - Albo nie mam w tym roku tak zdolnej klasy, jak śmiałam uważać do tej pory.
Pośród pełnych napięcia, oskarżających szeptów i załamanych spojrzeń McGonagall podniosła odłożony wcześniej plik pergaminów i trzymając go na rękach jak niechciane dziecko, ruszyła w kierunku klasy.
- Tylko trzy Wybitne - oznajmiła surowo, spacerując między ławkami. - Black - powiedziała głośno, rzucając kilka zapisanych od góry do dołu stron przed Syriusza. - Wing - dodała, a niemal wykaligrafowany pergamin łupnął o ławkę Rose i Evans. Profesor podeszła do ostatniego rzędu - Potter.
Łup. Ostatnie kartki oznaczone dumną literą "W" wylądowały tuż przed nosem Jamesa. Uśmiechnął się wdzięcznie w kierunku McGonagall, a ona odpowiedziała mu niepozbawionym szacunku skinieniem głowy.
- Powyżej Oczekiwań - mruknęła i kilka spośród wskazanych przez jej różdżkę pergaminów rozleciało się w kierunku niektórych uczniów. Lily złapała swój w powietrzu, kątem oka widząc, jak prace lądują przed marszczącym brwi Remusem, uśmiechającym się lekko Frankiem i jeszcze dwójką innych Gryfonek. Pokraśniała z zadowolenia, zanim nie napotkała uważnego spojrzenia McGonagall. - Chyba nie muszę dodawać, że wasze Powyżej Oczekiwań są skrajnie poniżej moich oczekiwań.
Uśmiech natychmiast spełzł jej z ust. Zerknęła na Rose, która bez zbędnych emocji przeglądała nieliczne skreślenia i uwagi na własnym sprawdzianie. Jej mina była równie obojętna jak za każdym razem, gdy zgarniała kolejne punkty dla swojego domu tuż sprzed nosa naukowych gwiazd Ravenclavu.
- Reszta prac - westchnęła McGonagall niemal z boleścią, a pozostałe w jej dłoniach pergaminy rozleciały się w różne końce sali. Profesor podeszła do ławki Petera i Edith. - Jestem bardzo, bardzo zawiedziona, Path - powiedziała cicho, dobitnie wskazując literę "Z" na jej pracy. - Chciałabym cię widzieć wieczorem w swoim gabinecie.
Lily spodziewała się, że Edith po prostu uśmiechnie się przepraszająco, ale na jej czole pojawiły się dwie zdradzające zdenerwowanie zmarszczki. Uniosła pergamin bliżej oczu i bez słowa skinęła profesor głową.
Lily nachyliła się w kierunku Rose.
- Edith ma Zadowalający - szepnęła zdziwiona.
- I co z tego? - odparła Wing, nadal przebiegając oczami po linijkach swojego wypracowania.
- Jak to "co z tego"? - zdziwiła się. - Edith jest dobra z transmutacji. Lepsza ode mnie. Dlaczego dostała taką niską ocenę?
- Dlaczego? - powtórzyła Rose, odrywając się od tekstu i przewracając oczami. - Może dlatego, że znowu plotkowała z Peterem albo zajmowała się czyimś prywatnym życiem zamiast się uczyć? U McGonagall nie da się dostać dobrej oceny tak po prostu.
Evans otworzyła szerzej oczy.
- Ty jesteś wściekła! - szepnęła zaskoczona. - Jesteś naprawdę zła! Dlaczego?
- Bo ona jest zdolna! - odparła ze zniecierpliwieniem. - Ona jest naprawdę zdolna i mogłaby mieć świetne oceny, gdyby w końcu się do czegoś przyłożyła. Dostawała same pochwały, kiedy przyszła do tej szkoły i po prostu spoczęła na laurach. Nawet Huncwoci zapieprzali przed tym sprawdzianem jak szaleni, a ledwie Edith siadała do książek, już była znudzona, już musiała robić co innego, gadać, śpiewać, biegać nawet, cokolwiek.
- Czemu tak cię to denerwuje?
- Bo nie znoszę, kiedy ktoś marnuje taki potencjał. Nie wszyscy są obdarzeni bystrością, i kiedy już jesteś na tyle mądry co ja, co ty, co ona, to powinno się to szanować - ucięła złośliwy komentarz na temat pokory, który już układał się na ustach Evans i wskazała jej Petera. - Spójrz na niego - powiedziała z naciskiem. - Peter talentem dorównuje conajwyżej najlepszemu puchaczowi w naszej sowiarni, ale przynajmniej się stara. Stara się! I słowo daję, jeśli tak dalej pójdzie, będzie miał na Owutemach lepsze wyniki od Edith...
- Jeśli tak dalej pójdzie - podkreśliła Lily.
- No właśnie. Bardzo się cieszę, że Ed dostała tę ocenę, może to w końcu sprawi, że chwilę się nad sobą zastanowi - dodała Rose, zupełnie bez wyrzutów sumienia.
Ignorując chłód, z jakim te słowa opuściły usta na powrót wertującej swoją pracę przyjaciółki, Lily musiała jej przyznać rację. Ale Edith wcale nie wyglądała na osobę, która spędziła przygotowania do egzaminu na chichraniu się i bieganiu po Błoniach. Zmarszczka między jej oczami zdawała się pogłębiać wraz z każdym komentarzem McGonagall, jaki dostrzegała na swojej pracy.
- Wobec waszych wahających się ocen chciałabym jeszcze raz umówić się na rozmowę z wami, by ponownie przedyskutować wasze przyszłościowe wybory - powiedziała głośno profesor. - Jako opiekun tego domu chcę się upewnić, że wyniki przyszłorocznych egzaminów pozwolą wam kontynuować edukację w kierunku zawodu, który sobie wybraliście. Co do waszej trójki - dodała, obejmując Rose, Jamesa i Syriusza bardziej przychylnym spojrzeniem. - Nie mam zastrzeżeń. Rozmawiałam z innymi profesorami i wszyscy przyznali, że wasze oceny utrzymują się na tym samym stałym, wysokim poziomie przez cały okres waszej edukacji. No może oprócz eliksirów, Potter, ale jak słyszałam, robisz ostatnio duże postępy pod okiem panny Evans - dodała, przesyłając Lily pełne aprobaty spojrzenie. Jeszcze raz spojrzała na Syriusza i Jamesa i przez chwilę wyglądała tak, jakby miała dodać coś w stylu "No i jeśli nie rozsadzicie szkoły zanim zdążycie przystąpić do egzaminów...", ale po krótkim wahaniu zwróciła się znowu do reszty uczniów. - Będę was wzywać pojedynczo.
Ruszyła w stronę tablicy i kiedy Peter wstał, by pozbierać swoje rzeczy z ławki, obróciła się szybko i momentalnie zmroziła go spojrzeniem.
- Właśnie tego oczekiwałam od pana, panie Pettigrew - powiedziała powoli swoim mrożącym krew w żyłach głosem. - Lekcja kończy się dopiero za piętnaście minut i po tym wszystkim, co wam dzisiaj powiedziałam myślałam, że wyda się oczywiste, iż nie zwolnię żadnego z was przed końcem lekcji.
Peter przełknął głośno ślinę i powoli osunął się na swoje krzesło przy akompaniamencie skrywanego chichotu reszty Huncwotów.
- Hej, Wing! - szepnął Syriusz i korzystając z nieuwagi profesor wychylił się do przodu, szturchając ramię Rose. - Patrz na to.
Zaciekawiony James również przysunął się do nich lekko. Syriusz podał Rose swoją pracę, na której samej górze napisane było Syriusz Black, a obok, kolorowym atramentem, Wybitny. Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami.
- No dole, Wing - dodał.
Również przyglądająca się pracy Syriusza Lily przeniosła swoje spojrzenie niżej, gdzie pod oceną, tym samym kolorowym atramentem, profesor dopisała swoim trudnym do rozczytania pismem:
Oczekuję jeszcze wyższych wyników na egzaminie praktycznym.
Syriusz wyszczerzył radośnie zęby, a Rose po raz pierwszy okazała swojej pracy jakieś emocje, marszcząc brwi ze zdenerwowaniem.
- Ile miałeś punktów? - prawie warknęła.
- Sto dwadzieścia trzy, a ty?
- Sto dwadzieścia! - odparła podniesionym głosem. - Nie wierzę w to! James - szturchnęła go ręką, podczas gdy on celował różdżką w swoją pracę. - Ile miałeś punktów?
- Sto dziewiętnaście, a co?
- Och, przynajmniej tyle - od razu uspokoiła się Rose, dla której sama myśl, że była od niego lepsza, nawet jeśli tylko jednym punktem, podbudowywała niezadowolenie spowodowane wyższą punktacją Syriusza.
- Ale to nie wszystko - zachichotał James, wyciągając w jej kierunku pracę i na powrót psując jej humor.
Lily i Syriusz przechylili przez ramię Rose.
James Potter, Wybitny
Jesteś dla mnie jak syn, którego nigdy nie miałam.
Lily parsknęła śmiechem tak głośnym, że profesor odwróciła się od tablicy i przesłała sali piorunujące spojrzenie. Syriusz wepchnął sobie pięść do ust, zanosząc się śmiechem, a Rose była jeszcze bardziej skrzywiona niż wcześniej.
- Bardzo śmieszne, Potter - syknęła. - Bardzo śmieszne.
- Och, czemu ja w ogóle uczę się tej transmutacji! - zdenerwowała się Dorcas, kiedy już wyszli z klasy i zmierzali w kierunku sali jadalnej. Zamachała swoim sprawdzianem, wskazując im któreś z wymagających pisemnej odpowiedzi pytań. - Po co mam zamieniać budzik w żabę, jeśli dwoma zaklęciami jestem w stanie sprawić, by pływał w wodzie i rechotał?
Lily uśmiechnęła się do niej pocieszająco.
- To bardzo zastanawiające, Dorcas - zauważyła na głos Alicja. - Jak to właściwie możliwe, że jesteś taka genialna z zaklęć, a tak słaba z transmutacji?
- Dorcas nie jest słaba z transmutacji - zaprzeczył Frank. - To McGonagall. Rozmawiałem z Gryfonami ze starszego rocznika i wszyscy twierdzą zgodnie, że Zadowalający na egzaminie u niej to pewny Powyżej Oczekiwań na Owutemach. Chce nas tylko zastraszyć.
- No i z pewnością jej się udało - mruknęła Lily. - Nie wierzę, że tyle się uczyłam, a mam tylko "Pe".
- Przecież mówiłem wam, Powyżej Oczekiwań gwarantuje ci Wybitny...
- Wiem, wiem, Frank - przerwała mu. - Ale mi nie chodzi o Owutemy! Chcę zostać aurorem i jeśli McGonagall nie poprze mnie w tym wyborze... to kto to zrobi? Slughorn? - prychnęła i nawet Frank musiał się uśmiechnąć, bo pomimo całego swojego talentu i zręczności strachliwy profesor od eliksirów był ostatnią osobą, z którego opinią liczono się w szkole aurorskiej.
Chłopak z zastanowieniem podrapał się po głowie.
- Dlaczego więc nie poprosisz Jamesa, żeby ci pomógł? - rzucił. - McGonagall wie, że udzielasz mu czasem korków z eliksirów i zdaje się, że traktuje to poważnie. Skoro wierzy, że jesteś w stanie mu pomóc to uwierzy też w to, że pomagacie sobie nawzajem.
Lily westchnęła głęboko.
- Frank, uczenie Jamesa eliksirów polega głównie na staniu nad nim i pilnowaniu, żeby czytał to, co jest w podręczniku i zbytnio nie improwizował. Jego problem to to, że za bardzo się przy nich nudzi i nie zauważa, że przeskoczyły mu strony w podręczniku, albo że Syriusz znowu podmienił mu róg wodnika na spleśniałego banana.
Alicja zachichotała, a jej chłopak znowu wzruszył ramionami.
- McGonagall nie musi o tym wiedzieć...
- Ale ja naprawdę chciałabym się czegoś nauczyć!
- A kto powiedział, że się nie nauczysz? - zdziwiła się Alicja, przestając się śmiać i obracając w stronę Evans. - James zagadał mnie kiedyś, kiedy ćwiczyłam właśnie do Obrony przed Czarną Magią. Opanowałam zaklęcie jakieś dwa razy szybciej niż zazwyczaj i to tylko dlatego, że powiedział mi, o czym mam myśleć, kiedy je rzucam.
- I tutaj możesz mieć rację. Serio, Lily - przytaknęła powoli Dorcas. - Wydaje mi się, że cały talent i gwiazda Jamesa polegają na tym, że postrzega magię jako coś skrajnie prostego. Jeśli bardzo zależy ci na poprawieniu oceny, on akurat może ci z tym pomóc.
Lily zagryzła wargi.
- Właściwie i tak spędzamy ze sobą okropnie dużo czasu... To może być dobry pomysł - uśmiechnęła się szeroko. - Dzięki, Frank.
- Proszę - odparł równie radosny, jak zawsze, gdy udało mu się komuś pomóc. - No ale teraz, dziewczyny, muszę lecieć.
- Nie idziesz na kolację? - zdziwiła się Alicja.
- Niee, muszę coś najpierw załatwić. Poza tym nie jestem głodny - nachylił się i cmoknął Alicję na pożegnanie, zanim ta zdążyła w ogóle zareagować. - Do zobaczenia w wieży.
Odwrócił się i odszedł w drugą stronę korytarza, podśpiewując coś pod nosem. Jego krok jak zawsze wyglądał tak, jakby ledwo powstrzymywał się od radosnego podskakiwania i Lily z Dorcas odprowadziły go zachwyconymi spojrzeniami.
- Na gacie Merlina - mruknęła Colins. - Twój chłopak jest po prostu fantastyczny, Alicjo.
- Zdecydowanie najlepszy człowiek na ziemi - dodała Lily.
Houckson zasznurowała swoje śliczne wargi.
- Wcale nie jest.
Obie przyjaciółki natychmiast utkwiły w niej nieprzyjemnie zaskoczone spojrzenia, podczas gdy ona wyglądała tak, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że jakieś słowa rzeczywiście opuściły jej usta.
- Znaczy ogólnie to jest, jest, oczywiście - poprawiła się szybko. - Ale teraz nie. Jest dziwny. Strasznie dziwny. I nie wiem, co mam o tym myśleć.
Lily nadal wpatrywała się w nią zszokowana.
- Teraz... znaczy jak długo, tak konkretnie?
- Jakieś dwa tygodnie. Jest spięty, nie okazuje swoich uczuć, a zaraz potem zasypuje mnie jakimiś niespodziankami, całuje jak opętany i wyznaje swoje uczucie - załamała ręce. - Co mu jest?!
- Może cię zdradza - zasugerowała niewinnie Dorcas.
Lily sama nie wiedziała, która myśl wydała jej się bardziej absurdalna - ta, że Frank Longbottom kocha się w jakiejkolwiek innej dziewczynie czy może ta, według której ktoś tak skrajnie dobry i fantastyczny jak on mógłby się zdobyć na zdradę. Obie sprawiły jednak, że Evans uśmiechnęła się głupkowato. Kiedy jednak przeniosła swój wzrok na Alicję, od razu stało się oczywiste, że jej akirat nie jest zupełnie do śmiechu.
- No nieee, Alicja, uspokój się - jęknęła Dorcas. - To przecież Frank.
- Więc co mu się w takim razie dzieje? - wyjąkała zagubiona.
- No nie wiem - mruknęła Colins. - Może przechodzi mu pierwsze zauroczenie czy coś takiego...?
Lily z oburzeniem uniosła w górę swoje brwi i energicznym gestem odtrąciła zbyt szczerą przyjaciółkę, obejmując Alicję ramieniem i pocieszająco ściskając jej rękę.
- Jestem pewna, że to nic takiego. Każdy ma swoje gorsze i lepsze momenty, prawda? Przypomnij sobie, jak sama zachowywałaś się w zeszłym miesiącu po tym, gdy poznałaś matkę Franka.
Alicją od razu wstrząsnął dreszcz.
- Czemu mi jeszcze o tym przypominasz? - wyjąkała z wyrzutem. - Ta kobieta jest przerażająca!
- Tak, słyszałam coś o tym... - zaczęła Dorcas, ale Lily natychmiast uciszyła ją wzrokiem.
- Dzięki, dziewczyny - mruknęła Houckson, delikatnie zdejmując z siebie ramię Evans. - Widzę, co próbujecie zrobić. Ale Frank jest dziwny. Po prostu dziwny. I nikt oprócz mnie nie jest w tej chwili w stanie tego wystarczająco zrozumieć.
- Więc może pogadaj z nim zwyczajnie - zasugerowała Colins.
- Żartujesz sobie? - roześmiała się nerwowo. - Z Frankiem? Zwyczajnie?
- No nie wiem - mruknęła Lily. - Zeszłym razem poszło ci o dziwo nieźle. Czy to czasem nie ze względu na twoją szczerość nareszcie jesteście razem?
Alicja stanęła w progu Wielkiej Sali i niechętnie skinęła głową.
- Chyba, że...
- Nie no, Alicja - prychnęła Dorcas, której cierpliwość zupełnie się skończyła. - Naprawdę będziesz się nad tym zastanawiać teraz? W tym miejscu? Nie zrozumcie mnie źle - wyjaśniła od razu. - Fajnie się załatwiało wasze problemy, ale ja naprawdę jestem głodna i jeśli nie dostanę któregoś z tych lukrowanych muffinów w przeciągu kolejnej minuty, trafi mnie kompletna szajba.
Lily roześmiała się cicho.
- No dobra - zgodziła się. - Alicja, odpuść z problemami, wchodzimy.
Colins uśmiechnęła się szeroko i przestąpiła radośnie przez próg, zanim czyjaś dłoń zacisnęła się szczelnie wokół jej ramienia i pociągnęła ją z powrotem na korytarz.
- Dorcas, czy pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? - zapytał Remus, patrząc jej głęboko w oczy.
Dziewczyna posłała tęskne spojrzenie w stronę wirujących w powietrzu półmisków.
- Jeszcze ty?! - jęknęła, przenosząc spojrzenie na Lupina. Miał bardzo poważną minę, wobec której poddała się i wzruszyła tylko ramionami - Oczywiście, że tak. Na schodach do naszej wieży, tuż po ceremonii przydziału...
- Czy pamiętasz, co wtedy zrobiłaś?
- Oczywiście - w końcu uśmiechnęła się lekko. - Pokazałam środkowy palec plecom prefekta naczelnego po tym, jak zganił cię za tę twoją niecierpliwość i podskakiwanie w miejscu... - prychnęła zirytowana. - Jakby sam nie przechodził przez to samo podniecenie sześć lat wcześniej!
- Właśnie - przytaknął Remus. - Właśnie to. Jedno spojrzenie - gestem wskazał oczy jej i swoje własne. - Jedno spojrzenie wymienione po tym twoim gówniarskim zachowaniu i już wiedziałem, że z tobą, Dor, to do końca życia - uśmiechnął się ciepło, zanim znowu się skrzywił. - Ale też myślałem, że w trakcie tego życia zaczniemy powoli dojrzewać. Powoli, ale kiedyś owszem, do diaska!
Dorcas zmarszczyła brwi i przyjrzała mu się uważnie, lekko przekrzywiając głowę.
- Po pierwsze - powiedziała, wyraźnie cedząc słowa. - Nie wiem, co ci do głowy strzeliło, kiedy wymyślałeś sobie, że ja zamierzam kiedykolwiek zacząć dojrzewać. Sama myśl, że mógłbyś tego ode mnie oczekiwać, napawa mnie obrzydzeniem. Po drugie - uniosła w górę palec. - O co ci dokładnie chodzi? Znaczy nie, żebym nie lubiła twojej sentymentalnej strony, ale tym razem chyba wyraźnie do czegoś zmierzasz.
Remus uniósł ręce do głowy.
- Zmierzam do tego, że jesteśmy nadal tymi samymi głupimi bachorami, które rozwiązują swoje emocjonalne problemy za pomocą obraźliwych gestów i udawanej odwagi.
- Hej! - zaprzeczyła szybko. - On mógł się wtedy odwrócić w każdej chwili!
- Bzdura, moja droga, Irytek spuścił mu właśnie łajnobombę na twarz i z pewnością ostatnią rzeczą, o której myślał ten biedny prefekt, była wymachująca rękami pierwszoklasistka. A twoje zaprzeczenia - dodał szybko, powstrzymując ją od wtrącenia kolejnego gniewnego komentarza. - Tylko potwierdzają mój pogląd, że straszne z nas kłamczuchy, Colins.
Chciała zaprotestować, ale tym ostatnim zdaniem zupełnie pozbawił ją wszelkich argumentów i musiała w końcu z rezygnacją zwiesić głowę.
- No dobrze - przyznała. - Ale nadal nie powiedziałeś mi, co takiego się stało.
- Co się stało? No dobrze, powiem ci. James ma jakieś problemy z Britain - oczy Dorcas rozbłysły szczerym zainteresowaniem, ale szybko przywołał ją do porządku. - Nic poważnego. Jakaś tam pierwsza kłótnia zawsze może być. I do kogo idzie z tymi problemami? - rozłożył ręce. - No do mnie, oczywiście. I pyta się, co zrobił źle, jak to ma naprawić, co dokładnie powiedzieć, a ja...
- A ty zastanawiasz się nad tym, czy nie podsunąć mu najgorszej odpowiedzi - dokończyła Dorcas, wcinając mu się w połowę zdania i sprawiając, że zupełnie załamał ręce.
- Widzisz?! - prawie wykrzyknął. - Widzisz? Spędzamy ze sobą zdecydowanie zbyt dużo czasu.
- Och, nie zwalaj winy na mnie - przewróciła oczami. - To ty masz paskudny charakter. Ja też - przyznała od razu. - Jeszcze gorszy właściwie, ale twoje wady to nie moja sprawa. Poza tym - dodała szybko, zanim zdążył się wtrącić. - Wcale nie jestem taka pewna, czy to jest wada. Naprawdę zamierzasz mieszać w związku Jamesa?
- Oczywiście, że nie! - oburzył się. - Po prostu stwierdzam, że taka myśl pojawiła się w mojej głowie.
Dorcas wzruszyła ramionami.
- No to szkoda. Przynajmniej działoby się coś ciekawego... a tak... no cóż. Wchodzimy na tę kolację?
Remus przewrócił oczami i uśmiechnął się łagodnie.
- Czy ty w ogóle skupiłaś się na tym, co do ciebie mówiłem?
- Aż do wątku kłótni między Britain i Jamesem - wyznała prostodusznie. - Potem straciłam zainteresowanie.
- Dor...
- To wszystko kwestia tego mojego spóźnionego dojrzewania, Remus.
Westchnął cicho.
- No i chciałbym się teraz na ciebie wkurzyć - mruknął. - Ale nie będę przecież krzyczeń na dziecko.
Posłała mu doprawdy urocze spojrzenie.
- Ta cała otoczka to najlepsza broń, jaką na ciebie posiadam.
- Jasne - pokiwał głową. - I nie tylko na mnie. Czy to właśnie ta niewinność sprawia, że wszyscy wybaczają ci te twoje iście szatańskie pomysły?
Delikatnie zmarszczyła brwi.
- Myślałam, że to twoje pomysły, Remus.
- Ja swoich nie wcielam w życie.
- Okej - roześmiała się, kiedy byli już weszli na Salę. - Te słowa nie powinny nigdy opuścić ust Huncwota.
Remus udał oburzenie jak za każdym razem, gdy ktoś sugerował mu iście huncwocką działalność i Dorcas musiała obrócić głowę w drugą stronę, żeby sama zachować powagę.
Od razu tego pożałowała.
Eryk szedł w stronę wyjścia razem z Clarkiem Moodneyem i po jego twarzy widać było, że usilnie powstrzymuje wybuchy śmiechu, gdy ten spokojnie stara mu się coś wytłumaczyć.
Dorcas nie widziała go od czasów ich niefortunnej, nic nie wyjaśniającej rozmowy i nie spodziewała się, że sam jego widok wywrze na niej takie wrażenie. Nie mając zupełnie pojęcia, czy to przez skrajnie pozytywne czy negatywne emocje, mimowolnie zatrzymała na nim swój wzrok i chociaż całe to dziwaczne otępienie nie trwało dłużej niż raptem trzy sekundy, jej utkwione w Eryku oczy przyciągnęły i jego spojrzenie.
Na jego twarzy błysnęło zaskoczenie, ale tylko na chwilę, i nie wydawało się, by jej obecność wywarła na nim jakiekolwiek silniejsze emocje. Żadnego onieśmielenia, wyrwania z codziennego rytmu - bardziej radosne zaskoczenie, które zniknęło tak samo szybko jak się pojawiło i mijający ją tak blisko, że niemal trącili się ramionami Eryk przesłał w kierunku Dorcas uśmiech zupełnie naturalny, chłopięcy i w pewien sposób poufały, zupełnie jakby to oni razem śmieli się ze słów Clarka, po czym obrócił głowę w kierunku Krukona i powiedział do niego coś, czego Dorcas już nie dosłyszała.
Stanęła w przejściu, zupełnie zagubiona i z niedowierzaniem obróciła się przez ramię.
- Co jest, Dor? - zdziwił się Remus.
Wciąż gapiła się za siebie jak sparaliżowana.
- Eryk chyba właśnie uśmiechnął się do mnie w zwolnionym tempie - wyznała z niedowierzaniem.
Lupin skrzywił się w ten swój rozbawiony, ironiczny sposób.
- I jak się z tym czujesz? - zapytał złośliwie.
Przez chwilę ważyła swoje słowa.
- Zdruzgotana - przyznała w końcu ze zrezygnowaniem.
Edith odetchnęła głębiej, patrząc w otwarte na oścież okno sowiarni. Uśmiechnęła się lekko do siebie i otarła policzki z łez. Nie ma co płakać, bywały naprawdę gorsze listy.
Wstała i wychyliła się lekko przez okno. Nareszcie zaczynało się robić ciepło. Mimo że słońce już dawno schowało się za horyzontem, w powietrzu nadal można było wyczuć ciepło jego promieni.
- Dobrze się czujesz? - usłyszała i drgnęła.
Po drugiej stronie pomieszczenia stał James, wyciągając przedramię w stronę puchaczy i obserwując ją z widocznym w oczach zaniepokojeniem.
- Ach, uważaj! - ostrzegła go, ale było już za późno. Któryś z tych złośliwych, brązowych potworów nachylił się i korzystając z tego, że James patrzył akurat w drugą stronę, dziabnął go w dłoń. Chłopak syknął i błyskawicznie cofnął rękę. - To za skradanie się po schodach - dodała oskarżycielskim tonem Edith.
- Wcale się nie skradałem - odparł, unosząc ranę do ust. - Zapomniałem, że te świnie nie znoszą, kiedy podsuwa im się rękę bez poświęcania temu wystarczającej uwagi.
- Nawet tego nie skomentuję, Rogacz. Nie pamiętam już, ile razy mówiłam, żeby tym cholerom zawsze patrzeć w oczy.
- No tak, ale ty... - uniósł wzrok, gestem wskazując jej opuchnięte oczy. - Płakałaś.
- Ty też za chwilę będziesz - oznajmiła z wysoko uniesionymi brwiami. - Jeśli nadal będziesz zasysać tę krew i się oblizywać, zamiast potraktować to zaklęciem.
Potter uśmiechnął się lekko, ale nadal obserwował ją uważnie.
- No dalej - powiedział, opuszczając dłoń. - Co się dzieje?
Edith wzięła głęboki oddech. Co powiedzieć?
Przez jej głowę przemknęło co najmniej tuzin pomysłów, ale żadne wytłumaczenie nie wydawało jej się na tyle solidne, by przekonać Jamesa. Nie ma już Alessia, na którego można zrzucać każdą łzę i skrzywienie, nie ma głupich wybryków Syriusza, a na dziewczyny nie będzie przecież narzekać....
Już prawie wypaliła coś o starym psie, ale to by było takie nie w jej stylu, szastać odwracającymi uwagę żartami, podczas gdy umiera jej zwierzak. Nigdy w życiu nie przełknąłby tego kłamstwa.
Otworzyła usta, ale nie była w stanie niczego powiedzieć.
Zająknęła się.
- Jeśli nie chcesz, to nie mów - powiedział nagle James. - Tylko mi nie kłam.
Zdała sobie sprawę, że ten szalony pościg, który toczył się w jej głowie, musiał odznaczyć się piętnem na rysach jej twarzy, bo słowa Jamesa zabrzmiały wyjątkowo zdecydowanie.
Chłopak uśmiechnął się w końcu ciepło i otworzył ramiona.
- Chcesz, żebym cię przytulił? - zaproponował po prostu.
Roześmiała się cicho i podeszła do niego, wspinając się lekko na palce i otaczając jego ramiona własnymi, ale kiedy tylko poczuła, jak jego uścisk delikatnie się zamyka, łzy z powrotem napłynęły do jej oczu. Zamiast spokoju, który chciała odnaleźć, dopadły ją znowu smutek i rozżalenie.
Czym prędzej odsunęła się, może zbyt gwałtownie, bo James nie puścił jej tak po prostu, tylko przytrzymał jeszcze jej twarz pomiędzy swoimi palcami.
Spoważniał na widok dziwnej pustki w jej oczach i westchnął, opuszczając dłoń.
- Ale wiesz, że powinnaś z kimś porozmawiać, Edith - powiedział. - Przecież masz z kim, prawda?
Pokiwała głową, pomimo brutalnego zaprzeczenia, jakie pojawiło się w jej głowie.
James nie wyglądał na przekonanego.
I wtedy nowa myśl pojawiła się w głowie Edith, zupełnie znikąd. Z początku wydała jej się niepoważna i zbyt lekkomyślna, ale napełniła ją pewną nadzieją.
- Przepraszam, James - mruknęła po to, by przepuścił ją w drzwiach i zbiegła w dół kręconymi schodami.
Skierowała się w kierunku wieży.
Przeszła pod obrazem.
Wbiegła do swojego dormitorium.
- Rosie? - wyszeptała, nagle nie do końca pewna tego, co robi, i bardzo zdenerwowana.
Rose siedziała przy biurku, grzebiąc w księdze od zaklęć i własnych notatkach.
- Tak? - zapytała tym swoim wysokim głosem, nawet nie unosząc wzroku.
Edith odetchnęła głębiej.
- Rosie, jestem bardzo nieszczęśliwa.
Rose przewróciła oczami, przerzucając kolejną stronę i wzdychając ze zmęczeniem.
- Nie teraz, Edith.
Głos, który miał sprawić, że w końcu oderwała się od książek i uniosła wzrok na przyjaciółkę, był cichy, zdecydowany i pozbawiony swojej naturalnej żartobliwości.
- Nie, Rose - powiedziała Path zupełnie poważnie. - Ja jestem naprawdę nieszczęśliwa. I bardzo potrzebuję z kimś o tym porozmawiać.
Jej spojrzenie, zbytnio na swój wiek poważne i cicha zawziętość w głosie tak bardzo przypominały Daniela.
Bleeee. Cholera, co się ze mną dzieje?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz