10 marca, poniedziałek
Eryk przeciągnął się na swoim łóżku, prostując obolałe po treningu kończyny.
- Czy to czasem nie z deka nienormalne odczuwać przyjemność z powodu bólu kręgosłupa? - usłyszał i momentalnie obrócił głowę w kierunku wejścia do dormitorium. W drzwiach stała Edith, uśmiechając się od ucha do ucha. Eryk zmrużył oczy.
- Qudditch to najczystsza postać miłości. Nieodczuwanie przyjemności z czegokolwiek co się z nim wiąże - to dopiero byłoby nienormalne.
Path roześmiała się i przeszła przez pokój, rzucając się na łóżko nieobecnego Henry'ego Fieldsa. Henry był średniego wzrostu, piegowatym współlokatorem Frossa, o niezwykle urzekającym charakterze, którą cechowała zabawna, żartobliwa nieśmiałość. Eryk był święcie przekonany, że podkochuje się w Edith.
Jak zresztą każdy ostatnio.
- Fields już nigdy nie upierze tego prześcieradła - oznajmił, obserwując blondynkę wiercącą się na materacu w poszukiwaniu wygodnej pozycji. - Zakonserwuje to w wielkim słoiku i będzie wdychać jego zapach codziennie przed snem.
- Fuj, Eryk - rzuciła Edith, lekko się rumieniąc. - Przestań żartować.
- No co? - odparł rozbawiony tą jej sztuczną nieśmiałością. - Faceci zawsze tak robią.
Grymas zawstydzenia zniknął z jej twarzy wraz ze złośliwym uśmieszkiem wślizgującym się na usta.
- Wiesz, dziewczyny mają tak samo. Jak myślisz, co Alexa Vane robi teraz z tym zgubionym przez ciebie swetrem?
Eryk zbladł.
- Edith, to wcale nie jest zabawne - wyszeptał cichutko.
Wybuchła śmiechem, po czym sięgnęła do leżącej na podłodze torby i wyciągając z niego szary, szorstki sweter rzuciła nim Krukonowi prosto w twarz.
- Zostawiłeś go w Wieży - wytłumaczyła, wciąż chichocząc, a Eryk odetchnął z ulgą.
- Proszę, nie żartuj więcej w ten sposób - zastrzegł szybko.
- No dobrze - obiecała, machając mu skrzyżowanymi palcami przed nosem. - A więc porozmawiajmy na poważnie, Eryk.
- O nie... - westchnął na głos.
- Co z tą dziewczyną, która naprawdę ci się podoba?
- Nie mam pojęcia, o kim mówisz - odparł z niewinną miną.
- Och, przestałbyś - zdenerwowała się Edith. - Przecież wiesz, że nic jej nie powiem. Jestem na nią obrażona po tym, co zrobiła ostatnio.
- Wciąż krzyżujesz te palce - przypomniał, wzrokiem wskazując jej dłonie.
Edith uśmiechnęła się przepraszająco i wzruszyła ramionami.
- Na razie niczego nie planuję, Ed - powiedział spokojnie. - Po prostu czekam, aż się to wszystko uspokoi, wiesz? Są momenty, gdy chciałbym, żeby... no wiesz. I są też takie, i to częściej, gdy dziękuję w głębi duszy, że tylko się przyjaźnimy.
- Brzmisz bardzo głęboko w taki naiwny sposób, wiesz? - rzuciła.
- Jak dojrzała czternastka? - upewnił się.
- Właśnie tak - uśmiechnęła się.
- No to chyba najlepszy dowód na to, że nic nie powinienem planować. Już raz próbowałem i nic z tego nie wyszło, teraz po prostu czekam na własny rozwój wypadków. Jak dorosły.
Edith nie wyglądała na przekonaną.
- Jestem już poważnym człowiekiem, Path - kontynuował zamyślony. - Czekam na równie poważny związek.
- Co?
- Myślę, że tego po prostu potrzebuję w dziewczynie. Oparcia.
- A cholerę chcesz o nią opierać, Fross?
- Problemy, moja droga, problemy - wyjaśnił jak dziecku. - Wiesz, w pewnym momencie wkraczasz już w taką fazę, że wymagasz od kobiety, żeby gotowała ci obiady, a nie romantyczne kolacje...
- Okej, przestań już - zażądała, parskając śmiechem. - Wiesz, że najprawdopodobniej wierzyłabym w te wszystkie twoje historie i przemyślenia wyssane z palca gdybyś nie miał w zwyczaju tak się nadymać, aż popadniesz w kompletną przesadę?
Eryk chrząknął zakłopotany.
- Słyszałem już, że moja wyobraźnia czyni ze mnie słabego kłamcę.
- Czyli przyznajesz, że nic z tego, co powiedziałeś, nie było prawdą? I że wyrzuciłeś to z siebie tylko po to, żeby zrobić mi w głowie zupełny zamęt?
Z rozbrajającym uśmiechem skinął głową.
- Dlaczego? - wyrzuciła mu, obrażona.
- Bo zawsze chcesz wszystko wiedzieć, Edith - powiedział po prostu. - Znać każde moje posunięcie, planować wspólnie każdy ruch i nawet nie dopuszczasz do siebie myśli, że jestem zwyczajnym facetem, nie mam żadnego cholernego planu i z pewnością nie będę się dzielił spostrzeżeniami dotyczącymi dziewczyny z jej najlepszą przyjaciółką.
Edith zmarszczyła brwi i uniosła swoją dziecinnie nadąsaną twarzyczkę w kierunku uśmiechającego się ciepło Eryka. I natychmiast uległa czarowi, sama się rozpromieniła i zapomniała o całej reszcie.
- Chwila, czy to tak właśnie działa? - zreflektowała się dopiero, gdy już stała w drzwiach. - Mój ogłupiający uśmiech numer 5, który sprawia, że wszyscy dookoła też się uśmiechają?
- Prawdopodobnie tak - odparł wciąż równie czarujący Eryk.
- Na Merlina, Fross - rzuciła z wyciągniętą do przybicia piątką. - Przecież my moglibyśmy rządzić tym światem!
11 marca, wtorek
- Nie stresuj się - powiedział William, w uśmiechem zaglądając do kociołka Lily.
Evans oblała się rumieńcem od stóp do głów i obserwując odchodzącego w stronę swojej ławki chłopaka zastanowiła się, gdzie się podział ten wyważony i grzeczny William, który z takim zainteresowaniem słuchał wszystkich jej opowieści na ostatniej randce.
Cóż, wszystko co miłe kiedyś się kończy. Begg przeszedł przez całą salę po składniki do eliksiru, nawet na nią nie patrząc, wyciągnął z szafki figę abisyńską i podrzucając ją niedbale w ręce jednym komentarzem wprawił Lily w głębokie zamieszanie. Jak zwykle potrzebował raptem trzech słów, pewnego siebie uśmiechu i znaczącego spojrzenia wysłanego w kierunku jej bulgoczącego eliksiru miłosnego.
- Mam go pobić? - zaoferował się natychmiast James. Widać miała wystarczająco tępy i oczywisty wyraz twarzy.
- Nie, raczej nie - mruknęła, otrząsając się z zamyślenia. - Choć czasami naprawdę marzę, by spotkało go coś złego. Znaczy popatrz na nich! - zdenerwowała się już nie na żarty, wskazując ręką Eryka Frossa, który właśnie żonglował figami i Williama, który przy pomocy różdżki dorzucał mu ich coraz więcej. - Nawet nie udają, że się starają!
- Cóż, Lily - mruknął James, wlewając do swojego kociołka fiolkę jakiegoś czarnego, kleistego płynu. - Eryk Fross i William Berg nie potrzebują eliksiru miłości, żeby zdobyć dziewczynę - znowu spojrzał na Lily i kiedy uśmiechnął się szeroko, dobrze już wiedziała, co zamierza powiedzieć. - Zresztą sama powinnaś wiedzieć o tym najlepiej, prawda?
- Cholera jasna, Potter - machnęła ręką, udając zniecierpliwienie. - Ty i Black, największe plotkary Hogwartu - zmarszczyła brwi. - Czekaj. Co ty tam przed chwilą wlałeś? - przypomniała sobie nagle.
- Ja? Krew żaby afrykańskiej - oznajmił jak gdyby nigdy nic. - A co?
- Dodałeś żabią krew do eliksiru miłosnego? - wykrztusiła, ledwo powstrzymując wybuch śmiechu.
- No co? Tak było w... - zerknął na swoją książkę i szybko ją przekartkował. - No tak.
Strony mi przeleciały, jak nie patrzyłem.
Lily zakryła usta dłonią, uparcie powtarzając sobie w myślach, że tym razem nie zachichocze. Nie, tym razem, będzie dobrą przyjaciółką.
- No co? - oburzył się James, widząc jej reakcję. - Jestem słaby z eliksirów, wiesz?
- Tu nie chodzi o eliksiry - roześmiała się w końcu. - Powiedz mi Rogacz, co cię tak naprawdę pociąga, że nie zastanawiasz się nad użyciem krwi obślizgłego płaza do eliksiru miłosnego?
- Zapomniałaś już, co on wsuwał na ostatnim turnieju? - rzuciła Edith, która własnie przechodziła obok i z ciekawością zajrzała do wyróżniającego się na tle innych, pachnących owocami i lukrem, wypełnionego czarną mazistą cieczą kociołka Jamesa. - Doprawdy, Rogaś, zaczęłabym się już martwić na miejscu Bri...
Ciemny, przypominający w konsystencji błoto eliksir Pottera ułożył się nagle w wielki bąbel i właśnie w tej chwili wystrzelił Edith prosto w twarz. Dziewczyna zamarła, nadal nachylona nad kociołkiem, a razem z nią wszyscy uczniowie znajdujący się dookoła. Pośród kompletnej ciszy Path uniosła do twarzy leżącą na ławce ścierkę i ocierając nią oczy, powoli uniosła wzrok na Jamesa.
Wyglądał jak podręcznikowy przykład na rozdwojenie jaźni. Połowa jego jestestwa umierała właśnie ze śmiechu i najchętniej widziałabym całe jego ciało na podłodze, zwinięte i turlające się w nieskończoność ze śmiechu. Druga połowa trwała w ciągłym przerażeniu, nękana wstydem i poczuciem winy.
Gdyby nie przywołujący go do porządku oskarżycielski wzrok Edith, pewnie zacząłby po prostu płakać.
- Zgaduję, ze teraz zakocham się w pierwszej osobie, jaką zobaczę na oczy - oznajmiła, patrząc prosto na niego, choć jej spojrzenie mówiło coś zupełnie innego.
- Właściwie to tak działa florolusja. Eliksir zakochania, który ważymy... Przepraszam! - opanowała się szybko Lily.
- Nie, nie, niech pani kontynuuje, pani Evans - usłyszała za swoimi plecami i tłum rozbawionych uczniów ustąpił z drogi profesorowi Slughornowi, który jednym machnięciem różdżki opróżnił kociołek uśmiechającego się głupkowatego Jamesa.
- Eliksir zakochania, podobnie jak wielosokowy, musi zawierać jaką część osoby, której dotyczy zaklęcie. Włos, kawałek paznokcia, naskórka... im mniejszy tym lepiej. Wtedy osoba, która wypije napój, zakochuje się w... no - zarumieniła się znowu, czując utkwione w sobie spojrzenie Williama, wciąż znajdującego się po drugiej stronie pomieszczenia. - Najczęściej tym, kto uwarzył eliksir. Oczywiście z wyjątkiem osób, które są już w kimś zakochane. Wtedy cały ich afekt obraca się w kierunku czyjejś, powiedzmy prawdziwej, miłości.
- Fantastycznie, Lily - uśmiechnął się profesor. - A czym ten eliksir zakochania różni się od amortencji?
- Jest słabszy. Działa krócej, mniej efektownie, no i po dwóch, może trzech dawkach organizm się na niego uodparnia. Dlatego jego użycie nie jest karalne. No i o wiele łatwiej go uwarzyć. Poza tym dla każdego pachnie tak samo - suszonymi owocami i cukrem.
- Cóż - chrząknął głośno Slughorn i odwrócił się w kierunku klasy. - Niedługo sami będziecie się wszyscy mogli przekonać o słuszności słów panny Evans. Za dwa tygodnie będziemy przygotowywać wywar pod amortencję. Brawo, Lily, dziesięć punktów dla Gryffindoru - dodał z uśmiechem, po czym gwałtownie zmarszczył brwi. - Tymczasem Ravenlav traci pięć punktów i słowo daję, panie Fross, dodam do tego jeszcze pięćdziesiąt, jeżeli będzie pan kontynuować reanimację tej żaby.
Lily i reszta uczniów natychmiast odwróciła się w stronę ostatniej ławki. Eryk Fross uniósł w górę ułożone do masażu serca palce i uśmiechnął się w swój jak zwykle ujmujący, przepraszający sposób.
- Lily... kwiatuszku mój ty najulubieńszy, słyszałem, że wspaniale poradziłaś dzisiaj sobie na eliksirach - oznajmił radośnie Syriusz, przysiadając się do niej na transmutacji i bez pytania rzucając swoje książki na ławkę, przy której zazwyczaj siedziała Rose.
- Jeszcze raz ktoś mi dokuczy z tego powodu - wysyczała przez zaciśnięte zęby Lily. - Jeszcze raz, a słowo daję, poczęstuje go czymś o wiele gorszym niż eliksir zakochania.
- Ależ Evans, oczywiście, że tak, przecież wobec mnie taki eliksir byłby tylko zbędnym marnotrawstwem - zgodził się szybko Black. - Aczkolwiek jednak...
- Czy przysiadłeś się do mnie, bo czegoś ode mnie oczekujesz? - zapytała wprost. - Mam coś dla ciebie uwarzyć? Eliksir zamkniętej buzi na przykład?
- Och, Lily, to było doprawdy niemiłe i w bardzo złym smaku...
- Czyli chcesz mi powiedzieć, że umiesz sam utrzymać sekret, który ktoś ci powie?
- Aaach, ty o tym - zorientował się Syriusz i podrapał zakłopotany po głowie. - Wybacz tę historię z Williamem, język mi się... ten, poślizgnął.
- Poślizgnął? - roześmiała się Lily, widząc szczerze przepraszający wyraz na jego twarzy. - Niech będzie, Black, to właściwie moja wina. Przecież dobrze wiem, że ze wszystkim pędzisz od razu do swojej najlepszej przyjaciółki.
- Ja i James mówimy sobie wszystko - oznajmił z dumą.
- Niech będzie - rzuciła, ignorując jego głupawe uśmieszki. - A więc zdradziłeś mój sekret, tak?
- Co to za sekret, Evans - prychnął bezdusznie. - Wszyscy widzą, jak na siebie patrzycie.
- Jak na siebie patrzymy?! - powtórzyła oburzona.
- Ty: tak - oznajmił, przyjmując wyjątkowo otumaniony grymas. - A on - dodał, dla skupienia uwagi machając jej palcem przed nosem. - Tak - zaznaczył, po czym rozluźnił mięśnie twarzy w kompletnie obojętnym i pozbawionym uczuć wyrazie, czyli rzeczywiście tym jedynym opanowanym przez Williama do perfekcji.
Lily pokręciła z niedowierzaniem głową i próbowała udać obrażoną, ale zbyt dobrze wiedziała, że najprawdopodobniej właśnie tak wyglądają z boku ich wspólne rozmowy. Jeżeli w ogóle można nazwać rozmową sytuację, w której jedna ze stron rzuca maksymalnie dwa słowa na minutę.
- No dobrze - rzuciła w końcu, szturchając łokciem mocno rozweselonego Blacka. - Przywołuję cię do porządku.
- Przywołany do porządku! - oznajmił, stając na baczność.
- Powołując się na prawo Dorcas Colins wzywam cię do odpowiedzialności, Black.
- Który przepis dokładnie cytujesz, Evans?
- Plotka za plotkę - oznajmiła, od razu czując się jak wygrana.
Syriusz poważnie się zasępił.
- Faktycznie, jest to jedno z najważniejszych praw...
- No już, Black - mruknęła, jeszcze raz go szturchając. - Koniec wygłupów. Ostatnio tak bardzo próbujesz się wkraść w moje łaski - sprzedaj mi jakąś porządną plotkę, zanim pojawi się McGoaggal.
- No dobra - zgodził się, drapiąc się z zastanowieniem po brodzie.
- I ma w niej być co najmniej 30 procent prawdy - zaznaczyła jeszcze.
- No dobra - powtórzył. - Ale co by ci tutaj...
- Ach, nie udawaj! - zdenerwowała się w końcu. - Dobrze wiesz, o kim chcę usłyszeć!
- Ale to mój...
- Black, do cholery! Bo coś ci zrobię!
- Na Merlina, jaka ty jesteś ostatnio...
- Gadaj!
- Eryk wcale nie kocha się w Dorcas! - wyrzucił z siebie na jednym wydechu.
Lily westchnęła głośno, a Syriusz w końcu mógł głębiej odetchnąć.
- Nareszcie, te wszystkie sekrety po prostu dobijają mnie od środka...
- Kto ci powiedział? - przerwała mu Lily.
- No cóż, najpierw powiedział coś takiego Jamesowi, ale tak pół na pół, a teraz jeszcze podobno potwierdził, co prawda bardziej na gesty i zachowanie, ale za to mistrzyni w wykrywaniu sekretów Edith.
- Edith? - zdziwiła się. - I ona mi nic nie powiedziała?
- To naprawdę niezdrowe, to, w jaki sposób krążą między wami informacje - uśmiechnął się Syriusz.
- A żebyś wiedział - westchnęła. - A żebyś wiedział. A ty w ogóle skąd to wiesz?
- Przecież mówiłem ci - powiedział, wielce niezadowolony. - Od Edith.
- Edith? - zdziwiła się. - To wy już rozmawiacie?
Syriusz skrzywił się zdegustowany.
- Dzięki, Evans.
- Przepraszam - mruknęła pod nosem. - Tak to mi jakoś niezgrabnie wyskoczyło.
- Owszem, prowadzimy od czasu do czasu coś w rodzaju pogawędek o pogodzie, quidditchu czy ciastkach.
- No ale sprawa czyjegoś zakochania... to nie do końca o pogodzie, prawda?
Syriusz uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Kojarzysz jak czasem Edith robi się zdenerwowana i kiedy zapada nerwowa cisza to wyrzuca z siebie najmniej stosowne w takiej sytuacji wypowiedzi?
W oczach Lily natychmiast pojawiło się zrozumienie i gdy tylko wyobraziła sobie w głowie ich wspólną rozmowę, koniuszki jej warg mimowolnie uniosły się w górę.
- Czasami mam wrażenie, że ona odbiera ciszę tak, jak inni odbierają hałas - mruknęła ze śmiechem.
- Prawda? - szybko zgodził się Syriusz. - Wyobrażasz sobie, jaki musi wtedy panować zamęt w jej głowie? "Muszę powiedzieć, muszę powiedzieć coś niestosownego..."
- Może opowiem coś o nieodwzajemnionym afekcie chłopakowi, który... - zaczęła rozbawiona i szybko urwała w pół zdania.
Syriusz uniósł w górę brwi, z ironicznym rozbawieniem obserwując jej zmieszanie.
- Chłopakowi, który wyznał mi miłość - dokończył za nią spokojnie i uśmiechnął się lekko. - Możesz spokojnie kontynuować, Lily. Nie wstydzę się tego, choć napawa mnie to pewnym obrzydzeniem.
- Obrzydzeniem? - zdziwiła się, zapominając o zmieszaniu wobec tego dziwacznego stwierdzenia. - Co ma do tego obrzydzenie?
Wzruszył ramionami i posłał jej uśmiech, którego nie widziała od już naprawdę długiego czasu.
- Jestem Syriusz Black - rzucił z nadętością tak prawdziwego amanta, że mimo wszystkich wyznawanych przez siebie wartości Lily nie mogła się nie roześmiać.
14 marca, piątek
Eryk Fross wbiegł na śniadanie w wybitnie dobrym humorze, witany przez głośne owacje ze strony siedzących przy stole Krukonów. Z szerokim uśmiechem wślizgnął się na wolne miejsce obok Clarka Moodneya, kapitana drużyny, który jak zwykle przed każdym meczem qudditcha siedział z zaciśniętymi zębami i starał się pohamować swoje wynikające ze stresu ataki agresji.
- Spokojnie, Clark, spokojnie - mruknął uspokajająco Eryk, po czym zaserwował koledze kilka przyjacielskich klepnięć po plecach swoim ogromnym łapskiem. - To tylko Ślizgoni. Ja będę czytać Vogue'a na pętlach, a wy załatwicie ich w pięć minut, mam rację?
Moodney przełknął powoli ślinę, powstrzymując się od rzucenia się na Eryka, złapania go dłońmi za gardło i potrząsając nim, wrzeszczenia "Co z naszym nowym szukającym?! CO Z NASZYM NOWYM BEZNADZIEJNYM SZUKAJĄCYM?!".
- Absolutną rację, Fross - wydusił z największym wysiłkiem.
- No! - ucieszył się Eryk, jeszcze raz uderzając go w plecy. - No. Gdzie moi najwięksi fani? Colins, czy uszyłaś już ten szta...
Zamarł, gdy Dorcas minęła go bez słowa i zajęła swoje miejsce przy podejrzanie posępnym, gryfońskim stole.
- A im co odbiło? - zdziwił się Eryk, obserwując nachylających się konspiracyjnie nad owsianką Huncwotów.
- Liczą na naszą przegraną, Fross - podpowiedział mu Torberg, ich stary, kontuzjowany szukający z ledwo ustabilizowanymi po ostatnim meczu żebrami. - Jeśli Ślizgoni wygrają przewagą większą niż 180, zdobędą puchar.
- Kto zdobędzie? - zdziwił się.
- Gryfoni.
Eryk kiwnął głową ze zrozumieniem, choć w głębi duszy poczuł się nieco urażony. Czy naprawdę będą świętować jego przegraną? Co za cholery, nie przyjaciele.
Łachudry, nie ma mowy, żeby dał im tę satysfakcję.
- Ej Torberg, jeszcze raz. Ile punktów?
- 180.
- 180? - oznajmił z niedowierzaniem, po czym uśmiechnął się w ten nonszalancki, pasujący tylko gwiazdom qudditcha sposób. - Błagam. Oprócz złapania znicza musieliby jeszcze strzelić mi co najmniej 3 gole. To więcej, niż przepuściłem w czasie całego sezonu.
- Fantastycznie, Fross - przewrócił oczami Bones. - Tylko żebyś trzymał tak dalej.
- Trzymał tak dalej? - powtórzył ironicznie. - Po prostu złap znicza, Bones, a ja zatroszczę się o resztę.
- Proszę państwa, oto drużyna Ravenclavu - zagrzmiał Andy Pope do mikrofonu. - Nie tylko mądrzy, ale i doskonali fizycznie, jak to będzie próbował wykazać nam dzisiaj Clark Moodney, kapitan! Clark, to tylko żarcik, przestań mi wygrażać i opanuj się, na Merlina, na trybunach jest twoja dziewczyna! Zaraz za nim nowa zdobycz Ravenclavu, Cornelius Bones, zastępujący Gordona na pozycji szukającego. Powodzenia z tłuczkami przy takiej budowie ciała...
- No cóż, nie wszystkim szukającym dane łączyć w sobie muskulaturę, powab i zręczność - oznajmił skromnie siedzący na trybunach James Potter i zmęczony swoją wielkodusznością ziewnął, zakrywając usta zielonym szalikiem z logiem Slytherinu.
Britain prychnęła rozbawiona, przesyłając niedowierzające spojrzenie w stronę szeroko uśmiechniętej twarzy swojego chłopaka.
- ...zaraz potem maszerują nasi ulubieni napakowani agresją bliźniacy Proust, któryś ze Ślizgonów z pewnością skosztuje dzisiaj ich trudnej miłości. I na koniec gwiazda wieczoru, Eryk Nie-obroniłem-dwóch-goli-w-życiu Fross, jak zwykle tym swoim krokiem niecywilizowanego małpiszona... o, już bez przesady, pani profesor, Fross to mój dobry znajomy, prawda? No dalej, Eryk, pokaż, jak mnie uściskasz po meczu!
Eryk uniósł w górę swoje wielkie dłonie i wykonał wyjątkowo wiarygodny gest duszenia uprzedzający skręcenie karku.
- No cóż - stwierdził z niesmakiem Andy. - Ja dzisiaj na pewno nie wracam do dormitorium... No dobrze, zawodnicy na miotłach... nie, jeszcze uścisk dłoni, proszę mi wybaczyć, nieco się zagalopowałem, to pewnie przez te pogróżki, które dostałem od Ślizgonów przed meczem... Dalej, Goyle, oddaj Hockerowi tę pałkę a nie wywijasz jak niepełnosprawna ośmiornica... nie no, pani profesor, przecież mogłem go nazwać wieprzem a nie zrobiłem tego... och, dajmy temu spokój, kto widzi Goyle'a, ten sam oceni, tymczasem zawodnicy podrywają się w górę. Proszę państwa, oto mecz o wszystko! Od jego wyniku zależy tegoroczne mistrzostwo! Do dzieła!
W powietrzu, które niemal zgęstniało od oczekiwania, rozległ się gwizdek i wszystkie miotły wystrzeliły w swoich kierunkach. Krukoni z dziwną łatwością przejęli kafel i ruszyli w stronę ślizgońskiej pętli.
- Trochę nie podoba mi się ten nowy status Frossa - oznajmił wszem wobec James. - Czy on nie próbuje czasem przyćmić mojej gwiazdy?
Wszyscy jego przyjaciele zaniemówili.
- Po prostu odwróćmy się i oglądajmy grę - oznajmił powoli Remus. - I udawajmy, że nigdy to się nie wydarzyło.
James zachichotał pod nosem.
- Dziesięć do zera dla Ravenclavu! - zagrzmiał Andy. - Ślizgoni przejmują kafla. Colnacker... Malfoy... Colnacker... Ruby... Mal... UWAŻAJ, FROSS!
Dopiero co złapawszy kafla, Eryk wykonał błyskawiczny zwis i rozpędzony tłuczek przemknął raptem milimetry od jego kolana. Obrońca czym prędzej poderwał się z powrotem na miotłę i odrzucił kafla Moodneyowi, ale jego oddech był nadal przyspieszony.
- Ładne zagranie tłuczkiem, Hooker... oj, przepraszam, Hocker, słowo daję, to tylko takie przejęzyczenie!
Przez trybuny przeszedł wybuch śmiechu. McGonaggal posłała Andy'emu piorunujące spojrzenie, ale on już kontynuował:
- Po tej nieudanej akcji następuje kontratak Krukonów, prowadzi kapitan Clark Moodney, podaje do Gordona... wspaniały korkociąg zawodnika Ravenclavu i gol! Krukoni prowadzą dwudziestoma punktami - Andy uśmiechnął się szeroko. - Co to, Ślizguski, od kiedy tak łatwo oddajecie punkty?
Siedzący na trybunach Syriusz i James wymienili między sobą znaczące spojrzenie - rzeczywiście, minęły raptem dwie minuty... od kiedy Ślizgoni w ogóle nie troszczą się o swoje pętle?
- Kafel w posiadaniu kapitana drużyny Ślizgonów... Malfoy, pakowałeś ostatnio na siłowni czy co? Wyglądasz świetnie! Podaje do Clary Ruby, Ruby strzela... oj, Ruby-Ruby-Ruby, pudło, znowu pud... ACHHHH, kolejny zamach na Frossa. Widocznie Hooker się na niego uwziął... HOCKER, PRZEPRASZAM, HOCKER, znowu mi się pomyliło, no ale przecież to brzmi tak podobnie...
Syriusz prawie wepchnął sobie w gardło szalik, by powstrzymać się od śmiechu.
- Chłopaki - rzucił, ocierając łzy. - Stawiamy Andy'emu piwo po meczu?
- Po jednym od łebka - potwierdził równie zachwycony James.
- Annie West ma kafla! Mija Colnackera, podaje do Moodneya... Clara Ruby przechwytuje! Na Merlina, to największy pokaz gracji, jaki kiedykolwiek widziałem ze strony Slytherinu. Clara składa się do rzutu... nie, podaje do Malfoya, ten znów do Clary... obronio... CO? COOOO?!! Fross, cymbale, TO NIE JEST KAFEL!
Trybuny na chwilę zamarły, po czym ożyły nie do końca poważnymi owacjami ku czci Eryka Frossa, krukońskiego obrońcy, który chyba jako pierwszy w historii qudditcha obroniwszy strzał czubkiem prawej stopy, z przyzwyczajenia chyba lewą nogą odruchowo wykopał pędzący w jego kierunku tłuczek.
Eryk z widocznym na twarzy zażenowaniem rozmasował w powietrzu pulsujący bólem piszczel i skłonił się niepewnie w kierunku zachwyconej widowni.
- Fross podaje do Moodneya... podaje kafla, podkreślmy to sobie, nie tłuczek, przejmuje Malfoy, podaje do... nie, przechwytuje West. Annie, pędź! Nie, nie pędzi, to znowu Malfoy, pozwólcie, że powtórzę: Malfoy sfaulował dziewczynę. No ale cóż, zacytujmy Gryfonów, taki jest Ślizgona byt. Choć Gryfoni nie wydają się być równie zachwyceni powiększającą się stratą Slytherinu co zazwyczaj... achhhh, Fross, milimetry i już nigdy nie wyglądałbyś równie przystojnie co wcześniej! Obroniony, ale kafel znowu przechodzi w ręce Ślizgonów... cokolwiek by nie powiedzieć o tym Ho... Ho... - publiczność zamarła w oczekiwaniu. - Hockerze - wykrztusił w końcu z udawaną trudnością Andy, a trybuny westchnęły z zawodu. - Ślizga się w powietrzu jak na reprezentanta jego Domu przystało. Ale teraz kafel jest już w rękach Malfoya, Malfoy podaje do Ruby...
Clara Ruby cisnęła kaflem w kierunku lewej pętli. Fross jak zwykle pojawił się przy niej zupełnie znikąd i jednym uderzeniem odbił piłkę w kierunku szybującej nad nim Annie West.
Ułamek sekundy potem przy tej samej lewej pętli pojawił się też tłuczek.
Wszyscy na widowni wzdrygnęli się jak jeden mąż, gdy uchylający się w panice Fross wyrżnął twarzą o własną miotłę.
- Uff, Fross - jęknął do mikrofonu Andy. - Nie było to ani zgrabne ani bezbolesne, ale trzeba sobie powiedzieć: było blisko.
Dorcas złapała się na nerwowym podgryzaniu brzegu swojego szalika i powoli odwróciła się w stronę Huncwotów.
- Black, Potter, to nie jest zwykły mecz quidditcha... - powiedziała z zastanowieniem. - Co my właściwie oglądamy?
- Och, Dorcas, nie domyśliłaś się jeszcze? - odparł spokojnie James. - To, co rozgrywa się przed naszymi oczami... to jedyne w swoim rodzaju polowanie na Eryka Frossa.
- To już się robi niesmaczne - zdążyła jeszcze stwierdzić Lily, zanim Eryk osunął się wzdłuż swojej pętli z obiema złamanymi nogami, zwichniętym nadgarstkiem i olbrzymią fioletową gulą na jego twarzy, stanowiącą jedyną pozostałość po lewym policzku.
- Masz - westchnął ze smutkiem Syriusz, wciskając w wyciągniętą dłoń Jamesa galeona.
- Co to? - zdziwiła się Lily.
- Łapa obstawiał, że nie wytrzyma dłużej niż kwadrans. Co? - rzucił, widząc jej oburzone spojrzenie. - Ja wierzyłem w niego do samego końca.
- Jesteście niemożliwi - mruknęła Evans. - To co teraz? Póki co przegrywają 40 punktami.
- Teraz muszą odrobić 220, żebyśmy wygrali - wytłumaczył jej Syriusz. - Czyli strzelić siedem razy i złapać znicza, co w tej sytuacji... no cóż. Nie będzie w ogóle trudne.
- Co więcej, będzie aż nazbyt łatwe - zmartwiła się Edith. - Wiecie, naprawdę wierzyłam, że to Krukoni wygrają. Teraz te całe sztandary i przebieranki cuchną mi poważną zdradą.
Wszyscy opuścili wzrok na swoje szmaragdowe stroje i wstrząsając się nagłym obrzydzeniem, czym prędzej rozwiązali szaliki i odrzucili je za trybuny.
- Czy teraz, gdy Eryk jest... ee... niedysponowany... Ślizgoni mogą wygrać puchar? - zapytała cicho Lily.
Przerażenie malujące się w oczach trójki gryfońskich ścigających, gdy drużyna Slytherinu odrobiła swój pierwszy punkt, stanowiło dla niej najlepszą odpowiedź.
Minutę potem, na poprawienie humoru, na ich głowy runął deszcz.
- Ja pierdolę - oznajmił Eryk Fross i były to pierwsze słowa, jakie wypowiedział po przebudzeniu.
Siedzący wokół niego znajomi zarechotali basowo.
- Mówiłem, że się szybko zbudzi - oznajmił radośnie Clark. - Co tam, Eryk, czarusiu? Coś jeszcze ślicznego chciałbyś dodać?
- Że jak jeszcze raz zobaczę tych pałkarzy na korytarzu, to lepiej mnie trzymajcie, bo inaczej upewnię się, że ta szmata Hooker i Andy Higgs nigdy więcej nie wejdą na boisko.
- Pobijesz dziewczynę? - zdziwił się Gordon.
- ANDY HIGGS TO DZIEWCZYNA?! - wykrzyknął w przerażeniu Eryk.
Przez chwilę żaden z reszty zawodników nie był w stanie wykrztusić z siebie choćby słowa.
- No dobra, wiedziałem, że Andy to dziewczyna - wyznał w końcu Fross. - Ale totalnie was miałem. Jak na widelcu.
- To raczej Andy Higgs ma na widelcu połowę Hogwartu - sprecyzowała szybko Annie West. - Znaczy, czy te bary mogą kłamać?
- Hej, Annie, trochę wyrozumiałości - rzucił z łóżka Eryk. - Pomyśl lepiej o tym, jak wyglądałoby twoje życie bez biustu i ładnej twarzy.
- Myślę, że siła, którą zyskałabym w zamian, a która pozwoliłaby zmieść ciebie z miotły przy pomocy tłuczka, w pełni by mi to zrekompensowała. Serio, Fross, może spytałbyś w końcu o wynik meczu, a nie leżysz tutaj jak ofiara i dogryzasz dziewczynkom?
Eryk skrzywił się lekko, przypominając sobie, że Annie jest o rok starsza i nie ulega już z taką łatwością jego zniewalającemu urokowi.
- No dobra - mruknął. - To jak wynik?
- Naprawdę tak mało cię to interesuje? - zdziwił się Gordon.
- Interesuje mnie gra, stary, nie jakieś tam wasze dworskie rozgrywki. Kto wygrał?
- Ślizgoni.
- To oczywiste, ciamajdy - przewrócił oczami. - Poza tym słyszałem już okrzyki "Niech żyje Malfoy". Kto wygrał puchar?
Zawodnicy wymienili między sobą rozbawione spojrzenia.
- Hmm, Eryk, jakby ci to powiedzieć... - wymruczał pod nosem Moodney.
- To Gryfoni krzyczeli "Niech żyje Malfoy" - dokończyła z uśmiechem Annie.
Kiedy dotarł do niego sens tych słów, Fross zmarszczył swoje krzaczaste brwi.
- Potterrrr - wyszeptał groźnie.
- Froooooss! - zawołał James radośnie, wchodząc do Skrzydła Szpitalnego ze złotym pucharem w dłoni i niemal przyciskając go do twarzy Eryka.
- Potter, wypierdalaj z tym! - zdenerwował się już nie na żarty Krukon i chcąc odepchnąć trofeum od swoich ust szarpnął w górę zranioną, prawą rękę. Wydał z siebie przeciągły syk, gdy poczuł związany z tym ból.
- Cóż to, Eryczku, powinniśmy ci chyba dziękować, co nie? - zawyła Edith, która wpadła tu razem z Jamesem, Syriuszem i Marcusem Wespurtem. Podbiegła do łóżka Eryka i w geście głębokiej troski niemożliwie wyklepała jego policzki.
- Edith! Bo cię uderzę! - ostrzegł ją groźnie. - Mnie dzisiaj uderzyła dziewczyna i zgadnij co - karma wraca!
- Ach, Fross, czym ją uderzysz? - zastanowił się na głos Syriusz. - Nogą? Nie, złamana. Drugą? Też złamana. Zwichniętą ręką? Nie sądzę.
James uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Krukoni Smarkom dają... - zanucił.
- MECZE ZA NAS WYGRYWAJĄ! - dokończyła pozostała dwójka radosnym rykiem.
Eryk jeszcze bardziej spochmurniał.
- Cioty huncwoty - wymruczał przez zaciśnięte zęby.
- No to co, Fross, jak się bawisz? - dopytywał się James. - Chcesz powąchać puchar? Chcesz?
Edith nie pozwoliła mu dokończyć, odpychając go gwałtownie na bok.
- Patrz, patrz, przyprowadziliśmy Wespurta, żeby ci coś powiedział! - zakomunikowała cała wyszczerzona, pociągając gwałtownie za rękę Marcusa, obrońcę Gryffindoru i wpychając mu w rękę mały rulonik papieru.
- Co mam powiedzieć? - zdziwił się Gryfon, stojąc tuż naprzeciwko czerwonego już na twarzy Frossa.
- Po prostu to przeczytaj!
- Okej - zgodził się Marcus i rozwinął karteczkę. - "Drogi Eryku. Jesteś gównianym obrońcą. Pozdrawiam. Gryfoński znaczy lepszy, Marcus Wespurt". Serio, Edith? - wyjąkał na wpół zażenowany, na wpół rozbawiony.
Zamiast odpowiedzieć, cała trójka zaczęła wykonywać swój taniec zwycięstwa wokół łóżka chorego.
- Słuchaj, Fross - powiedział w końcu Marcus, nachylając się w stronę Eryka i ignorując pozostałą trójkę. - Dałeś dzisiaj prawdziwy popis i zważając na to, że to mój ostatni sezon, naprawdę fajnie było przeciwko tobie grać. Ale na to - rzucił, wskazując całujących z dwóch stron puchar Edith i Jamesa. - Jestem już trochę za stary. Szacunek dla ciebie i składaj się jakoś - dodał jeszcze, po czym wyciągnął dłoń, którą Eryk uścisnął zdrową lewą ręką.
- Łachudry wy cholerne! - wrzasnął w końcu Fross, gdy Marcus już wyszedł. - Nawet własnego meczu nie mogliście sami wygrać! Ktoś mi w końcu powie, co się stało na tym cholernym boisku?
- Jak to, nie wiesz? - zdziwił się Syriusz.
- Pani Pomfrey wyrzuciła wszystkich, zanim doszli do szczegółów - wytłumaczył szybko. - Wiecie, jak to jest. Czai się za drzwiami i podsłuchuje, żeby przerwać akurat w najważniejszym momencie.
- Jak w baśniach stu i jednej nocy - zgodził się przyciszonym głosem James.
Eryk prychnął i zdrową ręką poklepał materac po swojej lewej stronie. Edith natychmiast podbiegła i zajęła na nim miejsce.
- Po tym, jak zostałeś... hmm, kontuzjowany - zaczęła z entuzjazmem. - Zaczęła się ulewa. Zabójcza jak cholera.
- Jak wyciągnąłeś przed siebie rękę to już nie widziałeś dłoni - dodał James.
- Na gacie Merlina, ale dramatyzujesz - mruknął Syriusz. - Hocker i ten cały Andy Higgs...
- Ładnie, Black - roześmiał się cicho Eryk i przybił mu zdrową ręką piątkę.
- ... powybijali połowę twojej drużyny.
- I to niby ja dramatyzuję? - oburzył się James. - Raptem Nicka Sprouta, potem zrobili polowanie na Clarka Moodneya, ale nic poważnego, tylko zwalili go z miotły. Podobnie z Gordonem, jedna złamana ręka.
- To właśnie jest połowa, James - zauważył Syriusz, ale Potter tylko uśmiechnął się głupkowato pod nosem.
- No i wtedy zaczęło się - skończył, wyjątkowo z siebie zadowolony.
- Zaczęło się... co? - zdziwił się Eryk.
- Wyobraź to sobie, stary: trzech ścigających przeciwko jednej Annie West, widoczność ograniczona do minimum. Skończyło się na niesamowitym wyczynie, który był równocześnie najnudniejszym widowiskiem w historii quidditcha.
- Czyli?
- Czyli dwie godziny obserwowania, jak Ślizgoni przerzucają kafla przez wasze obręcze - ziewnęła Edith. - Ja naprawdę kocham ten sport, ale są momenty, kiedy po prostu trzeba złapać tego cholernego znicza.
Pozostała dwójka zgodnie pokiwała głowami i sądząc po ich zdegustowanych minach, Eryk naprawdę miał szczęście, że nie musiał tego oglądać.
- To iloma punktami prowadzili? - zapytał w końcu.
- Nie uwierzysz.
- No nie wiem, dwustoma?
Gryfoni wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
- Trzysta dwudziestoma - powiedziała dobitnie Edith.
- Co?! - jęknął Eryk, niemal podrywając się z łóżka. - To w jaki sposób, do cholery, wygraliście?!
Syriusz uśmiechnął się szeroko.
- W to też nie uwierzysz. Bones. Bones złapał znicza.
- Co?! - prawie wykrzyknął. Pokiereszowany lewy policzek zapulsował bólem.
- Tak, wasz nowy, niepozorny szukający Bones złapał znicza - powtórzył radośnie James.
- ... ułamek sekundy po tym, jak Malfoy strzelił kolejnego gola - dodała z szerokim uśmiechem Edith.
Eryk wykalkulował sobie to wszystko w głowie i otworzył szeroko oczy.
- Sto osiemdziesiąt punktów - wyszeptał z niedowierzaniem. - Gryfoni, jesteście największymi szczęściarzami, o jakich słyszałem w życiu.
Trójka zawodników drużyny Gryffindoru znowu odtańczyła swój zwycięski taniec.
I nie chcielibyście tego oglądać.
Nie chcielibyście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz