Rozdział 51 - Stracony apetyt


- Kocham cię, Edith - powiedział.
Już w momencie wypowiadania tych słów zdał sobie sprawę, że nie dostanie odpowiedzi, na jaką liczył.
Edith miała szeroko otwarte oczy. Przynajmniej zrozumiała od razu, pomyślał. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby odparła z uśmiechem "Ja ciebie przecież też, Syriusz", a on musiałby jej tłumaczyć, że wcale nie o takie kochanie mu chodzi.
Z oczu Edith zniknęło wszelkie rozdrażnienie, które dyktowało jej wcześniejsze nieprzyjemne słowa. Jej spojrzenie powoli wypełniał smutek. W końcu opuściła wzrok na podłogę i pociągnęła nosem. Widząc przez chwilę jej szkliste spojrzenie Syriusz chciał odruchowo podejść i objąć ją, jak zawsze, kiedy powstrzymywała płacz.
Uśmiechnąłby się pod nosem na myśl o tej żałośnie rozpaczliwej sytuacji, ale w rzeczywistości była aż nadto żałosna i rozpaczliwa.
- Syriusz... - powiedziała powoli Edith tak, jakby rozpoczynała jakieś długie i skomplikowane zdanie.
- Wiem - przerwał jej.
Uniosła głowę i w końcu spojrzała mu w oczy. Było to najbardziej czułe spojrzenie, jakim można przekazać człowiekowi obojętność.
Wzruszył ramionami.
- Ja nie... - spróbowała znowu, ale wyszło równie żałośnie co poprzednio.
Syriuszowi niemal zrobiło jej się żal. To musi być trudne, powiedzieć komuś, o kogo się troszczysz, że wcale go nie kochasz. Pewnie nadal jest tak zszokowana, że samo słowo "kocham" wcale nie przechodzi jej przez usta.
Może to nawet trudniejsze od tego, co on musiał zrobić?
- Daj spokój, Edith - westchnął w końcu.
- Nie, ja... - próbowała zaprzeczyć.
- Edith - powtórzył i tym razem nie zdołał powstrzymać drżenia głosu. Lekko się uśmiechnął, żeby chociaż spróbować odegnać przestrach malujący się na jej twarzy. - Naprawdę myślisz, że chcę tego słuchać?
Skinęła głową.
Syriusz westchnął i podszedł do drzwi. Odmowa Edith wciąż chyba jeszcze do niego nie dotarła i nawet przez myśl nie przeszły mu ewentualne jej konsekwencje. Jedynym, co czuł, było ogarniające go znużenie.
Wcisnął klamkę, ze zdziwieniem odnajdując w sobie pewną ulgę, która spłynęła na niego zaraz po wykrzyczeniu tego wściekłego "kocham". Teraz dopiero poczuł, jak wielkim ciężarem było dla niego ukrywanie swojego uczucia przed Edith i jak bardzo chciał się tego ciężaru pozbyć. Czy to możliwe, że po prostu musiał wyrzucić z siebie ten jeden frazes, a sama odpowiedź Edith mało go obchodziła?
Odpowiedź nadeszła bardzo szybko, wraz z ironicznym i pobłażliwym uśmiechem, który pojawił się na jego ustach na samą myśl o takiej teorii. Tak, było mu teraz lepiej. Póki co. Ale z pewnością byłoby jeszcze lepiej, gdyby Edith...
Właśnie, Edith.
Przypomniał sobie jej przestraszone oczy i drgający od powstrzymywanego płaczu podbródek. No tak, jak zawsze nie mogła się bez tego obyć.
Krótki impuls sprawił, że odwrócił się na pięcie i cofnął do pokoju. Szybko i może nazbyt gwałtownie otworzył drzwi.
- Przepraszam ale musiałem ci powiedzieć - oznajmił w progu.
Wyraz zaskoczenia na twarzy Edith zamienił się w ciepły, bezmyślny uśmiech.
- Wiem - powiedziała.
Syriusz skrzywił się lekko, po czym wycofał z powrotem na korytarz.


7 marca, piątek
- Czuję się, jakbym brała udział w jakimś eksperymencie - oznajmiła Dorcas, zniżając głos tak, by słyszały ją tylko siedzące obok na kanapie Rose i Lily. - Wszyscy milczą. Od tej ciszy bolą mnie bębenki.
- Bębenki? - mruknęła Lily, przewracając stronę swojej książki i obrzucając spojrzeniem Huncwotów po drugiej stronie pokoju. - Mnie raczej bolą oczy od patrzenia na Syriusza.
- Prawda - przytaknęła Dorcas. - Pamiętasz, jak pomiatał każdą zauroczoną w nim dziewczyną, a my mówiłyśmy, że kiedyś jakaś piękność to jemu złamie serce? I jak wyczekiwałyśmy tego momentu, żeby się w końcu przekonał, jak to jest po drugiej stronie?
Rose kiwnęła głową znad swojej gazety.
- Naprawdę myślałam, że będę się z tego cieszyć - mruknęła.
To było wszystko, na co stać było Rose, ale Lily i Dorcas znały ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że te skąpe słowa odzwierciedlają prawdziwy niepokój o Blacka.
- Jakby ktoś rozbił naszą grupę - powtórzyła raz jeszcze Colins.
- A Edith? - Lily zatrzasnęła książkę, na której widocznie nie umiała się skupić. - Widziałaś, żeby rozmawiała z Syriuszem?
- Dzisiaj rano - rzuciła Rose, zanim Dorcas zdążyła odpowiedzieć. - Przy śniadaniu. Poważna dysputa o wyższości lukrowanych pączków nad tymi posypanymi cukrem pudrem.
- Czyli gadka szmatka o pogodzie w wersji Edith - Lily westchnęła. - Siedziałam dzisiaj z Jamesem na eliksirach i prawie nie zamykała mu się buzia. Jest tak dobity, że spalił cały słoik żabiego skrzeku, podczas gdy w przepisie była mowa tylko o dziesięciu gramach.
- Chyba przypisujesz temu zbyt wiele znaczenia - uśmiechnęła się pod nosem Rose. - Potter naprawdę ssie jeżeli chodzi o eliksiry.
- Skąd ty w ogóle znasz takie słowa? Zresztą nieważne - machnęła ręką Lily i wyrwała w końcu z dłoni Rose gazetę, zirytowana tą jej "podzielną uwagą". - Umówiliśmy się dzisiaj wieczorem na pogaduszki.
Wing roześmiała się głośno.
- Pogaduszki? - powtórzyła. - Pewnie znowu rozpłacze się i będzie chlipać na twoich kolanach.
Lily wzruszyła ramionami z ciepłym uśmiechem, bo rzeczywiście był to najbardziej prawdopodobny scenariusz.


8 marca, sobota
Dorcas zerknęła na zegarek i rozejrzała się po korytarzu. Do ciszy nocnej zostało jej jeszcze godzina. Gdzieś za zakrętem słyszała urywane krzyki jakiś uczniaków i jak zwykle złośliwy chichot Irytka.
Uśmiechnęła się pod nosem. Ach, dorastanie w Hogwarcie. Trzeba było przeżyć kilka śmierdzących bomb wyrzuconych prosto w twoją twarz, nauczyć się kilku działających na duchy zaklęć i już można było razem z Irytkiem wybierać się na prześladowania nauczycieli.
Oczywiście przodowali w tym Huncwoci, jak zresztą w każdej nielegalnej zabawie na terenie szkoły. Dorcas z uśmiechem przypomniała sobie, jak kiedyś Irytkowi udało się wystraszyć Slughorna tak, że wybiegł z łazienki we wciąż opuszczonych spodniach, prezentując połowie szkoły swoją kultową już bieliznę w parujące zielone kociołki. Gdy tylko wieść o tym incydencie dotarła do Huncwotów, w nagrodę sprawili Duszkowi (jak go pieszczotliwie nazywali) bokserki w podobny wzór.
Dorcas miała już swoje przygody i doświadczenia za sobą, toteż mogła bez obawy przejść obok czwartoklasistów, nad którymi znęcał się Duszek, ale mimo to obróciła się na pięcie i skierowała w drugą stronę korytarza.
Zima powoli się kończyła i Dorcas zawsze robiło się z tego powodu smutno. Jak na prawdziwą fankę jesieni wyjątkowo nie przepadała za wiosenną pluchą i podczas gdy wszyscy cieszyli się z pierwszych chwil, w których można było pozbyć się kurtek i ciepłych butów, ona nadal rozpaczała nad stopionym śniegiem. Rose i Lily nazywały to roztopową żałobą i Dorcas miała ochotę nacieszyć się widokiem ukrytych pod mieniącym się w świetle księżyca śniegiem Błoni, zanim zupełnie pochłonie ją melancholia.
Szybkim krokiem pokonała resztę korytarza i stanęła przed poważnym wyborem, a dokładnie schodami, niepewna, czy ruszyć na dwór, czy może na szczyt wieży. W końcu niepewnie weszła na pierwszy stopień, decydując się zaufać zazwyczaj martwym (ale nie tak bardzo w Hogwarcie) przedmiotom z tym, z jakiej perspektywy ma dzisiaj podziwiać tak miłe dla oka widoki.
Schody zadrżały, po czym z głośnym hukiem oderwały się od podłogi i przesunęły w stronę czwartego piętra.
Fantastycznie, pomyślała Dorcas, a więc Zachodnia Wieża.
Przygotowała się na odbicie od stopnia i przeskoczyła na posadzkę, zanim schody odjechały na kolejne piętro. Pobiegła w stronę wejścia na szczyt wieży i zwolniła kroku dopiero przed nim. Ale tuż przed wspinaczką, zanim nawet zdążyła ugiąć kolano, by postawić pierwszy krok, ktoś gwałtownie chwycił ją za ramię i z rozpędu wepchnął do najbliższego schowka na miotły.
Rozpoznając charakterystyczny miażdżący uścisk łap Frossa i jego nieco przyjemniejszy, a właściwie zupełnie fantastyczny zapach, Dorcas poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się wewnątrz jej ciała, mimo że odczekiwała od niego czegoś bardziej romantycznego niż komórki, w której Filch karmił swoją kotkę.
- Eryk? - zdziwiła się.
- Ćśś - uciszył ją, kładąc jej palec na ustach, a właściwie niemal do bólu wciskając nim skórę na jej twarzy.
W milczeniu gwałtownie odsunęła się, strącając z siebie jego dłonie. Może i był olbrzymim Bułgarem na pozycji obrońcy Ravenclavu, ale chyba mógł się zdobyć na odrobinę delikatności, do cholery!
- Co ci odbiło? - rzuciła oskarżycielskim szeptem, mimo że prawdę mówiąc, mogłaby siedzieć tu przez kilka kolejnych godzin i choćby tylko nabijać się z jego braku jakiejkolwiek gracji.
- Co mi odbiło?! - powtórzył równie niezadowolonym szeptem. - Co tobie odbiło, kiedy kazałaś mi prosić o pomoc tę czwartoklasistkę?!
Zmarszczyła brwi.
- O co ci w ogóle chodzi?
Eryk obrócił w jej stronę głowę, obdarzając ją na wpół poważnym, ale udającym solidne oburzenie spojrzeniem.
- Ta dziewczyna z zeszłego piątku, której podobno wpadłem w oko...
- Ta małolata?
- Tak, Alexa Vane - potwierdził, przyklękając, by móc wyjrzeć na korytarz przez dziurkę od klucza.
Dorcas oparła się o ścianę, by lepiej przyglądać się dziwacznym poczynaniom Krukona.
- Wydawała się bardzo czarująca.
- Ach tak - natychmiast zgodził się Eryk, ze zdecydowanie zbyt wielką przesadą. - Ach tak, z pewnością, ale dla mnie trochę za bardzo czarująca.
Dorcas podrapała się po głowie, zupełnie zbita z tropu.
- Jak można być za ba...
- Eryk? - rozległo się na korytarzu wołanie i Fross gwałtownie odskoczył od drzwi, lądując na tyłku i niemal wywracając stojak na miotły.
Dorcas również podskoczyła, po czym wepchnęła sobie pięść do ust, żeby powstrzymać wybuch śmiechu. Ze wszystkich dziewczyn, które znał Eryk, ona najprawdopodobniej z największą łatwością mogła sobie wytłumaczyć i połączyć w całość wszystkie te dziwne zdarzenia. Może inni potrzebowali do tego wyjaśnień, jej wystarczyło po prostu do dramatyczne wezwanie, to tak znaczące wykrzyknięcie imienia przystojnego, starszego i popularnego chłopaka.
A wystarczyło jej dlatego, że sama była wiedźmą, intrygantką i zdecydowanie potrzebującą męskiego zainteresowania osobą. Osobą która, gdyby nie towarzystwo przyćmiewającego całą resztę chłopaków Syriusza Blacka, w przeszłości pewnie czarowałaby, prześladowała i w końcu zupełnie zniszczyłaby życie jakiegoś przystojnego nieszczęśliwca ze starszego rocznika.
I pewnie potrzebowałaby na to kilku dni, a nie całego tygodnia, tak jak Alexa Vane względem skulonego na ziemi, przerażonego i kompletnie niewiedzącego co zrobić Eryka Frossa.
- No już, wstań - rzuciła Dorcas, wyciągając w jego kierunku rękę.
Eryk wstał i puścił jej dłoń, kiedy porządnie drgnął po tym, jak usłyszał swoje imię wykrzyknięte ponownie, równie desperackim i błagalnym tonem.
- Chciała mi dać korepetycje z mugoloznastwa - wyszeptał. - Z podstaw, których podobno mi brakuje. Z początku myślałem, że to dobry pomysł, ale teraz...
- Rozumiem - rzuciła z poufałym uśmiechem.
- Nie, wcale nie rozumiesz, moje życie teraz to koszmar - jęknął. - Nie wiem, do czego ona jest zdolna, ale chyba do wszystkiego. Nic nie biorę już za pewniaka i zdecydowanie piję tylko z zakręconych butelek.
Dorcas nie mogła powstrzymać złośliwego uśmiechu cisnącego się na jej usta.
- I podobno jesteś słaby z mugoloznastwa, Fross, a tak dobrze utożsamiasz się z mugolkami z wiejskiej dyskoteki obawiającymi się pigułek gwałtu...
- Właśnie o tym mówię! - wykrzyknął szeptem, wyrzucając w górę ramiona.
Tym razem Dorcas otwarcie się roześmiała.
- Nie zrozum mnie źle, Eryk, to bardzo dobrze, że tak na siebie uważasz, ale jesteś, do cholery, dwumetrowym facetem z wciąż pół dzikiej Europy. Chyba sobie poradzisz.
- Bułgaria nie jest krajem dzikusów, Dorcas - rzucił oburzony i zaskoczony Eryk, na chwilę zapominając o owładającym nim przerażeniu.
- Serio? Nie? - zdziwiła się. - Nie ganiacie tam z przepaskami na biodrach i nie zjadacie słabszych osobników w stadzie?
Przewrócił oczami.
- Gdyby nie to pożeranie słabszych, uznałbym, że mówisz na serio i naprawdę masz coś do wsi i tamtejszych dyskotek, Dorcas.
- No jasne, szczególnie do bułgarskich wsi, przecież to palenie czarownic to też u was, prawda?
- To było dawno temu - oznajmił bezsilnie.
- Ale odradzasz mi przyjazd? - kontynuowała niewinnie. - Bo wiesz, jestem całkiem niska, a niektórzy to właśnie uważają za słabość...
- Gdyby Barton miał cię pożreć, Dorcas, zrobiłby to już dawno - Eryk uśmiechnął się szeroko. - Uwierz mi.
Rzadko się zdarzało, żeby ktokolwiek podłapywał i zniżał się do tego idiotycznego, ni to sensownego ni zrozumiałego poczucia humoru Dorcas, więc tym razem uniosła w stronę Eryka pełne wdzięczności i tylko trochę udawanego zachwytu spojrzenie.
Gdyby tylko do tej drobnej komórki pod schodami docierało więcej światła, Dorcas zobaczyłaby, że pod wpływem tego nie do końca poważnego spojrzenia Eryk Fross zarumienił się w sposób, który nie przystoi tak wysokim młodym mężczyznom jak on.
Krukon chrząknął, jak zwykle sam sobą zawstydzony i przesunął się w stronę klamki, lekko uchylając drzwi.
- Chyba jesteśmy bezpieczni - mruknął, po czym otworzył je na oścież, wypuszczając na korytarz Dorcas. Oboje zmrużyli oczy, oślepieni jaskrawym światłem oświetlającym korytarze.
Dorcas zawahała się.
- Właśnie szłam na wieżę popatrzeć sobie na Błonia i Zakazany Las - rzuciła niepewnie, kciukiem wskazując na schody. - Dołączysz się?
Nieznacznie pokręcił głową.
- Raczej nie - mruknął, po czym komicznie wytrzeszczył oczy. - Alexa może być wszędzie. Serio, najlepiej zrobię, jeśli szybko ukryję się w wieży Ravenclavu. Co jak co, ale pod moją własną pierzyną już mnie nie znajdzie.
Dorcas uśmiechnęła się rozbawiona, ale ze zrozumieniem, po czym odwróciła się i szybkim krokiem rozpoczęła wspinaczkę w górę schodów.
To był pierwszy raz, gdy przemknęło jej przez myśl, że chociaż nie jest chyba Erykowi obojętna, nie zmienia to faktu, że on raczej nie chce mieć z nią wystarczająco wiele wspólnego.


9 marca, niedziela
Lily usiadła na kocu, po czym przyciągnęła do siebie kolana i objęła je ramionami. William rzucił na ziemię kosz wypełniony jedzeniem i zajął miejsce obok niej.
- Wszystko, co dałem radę wybłagać od skrzatów - oznajmił, unosząc w górę pokrywkę i sięgając do środka. Lily uśmiechnęła się do niego rozbawiona, a on uniósł spojrzenie znad koszyka i odpowiedział równie poufałym uśmiechem, bo każdy wiedział, że opuszczenie kuchni z tak drobnym zestawem smakołyków oznacza, że ucieka się stamtąd po pięciu sekundach i bardzo szybko się biega. - Kanapki z łososiem, tosty z dżemem morelowym, zupa dyniowa, sok pomarańczowy, bułeczki razowe i masło czosnkowe - mruczał, wystawiając to wszystko na koc. - Czekoladowe muffiny, dzięki Bogu, moje ulubione... myślisz, że rzuciły na to zaklęcie zmniejszająco-zwiększające? - dodał, wskazując na koszyk i obdarzając Lily wesołym spojrzeniem. - Patrz, jest jeszcze pudding i dwa kawałki sernika...
- Herbata! - wykrzyknęła radośnie Lily i może zbyt ostentacyjnie rzuciła się, by wyciągnąć termos.
William zmarszczył brwi, wyraźnie zmieszany.
- Przepraszam, o tym nie pomyślałem. Zimno ci? - bardziej stwierdził niż zapytał i jeszcze bardziej się skrzywił. - Naprawdę mi przykro, że nie mogłem cię gdzieś zabrać tak, jak się umawialiśmy i zamiast tego...
- Daj spokój, William - przerwała mu łagodnie. - Tak jest nawet lepiej.
- Ale jest ci zimno - powtórzył.
- No ale temu już nie zaradzimy.
- Jak to nie? - rzucił zaskoczony, wyciągając z kieszeni różdżkę.
Lily uśmiechnęła się, lekko zawstydzona.
- Rose i Dorcas nazywają to "mugolsko-rodzinną przypadłością" - wyjaśniła, jak zawsze zapomniawszy o różdżce.
William rzucił jej zagadkowe spojrzenie, po czym wstał, szepcząc pod nosem kilka nieznanych Lily zaklęć, podczas gdy ona rozlewała herbatę do dwóch wysokich kubków, o których dodaniu nie zapomniały skrzaty.
Zeszły tydzień był naprawdę paskudny. Napięcie, które wytworzyło się między Edith a Syriuszem udzieliło się wszystkim, sprawiając, że bez powodu zaczęli chodzić wokół siebie nawzajem na paluszkach. Cała ta sytuacja sprawiała, że Lily była po prostu zmęczona i zniechęcona i kiedy w końcu przyszedł kolejny wieczór, sama znalazła Willa i zwyczajnie wyjaśniła mu, że w tym stanie jest towarzyskim trupem i nie może się z nim spotkać. William, o dziwo, zrozumiał od razu i nawet nie smucił się ostentacyjnie ani nie naciskał. Kiedy jednak Lily zaczęła przyzwyczajać się do tej nowej sytuacji, zrobiło jej się głupio, że ostatnio bez przerwy tak spławia chłopaka. Jakkolwiek nie lubiła się do tego przyznawać przed samą sobą, William intrygował ją swoim zagadkowym uśmiechem i stanowczością swoich wypowiedzi.
("Intrygować" to pełne rezerwy wyrażenie, którego ludzie bystrzy i oziębli jak Lily używają zamiast "podobać się").
Więc zamiast jakiejś spokojnej kawiarni siedzieli teraz tutaj, otoczeni wyczarowaną przez Williama olbrzymią bańką mydlaną chroniącą ich przed śniegiem, wilgocią i - od niedawna - zimnem, z rozłożonym na trawie kocem w barwach Gryffindoru i koszem pełnym smakołyków.
Obserwując rozpryskujące się nad jej głową i błyskawicznie pochłaniane przez magię śnieżynki Lily nie musiała okłamywać Williama, kiedy mówiła, że "tak jest nawet lepiej".
Bo rysujące się przed nimi Błonia z drzewami uginającymi się pod ostatnimi zaspami śniegu, pokrytym krą jeziorem i wirującymi w powietrzu płatkami śniegu naprawdę wyglądały piękniej niż kiczowate wnętrza kawiarni w Hogsmeade.
Lily zsunęła z ramion kurtkę i podała siadającemu WIlliamowi herbatę. Skinął głową w podziękowaniu i odbierając kubek, delikatnie musnął dłonią jej palce.
Nie mogła powstrzymać na wpół wesołego, a na wpół rzeczywiście nieśmiałego uśmiechu. Ciekawe, czy zrobił to specjalnie? Pewnie tak, pomyślała jeszcze bardziej rozbawiona, to przecież nie najgorsza rzecz, na jaką go stać.
William znowu zmarszczył brwi.
- Z czego się śmiejesz? - zapytał zupełnie poważnie.
Mogła odpowiedzieć wprost, "z ciebie", ale chyba za bardzo go lubiła by skusić się na taką płytką, naiwną kokieterię. Zamiast tego nie odpowiedziała nic, póki i na jego ustach nie pojawił się lekki uśmiech.
- Jak wolisz - odparł, wzruszając ramionami. - Dobrze widzieć, jak się uśmiechasz, Ostatnio nie wyglądałaś na zbyt szczęśliwą. No i zniknął - mruknął, bo przez jego sugestię znowu się zasępiła. - Jestem dziś wyjątkowo zręczny.
- Może się denerwujesz? - rzuciła i natychmiast tego pożałowała, bo to właśnie było takie niedojrzałe flirtowanie, które chciała sobie odpuścić.
William westchnął i spuścił wzrok na ziemię.
- Chciałabyś, żebym się denerwował? - zapytał po chwili i Lily zaskoczyło, jak bardzo naturalnie i niepretensjonalnie zabrzmiało to w jego ustach.
- To byłoby bardzo uspokajające - powiedziała. - Zawsze jesteś taki opanowany.
Znowu spojrzał jej w oczy, tym razem widocznie zadowolony, bo jej słowa nie były tak sztuczne jak poprzednie. Odłożył swój kubek na ziemię i sięgnął z powrotem do koszyka.
- Kremowe piwo? - zaproponował, wyciągając jednocześnie dwie butelki. Nie czekając na odpowiedź, szybko pozbył się obu kapsli i wręczył Lily butelkę.
Odłożyła na bok herbatę i pociągnęła nosem, wciągając w nozdrza korzenny, kojarzący jej się jedynie z Hogsmeade i imprezami w wieży Gryffindoru zapach.
- Macie w Bułgarii kremowe piwo? - zapytała po chwili, zdziwiona, że nie spytała o to nigdy wcześniej.
- Niee - William pokręcił głową. - Ale mamy własny odpowiednik. Jest mniej kremowy i zdecydowanie szybciej uderza do głowy - odparł ze śmiechem.
- No tak, kremowe piwo w ogóle tam nie trafia - potwierdziła. - Dlatego przed każdą imprezą Black i Potter mieszają je z alkoholem.
William uniósł brwi w górę w zaskoczonym, ale pełnym uznania grymasie.
- Właściwie to nigdy nie byłem na żadnej waszej imprezie - stwierdził.
- Naprawdę nie? Zresztą - dodała. - Nic straconego. Dawno żadnej nie organizowaliśmy, co oznacza, że niedługo... cholera - mruknęła, przypominając sobie o Syriuszu i Edith.
William skinął głową, dając jej do zrozumienia, że nie musi mu wyjaśniać, co miała na myśli.
Właśnie to było w Williamie, może nie najprzyjemniejsze, ale najbardziej cenne. Przez to, że tak często milczał, naprawdę umiał słuchać. A kiedy już raz wysłuchał Lily, przypominał sobie o jej słowach w chwilach takich jak ta i dobrze wiedział, dlaczego urwała zdanie albo nagle się zamyśliła.
Bywało, że w Williamie odzywał się łobuz, jak to nazywała, i ze skutkiem zresztą próbował ją wprawić w zakłopotanie albo zbić z tropu, kiedy odzywał się żartobliwymi półsłówkami i uśmiechał się w swój drwiący sposób.
Ale były też momenty, kiedy był zupełnie poważny i opanowany, jak dzisiaj, i kiedy próbował wykrzesać z siebie więcej słów niż miał w zwyczaju tylko po to, żeby nie musiała się w jego towarzystwie krępować i żeby zadać jej pytania, dzięki którym powoli tworzył w swojej głowie jej obraz.
William podał jej trójkątną kanapkę z wędzonym łososiem, ale odmówiła drobnym ruchem dłoni. Unoszące się z koszyka zachęcające zapachy nie robiły na niej większego wrażenia, bo od dawna nie czuła się taka spokojna, a kiedy wszystko układało się po jej myśli, to - w przeciwieństwie do Edith - w ogóle nie była głodna.
Myśl o Edith i przypomnienie sobie całej tej sytuacji sprawiło, że po raz kolejny zrzedła jej mina. I William od razu wiedział, dlaczego.


Wybaczcie mi, ale jeśli nauczyłam się czegoś z hiszpańskich telenoweli, to tego, że miłość, na którą nie czeka się trzysta odcinków, jest niczego warta.
Na pocieszenie urządzam konkurs. Kto wymyśli najbardziej bolesną śmierć dla Britain wygra całusa od Syriusza Blacka.
Nie bójcie się ponieść wyobraźni, ta ofiara losu zasługuje na wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz