Rozdział 40 - Gryfoni krzyczą na siebie bardzo głośno

- Rozmawiałaś z nią, Edith?
Blondynka kiwnęła głową.
- Więc o co chodzi? - spytał podniecony James.
Wzruszyła ramionami.
- Chyba ci nie ufa.
James stanął w miejscu, obserwując, jak roztrzepana Edith opuszcza szatnię.
- Wspaniale - warknął, łapiąc swoją miotłę.


- Uwaga! Kafel w górę! Ruszyli!
Żółto-czarny zawodnik śmignął do przodu, zgarniając kafel tuż sprzed nosa Britain. Syriusz przeklął.
- Co za imponujący refleks, Ruda!
- Zamknij się, Black!
- To przestań siedzieć na miotle jak dziadzio na klozecie i ruszaj się!
Przewróciła oczami i wystrzeliła w stronę Edith, która uparcie próbowała odebrać Puchonom kafla.
- Vane! - ryknął James. - FREDERICK VANE, DO CHOLERY! Przestań obczajać tyłek Edith i może sam rusz dupę!
Freddie uśmiechnął się przepraszająco i zamachnął pałką, posyłając przelatującego tłuczka w stronę puchońskiej ścigającej. Dziewczyna ledwo zdążyła go uniknąć, więc tłuczek pomknął dalej, prawie zwalając z miotły Britain.
- Co ty robisz, Vane? - roześmiał się komentator. - Nie o to do końca chodzi w tej grze, prawda? DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA HUFFLEPUFFU!
Britain rozmasowała obolałe ramię, patrząc na Vane'a z czystym obrzydzeniem.
- Kafel w rękach Gryfonów! Path, Black, Path, Black... Na Gacie Merlina, jak oni to szybko robią! Powodzenia dla puchońskich ścigających, ja już zupełnie się pogubiłem!
Edith śmignęła obok Jamesa, tuż przed dwójką chłopaków w żółci i czerni. Uśmiechnął się pod nosem. Ona i Syriusz byli tak niewyobrażalnie szybcy i zgrani, że Puchoni po prostu nie mieli szans odebrać im kafla. Przerzucali go do siebie górą, dołem, nurkując, wisząc do góry nogami, wciąż przyspieszając i zwalniając. Edith zamachnęła się lewą ręką, celując w środkową pętlę, ale wypuściła kafla z rąk. Syriusz pojawił się tuż pod nią - oczywiście znikąd jak zawsze - i nie tyle złapał i rzucił, co po prostu odbił kafla w stronę lewej pętli, którą dopiero co opuścił obrońca.
- Gryfoni równają do dziesięciu! Piękna akcja, Path i Black! Dziękujemy za ten niewiarygodny show, który zawsze nam odstawiacie.
James zachichotał w rękaw, ale drgnął na widok złotej plamy, która zamajaczyła gdzieś po jego lewej stronie. Zmrużył oczy i rozejrzał się, ale nie dostrzegł niczego nowego.
- Vane, Robins, w środek! - warknął, wskazując formujący się klucz Puchonów. Ethan Robins zanurkował i wyhamował miotłą na drodze przeciwników, wybijając tłuczek wprost w zawodnika na samym przodzie. Puchon szarpnął miotłą, uciekając na bok, a tłuczek poszybował naprzód, zmuszając resztę zawodników do rozproszenia się. Syriusz wpadł z impetem na jednego z nich, łapiąc wypuszczonego przez niego kafla, ale szybko został potraktowany w podobny sposób.
- Edith, z góry! - krzyknął. Uniosła kciuk w górę i oboje ruszyli w stronę gryfońskich pętli. Syriusz zanurkował pod trójkę żółtych ścigających, po czym nagle wystrzelił w górę, prawie doprowadzając do kolizji. Przeciwnik z kaflem w dłoni szybko poderwał rączkę miotły do góry, wpadając na wiszącą mu tuż nad głową Edith i wypuszczając piłkę z rąk, wprost w rozłożone ramiona Blacka. Gryfoni zakrzyknęli radośnie.
- Ponad 500 rodzajów fauli w quidditchu - oznajmił zachwycony komentator. - A oni i tak zawsze wymyślą dla nas coś nowego.
Syriusz zawrócił w stronę pętli przeciwników. Co chwila świstało mu w uszach i kątem oka zdążył dostrzec Edith, Britain i pałkarzy zajmujących miejsca po jego bokach. Widząc przeciwną drużynę zbliżającą się z naprzeciwka, odrzucił kafla w stronę Britain, a sam wpadł prosto w nadciągających Puchonów. Britain nagle skręciła, omijając trybuny i atakując pętle z zupełnie innej strony. Zamachnęła się w stronę bronionej przez Aarona Summerby'ego pętli, by w ostatniej chwili podrzucić kafel i uderzyć go, posyłając w innym kierunku. Gryfońska publiczność zawyła z rozpaczy, gdy kafel minął pętlę o kilka centymetrów.
- Pierdolę, Colper! - wrzasnął Syriusz. - Jak czegoś nie umiesz, to tego nie rób!
- Daj spokój, Black - mruknął wiszący obok Ethan.
- Mogła się po prostu zamachnąć, Aaron w ogóle nie spodziewał się jej z tej strony - warknął w odpowiedzi. - To, że ja i Edith robimy to bez przerwy, nie znaczy, że ona też potrafi.
- Straszny dziś z ciebie gbur, Syriusz - odparł z uśmiechem Ethan.
- Pogadaliście sobie, chłopcy? - usłyszeli krzyk Jamesa. - To może do roboty! Robins, chętnie poszukałbym znicza zamiast odganiać się od tłuczków!
Syriusz uśmiechnął się szeroko. Edith została właśnie odcięta od Britain i Freddiego, więc wykonywała dzikie akrobacje, żeby odpędzić się od przeciwników. Zanurkowała, wyrównując lot tuż przy ziemi i zostawiając w górze jednego z Puchonów. Jej stopy wzniecały w powietrze puszysty pył, gdy szorowała nimi o śnieg. Zawisła do góry nogami, uchylając się przed tłuczkiem i okrążyła podstawę pętli, wznosząc się spiralami dookoła niej.
- Dwadzieścia do dziesięciu dla Gryffindoru! - zakomunikował komentator wśród wrzasku publiczności, gdy Edith w końcu przerzuciła kafla przez najbliższą pętlę. Uśmiechając się szeroko, zawisła na miotle tuż obok Syriusza.
- No brawo, bałwanku - mruknął ciepło i poczochrał ją, zrzucając śnieg z jej jasnych włosów.
- Koniec miziania! - wrzasnął James, uchylając się przed tłuczkiem. Odwrócił się w stronę uśmiechniętego Puchona. - Benjamin, na Merlina, przestań we mnie napierdalać tymi tłuczkami, bo to naprawdę robi się irytujące!
Syriusz i Edith zachichotali, zajmując swoje stałe pozycje po boku Britain i szykując się do obrony.
Obserwujący z góry grę James mógł z całą pewnością stwierdzić, że to jeden z najbardziej ekscytujących meczów tego sezonu. Syriusz i Edith odstawiali naprawdę imponujące przedstawienie, a Benjamin Moterry wyprawiał z tłuczkami cuda. W momencie, gdy Gryffindor prowadził już czterdziestoma punktami, zwalił z miotły jednego z gryfońskich pałkarzy. James zaklął z pewną dozą podziwu - kto inny robi takie rzeczy?
- James - usłyszał krzyk Edith. - Przywal proszę któremuś z bara, dobrze?
Skinął jej głową i z uśmiechem wpadł na ścigającego ją Puchona.
- Piękne zagranie, Potter! Z pewnością po prostu znów pomyliłeś kogoś ze zniczem... Colper przejmuje kafla, podaje do Blacka... uu, to musiało zaboleć! Puchoni przy piłce... Lambert, podaje do Nicksona... znów Lambert, szykuje się do rzutu... iii... Na Merlina, ten Black to ma krzepę, a wydawało by się, że nic tylko układa sobie te loki... Gryfoni przy piłce!
James zachichotał, zatrzymując się przy stanowisku komentatora i uśmiechnął się do Krukona przy megafonie.
- Dobrze się bawisz, Andy?
Jako odpowiedź dostał uniesiony wysoko w górę kciuk i wyszczerzone radośnie zęby. James musiał przyznać, że po paru naprawdę daremnych próbach w tym roku (Remus zdecydowanie prowadził w kategorii największego niewypału) w końcu znaleźli godnego komentatora.
- Path ma kafla, mknie jak błyskawica... zaatakowałbyś ją, Moterry, a ty nic, tylko męczysz chłopców!
- Ale ona jest taka śliczna! - krzyknął Benjamin, śmigając obok stanowiska komentatora, a jego wzmocniony megafonem głos wywołał wybuch śmiechu na trybunach. Puchon bardzo szybko zaprzeczył jednak swoim słowom, unosząc pałkę i odbijając tłuczka prosto w Path.
- Co za zagranie, proszę pana! Gryfońska ścigająca zmuszona jest zawisnąć na kolanach, traci kafla. Zainteresowanym polecam się przyjrzeć, na Merlina, co za nogi...! - zasłonił mikrofon dłonią i odwrócił się w stronę Jamesa. - Co ty tu robisz, Potter? Złapałbyś w końcu znicza. Jeżeli przegracie, my, Krukoni, nie mamy szans na puchar - z powrotem obwrócił się w stronę megafonu. - Lambert przy pętli, ciekawe, czy Wespurt obroni...? Nie obroni! DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA HUFFLEPUFFU! Trzydzieści do dziewięćdziesięciu, wygląda na to, że Gryffindor traci przewagę! Gryfoni, co się dzieje z waszą drużyną? Od jakiś dziesięciu minut jesteście co najmniej niemrawi!
James zaklął, przyznając mu rację. Co się z nimi dzieje? Po dwóch rundach dookoła boiska znowu zawisł tuż obok Andy'ego.
- Black przy piłce... Path... Black... Path... Colper... Black... uuu! Świetny unik, Syriusz! Podaje do Path, gra zespołowa, w tym Gryfoni są zdecydowanie dobrzy - unikając zabójczych tłuczków Benjamina i innych puchońskich zawodników, czerwoni ścigający powoli zbliżali się do granicy własnego pola, w stronę Jamesa. - Znów Black... podaje do Colper... AAAACH!
Widownia w szkarłatnych szalikach jęknęła załamana. Syriusz miał minę obłąkanego zabójcy, a jego twarz świetnie zgrywała się z barwą jego stroju.
- JESZCZE RAZ NIE ZŁAPIESZ ODE MNIE KAFLA, COLPER! - wrzeszczał. - JESZCZE RAZ, A POWYRYWAM CI TE WSZYSTKIE RUDE KUDŁY, KTÓRE MASZ NA GŁOWIE!
- Co ty dzisiaj wyprawiasz, Britain?! - warknął James, równie rozwścieczony, szczególnie, że ich obrońca ledwo co obronił ich przed utratą kolejnych punktów. - Pocharchałaś już sobie, to teraz ruszaj tam, gdzie twoje miejsce!
- Daj mi chwilę odpocząć, James - mruknęła, zasapana i zupełnie wykończona.
Z zaciśniętymi we wściekłym grymasie ustami wskazał jej tylko pętle przeciwników. Co ona, do cholery, wyprawia? Nie dość, że jest dzisiaj absolutnie beznadziejna, to jeszcze...
- No proszę, cię, James - mruknęła błagalnie, wciąż wisząc w tym samym miejscu. - Chwi...
- NA POZYCJĘ, COLPER! - wrzasnął, zupełnie wyprowadzony z równowagi. - TO, ŻE JESTEM W TOBIE ZAKOCHANY, WCALE NIE OZNACZA, ŻE MOŻESZ SIĘ NAGLE OPIERDALAĆ!!
Trybuny na chwilę zamarły. James obejrzał się za siebie, dostrzegając Andy'ego, z dłonią zakrywającą mikrofon.
Za późno.
- Dziękujemy za tę informację, Potter - mruknął słodko do megafonu.
James uśmiechnął się zakłopotany i ukłonił lekko w stronę publiczności. Syriusz nagle zapomniał o swojej nienawiści do Britain i przybijając jej w powietrzu piątkę, prawie krztusił się ze śmiechu.
- Gryfoni przejmują kafla, Black podaje do Colper... iiii... złapała, złapała dziewczyna, jak ona pędzi, od razu widać, że to miłość dodaje jej skrzydeł...
James przewrócił oczami, grożąc Andy'emu pięścią, ale po chwili dostrzegł złoty błysk po swojej lewej stronie...
- Gryfoni ciągle przy piłce, zbliżają... a to co? Proszę państwa, POTTER NURKUJE! A to oznacza tylko jedno, prawda? Boże, co za lot, nic dziwnego, że to on zawsze kończy grę!
James już go nie słyszał. Wiatr szumiał mu w uszach, a pęd sprawiał, że do oczu napłynęły mu łzy. Wyciągnął rękę - już, już za chwilę... Za chwileczkę...
ŁUP!
Widownia ryknęła, a on w ostatniej chwili poderwał w górę miotłę, unikając zderzenia z ziemią. Jęknął, przyciskając do ciała zranioną rękę.
- Nic ci nie jest? - zawołał Benjamin z góry, z niepokojem spoglądając na Jamesa.
- Złamałeś mi rękę, idioto! - krzyknął, czując mimowolnie napływające do oczu łzy. - Parszywa świnio, oczywiście, że nic mi nie jest!
Benjamin skrzywił się przepraszająco i odleciał w górę, gotów pokiereszować nowego Gryfona przy pomocy swoich ukochanych tłuczków. James z trudem wzbił się w górę i zdrową ręką dał pani Hooch sygnał, że może kontynuować grę.
- Na pewno wszystko okej? - zapytała Edith, gdy oboje z Syriuszem dołączyli do Jamesa. - Mogłabym poprosić Freddy'ego, żeby po prostu przywalił Moterry'emu pałką.
- Nie no, daj spokój - odparł zbolały James, unieruchamiając zranione przedramię pod swoim strojem. - Moterry jest pałkarzem, to jego praca - zerknął na wyraźnie zaniepokojone wyrazy twarzy nieprzyjaciół i zagryzł dolną wargę. - Po prostu dorwiemy go po meczu - poprawił się szybko.
Pokiwali głowami, wyraźnie uspokojeni i czym prędzej ruszyli, by odebrać Puchonom kafla.
- Wygląda na to, że widok skrzywdzonego Jamesa wyraźnie rozwścieczył Gryfonów... Vane wyraźnie uparł się dostać Moterry'ego, ale gdzie tu na dwóch pałkarzy samemu... chybił, tymczasem kafel znów w rękach Gryfonów, Black podaje do Path... co ta dziewczyna wyrabia!
Edith, wyraźnie rozeźlona, postawiła na popis swoich umiejętności, wykonując w powietrzu absolutnie niesamowite akrobacje. Jednego z puchońskich zawodników wykołowała zwykłą pętlą - dotychczas ścigający ją chłopak nagle znalazł się na przedzie i był tym tak zaskoczony, że, oglądając się za siebie, o mało co nie wleciał wprost w trybunę.
Kolejnych dwóch ścigających wpadło na siebie tuż po tym, jak uciekła przed nimi, wchodząc w korkociąg. Lambert odbił się od kolegi, zupełnie tracąc panowanie nad miotłą i wpadł na pętlę, po której zsunął się już do samej ziemi. Widownia krzyknęła zachwycona, a Edith okrążyła pętlę, szukając korzystnej okazji do rzutu. James wystrzelił w jej kierunku, gdy dojrzał znicz tuż przy jej kolanie. Znicz zmienił kierunek i James już właśnie wykręcał tuż przy boku Edith, gdy nagle...
ŁUP!
Jęknął przeciągle i przez chwilę bujał się nieprzytomnie z jednej strony na drugą. A potem zupełnie stracił równowagę i zsunął się z miotły, opadając w dół. Widownia wrzasnęła, Edith wypuściła z dłoni kafla.
A on spadał w dół.
- DO MNIE! - wrzasnął James, wyszarpując złamaną rękę spod stroju w ostatniej, rozpaczliwej próbie pozostania w powietrzu. Miotła wystrzeliła w jego kierunku i zdołał złapać jej rączkę jakieś trzy metry nad ziemią. Błyskawicznie zacisnął dookoła niej palce, gdy jednak cały ciężar jego ciała zawisł na zranionym przedramieniu, miał wrażenie, ze oczy wyjdą mu z orbit. Jęknął głucho i natychmiast puścił miotłę. Gdy tak spadał na ziemię, czas oczywiście jak zawsze w takich momentach zwolnił i walczący z przeraźliwym bólem James przez chwilę pomyślał, że łapanie się tej miotły złamaną ręką było najprawdopodobniej najgłupszą rzeczą, jaką zrobił w życiu.
Po chwili uderzył w ciasno zbity śnieg plecami, a zaraz potem obolałą głową.
Odzyskał przytomność już tylko na kilka sekund, słysząc zbliżające się krzyki.
- Jaki faul, pani Hooch?!
- Kopnąłeś go w twarz, Syriusz!
- Ale on znowu uderzył moją dziewczynę!
James uśmiechnął się lekko, zanim ponownie osunął się w ciemność.


- No dzieeeeeeń dobry - oznajmiła wielka, dziwnie zniekształcona perspektywą twarz, która zajmowała cały obszar jego widzenia. Pojawił się na niej uśmiech, przywodzący na myśl kota z Alicji w Krainie Czarów.
- Dzień dobry - oznajmił grzecznie i uśmiechnął się sztucznie. - Dzień nie-złapałem-znicza dobry.
- Dzień przegraliśmy-tylko-dwudziestoma-punktami dobry - oznajmiła twarz, cofając się. Teraz ją rozpoznał - no tak, oczywiście, że to Edith.
- To ile trwał ten mecz? - zdziwił się.
- No tak jeszcze ze dwie godziny po tym, jak zemdlałeś. Ten cały Kingsley to jakaś straszna ciamajda.
- 100 punktów dla Edith - mruknął sarkastycznie James, obrzydzony samą próbą porównania Kingsleya do niego samego. Wolnego!
- Kiedy spadałem z miotły...
- Było trzydzieści do stu, owszem - potwierdziła Path, a James mógł w końcu rozejrzeć się po sali. Wokół niego siedziała cała jego drużyna, łącznie z Ethanem, ich powalonym tłuczkiem pałkarzem, który wyglądał tak, jakby miał za sobą co najmniej cztery próby samobójcze. Mimo że cholernie zżerała go ciekawość o wynik meczu, przerwał Edith i obrócił obolałą głowę w kierunku Ethana.
- Ej, Robins - rzucił z szerokim, złośliwym uśmiechem. - Kto cię tak kąpał, że cię nie utopił?
Freddie i Syriusz zarechotali basowo, a Ethan tylko przeciągnął sobie dłonią po twarzy. Był mocno poobijany po tym, jak Benjamin zwalił go z miotły, a to tylko potęgowało mizerność jego postaci. Reszta drużyny również nie wyglądała najzdrowiej - Syriusz miał zabandażowaną głowę i rękę na temblaku, a Edith usztywniony bark.
- Trzydzieści do stu - ponowiła opowieść Edith. - Po twoim dramatycznym zemdleniu dostaliśmy trochę no... ee... szału... no i zdobyliśmy z... - zmarszczyła brwi i policzyła coś na palcach - chyba z pięćdziesiąt punktów. A potem... no...
Skrzywiła się. Rozbawiony James uniósł się na łokciach.
- No, co? - dopytał się, nie porzucając swojego złośliwego uśmiechu.
Edith prawie się zarumieniła.
- Chcę usłyszeć o tym, czego się wstydzi Path! - zakrzyknął.
- Path została unieruchomiona - odezwał się z tyłu miękki głos i siedzący po bokach Vane i Robins rozsunęli się. James zerknął na nieco schowaną między dwójką pałkarzy Britain i przypomniał sobie wszystkie głupoty, jakie ostatnio jej wygadywał, szczególnie tę wpadkę na meczu - i po raz pierwszy pokrył się szkarłatnym rumieńcem, marząc o zapadnięciu się pod ziemię. - Przez Moterry'ego, dokładniej - kontynuowała zupełnie spokojnie. - Jego tłuczki wyrzuciły jej bark ze stawu.
Jamesowi wręcz pociemniało w oczach.
- ZAMORDUJĘ!! - wrzasnął, podciągnąwszy się na rękach i prawie wypadając z łóżka, ale Ethan powalił go z powrotem na poduszki jednym szybkim pchnięciem.
- Spokojnie - powiedział Freddie powoli. - Spokojnie, to jego zawód, pamiętasz? Sam tak mówiłeś.
James zmarszczył brwi, zdziwiony i zszokowany. Przez chwilę wszyscy patrzyli na siebie poważnie.
A potem nagle Syriusz, Freddie i Stanley Wespurt pochylili się w jego stronę z wielkimi uśmiechami.
- Zabraliśmy mu ubranie i różdżkę, kiedy był pod prysznicem - zachichotał Syriusz.
- I zablokowaliśmy kurek z zimną wodą - dodał zachwycony Stanley.
- McGonaggal zobaczyła go jak ucieka owinięty prysznicową zasłonką i skazała na miesięczny szlaban za praktykowanie ekshibicjonizmu - podsumował Freddie z iskrzącymi się oczami.
James otarł wilgotne od wzruszenia oczy.
- Jestem z was taki dumny... chłopcy...
Edith przewróciła oczami i parę razy szturchnęła Jamesa, zwracając na siebie jego uwagę.
- Pomfrey szybko mnie opatrzyła, ale musiałam wszystko obserwować z trybun, wyobrażasz sobie?! - mruknęła zniesmaczona. - Potem Puchoni zdobyli łącznie dwadzieścia punktów. Benjamin i ten drugi pałkarz, Westwood czy tam Eastwood - zupełnie przestał ich obchodzić mecz, zorganizowali za to sobie jakieś polowanie na Syriusza. Takie chamstwo! Wszędzie za nim latali, ledwo dziesięć punktów zdążyliśmy zdobyć. A on, biedak - wymruczała, niemiłosiernie miziając Blacka po biednym pyszczku. - Bronił się z początku dzielnie, ale potem już nie miał co robić, tylko uciekać - no i uciekał, ale go dorwali.
Blackowi od razu zaiskrzyły oczy, gdy gotował się do opowiedzenia o kolejnej zgotowanej przez Gryfonów zemście, ale Edith uciszyła go spojrzeniem.
- Tak więc dali radę zdobyć z Britain jedyne dwadzieścia punktów, a oni odrobili dziesięć.
- Za to potem... - zaczął Syriusz, ale przerwał mu rumor produkowany przez jedną z ostatnich grup kibiców wałęsających się po błoniach po meczu. James nadstawił uszu.
- Co oni tam wołają? - zapytał zaciekawiony.
Drużyna rzuciła między sobą porozumiewawcze, kpiące uśmiechy, a Britain nagle przybrała wysoce zażenowaną minę.
- Great, great, Great Britain - zacytowała Edith.
James uniósł w górę brwi.
- To na cześć naszej wspaniałej Britain - powiedział wesoło Syriusz, wyciągając rękę i czochrając wzdragającą się rudowłosą. - Bo nie tylko tak się pięknie zgrała ze Stanleyem, że straciliśmy już tylko dziesięć punktów, ale sama, niebożątko, zdobyła dla nas trzydzieści...
- Jako jedyny ścigający? - powtórzył, nie dowierzając James, wspominając beznadziejną kondycję Britain z początku meczu.
Syriusz pokiwał głową.
- Obroniła honor.
James wciąż był nieco zszokowany, ale po chwili skrzywił się w rozpaczliwy sposób, zupełnie przerażony.
- "Great, great, Great Britain"...? - powtórzył z trwogą, niemiłosiernie wykrzywiając usta w wyrazie absolutnego obrzydzenia. - To najgorszy żart, jaki słyszałem w życiu - chwilę się zastanowił. - Kiedykolwiek.
Reszta pokiwała ze smutkiem głowami.
- No cóż - mruknęła po chwili Edith. - My musimy uciekać - spojrzała na błagalną minę Syriusza i sposępniała. - Absolutnie. Przez te wszystkie zabawy jeszcze się nawet porządnie nie umyliście.
Chłopcy zwiesili głowy i grzecznie wstali ze swoich miejsc.
- No już, odpoczywaj - uśmiechnęła się Edith i nachyliła się, by pocałować Jamesa w czoło. - Pośpij czy coś, wyglądasz paskudnie.
Wyszczerzył się do niej ślicznie w odpowiedzi i wywiercił wygodne miejsce w łóżku, bo jego obolała głowa naprawdę przychylała się do pomysłu Edith.
Drużyna, wciąż się śmiejąc, wylazła w końcu ze skrzydła i jeszcze tylko jedna osoba wciąż siedziała na swoim miejscu. James zauważył ją spod przymkniętych powiek i lekki uśmiech wstąpił na jego wargi.
- Wiesz - zaczęła powoli Britain. - Całkiem mnie zaskoczyłeś tym, jak się dzisiaj... no... ośmieszyłeś.
Kąciki ust Jamesa powędrowały jeszcze wyżej.
- Można by nawet użyć słowa... - Britain podrapała się po głowie. - "Ująłeś" - powiedziała w końcu i uśmiechnęła się. - Tak, "ująłeś" to dobre określenie.
Przez chwilę siedziała, niepewna, co ma dalej powiedzieć.
- W ogóle mnie ująłeś - wyrzuciła z siebie szybko. - Edith na przykład, dzisiaj rano - ona naprawdę uważa się za dobrego swatacza i szpiega, ale od razu było widać, że ty ją wysłałeś. Tym też mnie ująłeś.
Znów się zastanowiła.
- Tym, co mówiłeś na boisku - wtedy, gdy cię... odrzuciłam - skrzywiła się. - Też mnie ująłeś. Bardzo ująłeś. Ale dopiero potem - wcześniej byłam zbyt zajęta wypowiadaniem własnej przemowy, którą układałam, notabene, pełne dwie godziny.
- Była zupełnie bezsensowna - wypalił James, choć planował w ogóle się nie odzywać.
Gdyby otworzył oczy, zauważyłby, że Britain skrzywiła się jeszcze bardziej.
- Auć - mruknęła.
Przez chwilę znów się nie odzywała.
- To, co chcę ci powiedzieć, to... wtedy, podczas meczu... wiem, że nieźle wyrżnąłeś głową o ziemię, ale mam nadzieję, że nie wywarło to na tobie aż tak dramatycznych zmian... znaczy... nadal jesteś zakochany, prawda?
James naprawdę starał się nie wybuchnąć śmiechem.
Britain westchnęła zrozpaczona.
- Dlaczego mi nie pomożesz? Czy muszę ci powiedzieć tak głośno, że.. nie mogę... James? Co powiesz na to, że zmienię zdanie?
James nie odzywał się.
- Mogę wymyślić jakiś powód, jeżeli chcesz... - wyszeptała błagalnie. - Wypadek podczas ćwiczeń, cokolwiek... James?
Zmarszczyła brwi.
- Jesteś doprawdy paskudny, tak mi nie pomagając... Błagam, wesprzyj mnie! James! James?
Zbliżyła się do niego.
- James, do cholery...! Dlaczego się nie odzywasz?
Cisza po jej skromnym przedstawieniu zdawała się ciągnąć w nieskończoność.
- Śpię - stwierdził w końcu James.
Gdyby nie ogarniające ją coraz większe zmęczenie, Britain z pewnością wybałuszyłaby na niego oczy i jeszcze porządnie zdzieliła po pysku.
- Śpię - powtórzył po chwili i uśmiechnął się dziecinnie. - Zbudź mnie - dodał i wydął wargi jak najprawdziwsza księżniczka oczekująca księcia.
Wybuchnęła śmiechem prosto w jego twarz i nawet on sam nie był w stanie utrzymać poważnej miny.
Nieobrażający się, zupełnie niepoważny, wymagający jednego tylko buziaka na rozgrzeszenie James był w tym momencie najrozkoszniejszym, najbardziej rozczulającym i zdecydowanie najukochańszym dużym chłopcem, jakiego Britain mogłaby sobie wymarzyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz