Rozdział 2 - Błękitna sukienka rozprasza Jamesa

14 września, środa

Lily podrapała się po głowie, ziewając znad swojego podręcznika.
- Nuda, nuda, nuda - oznajmiła Edith, wyrzucając za siebie swoją własną książkę. - Ja już tak nie mogę dalej żyć!
Lily uniosła rozbawione spojrzenie znad pergaminu, z zaciekawieniem przyglądając się blondynce. Path wierciła się trochę na swoim miejscu, zanim obróciła się na tyle, by móc zarzucić nogi na oparcie fotela. Odchyliła do tyłu głowę, błogo przymykając oczy.
- Los chciał, bym trafiła do dormitorium takich porządnych osób - wyjęczała.
- Masz dosyć? - spytała inteligentnie Lily, wskazując na stos podręczników.
- A kto by nie miał? - usłyszała zza pleców i szybko obróciła się.
Syriusz oparł się o jej fotel, wciąż podrzucając w dłoni jarzącą się na czerwono przypominajkę. Evans mimowolnie lekko odsunęła się.
- Edith, to chyba twoje, bo z pewnością o czymś dzisiaj zapomniałaś - stwierdził, rzucając Path nieodgadnione spojrzenie.
Edith zrobiła zdziwioną minę, wciąż nic nie rozumiejąc.
- Daniel Oumen - przyszedł jej z pomocą Remus, siadając obok. - Cały wieczór cię szuka. Podobno macie coś razem do omówienia.
- Cholera - uniosła dłoń, by pacnąć się nią w czoło. - Zupełnie zapomniałam.
Syriusz wyprostował się, celując w przypominajkę różdżką. Czerwona kula powędrowała w górę, by zawisnąć tuż nad jego głową.
- Teraz zdejmie ją tylko właściciel - oznajmił zadowolony, po czym i on ziewnął. - Nie wiem czy to zmiana pogody czy inne cholerstwo, jestem dzisiaj zupełnie wykończony. Remus, idziemy?
Lupin mrugnął do niego prześmiewczo.
- Sam na pewno trafisz.
Black prychnął.
- Edith, Lily - pożegnał się, po czym skrzywił się w stronę Remusa i popędził po schodach do dormitorium. Lupin chwycił za wypracowanie Path, poprawiając kilka z jej rażących literówek, po czym odrzucił pergamin i bez słowa odszedł za Syriuszem.
- Możesz się już rozluźnić, Lily - mruknęła rozbawiona Edith.
Evans drgnęła.
- O co ci chodzi? - zapytała.
Brwi blondynki powędrowały w górę, podczas gdy dłonią wskazała oddalającego się już Syriusza.
- Ugh - wzdrygnęła się Lily. - Po prostu nie mogę z nimi wytrzymać - zatoczyła palcem koło nad swoją głową. - Z nimi wszystkimi.
Edith zmrużyła oczy, przyglądając jej się bacznie. Widać, że ten temat interesował ją o niebo bardziej niż historia magii. Wsadziła do ust swój ołówek i powoli go nadgryzając, zastanowiła się nad kolejnym pytaniem.
- Co oni ci zrobili? - zapytała w końcu.
- Nie dorośli - odpowiedziała Lily bez zastanowienia, nawet nie unosząc wzroku znad swoich papierów.
- Wiesz, jakby tak do tego podejść - nadal zastanawiała się Edith. - To ja też nigdy nie dorosłam. I nie zamierzam w najbliższym czasie, co z pewnością zauważyłaś, ale jakoś nie przeszkadzało ci to przez ostatnie dwa tygodnie.
Widząc, że tym razem nie wymiga się od odpowiedzi, Lily westchnęła głośno i odłożyła wypracowanie.
- Słuchaj, Edith - powiedziała poważnie. - Nie mam zamiaru zniechęcić cię do któregokolwiek z tych samozwańczych Huncwotów, ale nie zamierzam też ukrywać, że moja opinia o nich nie jest zupełnie pozytywna. Jesteś ładna i dowcipna, ale kto wie, czy w innym wypadku widziałabyś ich w tych samych barwach.
- Chyba nie masz na myśli jakiegoś znęcania się - prychnęła niedowierzająco Edith.
Lily wzruszyła ramionami.
- Nie, bardziej chodzi mi o szczeniackie poczucie humoru. Wiesz jak to jest z dziećmi - kto ma siłę, wykorzystuje ją.
- Tyle, że już nie jesteśmy dziećmi?
- Właśnie.
Edith wyjęła w końcu ołówek z ust i wyciągnęła rękę po odrzucony uprzednio podręcznik.
- Nie mam zdania póki nie zobaczę na własne oczy - podsumowała.


- Potter!
Odwrócił się. W jego kierunku zmierzała profesor McGonaggal z - o nowości - srogą miną. Usta miała mocno zaciśnięte, a brwi tworzyły jedną, groźną linię.
- Pp.. pani profesor! - wyjąkał szybko. - Ale to nie tak!
- To jak?! - warknęła.
Nerwowo wyłamał sobie palce za plecami.
- No bo... ona zupełnie sama się tak napatoczyła i... wie pani... ale to przecież tylko zwierzę... Filch napewno się na nas nie obrazi... i to było w samoobronie... jej jest w tej skrzyni napewno bardzo milutko... i... może się przespać i...
Na twarzy profesor pojawił się wyraz szczerego zaskoczenia.
- O czym ty paplasz, Potter? Chodziło mi o quidditcha! - znowu zmarszczyła brwi. - Ale tymi ciekawymi zeznaniami zajmę się póniej, nie martw się o to, Potter.
James zbladł i całą siłą woli powstrzymał się od palnięcia się dłonią w czoło, świadom popełnionej przez siebie gafy.
- No to... eee... o quidditchu, tak?
- W rzeczy samej - na jej twarzy znów pojawił się wściekły wyraz, choć starała się mówić spokojnie. - Powiedz mi więc Potter, ile czasu zostało do następnego meczu?
James był zbity z tropu
- To będzie jakoś tak powyżej miesiąca, pani profesor...
- Taaak? A to ciekawe, bo ja sobie jakoś nie przypominam, żebyśmy mieli pełny zespół...
Podrapał się niepewnie po głowie.
- Szczerze mówiąc, ja też sobie nie przypominam, pani pro...
- WIĘC DLACZEGO, NA BRODĘ MERLINA - wrzasnęła nagle, odrzucając spokojną maskę. - NIE SZUKASZ NOWEGO ŚCIGAJĄCEGO, POTTER?!- profesor nagle ogarnęła furia.
Otworzył szeroko oczy.
- Bo...
- POWIEM CI DLACZEGO! BO ZAMIAST TEGO RAZEM Z BLACKIEM WTAJEMNICZACIE NASZĄ NOWĄ, ZDOLNĄ UCZENNICĘ, JAK WYSADZIĆ HOGWART NA 101 RÓŻNYCH SPOSOBÓW!!!
Na chwilę zamilkła, a potem ciagnęła dalej, już spokojnym, głosem:
- W ten piątek masz przeprowadzić sprawdzian, jak nie, to nici z Hosmeage za trzy tygodnie! A teraz marsz mi do dormitorium,kapitanie... - dodała.
James odwrócił się na pięcie i, prawie biegiem, ruszył w kierunku wieży Griffindoru. Gdy był już pod portretem Grubej Damy usłyszał wściekły wrzask i przekleństwo. Mogło to oznaczać tylko jedno: Filch odnalazł zamkniętą przez nich w skrzyni Panią Norris.
Czym prędzej przelazł pod dziurą.



17 września, piątek
Lily ledwo powstrzymywała śmiech. Ponieważ na ostatniej lekcji strasznie trajkotały, dzisiaj ona i Edith zostały rozsadzone.
Teraz jednak Edith starała się jej coś usilnie przekazać, trzymając dłonie na wysokości bioder, jakby coś w nich trzymała i śmiesznie podskakując. Gdy prawie się przy tym przewróciła, Lily nie mogła się już powstrzymać i ryknęła śmiechem.
Wszyscy spojrzeli na nią dziwnie, ponieważ nowością było, aby wzorowa uczennica wybuchami śmiechu zakłócała niekończące się przemówienia profesora Slughorna. Sama Lily przerażona zakryła usta dłonią.
- Dobrze się czujesz, Lily? - spytał nauczyciel, świdrując ją wzrokiem.
- Eee - próbowała sie uspokoić. - Tak. Wie pan, ważyłam wczoraj eliksir... rozśmieszający... tak... eee... dla wprawy. No i chyba dodałam za dużo soku z kolawki, bo trochę opóźniła mi się reakcja...
Co za perfidne, niemożliwe kłamstwo w jej ustach!
Twarz profesora pojaśniała, ale po chwili został znowu wytrącony z tego stanu w skutek wyjątkowo silnego ataku śmiechu jednej z uczennic.
Była to Edith, która dzielnie wytrzymała te wybitnie niemożliwe tłumaczenia Lily, ale dalej już nie mogła się powstrzymać.
Gdy się w końcu opamiętała wstała i, usilnie powstrzymując się od kolejnego wybuchu, powiedziała:
- Bo ja... robiłam ten eliksir razem z Lily, panie profesorze!
- Naprawdę? Nie spodziewałem się tego po tobie, Edith...
- Bo to dlatego, że... ja uwielbiam pana lekcje!
Cóż, każde lizusostwo można wybaczyć, jeżeli ma się takie lśniące, jasne włosy. Slughorn wyprostował się i uśmiechnął, mile połechtany.
- Tak, tak. To się nazywa zapał, bez przeczenia. Spędzać wolny czas na robieniu pożytecznych rzeczy! Uczennice, które tak bardzo chcą sprawić przyjemność swemu zmęczonemu profesorowi!
Czy coś takiego można by było wcisnąć jakiemukolwiek innemu nauczycielowi? Edith i Lily szczerze w to wątpiły, ale miały w sobie jeszcze wystarczająco przyzwoitości, by zaczerwienic się po uszy, gdy nagle usłyszały:
- Tak, mimo tej małej pomyłki związanej z tym sokiem z kolawki... za sam zapał, każda z was zdobywa po symbolicznym punkcie dla Griffindoru!
Edith o mało co nie spadła z krzesła, ale tym razem nikomu nie wydawało się to dziwne. Lily zaś po chwili pochwyciła jedną kartkę bliźniaczkę, rzuconą przez rozchichotaną blondynkę.
Kartki bliźniaczki były ostatnio wyjątkowo popularne w Hogwarcie. Otóż tworzyło się je prostym zaklęciem, które sprawiało, że otrzymywało się dwa takie same skrawki papieru. Gdy pisało się coś na jednym z nich, na drugim jakby niewidzialna ręka pisała dokładnie to samo, tym samym stylem pisma.
Lily pochwyciła szybujący w powietrzu papierowy samolocik i rozpoczęła konwesację. Po pierwszym słowie wreszcie zarozumiała, o co chodziło podskakującej Edith. Latanie na miotle. Dobór do reprezentacji domu.
Idziesz na sprawdzian?
Zastanawiam się, wiesz... ostatnio Potter miał zbyt mało okazji, żeby się przede mną popisać...
Oj, już przestań. Dlaczego zawsze sprowadzasz wszystko do tych jego nieznośnych podrywów?
Bo naprawdę nie mam pojęcia, co innego mogłybyśmy tam robić!
No powiedzmy, że mogłabyś mnie dopingować.
Dopingować... w czym?
A jak myślisz? To trening qudditcha, mądra z ciebie dziewczynka, przecież się domyślisz...


Lily uniosła znad kartki niedowierzające spojrzenie i rzuciła je Edith. Ile asów ma jeszcze ukrytych w rękawie?


Syriusz uniósł w górę wzrok, marszcząc oczy i przypatrując się trzem sylwetkom zmierzającym powoli w jego stronę.
- Hej, Rogacz - rzucił, obracając się szybko. - Masz chłopaku powodzenie... Trzeba będzie dobrze zagrać!
James odwrócił się od licznej grupy ubranych na sportowo Gryfonów, którzy tłumami przyciągnęli na trening. Na jego twarzy rozgościł się szeroki uśmiech.
- No proszę, proszę - rzucił pewnym tonem, czochrając sobie włosy. - Cała moja. I przyprowadziła koleżanki.
Stojący obok Daniel Oumen, szukający z siódmej klasy, prychnął rozbawiony, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Potter - wyszeptał tylko.
James otrząsnął się i na powrót zajął się kandydatami na szukającego, dzieląc ich na trzy pięcioosobowe grupy i zadając każdej z nich kilka skomplikowanych akrobacji do wykonania.
Lily weszła na boisko, gdy pierwsza piątka poderwała się już w górę. Towarzysząca jej Rose mimowolnie schyliła się, gdy dwójka niezdarnych graczy prawie zderzyła się tuż nad jej głową. Wyprostowała się, przewracając oczami.
- Uważaj, Wing! - usłyszała. - Ja cię do Skrzydła na rękach nosić nie będę.
Coś śmignęło szybko tuż nad jej głową, zmuszając ją raz jeszcze do pochylenia się do przodu i osłonięcia karku. Niepewnie prostując się, odprowadziła odlatującego Blacka morderczym spojrzeniem.
- To przeciwnego rozwoju wypadków się obawiam! - zawołała.
Syriusz zachichotał, pikując w stronę stojącego na ziemi Jamesa, który nieco załamanym tonem odsyłał właśnie dwie dziewczyny i trzech chłopaków z powrotem na trybuny.
- Czego chcesz, stary? - rzucił zniecierpliwiony Potter, dając znać kolejnej piątce, by poderwała miotły w górę.
- Pomóc? - odparł ten niewinnym tonem. - Po prostu nie jestem w stanie znieść widoku ciebie odprawiającego te niezdary - uniósł dłoń do twarzy, udając, że ociera łzy. - Byliście... genialni. Chlip! Jednakże... aż zbyt dobrzy... dlatego... chlip! Nie ma dla was miejsca w drużynie...
James zachmurzył się.
- Poradziłem sobie doskonale i nawet bez kłamania - powiedział dumnie. Zmrużył oczy. - Powiedziałem im "wróćcie za rok" - dodał cicho. - Myślisz, że nie umiem z tym sobie poradzić?
- Oczywiście, że nie - zaprzeczył natychmiast Black, w najbardziej możliwie złośliwy sposób.
- Nie ma nic złego w tym, że podchodzę do tego w bardzo emocjonalny sposób.
- Bo tobie też powiedzieli, żebyś wrócił, jak już będziesz w drugiej klasie.
- I patrz, jaki fantastyczny wyrosłem.
Syriusz wybuchnął śmiechem, klepiąc po plecach szczerzącego się Jamesa.
- A tak przy okazji, widziałeś, jak jest ubrana? - wyszeptał, nachylając się konspiracyjnie do jego ucha.
- Nie - odparł James, wciąż śledząc wzrokiem podniebne akrobacje piątki Gryfonów. - Nie chcę się rozpraszać.
Syriusz oparł prawy łokieć na jego prawym ramieniu.
- Błękitna sukienka - relacjonował dalej, obracając głowę w stronę Evans, a potem znów w stronę Jamesa. - W kwiatki. Bardzo krótka.
James zachichotał, nie mogąc uwierzyć w poziom głupoty przyjaciela. Oczy Blacka rozszerzyły się w zabawnym grymasie, gdy nachylił się bliżej ucha przyjaciela.
- Pff! - rzucił szybko James. - Co za łgarstwa.
Syriusz nadal szeptał.
- Lily nigdy by się tak nie ubrała - oznajmił w pełni przekonany o swojej racji Potter.
Wargi Blacka zadrgały od powstrzymywanego śmiechu, gdy wypowiedział w końcu ostatni komentarz dotyczący wyglądu dziewczyny. Spokojny dotąd James momentalnie zadławił się tak, że do oczu napłynęły mu łzy. Błyskawicznie odepchnął jak najdalej od siebie jawnie już zaśmiewającego się przyjaciela, obdarzając go niedowierzającym spojrzeniem.
- Już, na ziemię! - krzyknął w stronę kandydatów Black, widząc, że kapitan drużyny jest raczej "niedysponowany". - Ty, ty, ty - wskazał trzech chłopaków - Wy zostajecie. Reszta na trybuny, stamtąd sobie pooglądacie mecze.
Kompletnie znudzony i rozciągający się dotąd na swojej miotle Daniel rzucił mu zdegustowane spojrzenie.
- Black, kultury trochę - mruknął. - Spróbujcie w przyszłym roku! - krzyknął za dwoma zbitymi, uciekającymi z boiska dziewczynami.
- To znaczy kiedy ty wylecisz z drużyny, Oumen!
James uciszył ich jednym gestem i dał znać kolejnej piątce kandydatów, która nie okazała się ostatnią, jako że do grupy dołączyły kolejne trzy osoby. Na jego znak piątoklasiści wystartowali. James pokierował ich w stronę pętli, a potem, upewniając się, że Syriusz że nie patrzy, rzucił przez ramię szybkie spojrzenie na dokładnie opisaną już błękitną sukienkę.
- Czekajcie, czekajcie, już jestem! - usłyszał za swoimi plecami i błyskawicznie oderwał wzrok od Lily.
Z szatni wypadła Edith, w błękitnym sportowym kostiumie. Włosy związała na czubku głowy w ścisły kok, a w dłoni w jasnobrązowych rękawicach trzymała najnowszy numer Zmiatacza.
- Hmm, Edith? - zapytał, momentalnie zapominając o zawodnikach w powietrzu. - Co ty robisz?
Uśmiechnęła się szeroko.
- Ja? Spieram resztę twojej drużyny.
Jej angielski był po prostu nie do zrozumienia. Potter podrapał się po głowie.
- Co?
- Nie no, Path - usłyszał za plecami zanim nadeszła odpowiedź. - Daj spokój.
Jęknął pod nosem. No nie. Zaczyna się.
- Słucham? - uśmiech nie znikał z twarzy dziewczyny.
Syriusz zeskoczył ze swojej miotły, lekko się uśmiechając.
- Path, rozejrzyj się - kontynuował. Gdy chciał podkreślić, że traktuje ją jak zwykłą, nudną dziewczynę, zawsze zwracał się do niej po nazwisku. - Będziesz latać?
- A co w tym dziwnego? - zapytała, przechylając kokieteryjnie głowę.
Syriusz przewrócił oczami.
- Wiesz, spośród tych dwudziestu kandydatów przyszły do tej pory tylko cztery dziewczyny i... No cóż, wszystkie siedzą... tam - dodał, wskazując dłonią na trybuny.
Uśmiech zniknął z twarzy Edith a brwi zmarszczyły się, gdy tak patrzyła na ironicznie uśmiechającego się Syriusza.
- Taki mały z ciebie seksista, Black? - zapytała, nie kryjąc już zirytowania.
- Powiedzmy, że od kilku lat Gryfonki grają tu tylko na pozycjach.. hmm, rezerwowych, kochanie - odparł, wsiadając z powrotem na miotłę i unosząc się lekko nad ziemią.
- Ale rozumiem, że przemawia przez ciebie tylko troska, kochanie? - rzuciła przez zaciśnięte we wściekłym grymasie usta.
- Oczywiście - odparł pewny siebie Syriusz. - Po prostu nie chcę cię widzieć połamaną.
- Nie martw się, Black - mruknęła, czując się zmotywowana jak nigdy w życiu. - Nie zobaczysz.


- Powiedz mi, Syriusz, dokładnie, dlaczego to zrobiłeś - warknął James, chodząc w tę i z powrotem po szatni. - Czy dlatego, że nie chcesz, żeby po szkole kręciła się jakakolwiek dziewczyna z ambicjami innymi niż randka z tobą - ciągnął wściekły. - Czy dlatego, że musiałeś sobie i jej udowodnić, że dziewczyna, która pierwszego dnia podsumowała cię publicznie w siedmiu słowach, jest właśnie jedną z nich?!
Zatrzymał się w końcu na miejscu, stojąc tuż naprzeciwko przyjaciela i patrząc na niego oskarżającym wzrokiem. Black, który i tak wyglądał już, jakby został właśnie publicznie pokonany przez Smarka, przejechał sobie dramatycznie dłonią po twarzy.
- Nie wiem - mruknął załamany. - Chyba to drugie.
- Już bym przeżył, gdyby po prostu okazała się najlepsza - kontynuował dalej oskarżycielsko James, znów zaczynając chodzić w kółko. - Nie jest to takie trudne na tle tych wszystkich ciamajd, jakie pojawiły się dzisiaj na boisku. Swoją drogą - obrócił się nagle w stronę Syriusza, a z jego twarzy zniknął wściekły grymas, zastąpiony przez czyste obrzydzenie. - Co za panienki!
Syriusz skrzywił się na samo wspomnienie.
- Myślałem, że im kości popękają od mocniejszego podania kaflem.
- Ale to nie ma znaczenia! - wykrzyknął na powrót zły James, wyrzucając ręce w górę. - Bo ona jeszcze, do cholery, odebrała ci kafla!
Twarz Blacka wyglądała tak, jakby miał się za chwilę popłakać.
- Miała do pomocy Oumena - wymruczał jak tłumaczące się przed mamą małe dziecko.
- No i rzeczywiście, Oumen do pomocy to definicja "mieć z górki", ale wciąż - wyglądało to jak wyglądało.
- Ale o co tobie w ogóle chodzi? - jęknął Syriusz.
- O dobro drużyny!
- A co w ogóle znaczy dobro drużyny?!
- To, żeby tworzyć jedność! A ty ośmieszyłeś się i...
- Moim zdaniem wcale się nie ośmieszył.
Błyskawicznie oboje odwrócili się. W progu szatni stała Edith, opierając się lekko o framugę i szeroko uśmiechając. Syriusz zakrył sobie oczy dłonią i runął na ławkę.
- I przyszła się znęcać...
Uśmiech dziewczyny stał się jeszcze szerszy.
- Co ty tu robisz, Edith? - zapytał oskarżycielsko James.
- No cóż - wyprostowała się. - Normalnie powiedziałabym, że chciałam się spytać, czy dostałam robotę. Ale skoro wiem, że dostałam - bo dostałam ją, co, James? - to chciałam tylko podziękować Syriuszowi za niezłą motywację.
Leżący na boku chłopak jęknął przeciągle.
- Uznam to za przepraszam - ucieszyła się Edith. - Ale nie musisz, naprawdę. W sensie rozumiem, tacy jak ty muszą utrzymać pozycję twardziela, czy nie...
- Edith - uciął szybko James. - Syriusz zachował się jak kretyn, ale dostał za swoje i naprawdę nie musisz go dobijać.
- Ale ja nie chcę go dobijać! - zaprzeczyła szybko. - Po prostu chcę, żeby wiedział, że nie jestem na niego obrażona. Na boisku... no. Mogłam sprawiać inne wrażenie.
James odetchnął z ulgą.
- No to fantastycznie - westchnął. - Może w końcu stworzymy jakąś zgraną drużynę - podrapał się po głowie i zerknął na dziewczynę przepraszająco. - Ale teraz, Edith, kochana... dasz nam się przebrać?
Roześmiała się perliście i szybko pokiwała głową.
- Jak sobie życzycie - uznała, kierując się w stronę wyjścia. - Zajmę wam miejsca na kolacji.
Właśnie otwierała drzwi, gdy ze strony skulonego na ławce Syriusza dobiegł ją prawdziwie poddańczy głos.
- Uwielbiam cię.
- Co? - rzuciła zaskoczona, odwracając się.
Syriusz powoli przewrócił się na plecy, głośno wzdychając.
- Jako nowego szukającego. Chciałbym, żebyś wiedziała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz