Rozdziału długo nie ma, gdyż...


- Jestem choryyyy! - poskarżył się James przez nos, ostentacyjnie sięgając po leżące przy łóżku chusteczki.
Wysmarkał się głośno i rozpaczliwie, ale nikt nie wydawał się specjalnie ubolewać nad jego losem, więc odrzucił głowę do tyłu i zawył po raz kolejny.
- Chooo-ryyy!
- Zamknij się, Rogacz - wysapał Syriusz, z trudem przewracając się na lewy bok. Na jego policzkach od kilku godzin utrzymywały się ciemnoróżowe wypieki, co w połączeniu z silną opuchlizną coraz bardziej upodabniało jego twarz do buraka.
- Jestem straaaasznie - nie dawał za wygraną Potter. - Straaasznie chory!
- James, dałbyś spokój...
- Cho-ry, cho-ry, chory, chory, CHORY! - zapłakał żałośnie.
Na chwilę w pomieszczeniu zapanowała cisza.
- Panie Potter, jest pan w Skrzydle Szpitalnym - stwierdziła Pomfrey ponurym, zmęczonym głosem. - Wszyscy tutaj są chorzy.
James zamrugał, po czym z trudem podciągnął się na łokciach i rozejrzał po zapełnionej łóżkami sali.
- Ale ja... - wyjąkał.
- Pan, panie Potter, nie jest wcale w gorszej kondycji od reszty. Powtarzałam to już tysiąc razy i powtórzę jeszcze ten jeden raz.
Na łóżku obok Peter zaniósł się kaszlem tak mocnym, że prawie wypadł z łóżka. Odpuścił tylko na chwilę, rozgrzanymi dłońmi upewniając się, że nie wypluł na prześcieradło swoich płuc, i dramatycznym gestem sięgnął po szklankę wody, by następnie po raz setny tego dnia powtórzyć cały ten proces. James obserwował przyjaciela z mieszanymi odczuciami, po czym opuścił się dramatycznie na łokciach i przymknął oczy.
- Ale ja się nudzę - stwierdził w końcu.
Pomfrey westchnęła i wyjęła termometr z ust leżącej niemal bez życia Edith.
- Jak zawsze. Na Merlina, mamy tutaj epidemię, a ja znowu muszę użerać się z tobą, Potter, na osobności. Smocza gorączka, a ten nadal wierci się jak chochlik po butelce Ognistej - uniosła termometr pod światło i mrużąc oczy odczytała temperaturę. - 41 stopni - powiedziała na głos. - No cóż, to z pewnością pierwszy raz, gdy pani Path będzie leżeć bez ruchu cały dzień.
Edith wyjąkała coś niezrozumiałego, otwierając oczy tylko po to, by po chwili znowu je zatrzasnąć. 
- Nie może pani się doczekać, gdy to zdarzy się też mnie, prawda? - wyszczerzył się radośnie James.
Po drugiej stronie sali ktoś wydał z siebie długi, zdegustowany jęk.
- Och, niech ktoś go w końcu uderzy, bo już tego więcej nie wytrzymam! - wykrzyknęła Dorcas na tyle, na ile pozwalało jej opuchnięte gardło. - Jakkolwiek, czymkolwiek, byleby w głowę i mocno.
Przez salę przetoczył się głuchy pomruk aprobaty. James westchnął głośno i z zawodem, powracając do jedynej rozrywki na sali: wpatrywania się w sufit i oczekiwania halucynacji, które w końcu trochę by go rozerwały.
W całym Skrzydle panowała doprawdy grobowa atmosfera. Temperatura ciała większości chorych przekroczyła już 39 stopni i jedynym, co słychać było w pomieszczeniu, były powolne jęki dogorywania.
A potem pojawiła się energia.
- No siema siema - rozległ się wesoły głos i na salę żwawo wkroczył Eryk, szczerząc się szeroko do wszystkich zgromadzonych i radośnie podchrupując plasterki suszonych bananów. - No jak tam się macie, choruski?
Widząc jego uśmiech i energię, James poczuł ściskającą go za kiszki zazdrość.
- Ach żebyś szczełznął - wydyszał Syriusz, który najwyraźniej odczuwał to samo. - Jakim prawem jesteś teraz zdrowy?!
Fross wzruszył ramionami.
- W Bułgarii wszyscy szczepią się na smoczą gorączkę w wieku 6 lat...
- To było pytanie retoryczne, TY BUŁGARSKA CIEMNOTO! - wykrzyczała Dorcas.
Eryk zachichotał pod nosem i zawrócił, kontynuując swoją ostentacyjną przechadzkę. Na kilometr można było wyczuć od niego bestialską radość z tego, że jako jedyny na sali jest w stanie ustać na swoich nogach.
- Tylko spójrzcie teraz na nas, kto by się tego spodziewał? - powiedział głośno, rozkładając na boki ręce. - Wy w łóżkach szpitalnych i ja, odwiedzający was, spacerujący swobodnie pomiędzy rzędami łóżek. Powiedzcie mi, jak czujecie się po drugiej stronie?
Nikt nie odpowiedział, ale atmosfera zrobiła się nagle jeszcze bardziej ponura.
- Patrzcie, jak pięknie chodzę - dodał Fross, nareszcie dopełniając swojej zemsty. - Jak bez wysiłku podmieniam jedną nogę na drugą, zobacznie, mógłbym to zrobić w podskokach...
- Dowiodłeś swego, Eryk - wysapał Remus, po raz pierwszy znajdując w sobie tę odrobinę siły albo chociaż ochoty, by włączyć się do dyskusji. - Daj nam już spokój.
Krukon spojrzał na niego jak na idiotę.
- Daj spokój?! - powtórzył z niedowierzaniem. - Daj spokój?! Wy znęcaliście się nade mną za każdym razem, systematycznie, tydzień po tygodniu, a ja mam teraz odpuścić?! Mam wam przypomnieć, jak zmuszaliście mnie do całowania swojego pucharu, jak straszyliście mnie zdesperowanymi kobietami... o wyczynach tej pani tutaj już nawet nie wspominając?!
Wskazana przez niego Dorcas powoli wypuściła z siebie powietrze i przywołała na twarz jak najbardziej niewinny i wzbudzający współczucie wyraz twarzy.
- Eryk - wyjąkała cichutko. - Podasz mi wody?
Na chwilę zbiło go to z tropu.
- Och, "Eryk", no proszę - uśmiechnął się do niej złośliwie. - Jak pięknie brzmi to w twoich ustach. A co się stało z "bułgarską ciemnotą"? Przyjmiesz wodę z moich obrzydliwie barbarzyńskich rąk?
Chrząknęła zakłopotana, czując oddalającą się wizję tak bardzo pożądanej teraz wody.
- Przecież wiesz, że miałam to na myśli jako... ee... komplement - wymamrotała.
Na jego twarzy pojawił się szczery, pełen wzruszenia uśmiech.
- To akurat może być prawda - odezwał się z męskiej części sali Remus cichym głosem, w którym można jednak było dosłyszeć rozbawienie.
Łóżko obok Syriusz zachichotał w niezdrowy, siarczący sposób.
- Popieram Remuska - przyznał. - Obraźliwe epitety są u Dorcas swoistą interpretacją słowa "kochanie".
Eryk wzruszeniem ramion przyznał im rację i jeszcze raz zerknął na Colins.
- No to jak, czy to właśnie miałaś na myśli, kochanie? - zapytał powoli.

Miła maska natychmiast zniknęła z twarzy Dorcas.
- Och do cholery, przestań się tak droczyć i podaj mi tę cholerną wodę!
Twarz Eryka rozpromieniła się i walcząc z dławiącym go chichotem, wyciągnął z torby butelkę wody. Podszedł do łóżka Dorcas, podał jej butelkę i z rozbawieniem całując ją w czoło, zerknął na zegarek.
- Biegnę na zajęcia - powiedział cicho, po czym wyprostował się na całą swoją wysokość i znowu wyszczerzył zęby na pokaz. - No, to do zobaczenia - zaświergotał, kierując się w stronę wyjścia. - Do zobaczenia jutro, gdy wasza temperatura sięgnie 41 stopni, a ja będę się grzał na Błoniach, gdy będziecie pływać w swoim własnym pocie, a ja będę tańczył, śpiewał i wykonywał przed wami wystąpienia akrobaty...
Jego prawa stopa oparła się na turlającej się po podłodze fiolce z lekami, i razem z nią potoczyła do przodu. Nogi Eryka rozjechały się w dwie zupełnie różne strony, ręce wyrzucone na boki bezskutecznie spróbowały znaleźć jakieś oparcie, a Eryk w końcu wylądował na posadzce z hukiem, który natychmiast ściągnął do Skrzydła panią Pomfrey.
- Dwie złamane nogi - oznajmiła. - Proszę przywieźć łóżko dla pana Frossa.
- To samo, co zawsze?
Mimo dojmującego zmęczenia, wszyscy Gryfoni zgodnie wybuchnęli śmiechem.
No, ekhem, ekhem, mamy epidemię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz