Rozdział 50 - Sceny zazdrości


20 lutego, czwartek
- Przecież to jasne, że ja miałem najgorzej!
- Na Merlina, zaczyna się - westchnęła głośno Lily.
- Nie widziałem, cholera, niczego - kontynuował Barton. - Słyszałem tylko ten piekielny charkot, ot co. I nagle znikąd coś obślizgłego łapie mnie za nogę.
- Ach, tak, to musiało na ciebie spaść znikąd - James przewrócił oczami. - Wiesz, jak ja się o tym zorientowałem? Patrzyłem sobie na niebo, a to niebo nagle obraca się o 180 stopni i leżę twarzą w błocie.
- Straszne, Potter - westchnęła Vanilla. - Nawet sobie nie wyobrażam, jak paskudnie musiał ci się tusz rozmazać.
Lily prychnęła śmiechem.
- Ach, teraz się śmiejesz, tak? - oburzył się James. - A więc powiem ci, Norberg, jak mi się tusz rozmazał. Tak, cholera, że nagle miałem oczy pełne błota, uszy pełne błota, nic, kurna, nie widziałem ani nie słyszałem, nie mówiąc już o dotyku. To tak, jakbym cię teraz zawiesił w powietrzu, zasłonił oczy i zatkał uszy, a potem spuścił ci na twarz kubeł łajna. Miałabyś za cholerę tyle samo pojęcia co się dzieje, co ja wtedy.
- Oczywiście, że miałabym pojęcie - żachnęła się. - Kto inny, prócz ciebie, spuszczałby mi kubeł łajna na twarz?
Syriusz zachichotał.
- Uroczy wszyscy jesteście, naprawdę - westchnął rozczulony. - Ale sory, Vanilla, chyba odpadasz z konkurencji.
- Co?! - wykrzyknęła. - Nie macie pojęcia, jak to jest! Wszystkim się wydaje, że to wzrok jest najważniejszy, ale... - wyrzuciła ręce w górę w geście pełnym bezsilności. - Edith, jak siedzisz na piętrze swojego domu, a na parter włamuje się zabójca, usłyszysz go czy zobaczysz?
- Z tym masz rację, Van - mruknęła pocieszająco Edith. - Jaszczurowi łatwiej cię było zaskoczyć, ale jak już zaatakował, mogłaś go z łatwością trafić zaklęciem.
- Zaklęciem?! - wykrzyknęła Vanilla. James zachichotał i przytrzymując ją za ramię, ułożył swój palec na jej ustach. - Czy próbowałaś kiedyś wykrzyknąć zaklęcie, będąc ogłuszoną? - dokończyła już ciszej, ale wciąż z oburzeniem.
- Nie, dlaczego miałabym? - Edith uśmiechnęła się w stronę Jamesa. - To równie sensowne co wylewanie komuś na twarz wiadro łajna.
Potter wzruszył ramionami.
- Zwykłe porównanie. Ale się czepiacie...
- Intonację szlag trafił! - kontynuowała z przejęciem Vanilla. - Chciałam go przypalić, no wiecie, tym zaklęciem z podwójnym akcentem. I wiecie, co kurna zrobiłam?
Uniosła w górę swoją obandażowaną rękę. Wszyscy zmarszczyli brwi.
- No co? - rzucił zdziwiony Syriusz.
- Cholera, a chciałam to zrobić teatralnie - westchnęła Vanilla. - Poparzyłam sobie palce, całkowicie spłonęły mi opuszki - spojrzała Jamesowi w oczy. - Musiałam je gasić w błocie.
- Znowu to błoto...
- To jakiś nowy fetysz czy co?
- Nie mogłaś użyć zaklęć niewerbalnych?- zdziwiła się Rose, bawiąc się bandażem zawiniętym dookoła dłoni Bartona.
- Mogłam i użyłam - Vanilla zgrzytnęła zębami. - Ale czy znasz jakieś zabójcze zaklęcia werbalne? Bo ja tylko takie na zapalanie światła, osuszanie plam i cerowanie gaci.
Rose wzruszyła ramionami.
- To prawda.
- Więc jak go załatwiłaś? - zaciekawił się Remus.
Vanilla uśmiechnęła się chytrze.
- Właśnie tymi zaklęciami.
- Nie mam więcej pytań - roześmiał się Syriusz. - Ale i tak odpadasz, kochanie.
- Ale...
- Odpadasz i tyle. Barton?
Barton wyjął dłoń z włosów Rose i podrapał się nią po pokrytym strupami podbródku.
- Co?
- Jak ci się udało powstrzymać gada?
- Po tym, jak zaatakował mnie za pierwszym razem i przestraszyłem go wrzaskiem?
- Nie zrobiłeś tego - roześmiała się Vanilla.
- Oczywiście, że tak - odparł z uśmiechem Barton. - Krzyczałem jak mała dziewczynka.
- W to nie wątpimy - kąciki ust Jamesa zadrgały. - A co potem?
- Stworzyłem dookoła siebie tarczę i na podstawie wydawanych przez niego odgłosów próbowałem dociec, z czym mam do czynienia.
- Prawdziwy z ciebie mistrz zen, Barton - zdziwił się Remus. - I jak wykorzystałeś swoją wiedzę?
Rose roześmiała się cicho.
- Nijak - rzucił Barton z zadowoleniem. - Słyszałeś ten charkot? Myślisz, że mamy takie rzeczy w Bułgarii?
- Więc co zrobiłeś?
- Wkurzyłem się, opuściłem barierę i narobiłem hałasu. A kiedy gad złapał mnie za nogę, na ślepo zacząłem rzucać zaklęcia unieruchamiające.
- I trafiłeś w jęzor? - Vanilla pokręciła głową. - Ty cholerny szczęściarzu...
- Szczęściarzu? Musiałem po tym sztywnym języku, przez podniebienie i całą obślizgłą resztę wymacać sobie drogę do jego ogona. Nie nazwałbym tego szczęściem, nie ważne, co to dla ciebie znaczy.
- Ogona? Dlaczego wszyscy braliście to z ogona? - zdziwiła się Vanilla.
- Bo stamtąd najlepiej schodzi naskórek. A ty skąd ty brałaś?
- Z nozdrzy.
- Fuj, z nozdrzy? - mina Jamesa wyrażała czyste obrzydzenie. - Z tych usmarkanych nozdrzy?
- Vanilla, z dniem dzisiejszym - roześmiał się Barton. - Straciłaś całe powodzenie.
- No - potwierdził James. - Od dzisiaj nikt cię więcej nie pocałuje.
- Och, fantastycznie, teraz te żarty.
- No to co, Potter, przyznajesz, że miałem najgorzej?
James rzucił okiem na założone z dumą na piersi ręce Bartona. Przecież ten koleś mógłby reklamować tabletki z testosteronem! Jak on to robi?
- Barton, pragnę ci przypomnieć - podkreślił. - Że to ja skończyłem z rozległym zakażeniem na plecach, pękniętą czaszką, zmiażdżonym piszczelem i złamaną nogą.
- Nie moja wina, że jesteś ciamajdą.
- Ciamajdą?
- Och, już daj spokój. Co z tego, skoro i tak niczego nie poczułeś?
- Ale teraz czuję i słowo daję - James odwrócił się w stronę Syriusza. - Jeżeli znowu uznasz, że przyjacielskie klepnięcie w plecy jest najlepszym żartem na przywitanie, potraktuje cię tym samym, co mojego jaszczura.
- Rzucisz się na mnie szczupakiem? Uważaj, Potter, bo zacznie mi się to podobać.
- Stary - oburzył się James. - Stary, co się stało z twoim poczuciem humoru?
- A więc nigdy nie dowiemy się, kto z was był największą ofiarą? - udała pełne zawodu westchnienie Lily.
Przez chwilę nikt nie odezwał się ani słowem.
- Dowiemy się - odezwał się powoli Remus. - Co powiecie na nieoficjalny rewanż w Zakazanym Lesie?


- Nie zastanawia was jedna rzecz? - rzuciła Dorcas, gdy już wracały do dormitorium.
- Co?
- Zachowanie Rose wobec Bartona - Colins zwróciła się w stronę swojej przyjaciółki. - Dlaczego robisz się dla niego taka wspaniała po każdej rundzie turnieju?
Rose zmarszczyła brwi, a Lily i Edith przystanęły.
- To prawda - powoli przyznała Lily, unosząc w stronę Rose wyciągnięty palec. - O co chodzi?
- Czy ja wiem? - Rose wydawała się być równie zaskoczona tym odkryciem co jej przyjaciółki. - Rzeczywiście tak robię. Chyba jakoś zyskuje w ten sposób w mych oczach...
- W jaki sposób?
- No wiesz. Wraca jako zwycięzca - podrapała się po głowie. - Tak, to chyba to. To właśnie mi się w nim podoba.
- Ale tym razem to przecież James wygrał - podkreśliła Edith.
- Czy ja wiem, Ed? Barton wrócił cały pokrwawiony, pokonawszy jakiegoś olbrzymiego jaszczura. To zawsze jest atrakcyjne.
- Jesteś ostatnio jakaś sado-maso czy co?
- No nie wiem, Lily. Pomijając sam fakt - Dorcas zamachała palcem wokół sylwetki Rose. - Że w ogóle użyłaś słowa "atrakcyjny" i mówisz nam bez oporów takie rzeczy, co jest, nie powiem, kurna dziwne, to chyba się z tobą zgadzam.
- Ja też - Edith uśmiechnęła się. - Z tą całą krwią na twarzy nawet James wydał mi się przez chwilę atrakcyjny.
- Nawet James? - roześmiała się Dorcas. - Kobieto, ty to dopiero masz wymagania.
- Och, przecież wiesz, o co mi chodzi.
- Ja nie wiem - oznajmiła głośno Lily. - Naprawdę. Czy tylko mnie pociąg do brutalnych mężczyzn wydaje się dziwny?
Dorcas pokiwała głową.
- Tylko tobie, niestety.
Kiedy znowu ruszyły do przodu, Rose ze współczuciem położyła swoją rękę na ramieniu Lily.
- Nie martw się, Lily, kiedyś i ja bym się z tobą zgodziła. Ale wiesz... Barton.
- Czemu mówisz jak tępa czwartoklasistka?
- Bo my nigdy tak nie mówiłyśmy. Chciałam spróbować, jak to zabrzmi.
- I jak?
- Bardzo, bardzo tępo. Nie mówmy już tak więcej, proszę.


24 lutego, poniedziałek
Jeżeli mieli wprowadzić swój pomysł w życie i rzeczywiście przeprowadzić własny, kompletnie niezależny etap turnieju w Zakazanym Lesie, muszą być równie głupi co odważni - pomyślała Lily nad swoją miską owsianki, po chwili ze zgrozą orientując się, że przecież i ona przynależy do grupy tych radosnych idiotów. Kiedy ostatni raz zrobiła coś racjonalnego? Ten rok to dla niej jakiś obrót o 180 stopni, po którym już naprawdę nie wie, na której nodze stoi i w którą ciągnie ją grawitacja.
Do cholery.
Uniosła wzrok, mieszając łyżką gorące mleko. Dokładnie naprzeciwko niej, na wysokości wejścia do Wielkiej Sali, stał sobie William Begg. Tuż obok o ścianę opierał się Eryk Fross, ze swoim szerokim tułowiem wstrząsanym kolejnymi wybuchami śmiechu i długimi, nonszalancko skrzyżowanymi nogami. William mówił coś przyciszonym głosem, łagodnie się przy tym uśmiechając i dyskretnie gestykulując.
O czym rozmawiali? Eryk mówił o quidditchu, Bułgarii, opalonych dziewczynach i swoich kolejnych głupich wybrykach. Na balu, kiedy tańczyli walca, cały czas się uśmiechała. Jego historie były po prostu zajmujące.
Jaką opowieścią mógł go rozbawić William? William milczał godzinami. Bywało, że uśmiechał się w prawdziwie rozbrajający sposób, z jakimiś iście szatańskimi ognikami w oczach. Przez resztę czasu po prostu się nie odzywał i przy okazji wzrokiem rozbierał cię na czynniki pierwsze.
Był właśnie takim chłopakiem, który okaże ci minimum zainteresowania, co najwyżej podłapie twoje rozbawione spojrzenie i uśmiechnie się w pojednawczy sposób.
A potem nagle pocałuje cię, oznajmi, że darzy cię szczerą sympatią i po prostu pójdzie spać.
- Wszystko przez to, że tak mało mówi - mruknęła pod nosem.
- Kto? - usłyszała głos Syriusza, który właśnie siadał obok.
- Nikt - rzuciła. - Cholera - dodała, powoli ściągając kożuch z mleka, którego nie mieszała z wystarczającą werwą.
Syriusz oparł łokcie na stole i na dłoniach ułożył swoją niedokładnie ogoloną twarzyczkę. Zamrugał kilka razy w najbardziej przekonujący ze wszystkich sposób.
Nie wiedziała dlaczego, ale od pewnego czasu chyba próbował zyskać jej przychylność i, kto wie, może nawet przyjaźń. Za wszelką cenę próbował wyciągać z niej informacje na temat jej osobistego życia i zaczynała się już obawiać, że prędzej czy później po prostu mu się wygada.
Cholera jasna, po prostu jest przystojny i tyle. Ma ten swój rejestr uwodzicielskich spojrzeń i czasem ma ochotę wyjawić mu wszystkie z ludzkich tajemnic za ten jeden czarujący uśmiech.
- Nie mrugaj na mnie, Łapa - oznajmiła stanowczo, ale on nie przestawał.
Właściwie dlaczego nie chce mu nic opowiedzieć? W końcu prezentuje męski punkt widzenia, zdecydowanie najmężniejszy z możliwych. To dziwaczne połączenie zachłannych paluchów i buzującego testosteronu.
(Analiza poznawcza, tak to się chyba nazywa).
- Jedno twoje słowo - poprosił zachłannie. - Chociaż wolałbym dwa.
Westchnęła głośno. Czemu nie?
- William Begg.
W obecności Syriusza Blacka William nie wydawał się już tak przystojny jak wcześniej, ale jeżeli chodzi o zagadkowe spojrzenia, to Lily już w ogóle nie wiedziała, który z nich dwóch jest bardziej niepokojący.


James wpadł między lekcjami do Pokoju Wspólnego, już od wejścia biorąc porządny zamach wypchaną książkami torbą i ciskając nią na drugi koniec pomieszczenia. Nieliczni uczniowie, którzy nadal nie wyszli na lekcje, z przestrachem uchylili głowy przed tą ważącą co najmniej 10 kilo bombą.
James bez zbędnych wyrzutów sumienia opadł na ustawioną naprzeciwko okna kanapę i wyprostował zmęczone po długiej wspinaczce nogi. Westchnął ciężko pod nosem. Jakie licho każe mu zawsze pokonywać ten dystans biegiem?
Rozdęta ambicja, to pewnie to.
Usłyszał chlipanie dobiegające z kanapy obok i z zaskoczeniem obrócił głowę. Przez chwilę marszczył tylko brwi w bardzo niezadowolony sposób, zanim nie znalazł odpowiednich słów, które w pełni wyrażałyby jego frustrację.
- Edith - powiedział w końcu powoli. - Jesteśmy nastolatkami. Miłość ma nam dodawać skrzydeł, a nie unieszczęśliwiać.
Edith głośno pociągnęła nosem i przyjęła podawaną jej chusteczkę, tak zresztą samo jak fakt, że Jamesowi wystarczyło na nią spojrzeć, by po chwili zorientować się, o co tak naprawdę chodzi..
- Co mam robić? - wyrzuciła. - Przecież się nie odkocham.
- To na pewno - mruknął rozbawiony. - Bo przecież nie jesteś zakochana.
Roześmiała się przez łzy.
- Też prawda - przyznała. - Ale nie lubię, jak ktoś mnie nie szanuje.
- Rozumiem.
- Wcale nie rozumiesz. Jestem blondynką, James - podkreśliła. - Mam włosy w kolorze złota. Zazwyczaj to załatwia sprawę.
- Zazwyczaj? - rzucił, wyciągając rękę i nawijając sobie na palec jednego z jej długich kosmyków. - Nie zawsze?
- No właśnie nie - chlipnęła. - Nie tym razem.
James westchnął ponuro, po czym przeskoczył nad oparciem kanapy i zajął miejsce tuż obok Edith.
- Ed, kochana - mruknął, biorąc ją za dłoń. - Wiesz, jakie kobiety mają włosy w kolorze złota? - zapytał.
Pokręciła głową, jeszcze raz pociągając nosem. Na wszystkie cudy świata! Jak można być tak ślicznym i rozkosznym, nawet, gdy ma się opuchnięte oczy i zasmarkaną twarz?
- Księżniczki - wyjaśnił James z ujmującą prostotą. Mimo łez Edith musiała prychnąć śmiechem. Usta chłopaka rozciągnęły się również w uśmiechu. - Jesteś cholerną księżniczką i tak ma cię traktować twój przyszły chłopak. Ma cię cholera rozpieszczać tylko dlatego, że jesteś do tego przyzwyczajona.
- Wiesz, James, problem w tym - rzuciła niespokojnym tonem Edith. - Że widzisz, nie wszyscy chłopcy są tacy mili i pełni serca jak ty. Słowo daję, gdybym miała wybór i cofnęła się w czasie, nigdy w życiu bym się z tobą nie zaprzyjaźniła. Całe bite pół roku próbowałabym cię w sobie rozkochać.
- Słowo dajesz? - roześmiał się.
- Najszczersze - dodała. - Nie tak łatwo znaleźć takiego wartościowego chłopaka jak ty, Rogacz. Nie tak łatwo znaleźć nawet w połowie tak wartościowego, a jednak mi się udało...
- Gówno, a nie ci się udało - żachnął się Potter. - Alessio to kupa rozlazłego gówna, a nie wartościowy chłopak.
- "Kupa gówna"? - gwizdnęła przeciągle. - Widzę, że naprawdę nie przypadł ci do gustu...
- Mówię ci raz jeszcze, Edith, daj sobie spokój - powtórzył. - To żadne tiramisu, pamiętaj - dorzucił, jeszcze raz wywołując u niej wybuch śmiechu. - A jak już tak bardzo chcesz mu dawać szansę, to daj mu ostatnią, bo inaczej pójdziemy i spierzemy go tak po mugolsku, na chama, bez savoir-vivre'u.
- Wy? - rzuciła rozbawiona. - Na chama? Po mugolsku?
- Co w tym zabawnego?
- Alessia? Serio? Pałkarza Krukonów?
James uśmiechnął się chytrze.
- Jak pójdziemy w czwórkę, będziemy mieć przewagę liczebną.
Edith wzniosła oczy do nieba.
- Ach ci praworządni, sprawiedliwi Gryfoni - powiedziała i po raz pierwszy szczerze się uśmiechnęła.
Rysy jej twarzy wydawały się być do tego stworzone. Jej lekko zaróżowione policzki, uformowane w łagodny łuk brwi i perfekcyjnie skrojone wargi tworzyły czystą definicję szczęścia. Patrząc na ten idealny grymas, James z absolutną pewnością zdał sobie nagle sprawę z tego, że właśnie tylko tak mogłaby się uśmiechać dziewczyna, która rozkochała w sobie Syriusza Blacka.


28 lutego, piątek
Dorcas uniosła spojrzenie znad swojego zeszytu, mierząc nim zbliżającego się w jej stronę Krukona. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, zanim wróciła do zadania.
- Cześć - mruknął Eryk, wślizgując się na miejsce naprzeciwko.
- Cześć - odparła szeptem, unosząc wzrok na przechadzającą się między ławami profesor mugoloznastwa, pilnującą, by każdy z nich w pełni skupiał się na swoim wypracowaniu. Wszyscy inni Gryfoni już dawno wyszli, oddając nauczycielce swoje napisane w pięć, góra dziesięć minut wypociny, a Dorcas przeklęła w myślach dzień, w którym zapragnęła Wybitnego z tego durnego przedmiotu.
- Potrzebuję pomocy - dorzucił Eryk, wysuwając w jej kierunku swoje wypracowanie. Na środku pergaminu narysowane były trzy pętle i patyczak na miotle, wszystko, na co było dzisiaj stać obrońcę drużyny Ravenclavu. - Mam problem z doborem słów, Dorcas - wyszeptał, lekko się nachylając. - Widzisz, moje wypracowanie...
- Płynie z niego antyczna mądrość - stwierdziła, nawet nie unosząc głowy.
- Dorcas - prychnął śmiechem. - Jesteś mugolskim specem, prawda? Jak działają karty kredytowe?
- Są jak niewyczerpalne źródło pieniędzy.
- Super!
- ... dla idiotów - dodała. - Masz piętnaście minut, Eryk, co zamierzasz napisać w tym czasie?
- Cokolwiek - wzruszył ramionami. - Byle pretekst. Profesor Maddle totalnie na mnie leci.
- Fross - westchnęła, przewracając oczami.
- Panno Colins? - odezwała się profesor Maddle zza jej pleców. - Proszę się skupić na wypracowaniu.
- Przepraszam - wymruczała pod nosem.
- Widzisz? - wyszeptał Eryk, nadal się nad nią nachylając.
- Co niby?
- Jaka jest zazdrosna? - wyjaśnił, a kąciki jego ust nawet nie drgnęły. Dorcas zasłoniła swój szeroki uśmiech dłonią, markując ziewnięcie, gdy profesor Maddle znowu obrzuciła ją swoim czujnym spojrzeniem.
Wróć. Czujnym i zazdrosnym.
- Eryk - powiedziała cicho. - Naprawdę muszę z tego dostać wybitny.
- Wybitny, hm? - rzucił zaciekawiony. - Naprawdę nie wiedziałem, że taki z ciebie kujon, Dorcas.
- Lubię osiągać cele, które sobie wyznaczę - stwierdziła, nawet nie podnosząc wzroku. - Widzisz tę dziewczynę po naszej lewej stronie?
- Tak - powiedział powoli. Gdy tylko na nią spojrzał, natychmiast odwróciła wzrok.
- Chyba jej się podobasz. Rzuca mi wściekłe spojrzenia od kiedy tylko się przysiadłeś - wyjaśniła, gdy spojrzał na nią zaciekawiony. - Jest dobra z mugoloznastwa, zawsze siedzi nad tymi głupotami równie długo co ja. Idź, chętnie ci pomoże.
- To bardzo nieetyczne, Dorcas - upomniał ją ze śmiechem.
- Daj spokój, jest w czwartej klasie - wzruszyła ramionami. - Niczego z pewnością nie oczekuje, ale będzie co miała opowiadać koleżankom.
- Czy ja wiem?
- Wyrządzasz jej przysługę, Eryk - podkreśliła. - Idź, ty ptasi móżdżku, sam przecież niczego nie wymyślisz.
- Coś sugerujesz? - mruknął oburzony.
- Tylko to, że jesteś fenomenalnym sportowcem, Fross - z uśmiechem wykonała gest, jakby odpędzała się od natrętnej muchy. - No dalej, nie mam tyle czasu.


- Cześć, Lily - rzucił William, mijając ją na korytarzu, gdy wracała właśnie z numerologii.
Uśmiechnął się nieznacznie i poszedł dalej. Lily drgnęła zaskoczona.
- Cześć William - rzuciła ironicznie pod nosem.
Usłyszała cichy śmiech za swoimi plecami i obejrzała się przez ramię.
- Właściwie to... - William zawrócił w jej stronę, więc też się obróciła, krzyżując ręce na piersi.
- Cześć Lily - powtórzył z tym chłopięcym, urzekającym uśmiechem. - Dlaczego mam czekać?
Zmarszczyła brwi.
- Dlaczego masz czekać... na co?
- Na odpowiednią chwilę? - wzruszył ramionami. - A ja wiem. Chcesz pójść na spacer po lekcjach?
Coś przyjemnie przekręciło się w jej brzuchu. Zacisnęła wargi, powtarzając w myślach koniuszkom ust, aby nie ważyły się drgnąć.
- Akurat nie mogę - powiedziała, zresztą zgodnie z prawdą. - Mam trzy zaległe wypracowania z zielarstwa do napisania.
- Mogę ci pomóc - zaoferował się natychmiast. - Jestem mózgiem z zielarstwa.
- Tak? - ucieszyła się.
- Nie, właściwie to nie - odparł, nagle z kwaśną miną. - Wybacz, pierwszy odruch. Ale naprawdę chciałbym być.
Lily w końcu pozwoliła sobie na lekki, jak najbardziej czarujący uśmiech.
- Straszny z ciebie kłamczuch, wiesz, Will? - rzuciła w końcu.
Jego twarz przybrała wyraz zakłopotania. Wyglądał zupełnie jak mały chłopiec przyłapany na wyjadaniu słodyczy z kuchennej szafki.
- To nie moja wina, że wywołujesz we mnie takie zachowania - mruknął.
- To od początku do końca twoja wina - roześmiała się. - Widzisz, kolejne kłamstwo.
- "Kłamstwo" to bardzo brzydkie słowo, Lily - rzucił zaniepokojony. - Nie mogłabyś nazywać tego w inny sposób?
- Inny sposób? W jaki możliwy inny sposób mogłabym to nazwać?
- Czy ja wiem - podrapał się po głowie. - Naginanie rzeczywistości?
- Naginanie rzeczywistości - powtórzyła powoli. - Nie wiedziałam, że z ciebie taki poeta, William.
- Nie bądź złośliwa - poprosił błagalnym tonem. - Skoro nie dzisiaj, to może jutro, po kolacji?
- Jutro po kolacji może być - odparła.
- Fantastycznie - rzucił, na nowo się uśmiechając i cmoknął ją szybko w policzek, zanim odbiegł w drugą stronę korytarza.
Tym razem powstrzymała dłoń, która najbardziej oklepanym odruchem chciała sięgnąć do twarzy. Kłamca, czy oszust, łże czy tylko nagina rzeczywistość, robi to w wyjątkowo sprawny i onieśmielający sposób.


Syriusz uśmiechnął się pod nosem, kiedy Edith cichutko zajęła miejsce obok niego przy niemal wysypanym wykwintnymi potrawami gryfońskim stole.
- Co tak sapiesz? – rzucił w końcu, rozbawiony jej dziwnym w tej sytuacji podnieceniem.
- Uciekam od Dorcas – oznajmiła z prostotą, nie przestając ciężko oddychać. – Zrobiłam coś bardzo złego – dodała poufałym tonem.
Syriusz zachichotał i lekko potargał jej głowę. Jej włosy były zawsze takie miłe w dotyku, miękkie i lejące się między palcami. I zawsze kiedy całował ją w czubek głowy, kręciło mu się w głowie od ich kwiatowego zapachu.
Uśmiech nieco przygasł na jego twarzy. Czochranie jej i żartobliwe przyciskanie do piersi nie sprawiały mu już tej przyjemności co dawniej. Były jak stanowiące jednocześnie obrazę przypomnienie, że całując ją w policzek, nie może jej pocałować gdzie indziej. Niektóre rzeczy przestają zadowalać, kiedy człowiek zrobi się zbyt zachłanny.
- Powiedz mi, jak będzie szła – dodała Edith, schylając lekko głowę.
- Dobrze – mruknął, wpatrując się w jej różowe od biegu policzki.
Zauważyła to świdrujące ją spojrzenie i uniosła wzrok.
- Chyba się przeziębiłam – oznajmiła i natychmiast kichnęła.
- To dlatego, że za bardzo kochasz chodzenie na bosaka – odparł. – Edith, na Boga, jest luty.
Podrapała się po swoim zaczerwienionym nosie.
- Mówisz to tak, jakbym biegała bez butów po Błoniach, a nie Pokoju Wspólnym.
Wzruszył ramionami.
- A kto tam cię wie, wariatko.
Roześmiała się zaskoczona i posłała mu swój najprzyjemniejszy uśmiech. Próbując się oprzeć potężnej dawce czułości, jaką właśnie przekazywała mu przy pomocy swoich przepięknych, błękitnych oczu, Syriusz raz jeszcze ogarnął wzrokiem jej idealną twarz.
Przypomniał sobie, kiedy pierwszego dnia szkoły uciekli z uczty powitalnej, by zaopatrzyć się na przyjęcie z okazji przyjazdu Edith i James, wchodząc do tajemnego korytarza prowadzącego do Hogsmeade oznajmił, że Edith jest chodzącą perfekcją jeżeli chodzi o urodę. Widział ją raz w życiu, z odległości kilku metrów i już stwierdzał to z takim przekonaniem, a słuchający go Remus lekko kiwnął głową, co zawsze znaczyło więcej niż tysiąc słów Pottera. Nawet Peter cicho przyznał mu rację, a on, Syriusz Black, zadurzony sam w sobie kretyn, oznajmił im pewnym siebie tonem, że nie ma chodzących perfekcji.
Pięć miesięcy później siedzi tutaj, w Wielkiej Sali, i gapi się na dziewczynę jak w obrazek.
- Robimy dzisiaj coś ciekawego? – zapytała Edith, nakładając sobie na talerz łyżkę pełną makaronu. Jak zwykle zapomniała już o strachu przed Dorcas – nigdy nie lubiła sobie zbyt długo zaprzątać głowy jedną sprawą.
- No nie wiem – rzucił pod nosem. – A masz jakiś pomysł?
- Mówiąc szczerze nie za bardzo – przyznała. – Ale pohasałabym sobie po Zakazanym Lesie albo wyskoczyła chociaż do Hagrida.
- Pohasała po Zakazanym Lesie? – powtórzył z rozbawieniem, choć lekko go to zaniepokoiło. – Pamiętasz, co stało się ostatnim razem, kiedy to robiłaś?
- Pfff, naprawdę wybrałem złą porę – rzucił Remus, który dopiero przed chwilą stanął za plecami Edith. Dziewczyna roześmiała się perliście, chociaż Syriusz poczuł się nieco niezręcznie. – Przepraszam, nieco czarne poczucie humoru – dodał cicho Lunatyk, drapiąc się z zakłopotaniem po karku.
- Remus, Słońce – rzuciła Edith, zgrabnie naśladując rozkoszny styl Dorcas. – Póki nie próbujesz mnie zabić, to naprawdę każde poczucie humoru jest w porządku.
- Cholera – skrzywił się Remus. – To naprawdę ponad moje siły.
- A mordowanie króliczków to już nie ponad twoje siły?
- Edith – ostrzegł ją. – Przesadzasz.
Path na chwilę zamilkła, po czym mocniej odchyliła do tyłu głowę, tak, by móc patrzeć z dołu na zaniepokojoną minę Lupina. Jak najprędzej uśmiechnęła się w ten swój czarujący sposób. Jak to ładnie określił Remus, kiedy po raz pierwszy ją zobaczył, „uśmiechaj się tak dalej, to ci wszystko wybaczą”.
Przewrócił oczami.
- W gruncie rzeczy, wszystko byłoby od razu dobrze, gdybyście po prostu o wszystkim mi zawczasu powiedzieli – dodała, zachęcona przebaczeniem, jakie dostrzegła w remusowych oczach. – Mogłabym wtedy pójść z wami.
- No nie – żachnął się Lunatyk, powoli się odwracając. – Chciałem zjeść kolację, ale tej rozmowy nie dam rady ciągnąć.
- Dokąd idziesz? – zapytał jeszcze Syriusz, nie zważając na oburzone świergotanie Edith.
- Do Eryka – odparł. – Podobno przy stole Krukonów nikt nie rozmawia o rozdzieranych króliczkach.
- Mogłabym nawet się w coś przemieniać – kontynuowała Path. – Jak myślisz, w co mogłabym się przemieniać?
- W osę – usłyszała jeszcze na odchodnym od Lupina. – W brzęczącą, żółciutką osę.
Syriusz zachichotał.
- Brzęczącą? – rzuciła niedowierzająco Edith. – Co to niby miało znaczyć? – dodała, obdarzając go oburzonym spojrzeniem. No tak. Jak on nawet śmiał być rozbawionym?
- To bardzo proste – wyjaśnił jej prędko. Edith, uwielbiam cię - powiedział pogodnie. - Ale czasem to bym ci po prostu łeb ukręcił.
Kopnęła go lekko pod stołem za tą okropną zniewagę, ale nawet nie przyszło jej do głowy pytać dlaczego.
Pałaszując wszystko, co znajdowało się w zasięgu ich rąk, omówili szczegół po szczególe ostatni mecz quidditcha i po raz setny tego miesiąca zastanawiali się, co komu do głowy strzeliło, by kończyć sezon w połowie roku. Edith widziała w tym jakiś ukryty sens i niespodziankę, ale ona przecież nadal chodziła na wróżbiarstwo wyczytywać ponurą wyspiarską pogodę ze szklanej kuli. Syriusz, który znał Hogwart i jego nauczycieli nieco lepiej, nie spodziewał się z kolei po nich już niczego dobrego.
Black przeciągnął się leniwie na swoim miejscu, wciąż głodnymi oczami poszukując deseru, ale jego spojrzenie przyciągnął inny obrazek. Z pewną dozą lokalnie-patriotycznego obrzydzenia obserwował otoczony przez Gryfonów krukoński stół, na którym, pomiędzy półmiskami, Eryk Fross prezentował właśnie swoją własną interpretację znanej w Hogwarcie sztuki „James Potter łapie znicza”. Tuż obok, z aktorsko skwaszoną miną, sam James próbował udawać smutnego i oburzonego. Ze względu na komiczność i trafność ruchów Eryka, a także fakt, że w scenę została właśnie zaangażowana Lily Evans, raczej słabo mu to teraz wychodziło. Syriusz przypomniał sobie czasy, kiedy podświadomie zgrzytał na Frossa zębami i nie spędzał każdej lekcji zielarstwa na podrzucaniu do doniczki Krukona zmutowanych zaklęciami roślin. Jakoś trudno było mu teraz wyobrazić sobie hogwarckie życie bez Eryka, biorąc pod uwagę fakt, że nawet Remus znajdował z nim mnóstwo tematów do rozmów.
Tak, pomyślał Syriusz, Fross jest właściwie naprawdę porządnym facetem, nawet jeżeli podrzucone do doniczki sklątki-agresory odrzuca ci prosto w twarz.
Black skrzywił się na samo wspomnienie i jeszcze raz zerknął na próbującego złapać na stole równowagę Eryka. Rzeczywiście, James zawsze robi taką dziwną minę kiedy już muska paluszkami swój złociutki skarb, ale z pewnością nie zwraca przy tym aż takiej uwagi na reakcję Dorcas...
- Czy Eryk zadurzył się w naszej... – zaczął, odwracając się z powrotem w stronę Edith, ale za bardzo skrzywił się, żeby móc dokończyć.
Alessio Petria, który zdradliwie zakradł się do Edith za jego plecami, nachylał się właśnie, żeby pocałować ją w policzek. Edith drgnęła, wcale się go nie spodziewając, po czym lekko się uśmiechnęła.
- Cześć – powiedziała nieco nerwowo.
- Cześć – odparł rozbawiony jej reakcją Alessio, po czym spojrzał na Syriusza. – Syriusz, mówiłeś coś?
Słysząc swoje własne imię w jego ustach, Syriusz zastanowił się, czy plunięcie mu w twarz będzie niezgodne z zasadami savoir-vivre’u.
- To nic – rzucił, bez zastanowienia przywołując swój nonszalancki, pełen rezerwy ton. – Nieważne.
Alessio uśmiechnął się w odpowiedzi przyjaźnie, po czym zagadnął o coś Edith. W jaki sposób osoba o tak powszechnie znanej opinii skurwysyna może robić tak pozytywne i ciepłe pierwsze wrażenie?
Syriusz poczuł się nagle zupełnie zagubiony. Nie wiedział, czy ma większą ochotę wstać i przez kolejną godzinę nawalać na przemian pięściami w oba policzki Krukona, czy może wolałby po prostu zamienić się z nim na miejsca.
Być nim.
Kiedy to sobie uświadomił, napełniło go obrzydzenie.
Alessio miał ciemne włosy i taką też karnację, był wysoki i może nieco zbyt chudy. W jego spojrzeniu zdawała się czaić jakaś zagadka, co sprawiało, że patrzyło się na niego z pewnym zainteresowaniem. Ale w słusznie pozbawionej samokrytyki głowie Syriusza od razu stało się jasne, że Alessio jest może w połowie tak przystojny jak on sam, i ta myśl z jakiegoś powodu napełniła go wściekłością. Oto stoi przed nim taki a taki, brzydki, głupi, chamski i niekochający, i nawija sobie na palce włosy dziewczyny, dla której Syriusz zrobiłby wszystko.
- Co robisz dzisiaj? – zapytał Alessio, lekko muskając palcami ramiona Edith.
- Nie wiem jeszcze – przez chwilę widać było, że się szybko nad czymś zastanawia, po czym pewnym głosem stwierdziła. – Ale umówiłam się już z chłopakami.
Z jakiegoś powodu w żołądku Syriusza zrobiło się przyjemnie ciepło.
- Nie możecie tego przełożyć? – rzucił Krukon, badawczo obrzucając wzrokiem Blacka. – Skoro i tak nie macie żadnych konkretnych planów?
A udław się, udław się sklątką, niech ci wystrzeli w płuca i zaczadzi system oddechowy, pomyślał Syriusz, oto konkretny plan.
Ku jego rosnącej uciesze Edith pokręciła głową.
- Przykro mi, ale nie ma mowy – powiedziała. – Nie można tak po prostu olewać przyjaciół.
- No dobra – odparł Alessio i w jego oczach po raz pierwszy błysnęło coś nieprzyjemnego. – W takim razie do zobaczenia.
- Do zobaczenia – mruknęła, rzucając mu szybki uśmiech i sięgając po dryfującego w powietrzu pączka.
Alessio odszedł w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, a Path spokojnie zabrał się za swój deser.
- Dzięki, Edith – rzucił Syriusz, który odniósł właśnie wewnętrzne zwycięstwo, polegające na powstrzymaniu się od wymachiwania w stronę pleców Krukona środkowymi palcami. – Że nas nie porzuciłaś – dodał bardziej dramatycznie.
Wzruszyła ramionami.
- To by było bardzo niegrzeczne z mojej strony – oznajmiła po prostu.
- Jesteśmy dużymi chłopcami, dalibyśmy sobie radę – zaprzeczył z przyzwyczajenia i natychmiast pożałował swych słów. Pieprzone dobre wychowanie, już dzisiaj o nim wspominał, prawda?
Edith westchnęła cicho, po czym odłożyła na bok swojego pączka i lekko nachyliła się w kierunku Syriusza.
- Ja chyba nie chcę się z nim spotykać, wiesz? – powiedziała powoli.
- No jasne, przecież właśnie mu odmówi...
- W ogóle.
Zamilknął w połowie zdania. Znowu zrobiło mu się jakoś tak ciepło w środku i musiał walczyć z szerokim, głupawym uśmiechem cisnącym mu się na usta.
- W ogóle? – powtórzył, bojąc się, że może coś źle zrozumiał.
Westchnęła ciężko, ale w jej oczach zobaczył pewną radość. Radość z podjęcia trudnej, ale dobrej decyzji, ze zrobienia czegoś odpowiedniego, dla niej samej.
- Mam wrażenie, że mnie po prostu nie szanuje, wiesz? – powiedziała. – A to chyba bardzo ważne, jeżeli chodzi o jakąkolwiek relację, prawda? Po co mam się pakować w jakąś telenowelę ze złośliwym chłopakiem, tylko dlatego że ma ładny kolor skóry i naprawdę zwodniczo się uśmiecha?
Coś bardzo dziwnego działo się z jego organizmem. Radość rozlewała się po jego ciele w zawrotnym tempie i musiał naprawdę skupiać się całą wolą na kontrolowaniu bezmyślnych odruchów w tej głupawej, prostej radości.
To tak, jakby w środku marca ktoś oznajmił mu, że znowu są święta. Prezenty z zaskoczenia.
A wystarczyłoby tylko, żeby powiedziała „chyba bardzo ważne”, z tą dziecinną pewnością siebie i rozkosznie zmarszczonymi nad problemem brwiami.
- Czemu się tak uśmiechasz? – zapytała rozbawiona Edith.
Naprawdę nie mógł znaleźć na to odpowiedzi.


- Potter? - rzucił Eryk, kiedy wychodzili z Wielkiej Sali.
- Fross? - odparł z uśmiechem James, nawet nie odwracając głowy.
- Potter - powtórzył jeszcze raz Krukon, tym razem się zatrzymując. James odruchowo przystanął i tym razem z uwagą przyjrzał się Erykowi. W jego głosie była pewna niepewność i wahanie. Te dwie cechy były zdecydowanie ostatnimi, jakie można by zazwyczaj powiązać z Erykiem Richardem Frossem, toteż James niemal się zaniepokoił.
- O co chodzi? - zapytał powoli.
- Chodzi mi o... - Eryk zająknął się. - Cholera, Potter, dobrze wiesz, o co mi chodzi, skoro zaczynam się jąkać.
James uśmiechnął się lekko pod nosem w ten lekko złośliwy, ale mimo to pełen zrozumienia sposób.
- Nie jesteś pierwszym chłopakiem, który zaczyna gubić słowa przez Dorcas.
- Widzisz? - prawie wykrzyknął Eryk. - Właśnie o to mi chodzi. "Nie jesteś pierwszym chłopakiem...". Dlaczego jest ich tylu?
- To akurat ty powinieneś lepiej wiedzieć - roześmiał się James. - Och, Fross, daj spokój. Jest czarująca. Może mówić obrzydliwe rzeczy i wciąż wydawać się pełniejsza wdzięku od wszystkich otaczających ją dziewczyn.
- Tego z pewnością nie musisz mi tłumaczyć, Potter. Wiesz, co przez nią zrobiłem?
- Co?
- Puściłem kafla przez środkową pętlę. Wtedy, gdy siedzieliście na trybunach.
- Wtedy, kiedy ścigający omal nie zwalił się przy rzucie z miotły? - James zachichotał. - Właśnie się zastanawiałem, co ci wtedy do cholery odbiło. Ale co ma z tym Dorcas wspólnego?
Słowo daję, policzki krukońskiego obrońcy, tego ogromnego Bułgara z jeszcze większą pewnością siebie, niemal oblokły się purpurą.
- Po prostu patrzyła - wyznał zawstydzony. - Wiedziałem o tym i wytrąciło mnie to z równowagi.
James całą siłą woli powstrzymał cisnące mu się na usta złośliwe żarty.
- Byłoby tak o sto razy prościej - kontynuował Eryk. - Gdybym nie przechodził przez dokładnie to samo dwa miesiące temu.
- I co z tego? Nadal ci się podoba, prawda? Nie musisz potwierdzać - dodał prędko. - Masz tego głupa wymalowanego na twarzy.
- Głup to dobre słowo, biorąc pod uwagę, że nie uczę się na błędach i nadal próbuję zdobyć dziewczynę, która na moje starania odpowiada całując Setha Macleggona.
- I to jest ten twój problem?
- Nie uważasz tego za problem? Że chciałbym się spotykać z dziewczyną, która już raz mnie wystawiła?
Tym razem nie mógł już powstrzymać przewrócenia oczami.
- Och, przestań pierdolić, Fross - powiedział poirytowany. - Chcesz tego czy nie?
Eryk chciał coś odpowiedzieć, ale riposta zatrzymała się na czubku jego języka.
- Nie chcę - mruknął zdziwiony.


Kiedy już poklepał Eryka po plecach, powtórzył mu ze sto razy, że prawdopodobnie jest skończonym idiotą, bo Dorcas to fantastyczna dziewczyna, ale niech już robi co chce, przy czym na wszelki wypadek niemal pobłogosławił im na przyszłość, James mimo zmęczenia ruszył biegiem w stronę wieży. Znalazłszy się w Pokoju Wspólnym i nie widząc wolnych miejsc na fotelach, po prostu rzucił się szczupakiem na kolana siedzących sobie spokojnie na kanapie Lily, Rose i Dorcas.
Po tradycyjnej dawce krzyku, bolesnych jęków i kilku naprawdę nieprzyjemnych obelg został w końcu zrzucony na ziemię, a wściekłe spojrzenie rzucone mu przez Rose szybko utwierdziło go w przekonaniu, że tam właśnie jest jego miejsce.
Uniósł spojrzenie w stronę chichoczącego Syriusza.
- Co dzisiaj robimy, Łapo? - zapytał pogodnie.
- No nie wiem - odparł Black, ziewając. - Edith miała co prawda kilka propozycji, ale co kolejna to gorsza.
- Jest blondynką - przypomniał Peter.
- No tak.
- Myślałem o wypadzie do kuchni - zaproponował James. - Moglibyśmy przynieść kremowe piwo i patrzeć, jak pijane skrzaty tracą wartości moralne.
- Jesteś takim poetą, James - stwierdziła znad swojej książki Rose.
- Dzięki, Wing - ucieszył się. - Jesteś najmądrzejsza w tym towarzystwie, więc naprawdę uznam to za komplement.
Rose machnęła w jego kierunku ręką, dając mu niemy znak, by zamknął w końcu jadaczkę.
Po drugiej stronie pokoju drzwi pod portretem Grubej Damy otworzyły się i Edith wychyliła swoją złotą główkę z przejścia, po czym wyprostowała się i czym prędzej popędziła w stronę dormitoriów.
- Edith! - zatrzymał ją James. - Mam świetny pomysł na dziś, idziemy do kuchni i...
- Przepraszam cię, Rogaś - uciszyła go natychmiast. - I ciebie, Syriusz. Wiem, że mówiłam, że zrobimy coś dziś razem, ale muszę odwołać wyjście do kuchni, cokolwiek chciałbyś tam robić, James.
- A co to za nagła zmiana planów? - zainteresował się Remus.
- Nic nagłego - odparła beznamiętnym głosem. - Idę na spacer z Alessiem. Właściwie to wpadłam tylko po kurtkę.
Syriusz natychmiast przestał się uśmiechać i tym razem już nawet nie dbał o to, żeby to zatuszować. Cała radość, jaką napełniło go dzisiejsze wyznanie Edith, cała nadzieja prysła jak bańka mydlana. W żołądku, z którego wcześniej rozlewało się po całym ciele ciepło, był teraz tylko olbrzymi ciężar, przyciskający go do ziemi i zatrzymujący całą jego energię.
- A co z tym, o czym dzisiaj mi mówiłaś? - zapytał.
- Chwilowa słabość - rzuciła szybko, ale w jej głosie brzmiała niepewność.
- Ta cała mowa o szacunku, niepotrzebnych dramatach i zwodniczym uśmiechu? - nie dawał za wygraną.
Na chwilę zawahała się.
- Zapomnij, że ci o tym mówiłam - stwierdziła po chwili i odwróciła się w kierunku schodów. - Przepraszam, naprawdę się spieszę.
Czuł na sobie zaniepokojone spojrzenia Jamesa i Remusa, a co więcej, dostrzegł zainteresowanie w oczach Dorcas, ale naprawdę nic go już to teraz nie obchodziło. Jedynym, co przebijało się do jego świadomości, była wszechogarniająca, niemożliwa do pohamowania wściekłość, nie mająca już nic wspólnego z wcześniejszym smutkiem i melancholią.
Szybkim, niemal agresywnym ruchem poderwał się ze swojego fotela i bez słowa ruszył za Edith. Przeskakując co drugi schodek, dogonił ją, kiedy właśnie wchodziła do swojego pokoju.
Stanął w drzwiach i Edith niemal krzyknęła, kiedy dostrzegła go kątem oka.
- Na Merlina, Syriusz, prawie umarłam ze strachu - powiedziała z wyrzutem.
- Nie możesz pójść z nim teraz na randkę.
Jego suchy, rozgoryczony głos zrobił na niej wrażenie i powstrzymał potok słów, jaki z pewnością inaczej opuściłby jej usta. Zamarła z ręką wyciągniętą po rzuconą na łóżko kurtkę.
- Słucham?
- Nie wiem, co się z tobą dzieje, czy jesteś zauroczona czy coś, ale nie zachowujesz się racjonalnie - wziął głębszy oddech. - Przecież mnie znasz i ja ciebie też znam, Edith. Wiem równie dobrze, co ty, co dla ciebie dobre. Tym razem może nawet wiem lepiej. Dlaczego mnie nie posłuchasz?
Kiedy z jej twarzy zniknął grymas zaskoczenia, natychmiast zastąpił go inny, o wiele mniej przyjemny.
- Syriusz, przepraszam, ale co ty sobie wyobrażasz?
- Po prostu jestem z tobą szczery - odparł spokojnie, choć wciąż zagradzał jej przejście swoim własnym ciałem.
- Zbyt szczery - powiedziała Edith. Jej głos zadrgał ze zdenerwowania. - To jest moje życie, Syriusz. Jakkolwiek idiotycznie naiwnie by to nie brzmiało, ty chyba o tym zapomniałeś.
- Pewnie tak. Pewnie tak! - powtórzył i zrobił krok do przodu, by chwycić w swoje ręce jej dłonie. - I przepraszam. Przepraszam, ale nie mogę na to patrzeć. Sama mi dzisiaj mówiłaś, że on cię nie szanuje.
- Mogłam się mylić - powiedziała cicho, ale nie zabrała swoich rąk.
- Ale chyba sama w to nie wierzysz, prawda? James powiedział mi, co się zdarzyło w poniedziałek. Przecież nie znosisz płakać ze smutku, ile razy sama mi to powtarzałaś? Płaczesz tylko ze szczęścia, a przez tego idiotę...
- Nie nazywaj go idiotą, Syriusz - powiedziała, marszcząc brwi, i dopiero wtedy wyrwała z jego uścisku swoje palce.
- A jak mam go nazywać? - prawie wykrzyknął. - Każdy facet, który kiedykolwiek sprawi, że przestaniesz się uśmiechać, jest dla mnie nie tylko idiotą, ale po prostu skurwielem. Bo nie na to zasługujesz, nie na takie traktowanie, Edith.
- To samo mówił mi James, Syriusz - powiedziała zirytowana. - I już mu tłumaczyłam, jak to wygląda z mojej perspektywy.
- Niby jak? - warknął. - Jak to wygląda? Edith, oprzytomnij. Masz najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem u jakiejkolwiek dziewczyny. Twój chłopak powinien robić absolutnie wszystko, żeby utrzymać go jak najdłużej na twoich ustach!
- Och, tylko nie próbuj mnie łapać na komplementy, Syriusz....
- Jedyne, co mówię, to to, że nie jesteś odporna na durniów i chamów, i dlaczego miałoby być inaczej, nie powinnaś nigdy być! Alessio powinien ci drogę na ten cholerny spacer usypać różami, powinien sam biec po własną pieprzoną kurtkę, żebyś nie musiała sama się wspinać po tych schodach...
- Wiesz przecież, że to nie byłabym ja, Syriusz - zaprzeczyła natychmiast. - To przecież nie ja!
- Ale czy ty wiesz chociaż, jaka ty w ogóle jesteś? - powiedział i była w jego głosie jakaś dobijająca beznadzieja, która kazała Edith uspokoić się i słuchać. - Jaka jesteś niewymagająca, niesamowita w ten swój przystępny sposób? Jak napełniasz ciepłem każde pomieszczenie, w jakim się pojawiasz? Czy wiesz, jaką przyjemnością jest przebywanie w twoim towarzystwie, patrzenie, jak przekomarzasz się z Peterem, śmiejesz się i znowu nudzisz, nie tracąc nic z tej twojej nadpobudliwości? Jak każde twoje słowo umie rozbawić, jak trudno jest nie odpowiedzieć uśmiechem na twój uśmiech, nawet wtedy, gdy człowiek jest zmęczony, wściekły i zdołowany?
- Syriusz - powiedziała powoli. - Mnie też bawi nawet twoja nuda, ale jesteśmy przyjaciółmi. Tylko dlatego tak to odbierasz.
- Może dlatego - zgodził się. - Ale kim, do cholery, jest w takim razie Alessio? Zakochanym, zauroczonym tobą chłopakiem, tak? Więc czy nie powinien też widzieć tego w ten sposób, i to jeszcze sto razy bardziej wyrazisty?!
- Przestań oceniać ludzi, Syriusz.
- Nie mogę przestać! Jak, do cholery, mam przestać, gdy wszyscy rżną takich głupów, nie doceniają tego co mają i nie troszczą się o to?
- Każdy troszczy się na swój sposób - próbowała zaprzeczyć.
- Tak, i Alessio troszczy się na sposób, który woła o pomstę do nieba i ukręcony kark!
Edith opuściła wzrok i nie odpowiedziała. Nie dla niej były racjonalne argumenty, nawet wypowiadane w tak szczerym wzburzeniu. Ta cecha, którą przecież tak u niej uwielbiał, to niemal tępe zdecydowanie, gdy raz już coś postanowiła, tym razem doprowadzało Syriusza do pasji. Kiedy Edith znowu spojrzała mu prosto w oczy, niemal drżała ze złości i zniecierpliwienia.
- To wszystko co powiedziałeś, Syriusz, było bardzo piękne i bardzo miłe, ale nie mogę już tego znieść. Wyjdź, proszę.
- Po moim trupie! - prawie wykrzyknął, z jakąś szaloną determinacją w oczach.
- Proszę cię - powiedziała raz jeszcze. - Daj mi przejść.
- On nie ma do ciebie prawa, Edith.
- Nie ma do mnie prawa?! - powtórzyła z niedowierzaniem, unosząc dłonie do skroni w geście wskazującym na to, że chyba za chwilę oszaleje.
- Tak! - oznajmił podniesionym głosem, nakręcając się już w jakiś szalony sposób. - Nie ma do ciebie prawa i tyle, bo traktuje cię jak popychadło, a wiesz, jak powinien ciebie traktować?
- No jak? - prychnęła, mocno poirytowana.
- Jak królewnę, do cholery, jak pieprzoną księżniczkę!
- Księżniczkę? Znowu? - wyrzuciła ręce w górę. - Najpierw James, potem ty! W ogóle wszyscy mi mówcie, jaka to jestem...
- Rozpieszczona, tak? - dopowiedział. - Właśnie o to chodzi, Edith, że jesteś rozpieszczona i wierzysz, że wszystko ci się należy. I dlatego to bierzesz, jedną rzecz za drugą, i się nie zastanawiasz, i to jest, cholera, w tobie takie piękne!
- Piękne? Odwal się, Łapa, naprawdę! - krzyknęła. - Nic tylko piękne i piękne, otoczylibyście mnie kloszem i walili po mordzie każdego, kto śmie pod ten klosz wchodzić. O co wam właściwie chodzi?
- O to, żeby ci żaden głupi chuj nie złamał serca - warknął.
- A niech złamie, serio, dlaczego cię to w ogóle obchodzi?
- Bo mnie już ci wszyscy twoi wspaniali adoratorzy po prostu wkurwiają!
- No proszę, i to niby czemu?!
- Bo jestem w tobie zakochany jak pieprzony kretyn! - wrzasnął ze wściekłością.
Edith zamarła. Wzrok Syriusza był nadal wyzywający, póki i do jego świadomości nie dotarły słowa, które przecież wypowiedział.
Po sekundzie, zamiast przerażenia, którego się spodziewał, poczuł spływającą na niego ulgę. Opuścił wzrok na podłogę, westchnął głośno i przetarł palcami oczy.
Kiedy w końcu uniósł swoje spojrzenie na Edith, było ono spokojne i ciepłe, i nie było w nim śladu wściekłości, rozgoryczenia i beznadziei, które kazały mu wykrzyczeć jej wyznanie miłości w twarz.
Raz jeszcze odetchnął głęboko.
- Kocham Cię, Edith - powiedział spokojnie.
No proszę.
Wcale nie było to takie trudne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz