Rozdział 56 - Jedna jasna wieża bez drzwi i okien


2 dni do utraty ważności eliksiru miłosnego
- Spośród wszystkich uczniów w tej szkole tylko ja mogłem zostać wybrany reprezentantem - czytała Lily na głos. - Komisja nie miała zbyt wiele trudności w podjęciu decyzji, właściwie to jestem zupełnie pewien, że nawet nie patrzyli na innych kandydatów. Ja byłem co prawda nieco zestresowany, ale jak tylko poproszono mnie o wykonanie jakiegoś żałosnego zaklęcia, myślałem, że po prostu wybuchnę śmiechem. No przecież wszyscy dobrze wiedzą, że jestem kapitanem drużyny quidditcha Gryffindoru, więc jestem przyzwyczajony do występów publicznych. Świadomość, że jest we mnie wpatrzonych tysiące oczu tylko mnie jeszcze napędza, a tym razem obserwowała mnie dziewczyna, którą miałem wtedy na oku, i przecież wiem, że była pod wielkim wrażeniem.
Syriusz westchnął głośno.
- A myślałem, że te shoty Ognistej na rozluźnienie przed wywiadem były dobrym pomysłem... 
Lily skinęła głową, wyciągając gazetę przed siebie i przez zmrużone powieki przyglądając się zdjęciu, na którym James wichrzy sobie czuprynę i puszcza oczko w kierunku czytelniczek "Czarownicy". No tak, po nieprzespanej nocy spędzonej nad podręcznikami jedyne, co mogło rozbudzić Gryfonów, był wywiad z "ciekawym" człowiekiem.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że ten pajac miał kiedyś czelność mnie podrywać...
- Bo miał cię na oku - podpowiedział jej szeptem Remus.
- I vice versa - dodała ze szczerym zachwytem Edith, zabierając gazetę z jej rąk i szybko odnajdując właściwy fragment. - Przecież byłaś pod wielkim wrażeniem.
- I on przecież wiedział o tym - dodał, mrugając, Syriusz.
- Co za kretyn... - mruknęła Edith, przebiegając oczami kolejne linijki tekstu. - Kiedy już ogłoszono mnie reprezentantem, czułem się przez chwilę źle. Było mi żal moich przyjaciół, mieli zawód wypisany na twarzach... Ale potem pomyślałem sobie, że przecież to wszystko dla nich, nie dla mnie, i że jedyne, co mogę teraz zrobić, to reprezentować Hogwart najlepiej jak potrafię, by przynieść im wszystkim dumę, i tak właśnie robię do tej pory.
- Tak właśnie robi - prychnęła za śmiechem Lily. - Tak właśnie robi do tej pory, przynosi nam wszystkim dumę...
- Tak, niektórzy moi znajomi też próbowali swoich sił. No ale cóż, powiedzmy sobie to wprost, wygrywają najlepsi...
- Nie powiedział tego - jęknęła błagalnie Lily.
- A właśnie, że powiedział - uśmiechnęła się szeroko Edith. - Ulga? Widziałem ją tylko na jednej twarzy, mojego najlepszego przyjaciela, Syriusza Blacka. Nie przystąpił do rywalizacji i w momencie ogłoszenia wyników chyba zdał sobie sprawę z tego, iż była to dla niego najlepsza decyzja...
- Co?! - zagrzmiał Syriusz, podrywając się do góry i uderzając pięścią w stół. - CO?! Ten idiota błagał mnie, błagał na kolanach, żebym nie stawił się przed komisją!
- Cóż mogę ci powiedzieć? - roześmiała się Edith. - James nigdy nie ukrywał, że jest nieco w siebie zapatrzony. Masz, Lily - dodała, oddając jej gazetę.
- Nie chcesz dokończyć? - zdziwiła się.
- A ty chcesz? - odparła Edith z udawanym zaskoczeniem. - Daj spokój, kończę to czytać teraz, zanim natrafię na jakąś wzmiankę o mojej osobie. Wy - dodała, wskazując Lily i Syriusza. - I tak już jesteście straceni.
- Dzięki - prychnęła Lily, wykrzywiając się niegrzecznie w stronę pleców odchodzącej Path. - Jakbym nie była wystarczająco poniżona tego dnia.
- Daj spokój - uśmiechnął się delikatnie Remus. - Kto w ogóle waży słowa Jamesa? Pajac jego pokroju przynosi wstyd jedynie samemu sobie.
- James? Przynosi wstyd? - Lily prychnęła ze śmiechem. - Samemu sobie?
- No dobrze - przyznał Lupin od razu. - To rzeczywiście niemądre.
- Wyobrażacie sobie, jak on zareaguje na ten wywiad? - zastanowił się na głos Syriusz. - Przeczyta własne nazwisko w gazecie, zobaczy tę swoją zniewalającą pozę na zdjęciu... Myślicie, że w ogóle wyjdzie z łazienki, w której może się w końcu prężyć bez ustanku przed lustrem?
- Facet, który zaniemówił na dwa dni z powodu meczu quidditcha? - westchnęła Lily, odkładając na bok gazetę. - Nie mam pojęcia. A ty przestań się szczerzyć, Black.
- Już prawie o tym zapomniałem... dzięki, Lily.
- Myślę, że uda mu się wyjść z łazienki - podjął dyskusję Remus. - I to bardzo szybko. Nie odpuści okazji puszenia się na korytarzach. Poza tym - dodał, unosząc w górę palec. - W łazience dla prefektów jest o wiele większe lustro.
- A więc będziemy świadkami przemarszów? - jęknęła na samą myśl Lily.
- Pewnie tak - westchnął głośno Syriusz. - Z miotłą pod jednym ramieniem i dziewczyną pod drugim.
- Jesteś pewien, że w takiej właśnie kolejności, Syriusz? - roześmiała się Lily.
- Daj spokój, przecież to James.
- No, teraz naprawdę współczuję Britain.
- Dopiero teraz, Ruda? - zachichotał Black. - Czy nie powinniśmy jej współczuć cały czas?
- Och, litości - przewrócił oczami Remus. - James jest dla Britain jak wygrany los na loterii.
Lily i Syriusz zamarli, po czym wbili w niego odrętwiałe spojrzenia.
- Co ty powiedziałeś? - wymamrotała w końcu Evans.
- Ja? - zreflektował się szybko. - Ja tu tylko jem owsiankę.
- Owsiankę?
- Okej - wyrzucił w końcu, oskarżycielsko celując w Lily łyżką. - W jaki sposób to nagle ja jestem na celowniku, podczas gdy ten Narcyz - kolejny zwrot sztućców. - Krytykuje Jamesa Przecież-wiem-że-była-pod-wielkim-wrażeniem Pottera?
- Ciekawa uwaga - przyznała powoli Lily. - I bardzo zgrabny zwrot w konwersacji, aczkolwiek, naprawdę dziwne zachowanie, Lupin.
- Od kiedy mówisz do mnie "Lupin"?
- Od kiedy pozuję na osobę ważną. Syriusz, jak skomentujesz swoje dziwaczne zachowanie?
- Jakie zachowanie?
- Nazywanie Jamesa pajacem - wskazał mu Remus.
- Och, kochani - uśmiechnął się szeroko. - Nie zrozumcie mnie źle. Bardzo mu zazdroszczę powabnego pozowania do zdjęć i możliwości przenośnie przyjętego spluwania na znajomych w czterostronicowych wywiadach, stąd to całe psioczenie i wyklinanie. Tak zupełnie obiektywnie na to patrząc, ja w jego sytuacji z pewnością zachowałbym się jeszcze bardziej skandalicznie.
Remus uśmiechnął się szeroko, wracając do swojej miski owsianki.
- Sam fakt, że użyłeś słowa "skandalicznie" wskazuje, jak wysokie musisz mieć mniemanie o sobie.
- Nawet nie chcę sobie wyobrażać jego ewentualnego wywiadu - dodała Lily.
- Nie musisz sobie wyobrażać.
- Słucham?
- Syriusz już układa go sobie w głowie - Remus przechylił się przez stół i stuknął przyjaciela w czubek głowy. - Łapa?
- Chcecie posłuchać? - ucieszył się Black.
Lupin zerknął na zegarek i z westchnieniem zawodu odsunął niedokończoną owsiankę.
- Po moim trupie - odparł z uprzejmym uśmiechem, wstając od stołu.


- Czy ktoś nie spał dzisiaj na Historii Magii? - zapytała Lily, dosiadając się do grupy przyjaciół rozwalonych na podłodze korytarza na drugim piętrze. Remus ziewnął przeciągle.
- Ja zanotowałem trzy zdania - pochwalił się.
- Słowo daję, nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak będzie wyglądała nauka w przyszłym roku - powiedziała Dorcas. - Dzisiaj w nocy śniło mi się, że McGonaggal zwlekła mnie za włosy z własnego łóżka i kazała mi powtarzać egzamin praktyczny z SUMów.
- Przecież zdałaś go w zeszłym roku na Powyżej Oczekiwań.
- No przecież mówiłam jej - westchnęła. - Ale nie chciała słuchać...
Syriusz prychnął śmiechem.
- I co?
- I przez całą resztę snu transmutowałam żaby w słoiki. Problem w tym, że w każdym słoiku pływała zawsze kijanka, która przekształcała się żabę, i tak przez resztę nocy...
- Zabawne, mi prawie to samo śniło się w zeszłym tygodniu - zastanowił się na głos James. - Może ona naprawdę chodzi w nocy po naszych dormitoriach?
- Nie zdziwiłabym się ani trochę - uśmiechnęła się smutno Lily.
- Cześć, Gryfoni - usłyszeli i obok pojawił się szeroko uśmiechnięty Eryk, z książką od eliksirów pod pachą i dziwną energią bijącą z całej jego osoby. - Widzicie, jaki już jestem cherlawy? Mogę wam zajodłować i w ogóle.
Edith rzuciła w jego kierunku wyjątkowo posępne spojrzenie. Wobec braku oznak entuzjazmu ze strony przyjaciół Eryk westchnął ponuro i przyjął bardzo niezadowoloną minę.
- Nie wiecie, co tracicie - mruknął pod nosem.
- Czyli jesteś już stuprocentowo sprawny? - upewnił się James. - Tak na sto, tysiąc procent?
- No - Fross chrząknął zakłopotany. - Nie tak na tysiąc. Dzisiaj rano zacisnąłem dłoń na ramieniu twojego chłopaka Rose, i... powiedzmy, że byłabyś zazdrosna.
- Miałam się z nim dzisiaj spotkać na śniadaniu - przyznała powoli Wing.
- To samo mówił Barton. Dodał też, że całowanie się ze mną tuż obok mogłoby wypaść niezręcznie.
Syriusz uśmiechnął się radośnie.
- To w ogóle nie brzmi jak Barton - zauważył.
- Jak to nie?
- Wszyscy dobrze wiemy, że Barton nie ma poczucia humoru jeżeli chodzi o takie sprawy, Eryk.
- No dobrze, Rose. Chciałem ci tylko sprawić przyjemność - westchnął. - I oszczędzić powtarzania tych wszystkich obelg i przekleństw, które od rana wydobywają się ust twojego ukochanego.
Na twarzy Rose natychmiast pojawił się wyraz rozczulenia.
- No dobrze, ale co dokładnie się stało? - twarz Jamesa, szczególnie po tam krótkim śnie, wyrażała dogłębny brak zrozumienia. - Przykleiłeś się do niego czy co?
- To by było po prostu piękne - rozmarzyła się Edith.
Eryk roześmiał się głośno.
- Nie do końca, James. Po prostu znowu straciłem czucie w palcach.
- I nie mogliście ich po prostu podginać?
- Musiałbym je połamać, Black. A kiedy ta idiotyczna trucizna zaczyna działać, to moje mięśnie robią się twarde jak skała - chrząknął. - A przynajmniej tak słyszałem...
Chyba po raz pierwszy w swoim życiu Dorcas oblała się rumieńcem i za wszelką cenę starała się, by rozbawione spojrzenie Eryka nie odnalazło jej oczu.
- Więc czemu nie widzimy Bartona przyczepionego do twojej dłoni?
- Och - machnął ręką. - Wypiłem te kocie szczyny od Pomfrey, palce puściły, a ja jestem rześki jak poranek w najlepszym kurorcie w Szwajcarii. Piszesz się dzisiaj na mecz, Potter?
James zerknął na Krukona jak na skończonego idiotę i wygodniej ułożył się na posadzce.
- Odbiło ci, Fross? Jak tylko będę miał wolny wieczór, wskakuje do swojego łóżeczka i nawet tłuczkiem mnie stamtąd nie wygonisz.
Eryk zmarszczył brwi, zdziwiony tak bardzo, jakby James oznajmił mu właśnie, że zamierza skończyć z quidditchem, spalić swoją miotłę i zostać striptizerką.
- Żartujesz sobie, prawda?
- Uwierz mi, będę tak samo zszokowany jak ty, ale to dopiero wtedy, gdy porządnie się wyśpię i zdam sobie sprawę z istoty tego czynu - wyjaśnił spokojnie. - Na razie nie trafiło jeszcze do mnie, że rezygnuję z możliwości popisywania się na miotle.
- Och, dalibyście spokój! - prawie wykrzyknął Eryk, obejmując wzrokiem tę grupę żałośnie zmęczonych, pogrążonych w półśnie na podłodze korytarza Gryfonów. - Od kiedy tyle się uczycie?
- Dzisiaj rano mieliśmy egzamin u McGonaggal.
- I co z tego?
- To matka nas wszystkich - wyjaśnił mu leniwie Syriusz. - Musieliśmy się uczyć, żeby nie przynieść jej hańby.
- No dobra, rozumiem, że jest opiekunem waszego Domu - jęknął Fross. - Ale czy na wasze problemy nie ma jakiegoś mniej hańbiącego sposobu?
- Że też akurat ty masz czelność mówić takie rzeczy...
- Ach tak?
- Wszyscy wiedzą, że to wy, Krukoni, dajecie sobie w żyłę na korytarzach, byleby tylko dotrwać do końca semestru.
Syriusz zachichotał zachwycony.
- Uwielbiam Dorcas, kiedy jest niewyspana.
- Los mnie pokarał takimi przyjaciółmi - załamał nad nimi ręce Eryk
- To idź do swoich kolegów z dormitorium - machnęła ręką Edith. - Idź, może się razem pouczycie pod swoim Posągiem Bystrości w Pokoju Mądrości w Wieży Przenikliwości.
Eryk chrząknął zakłopotany.
- To Wieża Wiedzy - wymamrotał szybko po czym zerknął na zegarek. - Pe es, wasze zajęcia zaczęły się trzy minuty temu.
W atmosferze jęków i złorzeczeń Gryfoni w końcu stanęli na nogi i powlekli się w kierunku schodów.


- Dobry Wieczór, Violet, cóż za piękna sukienka. Muszę przyznać, że na żółtym tle prezentujesz się jeszcze lepiej, niż na portrecie tego starego pryka Sir George'a.
Dwa komplementy i jeden skrawek "przypadkiem" odsłoniętego ciała dalej Eryk prawie wpadł na Edith przechodzącą właśnie pod dziurą w portrecie (która swoją drogą już dawno powinna zostać zastąpiona jakimiś solidnymi drzwiami z wizjerem i klamką zamiast zarozumiałej kobiety z nadwagą).
- To nie do pomyślenia! - wykrzyknęła Path, chwytając go za kołnierz koszuli i ciągnąc w stronę reszty Gryfonów siedzących dookoła kominka. - Biorę was na świadków, on znowu wszedł tu bez hasła!
- Nazywają to urokiem osobistym - wyszeptał nieśmiało Fross.
- Ale to przecież obraz! - wykrzyknęła Lily. - To obraz! Jak można poderwać obraz?
Eryk wzruszył skromnie ramionami.
- Nawet Syriuszowi to nie wychodzi! - nie ustępowała Lily.
- Hej! - zaoponował natychmiast Black. - Proszę tutaj nie podważać mocy mojego uroku. Ta kobieta po prostu obserwowała, jak dorastam i tylko dlatego jest obojętna na moje wdzięki. Z innymi portretami radzę sobie całkiem nieźle.
- Żeby tylko portretami - mruknęła pod nosem Rose.
- Hej Syriusz - odezwała się Dorcas. - Ja obserwowałam cię jak dorastasz, a i tak uważam, że jesteś zniewalająco przystojny i uroczy.
- Naprawdę, Dorcas?
- Mówię ci - powtórzyła przymilnie. - Picuś-glancuś.
- Och, Dor - poważnie rozczulił się Syriusz i wyciągnął w jej kierunku rękę. - Jesteś taka kochana, naprawdę, na ciebie zawsze mogę liczyć.
- Hej, Syriusz, ja też myślę, że niezłe z ciebie ciacho.
- Zamknij się, Longbottom.
W odpowiedzi dostał tylko komplet wyszczerzonych zębów i sugerujące zazdrość spojrzenie ze strony Alicji.
- Jak zawsze straszny cyrk w tej waszej wieży - skomentował tę wymianę zdań Eryk i obrócił się w stronę Path. - Zanim pójdę na trening, chciałem pożyczyć od ciebie tę książkę z wróżbiarstwa, Edith...
- Nie ma mowy.
- ... albo, powinienem może powiedzieć, wypożyczyć z biblioteki, ale podobno wypożyczyłaś wszystkie trzy egzemplarze i zalegasz z nimi od dwóch miesięcy.
Uśmiechnął się ciepło do Edith, która wyglądała jak małe dziecko przyłapane na gorącym uczynku.
- Właściwie to... cztery egzemplarze - wyszeptała nieśmiało.
- Cztery egzemplarze?! - roześmiał się Eryk z niedowierzaniem. - Na co ci aż cztery egzemplarze?
- Peter ma jeden! - wypaliła.
- Peter? - powtórzył. - Przecież on nawet nie chodzi na wróżbiarstwo.
Edith przez chwilę siedziała nieruchomo z szeroko otwartymi oczami zdradzającymi szalone tempo procesów myślowych zachodzących w tym momencie w jej głowie.
- CZEMU MNIE MĘCZYSZ, ERYK?! - wykrzyknęła w końcu, odwracając się w stronę Jamesa i chowając się pod opiekuńczym objęciem jego ramienia. - CZYM SOBIE NA TO ZASŁUŻYŁAM?!
- No dobrze - westchnął Krukon. - Poszukam gdzieś indziej. Ktoś ma może ten podręcznik i nie zgubił ani jego, ani dziesięciu innych? Co? Remus? Rose?
Rose uniosła brwi wysoko w górę.
- Czy ja ci wyglądam na osobę, która uczy się wróżbiarstwa, Eryk?
Fross uśmiechnął się szeroko.
- Wiesz, nawet zrobiłoby mi się przykro przez te twoje aluzje, gdyby nie fakt, że jeden z moich najlepszych przyjaciół jest twoim chłopakiem i traktujesz go w jeszcze bardziej okropny sposób.
- Sugerujesz, że chłodne komentarze są moim sposobem na okazywanie sympatii?
- A nie są?
- Chyba są - uśmiechnęła się. - Ale trochę mi się nie podoba, że nie jest cię tak łatwo zastraszyć jak całą resztę.
- Całą resztę?
Pojedynczym ruchem podbródka wskazała siedzących obok Huncwotów, którzy rzucili się, by protestować, zanim powstrzymała ich od tego jednym ze wspomnianych lodowatych spojrzeń.
- A czego ty się właściwie uczysz, Rose? - zaciekawił się nagle Fross. - Mamy bardzo mało wspólnych zajęć, więc nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałem. Kim chcesz w przyszłości zostać?
- A więc zastanówmy się wspólnie, Eryk - Wing założyła na piersi dłonie i teraz już wpatrywała się w niego wyzywająco. - Jaki jest najbardziej wymagający i najtrudniejszy do wykonywania zawód?
- No nie wiem - podrapał się po głowie. - Auror albo lekarz od skutków czarnej magii?
Rose uśmiechnęła się.
- No widzisz. Ja właśnie też nie wiem, na który się zdecydować.
- Co za idiotyczne pytanie, Eryk - prychnął Syriusz, gdy Rose zebrała swoje książki i oznajmiła, że idzie się uczyć do dormitorium. - Czego się spodziewałeś, że będzie pracować w Ministerstwie Magii?
- No nie wiem - odparł, wzrokiem obserwując wspinającą się po schodach Wing. - Byłby z niej niezły Minister.
- Albo sędzia - zauważył James, po czym wyraz jego twarzy oznajmił reszcie nagły przebłysk geniuszu. - Albo sędzią-ministrem! Wyobrażacie sobie, jakie wydawałaby wyroki? Och, co za szkoda, że nigdy nie zobaczę takiego procesu.
- Ale wciąż możesz zobaczyć operację - zachichotał Eryk. - A to chyba jeszcze wspanialsza wizja.
Na twarzy Syriusza natychmiast pojawiło się przerażenie.
- Przecież ona nie może zostać chirurgiem - jęknął, po raz pierwszy zdając sobie sprawę z grozy tej całkiem możliwej sytuacji. - Dałbyś jej się pokroić, Remus?
- Myślę, że to nie ja bym wtedy decydował.
- O na Merlina - Syriusz był już bliski płaczu. - Właśnie to miałem na myśli. Szybko, niech ktoś powie coś śmiesznego, bo za chwilę odbiorę sobie życie.
James zachichotał pod nosem.
- Hej, Alicja - przypomniał sobie nagle. - Wiesz, jak nazwał cię ostatnio Lupin?
- No jak?
- Alicja Longbottom.
Frank zakrztusił się popijaną właśnie herbatą i plując z powrotem do kubka, nieco bezceremonialnie zrzucił swoją dziewczynę z kolan.
- No tak - stwierdziła beznamiętnie Alicja, łapiąc równowagę i stając, tym razem stabilnie, na własnych nogach. - I właśnie dlatego nadal nazywam się Houckson.
Frank przestał się w końcu krztusić i wciąż łapczywie łapiąc w usta powietrze, uśmiechnął się nieco zawstydzony.
- Wybacz - powiedział. - Po prostu rodzice od zawsze powtarzali mi, jaka powinna być kolej rzeczy - najpierw dziecko, potem małżeństwo.
Alicja przewróciła ostentacyjnie oczami, choć na jej ustach błyskawicznie pojawił się rozbawiony grymas.
- Twoi rodzice... - zastanowił się na głos James. - Czy tylko tatuś?
Frank prychnął śmiechem.
- No dobra - przyznał. - Naprawdę cię przepraszam - dodał, wyciągając rękę w kierunku Alicji. - Ale to po prostu było bardzo śmieszne.
- Nie szkodzi, chyba byłam na to przygotowana - odparła, po czym zmarszczyła brwi. - Właściwie to jestem na coś takiego zawsze przygotowana, za każdym razem, gdy zbliżam się do siebie na odległość dwóch metrów.
- I słusznie. Będzie z ciebie dobry materiał na żonę.
- Z pewnością. Ale tym razem chyba po prostu usiądę na miejscu Rose. Jakoś tam tak... stabilnie. I bezpiecznie.
- Ach - rozmarzył się Syriusz. - Jak zniewalający widok przedstawiacie, obserwowanie waszych sprzeczek jest jak miód dla moich oczu.
- Och przestań, Łapa, wprawiasz mnie w zakłopotanie - zaczerwienił się Longbottom, po czym zwrócił swoje spojrzenie w stronę Lupina. - Czyli naprawdę tak powiedziałeś?
- Naprawdę - przyznał ze śmiechem Remus. - I nikt, absolutnie nikt nie zareagował.
- No, kobieto - ucieszył się Frank, siadając głębiej w fotelu i krzyżując na piersi ręce. - Mam nadzieję, że ćwiczysz już podpisywanie się moim nazwiskiem w swoim pamiętniczku.
Lily uniosła się na łokciach, by lepiej przyjrzeć się Alicji i odgadnąć, jaka strona toczącej się w jej głowie bitwy zwycięży - ta popierająca czułe uczucie dziewczyny wobec jej chłopaka czy raczej druga, nakazująca wstać i roztrzaskać trzymany w rękach kubek na jego pełnej samych złych pomysłów głowie.
- Daj spokój, Frank - powiedziała Dorcas, wpychając sobie do ust kolejne dwa kilogramy gumy malinowej, którą, jak to kiedyś zawyrokował James, będzie sobie kiedyś wstrzykiwać prosto do żył jak najgorsza narkomanka. - Widziałam zeszyt od eliksirów, który prowadzi twoja dziewczyna i mogę cię zapewnić, że cała ostatnia strona roi się od napisów pani Alicja Longbottom.
- To brzmi okropnie - skrzywiła się Alicja, po czym solidnie ziewnęła i wstała. - Dzięki, Dorcas, będą teraz mi się śniły koszmary po nocach.
- I dobrze - ucieszył się Frank. - Im więcej, tym lepiej. Powinnaś się już zacząć do tego przyzwyczajać - Alicji Longbottom i robienia mi naleśników w każdą niedzielę na śniadanie.
- Och daj spokój, Frank - roześmiała się. - Przecież nie będziemy razem do końca życia.


- Lily, czy nie możemy już pójść spać? - powiedziała godzinę później Rose, kiedy zamiast na swoim miękkim, szerokim materacu leżała na podłodze dormitorium Huncwotów i bez przerwy mieszała w coraz mocniej bulgoczącym kociołku Lily.
- Nie - kategorycznie odparła Lily. - Obiecałam Remusowi, że uwarzę ten eliksir i nie pójdę spać, zanim nie zagotują się wszystkie składniki.
- Och, na Merlina, ale co my tutaj robimy? - wyjęczała Edith, z trudem unosząc głowę w stronę przyjaciółki.
- Im więcej nas będzie, tym szybciej skończymy - ucięła temat Evans. - Edith, przestań tak wisieć nad tym kociołkiem. To eliksir, który ma uspokoić człowieka, od tych oparów zrobisz się jeszcze bardziej senna.
- Cokolwiek rozkażesz - westchnęła Edith. - Ale to naprawdę trudne... Całą noc uczymy się do egzaminu McGonaggal, a kiedy w końcu możemy pójść spać, ty wymyślasz dla nas takie rozrywki. Gdybym chociaż mogła się trochę poruszać... Tak to tylko zasypiam nad jakimś garnkiem.
- To jest kociołek.
- To garnek o dziwnym kształcie, Lily. Pogódź się z tym.
Dorcas zachichotała pod nosem, strzelając w kierunku swojej twarzy kolejnym nieudanym zaklęciem rozbudzającym, od którego póki co tylko zaczynała kichać.
- Jeśli naprawdę chcesz opanować to zaklęcie, chętnie posłużę za królika eksperymentalnego - zaoferowała się Edith. - Już i tak nigdy nie będę bardziej śpiąca.
- Pozbawiona sił i energii życiowej Edith - mruknęła Colins pod nosem. - Oto widok, na który czekam od trzech miesięcy. Ale muszę cię zawieść, kochana - westchnęła. - To bardzo trudne zaklęcie, a ja jeszcze nigdy go nie próbowałam. Jutro pójdę do Flitwicka i poproszę go o pomoc.
- Na Merlina, przecież on się niedługo w tobie zakocha, Dorcas - zauważyła Rose.
- Co za bzdura, przecież on kocha mnie już od czwartej klasy. Przez ostatnie dwa lata nie dostałam z zaklęć żadnej oceny innej niż Wybitny.
- Czemu mnie nikt nie kocha? - westchnęła na głos Edith. - Lily ma Slughorna, Dorcas Flitwicka, a ty Rose... o tobie już nawet nie będę wspominać.
Rose uśmiechnęła się szeroko.
- Jeśli masz jęczeć przez całą kolejną godzinę, to może rzeczywiście zafunduję ci tę dawkę ruchu, o którą tak prosiłaś - powiedziała powoli Lily.
- Super! - Edith zerwała się na nogi. - Co mam zrobić?
- Będzie mi potrzebna strzykawka - wyjaśniła Evans. - Pomfrey preferuje co prawda bardziej cywilizowane metody, ale nie włamiemy się przecież do Skrzydła Szpitalnego...
- Ćśś - uciszyła ją Rose. - Nie wypowiadaj takich zdań w dormitorium Huncwotów!
- Przecież żadnego z nich tu nie ma...
- Ściany mają uszy, Lily - zauważyła Edith. - Jako przebywająca tu znacznie częściej niż powinnam osoba, mogę potwierdzić, że niektórych rzeczy lepiej nie wypowiadać na głos.
- No dobrze - westchnęła Lily. - Jakkolwiek by to ująć, puenta jest taka, że w jednej z szafek Slughorna, w sali w lochach - w tej, w której Peter schował kiedyś bogina, pamiętasz? - są strzykawki do spul... nieważne - stwierdziła szybko, widząc obrzydzenie malujące się na twarzach przyjaciółek. - Ważne, że masz mi jedną przynieść.
- Strzykawki? - powtórzyła Rose. - Co za poniżenie dla nas, czarodziejów...
- To James albo Syriusz - przypomniała jej Lily. - Chcesz się z nimi bawić w delikatność?
- Masz rację - przyznała Edith. - Zrobimy to po barbarzyńsku i tyle.
- Oto entuzjazm, na jaki czekałam - Lily ziewnęła przeciągle. - No dalej, Edith.
Path uśmiechnęła się szeroko, po czym szybkim krokiem opuściła dormitorium, zbiegła po schodach i omijając drugoklasistów ganiających czekoladowe żaby po całym Pokoju Wspólnym wydostała się na korytarz.
Pozwoliła, żeby schody same zaprowadziły ją na miejsce. Wymagało to większych zasobów czasu i balansującego na granicy przyzwoitości głaskania poręczy, ale w końcu znalazła się w podziemiach zamku i mogła znowu ruszyć przed siebie.
Zakryła usta dłonią, powstrzymując kolejny napad ziewania. W którą teraz stronę? W prawo? Chyba rzeczywiście w prawo. Szła szybko, z zaciekawieniem rozglądając się na boki i zaglądając przez okienka do sąsiednich, zamkniętych na klucz sal.
I niemal pod sam koniec trasy zauważyła pierwszą rzecz godną uwagi.
I momentalnie pożałowała, że nie jest jedną z tych osób, które po prostu chodzą ze wzrokiem utkwionym w podłogę, nie interesują się niczym poza celem swojej podróży i mogą oszczędzić sobie takich właśnie widoków, jak ten w sali numer siedem.
Drgnęła zaskoczona i przyspieszyła kroku.
- Alohomora - wyszeptała pod nosem, celując różdżką w zamek sali numer sześć.
Może nieco zbyt gwałtownie pchnęła drzwi do pomieszczenia. Otrząsnęła się i szybko ogarnęła wzrokiem jego wnętrze, ale przed jej oczami znowu pojawił się inny obraz.
Naprzeciwko wejścia stał kredens. Starając się dociec, dlaczego to, co przed chwilą zobaczyła, wywarło na niej takie a nie inne wrażenie, a przede wszystkim, dlaczego wywarło na niej wrażenie jakiekolwiek, Edith otworzyła szklaną gablotę, złapała za znajdującą się w głębi jedną ze strzykawek i wyciągając rękę, strąciła na podłogę z tuzin wypełnionych dziwnymi cieczami buteleczek.
- O jasna cholera - zdążyła jeszcze wyszeptać, zanim szkło uderzyło z o podłogę, a jedna z substancji wystrzeliła w powietrze, wydając przy tym huk tak głośny, że Edith czym prędzej odskoczyła w najdalszy kąt sali. Kiedy tylko upewniła się, że więcej nie stanie się nic niespodziewanego, przeklinając w duchu swoje drżące ręce zaczęła sklejać zaklęciem butelki i usuwać z podłogi plamy po rozlanych eliksirach.
Kilka sekund potem drzwi do sali otworzyły się gwałtownie.
- Edith? - zdziwił się Syriusz, chowając dzierżoną dotąd w dłoni różdżkę do kieszeni. - Co ty tu robisz?
Wzruszyła ramionami.
- Pomagam tobie. Chociaż z tego, co widzę, nie za bardzo piszesz się na taką pomoc.
Skrzywił się, zaskoczony.
- Hę?
- Nic - odparła szybko.
- Nic? - powtórzył.
- Nieważne - ucięła.
- No dobrze - wzruszył ramionami. - Jak wolisz.
Spojrzał jeszcze na nią uważnie i pod wpływem tego czujnego wzroku Edith gwałtownie nabrała w płuca powietrza.
- Widziałam jak całujesz się z tą dziewczyną, zdenerwowałam się i potłukłam butelki - wypaliła na jednym wydechu.
Syriusz zaniemówił na chwilę, a na jego twarzy pojawił się grymas, który widziała u niego chyba po raz pierwszy - grymas lekkiego zażenowania.
- Po...tłukłaś butelki? - odchrząknął, jakby rzeczywiście była to najważniejsza część jej wypowiedzi.
- Znaczy nie tłukłam ich tak z zamiarem i po włosku - wytłumaczyła szybko. - Po prostu nie uważałam, kiedy otwierałam szafkę.
Syriusz uśmiechnął się niepewnie.
- Czyli możemy odrzucić opcję, że jesteś zupełnie szalona? - powiedział. - To... dobrze. To bardzo dobrze, Edith.
Prychnęła śmiechem i również się uśmiechnęła. Syriusz zmrużył niepewnie oczy.
- Czy chcesz pominąć całą tę sytuację milczeniem? - delikatnie zasugerował.
- Taak - westchnęła. - Chyba tak. Tak będzie najlepiej, prawda?
- Pewnie tak - zgodził się, po czym schylił się i wyciągnął spod ławki ostatnią butelkę. - Proszę - dodał, podając ją Edith i odwracając się na pięcie.
Miał taki ciepły, przyjazny uśmiech, jak jakaś miła, zupełnie nie złośliwa osoba, jak pogodzona z losem stara kobieta albo godzinami siedzący w kuckach mnich. Ten bijący z jego oczu spokój i łagodność zupełnie wytrąciły Edith z równowagi.
- Tęsknię za tobą - powiedziała głośno, gdy był już tuż przy drzwiach.
Syriusz stanął w miejscu i niepewnie obrócił się w jej stronę. Jej nieśmiała i pełna rezerwy postawa wskazywała na to, że musiała wyrzucić to zdanie z siebie zupełnie tak jak wiele innych, czym prędzej, póki nie zaczęła się jeszcze wahać, póki jeszcze tylko miała odwagę. Bez głębszego zastanowienia, bez rozważania za i przeciw - nagle i bezceremonialnie, w jedyny sposób, w jaki umiała mówić o sprawach, które uważała za ważne.
- Dlaczego nie mogę cię już zganić za wykorzystywanie innych osób dla własnych samolubnych zachcianek? - zaczęła niepewnie. - Nie mówię, że akurat teraz mam ochotę to zrobić, zawsze wierzyłam, że w pewnym momencie cel uświęca środki, ale dlaczego nie mogę już zrobić teraz tego i wielu innych rzeczy?
Syriusz westchnął głęboko.
- Edith...
- Dlaczego musimy teraz rozmawiać w towarzystwie innych osób, czemu nie możemy zaakceptować spraw takimi jakie są i po prostu iść dalej?
- Edith - powtórzył spokojnie. - Myślisz, że można tak po prostu iść dalej?
- My na pewno możemy! - rzuciła zdecydowanie, zeskakując z ławki i podchodząc bliżej do niego. - Byliśmy taką zgraną drużyną, Syriusz, nawet nie próbuj temu zaprzeczać. Jesteśmy tak genialni razem, mamy zawsze najlepsze pomysły, zawsze najwięcej się śmiejemy i nigdy, nigdy nie wypuszczamy podanego sobie nawzajem kafla!
- Czy ty siebie słyszysz? - przerwał, uśmiechając się smutno i ironicznie.
- Och, przestałbyś z tym spojrzeniem godnym siedemnastowiecznego męczennika! - zdenerwowała się. - Zanim się wszystko popsuło, zanim przestaliśmy się do siebie odzywać, pamiętasz? - na potwierdzenie swoich słów uderzyła go otwartą dłonią w pierś. - Byliśmy świetnymi przyjaciółmi, niesamowitymi przyjaciółmi i nie wmówisz mi, że to tylko dlatego, że po prostu ci się podobałam!
- Tak, tak pamiętam! - mruknął, nagle zirytowany. - Możesz przestać mnie bić?
- Nawet nie waż mi się tu ironizować, mówię poważne rzeczy! Dlaczego nie chcesz już ze mną spędzać czasu, Syriusz? Czy to dla ciebie aż tak nieprzyjemne?
- Nie, po prostu ja tylko...
- Czy może zwyczajnie nie chcesz mnie już zupełnie widzieć na oczy, co?
- O czym ty w ogóle mówisz?

- A może w ogóle nie chce ci się już ze mną rozmawiać, co?!
- Edith, DO CHOLERY! - krzyknął w końcu, łapiąc za jej nadgarstki. - NIBY JAK MAM Z TOBĄ ROZMAWIAĆ?
- Przecież to ja, Syriusz! - rzuciła wściekła. - To ja, do cholery! Jeśli nie możesz porozmawiać ze mną, to z kim innym?!
Syriusz chciał warknąć coś jeszcze, ale słowa uwięzły mu w gardle. Powoli wypuszczając z rąk nadgarstki Edith, wyprostował się na całą swoją wysokość i utkwił niewidzący wzrok w ścianie naprzeciwko.
- No, patrz - mruknęła Path, sama się uspokajając. - Wygląda na to, że trzeba cię poważnie rozwścieczyć, żeby wydostać z ciebie cokolwiek prawdziwego.
Syriusz spojrzał na nią jak na wariatkę.
- Co ty powiedziałaś?
- Całą prawdę i samą prawdę, ot tyle.
- Słowo daję, wpakuję cię kiedyś do zakładu psychiatrycznego i nawet przez sekundę nie będę tego żałował.
- Mnie do zakładu? - powtórzyła z niedowierzaniem. - To ty masz problemy z hamowaniem agresji. Ogranicz stres albo zacznij brać leki, bo jak nic wylądujesz w jasnej sali bez drzwi i okien.
Syriusz obdarzył ją pełnym niedowierzania spojrzeniem. Edith wzruszyła ramionami i po chwili oboje uśmiechnęli się szeroko.
- Myślisz, że to właśnie jest odpowiednie podejście? - zastanowiła się na głos, przysiadając na krawędzi ławki. - Obracanie tej całej sytuacji w żart?
- Chyba tak - mruknął. - Dziwi mnie tylko, że wcześniej na to nie wpadliśmy.
- Idiotyczne żarty to mój jedyny sposób na zdenerwowanie - dodała Edith. - Znaczy jedyny działający. Inaczej krzyczę "tęsknię za tobą" i tym podobne sprawy... eh, sam wiesz.
- Też za tobą tęsknię, Edith - westchnął. - Tak przy okazji.
- Uff - odetchnęła głębiej. - Jakoś tak to dziwnie brzmiało, kiedy nie odpowiedziałeś od razu.
- Zabawne - gwizdnął. - Ja mógłbym powiedzieć ci dokładnie to samo.
Edith otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale jak na złość, nic mądrego ani chociaż dowcipnego nie przychodziło jej na myśl.
- To... to chyba była ta granica - stwierdził Syriusz po chwili zastanowienia. - Ten żart, którego nie powinienem był wypowiadać.
- Tak - przyznała szybko. - Zdecydowanie tak.
- A więc mamy już wyznaczone granice? - powiedział głośno. - To chyba dobry początek, prawda?
- Myślę, że traktowanie tego jako początek jest raczej złym rozwiązaniem - odparła, wstając i sięgając po swoją torbę. - Może powinnyśmy po prostu "kontynuować"?
- A może "iść naprzód"? - zasugerował, usilnie starając się nie wybuchnąć śmiechem.
- Masz rację - przyznała natychmiast. - "Iść naprzód" brzmi o wiele bardziej romantycznie.
Syriusz uśmiechnął się szeroko.
- Stąpasz po bardzo cienkim lodzie, Edith.
Bezceremonialnie machnęła na to ręką.
- No dobra - stwierdziła po chwili. - To ja... będę się zbierać - spojrzała posępnie na trzymaną w dłoni strzykawkę. - Do jutra.
- Do jutra.
Wbiła wzrok w podłogę.
- Syriusz, hm?
- Co hm?
- Czy mogę cię przytulić? - zapytała nieśmiało.
Uśmiechnął się zaskoczony, po czym skrzywił na chwilę.
- Eh, w sumie, co mi tam - odparł, wstając. - Jestem w końcu mężczyzną, prawda?
Roześmiała się, podchodząc i obejmując go ramionami. Ustawione na czubkach palców stopy, jak zawsze odrobinę zbyt gniotący uścisk ramion Syriusza i jego przyjemny zapach, wszystko wydawało się tak znajome i naturalne. Edith odetchnęła głębiej.
- I jak? - zapytała, odsuwając się i z nieodgadnionym wyrazem twarzy przypatrując się Blackowi.
- No - odchrząknął. - Właściwie nie było tak źle - zmarszczył brwi. - Ale może nie powtarzajmy tego zbyt szybko, dobrze?
- Dobrze - uśmiechnęła się.
- I Edith? - dodał jeszcze, kiedy już wychodziła.
- Tak?
- Powiedziałem ci, że cię kocham, dobrze? Naprawdę możesz przestać mówić "to wydarzenie", "ta sytuacja" i "ten dzień".
- Co? - rzuciła zaskoczona.
- Zakochałem się w tobie, to chyba nic tak strasznego, żebyś nie mogła tego wypowiedzieć, prawda?
Na chwilę zamarła.
- Chyba nie... ale, czy ja wiem? To może zająć trochę czasu.


- Syriusz mnie kocha - powiedziała na głos, powoli siadając na łóżku.
- No nie, nie mów, że znowu ci to powiedział - załamała ręce Rose. Lily rzuciła jej oburzone spojrzenie.
- Nie - odparła Edith, nadal marszcząc w zastanowieniu brwi. - Nie, nie powiedział.
Lily i Dorcas wymieniły między sobą nieznaczne, skonsternowane spojrzenia.
- To o co chodzi?
- Przez ten cały czas miałam tylko wrażenie, że... że on powiedział coś bardzo zawstydzającego, a ja jakoś bardzo go skrzywdziłam, a on... On mnie kocha.
- Edith - łagodnie zaczęła po chwili zastanowienia Rose. - Edith, czemu się uśmiechasz?
- Nie wiem - odparła zdziwiona, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z delikatnego, szczerego uśmiechu na swojej twarzy. - To po prostu miłe. Wiedzieć, że ktoś cię kocha - odetchnęła głębiej. - Syriusz. Syriusz mnie kocha.
- No dobrze - Lily podrapała się po głowie. - Ale czy ty kochasz jego?
- Nie wiem - z ust Edith powoli zniknął uśmiech, gdy zastąpił go grymas zastanowienia. - Nie wiem. Nie mam pojęcia - wstała z łóżka i chwyciła swoją sportową bluzę. - Ja naprawdę muszę teraz iść pobiegać.
- To niemoralne - oznajmiła Dorcas, gdy Edith wyszła już z pokoju i głośno trzasnęła drzwiami. - Ta dziewczyna załatwia każdy swój problem i stres przy pomocy snu i sporej dawki wysiłku fizycznego.
- Chciałabym, żeby ktoś mnie zahipnotyzował tak, by moje osobiste traumy też znikały wraz z zadyszką - westchnęła Rose. - A tak to tylko siedzę nad tym garnkiem i próbuję odczytać przyszłość w oparach jakiejś głupiej odtrutki. Jak długo dokładnie będę musiała to jeszcze robić? - zwróciła się w kierunku Lily.
- Jakieś dziesięć minut. Ale jeśli chcesz, mogę cię zastąpić - Evans ziewnęła po raz setny tego dnia. - Właściwie to już robota dla tylko jednej osoby.
- I miałabym zezwolić na to tobie? - uśmiechnęła się ironicznie Rose. - Po tym wybitnym pokazie zmęczenia, podczas którego mogłabym z sukcesem próbować wepchnąć ci do ust cały podręcznik do eliksirów?
- Czy to twój niemiły sposób na powiedzenie - kolejne godne księgi rekordów Guinessa ziewnięcie. - Że zrobisz dla mnie coś bardzo miłego?
- Tak, Lily. Wy, obydwie, do dormitorium - rzuciła rozbawiona. - Wyglądacie jak chodzące trupy.
Dorcas oparła dłonie na kolumnach łóżka i niezgrabnie podciągnęła się w górę, po czym obie z Lily opuściły pokój i potykając się co drugi stopień dotarły do swojego dormitorium.
- Kto pierwszy pod prysznic? - zapytała Lily.
- Nie chcę być niemiła - mruknęła Dorcas. - Ale rozsiewasz wokół siebie wielce powabną woń żabiego skrzeku... więc chyba ty, Lily.
Evans wyjątkowo niezgrabnie pokazała jej język, zatrzasnęła za sobą drzwi łazienki i z prawdziwą ulgą wpakowała się pod prysznic. Nic tak nie poprawia humoru jak ciepły, cieplejszy, a w końcu zupełnie gorący prysznic, gdy na dworze szaleje to popaprane wiosenne wietrzysko.
- Nagle mam tyle siły - oznajmiła radośnie, kiedy już szlafroku wyszła z łazienki, czysta, pachnąca i gotowa do działania. - Dorcas?
Colins leżała na plecach na łóżku, wciąż ubrana, z kończynami rozwalonymi każda w inną stronę i leciutko sobie pochrapując. Evans podeszła do niej i lekko szturchnęła przyjaciółkę.
- Co? - wymamrotała Dorcas, nadal nie otwierając oczu. - Nie będę już nic warzyć, Lily, słowo daję.
Lily roześmiała się.
- Łazienka jest wolna.
- No i dobrze. Nie będę się myć, prysznic jest zupełnie przereklamowany - oznajmiła w półśnie Dorcas. - Ja tymczasem zawinę się tutaj... w swojej przytulnej warstwie brudu... i troszkę sobie pośpię - chrapnęła porządnie. - Na zawsze.
Lily przewróciła oczami, po czym brutalnie uniosła w górę powieki Dorcas.
- Wstawaj, myj się, kładź się - rozkazała.
- Nie możemy od razu przejść do tego ostatniego?
- Nie. No już.
Dorcas uniosła się z niechęcią i przetarła sobie oczy.
- A ty wiesz... że nawet dobrze się teraz czuję? - powiedziała po chwili. - Te piętnastominutowe drzemki są jednak najlepsze.
- To prawda, jest w nich coś magicznego - uśmiechnęła się Lily. - Czasami działają znacznie lepiej niż....
W połowie zdania drzwi do ich dormitorium otworzyły się tak gwałtownie, jakby jakiś goryl z całej siły wpakował się w nie swoim ogromnym ciężarem ciała.
Eryk Fross wpadł do pokoju, lekko się zataczając, podparł się ręką o szafkę na buty, złapał równowagę i utkwił spojrzenie w jednej tylko osobie w pomieszczeniu.
- Dorcas! - jęknął.
Był w wymiętoszonej, białej koszulce i tych samych długich sportowych spodniach, w których zatonęła kiedyś Lily, gdy pożyczył je jej na Sylwestra. Do jego z nieznanych przyczyn mokrej twarzy poprzylepiały się kosmyki włosów, które uczyniłyby ten widok nieznośnie uroczym, gdyby nie szeroko otwarte oczy i niezbyt udane próby zaczerpnięcia głębszego oddechu.
Lily i Dorcas przyglądały mu się z prawdziwym przerażeniem.
- Eryk, co ci? - wykrztusiła w końcu Lily.
- Zatrułem się - odparł odruchowo, nadal wpatrując się w Dorcas, która pod wpływem tego spojrzenia w końcu odzyskała siły w nogach i mimowolnie odsuwała się na łóżku jak najdalej od Krukona.
- Zatrułeś się? - powtórzyła na głos Evans. - Czym?
Eryk zadrżał, po czym skierował swoje tradycyjnie już zdziczałe i nieobecne spojrzenie w stronę Lily. Zamrugał oczami jak osoba, która z trudem rozróżnia rysujące się przed nim kształty i uniósł dłonie do skroni, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
- Eryk - powtórzyła jeszcze raz Lily, powoli wstając z łóżka. - Eryk, czym się zatrułeś?
Mięśnie jego twarzy rozluźniły się na chwilę, po czym w jego oczach znowu pojawiło się przerażenie. Z głośnym westchnieniem wypuścił z siebie powietrze.
- Twoim eliksirem miłosnym - wyjęczał z boleścią.
Lily wytrzeszczyła na niego oczy.
- Biegnę do Huncwotów - oznajmiła natychmiast, biegiem zrywając się z miejsca i po drodze dotykając jeszcze z zaniepokojeniem ramienia Eryka. - Wytrzymasz? - rzuciła zaniepokojona.
- Chyba... tak - jęknął. - Ale głupieję. Strasznie.
Lily obdarzyła go jeszcze jednym pełnym troski spojrzeniem i zniknęła na korytarzu. Dorcas z zaniepokojeniem przyjęła trzask zamykanych drzwi, ale odetchnęła trochę głębiej, gdy uważniej objęła wzrokiem wzrokiem skurczoną i chwiejną, ale przecież tak dobrze znajomą postać Eryka. Nie mógł przecież zupełnie zwariować, prawda? Przyszła jej do głowy niemądra myśl i na jej ustach mimowolnie pojawił się głupkowaty uśmiech.
- Choć raz nie trafisz do Skrzydła Szpitalnego - powiedziała, starając się nie brzmieć na za bardzo rozbawioną. - Czas podziękować za te czterdzieści kilogramów nadwagi, co?
Na dźwięk jej głosu Krukon drgnął i uniósł w górę swoje lekko zamglone spojrzenie.
- Cześć Dorcas - powiedział jak gdyby nigdy nic.
- Cześć, Eryk - roześmiała się, po czym wstała z łóżka i ruszyła w jego kierunku. - Gratulacje dla ciebie, radzisz sobie naprawdę nieźle.
- Naprawdę tak myślisz? - wykrztusił z wysiłkiem.
Znowu prychnęła śmiechem, podsuwając mu krzesło, na którym mógł usiąść.
- Jasne. Zachowujesz się z lekka głupkowato, ale nie można odmówić ci dużej siły woli - chrząknęła. - To, albo Lily uwarzyła niedziałający eliksir, słowem, zupełnie schodzi na psy...
- To na pewno nie... eliksir działa - wymruczał, wciąż zgarbiony i przerywający zdanie w połowie w celu zaczerpnięcia kolejnego łapczywego chełstu powietrza. I nawet osoba tak obojętna na ludzkie cierpienie jak Dorcas musiała się w końcu zaniepokoić o niego na ten widok.
- Eryk, beż żartów - mruknęła lekko skrępowana, wyciągając w jego kierunku rękę. - Jak się czujesz?
Dotknęła jego policzka. by lepiej przyjrzeć się jego twarzy. Drgnął pod wpływem chłodu jej ręki, ale po chwili przymknął oczy z wyrazem ulgi na twarzy. Skóra Eryka była rozpalona do granic możliwości, zupełnie tak, jak się tego spodziewała.
- Masz przyjemnie chłodne palce - wymruczał już nieco spokojniej, nadal przytulony policzkiem do jej dłoni.
Dorcas odchrząknęła zakłopotana.
- To przez to cholerne krążenie - wyjaśniła szybko. - Mogę je włożyć do kominka i nadal nie przekroczą temperatury dziesięciu stopni.
- Przecież wiem.
Uśmiechnęła się pod nosem i przyłożyła drugą dłoń do czoła Eryka. Jego oddech zdawał się uspokajać wobec magicznego dotyku tych jej słabo ukrwionych dłoni. Obserwując znikające z twarzy chłopaka rumieńce, Dorcas szybko powtórzyła sobie w myślach wszystkie zaklęcia zbijające gorączkę, jakie znała.
Odwróciła spojrzenie w stronę leżącej na stoliku różdżki w tym samym momencie, w którym Lily wpadła do środka ze strzykawką napełnioną eliksirem w ręce i niepełnym kompletem Huncwotów za swoimi plecami.
Syriusz gwizdnął przeciągle.
- No ładnie, Colins - rzucił, uśmiechając się szeroko na widok obu dłoni Dorcas niemal przyklejonych do twarzy Eryka. - Czyżbyś wykorzystywała chwilę słabości naszego przyjaciela?
- Och zamknij się, Syriusz - syknęła Lily. - Co z nim, Dorcas?
- Ma straszną gorączkę - odparła. - Czy to normalne?
- Nie jestem pewna - Evans podrapała się po głowie. - Hm, Dorcas, jak dobrze radzisz sobie ze strzykawkami?
Mistrzyni leczenia i wszelkich mugolskich sztuczek przewróciła oczami nad tym wybitnym pokazem niezręczności.
- Daj mi ją - rzuciła zdecydowanym tonem, wyciągając rękę w kierunku Lily.
Powieki Eryka natychmiast powędrowały w górę.
- Dlaczego to zrobiłaś? - rzucił z oskarżeniem.
- Zrobiłam: co? - zdziwiła się, po czym szturchnęła go oskarżycielsko w bok. - Przestań się kręcić na chwilę. Będę musiała ci zrobić zastrzyk, a sam przecież wiesz, jak to bywa z nadto ruchliwymi pacjentami...
- Nie chcę zastrzyku! - wyjęczał. - Nie chcę żadnego zastrzyku, mam już dosyć tych wszystkich strzykawek, mikstur, kocich szczyn i nastawiania kości...
- Lepiej się pośpiesz, Dorcas - rzuciła półgłosem Lily. - Nie wiem dlaczego, ale on robi się widocznie coraz bardziej...
- Otruty? - podpowiedział Remus, nie kryjąc dystyngowanego obrzydzenia na widok coraz poważniej ogłupiałego Eryka.
- No tak. Wiesz dlaczego to się dzieje? - wyszeptała zaniepokojona. - Może eliksir ma opóźnione działanie?
- Och, Ruda, urocza jak zawsze - rozczulił Syriusz. - Patrzcie, jak troszczy się o swój eliksir zamiast dosłownie zdychającego w jej dormitorium przyjaciela...
- To zwykły błąd językowy Łapy, prawda? - rzuciła nieco spanikowanym tonem Dorcas. - On wcale nie zdycha, prawda, Lily?
- Nie - odparła szybko, kuksańcem przywołując Blacka do porządku. - A właściwie... nie... nie powinien? Cholera jasna - złapała się za głowę. - Cholera, zepsułam eliksir!
- No to mamy tragedię - westchnęła Dorcas, nabijając strzykawkę. - Prymuska uwarzyła zupę zamiast trucizny, Eryk zgłupiał zamiast się zakochać, a ja muszę to teraz wszystko pozbierać do kupy. I czym sobie na to zasłużyłam?
- To przecież wszystko twoja wina - jęknął Eryk, wstając z miejsca i odtrącając jej ręce.
- Co? - zdziwiła się nie na żarty. - Siadaj z powrotem, jesteś zupełnie nieznośny.
- Wszystko twoja wina! - powtórzył z wyrzutem.
- Moja wina? - mruknęła z niedowierzaniem, po czym głośno się roześmiała. - Uwierz mi na słowo, Eryk, ja cię nie upoiłam eliksirem zakochania.
- Ty nie - mruknął. - Ale Alexa Vane... owszem.
Dorcas zamarła z wyciągniętą w jego kierunku ręką.
- No tak - westchnęła. - Że też wcześniej o tym nie pomyśleliśmy...
- Kto to jest Alexa Vane? - zapytała Lily.
Dorcas machnęła ręką.
- Długa historia. Ale że też ty, Eryk, dałeś się na to nabrać? Myślałam, że szybciej kojarzysz fakty.
- Ale ona to zrobiła podstępem!
- Jak to? - szybko zainteresował się Syriusz.
Eryk w końcu dał się usadowić na krześle i odetchnął głęboko.
- Alexa Vane przyniosła mi dzisiaj ze Skrzydła Szpitalnego buteleczkę eliksiru od Pomfrey. Tego, który, no wiecie...
- Smakuje jak końskie szczyny.
- Właśnie. Od razu mnie coś ruszyło, żeby go nie próbować, ale po dzisiejszym treningu nagle zdałem sobie sprawę, że straciłem czucie w całym lewym obojczyku... Więc musiałem go wziąć, a ta butelka od Alexy była jedyną, która leżała na wierzchu... No i stało się.
- No właśnie - podchwyciła Lily, nadal martwiąca się o swoją przyszłość w świecie eliksirów znacznie bardziej niż o samego Eryka. - Co dokładnie się stało?
- Poczułem zawroty głowy i dostałem gorączki. Wylałem sobie na głowę chyba całe wiadro lodowatej wody, ale świat nadal wirował mi przed oczami... i wylądowałem tutaj.
- Tutaj? - mruknęła Dorcas.
- No a gdzie indziej miałbym wylądować? - powiedział, unosząc w jej stronę swoje mętne spojrzenie,
- No tak, to ma sens - powiedziała powoli. - Całkiem jesteś mądry jak na wrak człowieka, może tiara rzeczywiście nie była pijana, kiedy przydzielała cię do Ravenclavu.
- Dziękuję, Dorcas.
- A proszę.
Lily chrząknęła zakłopotana.
- Tylko, że ja nic nie mówiłam Erykowi - odezwała się niepewnie. - Tylko wy wiedzieliście.
- Słucham? - grzecznie zapytał Fross.
- Lily pyta, skąd wiedziałeś, że warzy tutaj ten eliksir? - podpowiedziała mu Dorcas.
- Jaki eliksir? - zdziwił się.
Odetchnęła głęboko i w końcu się roześmiała. Co za ulga - jeśli nie stracił jeszcze poczucia humoru, to powinno być z nim dobrze.
- No dobrze, koniec z żartami - mruknęła.
- Jakimi żartami?
- Eeeeryk, daj spokój - uśmiechnęła się. - Powiedz mi, jestem ciekawa. Skąd wiedziałeś o tym eliksirze?
Fross zagryzł usta i teraz wyglądał już na zupełnie zatroskanego.
- Ale o czym ty mówisz? - wymamrotał.
Colins zmarszczyła brwi.
- O cholera - wyrwało się nagle z piersi Lily.
- Co cholera? - powtórzyła jak echo Dorcas.
Wszystkie głowy zwróciły się momentalnie w stronę Evans. Dziewczyna wyglądała jak wrosła w ziemię. Była wyprężona jak struna, z szeroko otwartymi ustami i zupełnie nowym przerażeniem w oczach.
- To my już chyba... ten. Wyjdziemy - zadecydowała nerwowo, czym prędzej zagarniając Huncwotów i starając się wypchnąć ich za drzwi dormitorium.
- Okej, czy ta choroba jest zakaźna? - zdziwiła się Dorcas, powoli przyzwyczajając się do szaleństwa ze strony swoich - za jakie grzechy?! - znajomych.
- Nie, po prostu myślę, że radzisz sobie świetnie - wyjąkała Evans. - Naprawdę świetnie. Trach tą strzykawką i no wiesz - wykonała sugestywny ruch. - To co chcę powiedzieć, to... po prostu szybko to zrób, Dorcas.
- Ale ja chcę to zobaczyć! - zaprotestował Syriusz.
- Co wy wszyscy wyrabiacie? - załamała ręce Colins.
- Co ty wyrabiasz?! - żachnął się Eryk. - Czemu tak się uparłaś, żeby zadźgać mnie strzykawką?!
- Dobra, Eryk, do cholery, to przestaje się robić śmieszne - oznajmiła Dorcas, patrząc raz na niego, a raz na nerwowo wycofującą się z pomieszczenia Evans i Huncwotów. - To jest odtrutka na eliksir zakochania. Pozwól mi wstrzyknąć ją sobie w żyły, na Merlina!
- Skąd macie odtrutkę? - zapytał zaskoczony.
- Co? CO? - jęknęła Dorcas. - Błagam, to i tak okropna sytuacja, a ty jeszcze sobie ze mną pogrywasz...
- Przecież ja bym nigdy, nigdy sobie z tobą nie pogrywał, Dorcas...
- Więc to już zupełnie nie ma sensu! - wyrzuciła płaczliwym tonem. - Skoro nie wiedziałeś, że Lily warzy ten eliksir, to po co fatygowałeś się na sam szczyt naszej wieży, co?
- Przecież nie przyszedłem do Lily - prychnął, jakby równocześnie oburzony i rozśmieszony samym takim pomysłem. Uśmiechnął się ciepło. - Przyszedłem do ciebie.
Przez chwilę wpatrywała się w jego głupawy, choć czuły uśmiech, w jego lekko nieobecne spojrzenie i to dziwne, bardzo dziwne, bardzo, bardzo dziwne zdecydowanie w jego oczach.
Otworzyła szeroko oczy i zerwała się na nogi.
- Co? - wykrztusiła z wielkim wysiłkiem.
Eryk roześmiał się, po czym spokojnie wstał i spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Dorcas - powiedział. - Jesteś taka niemądra. Lily domyśliła się już jakieś dziesięć zdań temu.
- Lily? - wyszeptała, ale po przyjaciółce nie było już śladu.
To jeszcze bardziej rozbawiło Krukona.
- Przecież sama wiesz, czym różni się eliksir zakochania od amortencji...
- Błagam Eryk - wyjąkała, robiąc krok do tyłu. - Nie mów ani słowa więcej... Dla dobra nas obojga.
- Amortencja jest silną trucizną - kontynuował niezrażony. - Bardzo silną. Działa na wszystkich, na prawo i na lewo, ale eliksir zakochania z kolei... no, z nim jest już inaczej.
- Cicho, proszę cię - teraz była już zupełnie przerażona. - Dam ci sto galeonów, jeśli staniesz tam gdzie stoisz teraz i zupełnie przestaniesz mówić.
- Myślisz, że w tym momencie jestem w stanie przestać mówić? - roześmiał się. - Trzeba było szybciej działać z tą strzykawką, Dorcas, z minuty na minutę robię się coraz bardziej opętany i jeśli ciebie to przeraża, to spróbuj sobie wyobrazić, jakie okropne jest to dla ostatnich zdrowych komórek mojego mózgu...
- Więc idź do Alexy! - prawie wykrzyknęła. - Chodź, sama cię zaprowadzę, mieszka tylko piętro niżej...
- I ty wierzysz w takie bzdety? - uśmiechnął się szeroko. - Na Merlina, ależ to urocze...
- Nie - zaznaczyła, cofając się o kolejny krok. - Ani w tym, ani we mnie nie ma absolutnie nic uroczego...
- Dobrze wiesz, że podając mi ten eliksir Alexa Vane ufała, że kiedy tylko ją zobaczę, padnę na kolana i wyznam jej miłość...
- 200 galeonów, Eryk!
- Ale w moim przypadku to tylko stracona zupa, kilkanaście mililitrów cennego, bezbłędnego eliksiru Lily, który równie dobrze mogłaby wlać sama sobie do gardła, bo ja nie mogłem się w niej zakochać, nie w niej, nie pod wpływem eliksiru zakochania...
Dorcas wyciągnęła dłoń, chcąc zatkać nią usta Eryka.
- ... bo kocham ciebie.
Bez trudu chwycił jej dłoń i odciągnął od swojej twarzy, nadal uśmiechając się łagodnie. Dorcas stała jak wmurowana, niezdolna ruszyć się choćby o milimetr, z oczami wciąż wypełnionymi przerażeniem wpatrując się w już bardziej spokojne spojrzenie Eryka.
- I przez ten głupi eliksir musiałem tu przyjść i ci to powiedzieć - powiedział jeszcze.
Nieruchoma dotąd Dorcas zupełnie nieświadomie uśmiechnęła się lekko.
- Wyobrażasz sobie, ile czasu by zajęło, zanim przyznałbym się do tego na trzeźwo? - roześmiał się już właściwie do siebie.
Dorcas natychmiast otrząsnęła się z otępienia, błyskawicznie poderwała do góry dłoń ze strzykawką i wbiła ją Erykowi po lewej stronie szyi, w jego podobno pozbawiony czucia obojczyk.
I nawet ktoś z refleksem obrońcy drużyny Ravenclavu nie mógł spodziewać się niczego podobnego.
Kolana Eryka uderzyły o podłogę z głośnym hukiem, na który drzwi do dormitorium natychmiast otworzyły się, a w progu pojawiła się zziajana Lily i Huncwoci, wszyscy z szeroko otwartymi oczami obserwując wciąż dzierżącą strzykawkę Dorcas stojącą nieruchomo nad trupem Eryka.
- Coś ty zrobiła?! - wykrzyknęła Lily.
- No co? - wyjąkała Dorcas. - Spanikowałam.

.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz