Rozdział 55 - James Potter milczy



5 dni do utraty ważności eliksiru zakochania
- Potter? - powiedziała na głos profesor McGonaggal, na chwilę zatrzymując się przy stole Gryfonów.
Syriusz z przerażeniem wcisnął gnojową bombę pod stół, Remus gwiżdżąc niewinnie pod nosem zakrył podpis "Dorcas Colins" na pisanym właśnie wypracowaniu, Peter ostentacyjnie wydmuchał nos w Mapę Huncwotów, a twarz Jamesa powlekła się trupią bladością.
- Ale co ja znowu zrobiłem? - wykrzyknął spanikowany.
Przez twarz McGonaggal przemknął szybciutko bardzo, ale to bardzo nikły uśmiech.
- Tym razem nic, Potter - powiedziała spokojnie. - Nic, o czym mogłabym wiedzieć.
- Łooojezusmaria pani profesor, przecież tak nie można - odetchnął głęboko James, łapiąc się za wciąż niespokojnie unoszącą się pierś. - Serce prawie odmówiło mi posłuszeństwa.
- Potter? - brwi McGonaggal zmarszczyły się groźnie.
- Już, oczywiście, panie profesor - zreflektował się James, naprędce wstając i wycierając usta serwetką. - Jestem cały... no, ee. Do pani dyspozycji.
- Bardzo zgrabnie to ująłeś, Potter. Za mną - rozkazała, odwracając się i szybkim krokiem ruszając w stronę gabinetu. Odprowadzany przez przyjaciół gestami odcinanych głów i zaciskających się wokół szyi pętli James Potter potruchtał za nią.
Lily podrapała się z zamyśleniem po nosie.
- Właściwie to od kiedy McGonaggal nie podejrzewa was o udział w żadnym morderstwie, napadzie z bronią palną ani oddawaniu czci satanistycznym bożkom? - zastanowiła się na głos, obserwując oddalające się plecy Jamesa.
- Co to jest broń palna? - wypalili w tym samym czasie Remus, Edith i Peter, gładko wchodząc w rolę Pottera.
- Daj spokój, Ruda - odezwał się Syriusz. - Oczywiście, że coś na niego ma, chce go tylko wziąć z zaskoczenia.
Dorcas skrzywiła się dramatycznie.
- To zabrzmiało bardzo źle, Syriusz.
- Wiem - wyszczerzył się szeroko. - Wiem, Dorcas.
Kolejną minutę wszyscy spędzili próbując nie dopuścić tego obrazu do swoich głów.
- Dobra, przejdźmy do ważniejszych spraw - odezwała się w końcu Edith. - Rozmawiałam ostatnio z Marią i Syriuszem o Vanilli. No wiecie, o tym jej małym, choć przechodzącym jej już ostatnio załamaniu nerwowym i depresji - wyjaśniła radosnym tonem. - Myślimy, że coraz z nią lepiej, tylko że potrzebuje... jak ty to dobrze ująłeś? - zapytała, zwracając się do Syriusza.
- Radosnego kopniaka - odparł. - Takiego, którym naładuje sobie baterie na całą resztę roku.
- A żeby Vanilla szczerze się roześmiała, musi się zdarzyć coś naprawdę zabawnego - dopowiedziała Edith.
Przez chwilę oboje mierzyli się dumnymi spojrzeniami mówiącymi: "Patrz, jak dobrze się dogadujemy, publicznie, bez spiny, na poważne tematy. Jak nam dobrze idzie! Wszyscy patrzcie i mówcie, że jesteśmy na dobrej drodze".
- Ekhem - chrząknęła Dorcas. - Ale o czym dokładnie mówicie?
- Jeszcze nie wiemy - wzruszyła ramionami Edith. - Właśnie dlatego was pytamy. Macie jakieś pomysły? Rose?
- Czemu ja?
- No cóż, ty zdajesz się mieć do tego głowę.
- Na Merlina - jęknęła Wing, chowając twarz w dłoniach. - Że też jestem teraz kojarzona z takimi rzeczami...
- Trzeba było nie wyczarowywać Smarko-Śnieżki - przypomniała jej Lily.
- Ach, trzeba było...
- Czasu nie cofniesz - ucięła Dorcas. - Więc lepiej po prostu coś wymyśl, i to szybko.
- No dobrze - zgodziła się. - Zastanowię się.
- Oj, my już wiemy, że ty się zastanowisz - rozczulił się Black, przechylając się przez stół i próbując potarmosić włosy Rose. - My już wiemy...
- Syriusz? - usłyszał i z uśmiechem poniechał tej i tak niemożliwej do wykonania czynności. - Syriusz, gdzie masz moją książkę z zielarstwa?
- Cześć Britain - przywitał się grzecznie, unosząc wzrok na stojącą obok piątoklasistkę. - Oddałem ją Alicji, miała coś do przepisania.
- Okej - uśmiechnęła się, po czym zmarszczyła brwi. - Chwila... której Alicji?
- Alicji Longbottom - odparł. - Co ty, nie znasz Alicji? Ciemne włosy, długie nogi, kształt nosa ten sam co Evans...
Lily uśmiechnęła się do niego rozbawiona. Zmarszczka między brwiami Britain pogłębiła się jeszcze bardziej.
- Masz na myśli... Alicję Houckson? - zapytała niepewnie.
Syriusz zamarł na chwilę.
- A co ja powiedziałem?
- Alicja Longbottom.
- Alicja Longbottom?
- Dokładnie tak.
Syriusz jeszcze szerzej się uśmiechnął.
- I żadne z nas tego nie wyłapało? - powiedział z niedowierzaniem, obserwując reakcje swoich równie zaskoczonych znajomych. - Nikt? Naprawdę nikt nie zareagował, kiedy powiedziałem Longbottom?
- Czemu się dziwisz?! - mruknęła Dorcas. - Ta dwójka jest już praktycznie małżeństwem.
Syriusz i cała reszta wybuchnęli śmiechem.
- Alicja Logbottom - powtórzył z niedowierzaniem Remus, ocierając łzawiące od śmiechu oczy. - Czy istnieje coś bardziej zabawnego?
- Frank Houckson - odparł natychmiast Peter, co spowodowało kolejną lawinę śmiechu. Britain stała nad tym cyrkiem z pełną dozą niedowierzania na twarzy.
- Och, co państwa tak śmieszy? - usłyszeli mrożący głos, jedyny taki, który kończył nawet najsilniejszy atak śmiechu. Dorcas, specjalistka od mugolskich bajek, porównała go kiedyś do odgłosu rózgi czarownicy uderzającej o kamienną posadzkę w momencie, w którym ta rzuca klątwę na Śpiącą Królewnę.
- Ależ nic, profesor McGonaggal - odparła szybko Lily.
- Och, dajcie spokój z tymi przerażonymi minami. Proszę, zwracam państwu Pottera - dodała, lekkim gestem popychając do przodu Jamesa, którego ruchy wydawały się być o wiele bardziej sztywne i niepewne niż zazwyczaj. James stanął w miejscu, z dziwnie bezmyślną miną i skierowanym przed siebie, pustym spojrzeniem.
- No już, proszę usiąść, panie Potter - rozkazała McGonaggal po kilku sekundach, trochę bardziej zniecierpliwionym i nawet lekko zmieszanym tonem. Zacisnęła swoje długie palce na ramieniu Jamesa i poprzez lekkie popchnięcie usadziła go na ławie. - Wspaniale. O, pani Colper. Fantastycznie panią widzieć, musimy porozmawiać o tym ostatnim niezaliczonym sprawdzianie... No już, już. Panu Potterowi nic nie jest, nie musi się pani martwić, proszę za mną...
Nawet nie odprowadzili Britain wzrokiem. Wszyscy Gryfoni siedzący przy stole, nawet ci, którzy nigdy z nim nie rozmawiali, absolutnie wszyscy wpatrywali się teraz w Jamesa.
Jamesa i jego tępą minę.
- Co ci jest? - zapytała w końcu Dorcas.
- James, co ci się stało? - dodała nieco łagodniej Lily.
James spojrzał na nie, leciutko uśmiechnął się jak prawdziwy głupiec i otworzył usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- Czy ona go...? - zastanowił się na głos Peter.
- James - szturchnął go Syriusz. - James, co ci?
Wobec niepojawiającej się odpowiedzi Black wziął potężny zamach i z całej siły trzasnął swojego najlepszego przyjaciela w policzek.
- Syriusz, odbiło ci? - wykrzyknęła Lily.
- Nie odpowiadał na moje pytania! - wytłumaczył się w oczywisty sposób Syriusz.
- No i zgadnij co, nadal nie odpowiada, Łapa!
- Dobra, ja spróbuję - zinterpretował szybko jej wypowiedź Remus i również wziął solidny zamach, tym razem jednak James zatrzymał jego dłoń tuż przed swoją twarzą.
- James, stary, ty żyjesz! - ucieszył się Syriusz, chwytając jego twarz między swoje dłonie.
- Weź, Black, tylko się tak nie wzruszaj - zasugerowała łzom w jego oczach Rose.
- James, co ona ci zrobiła?! - wykrzyknął prosto w twarz swojego ukochanego Rogacza Syriusz. - Co ona ci zrobiła?!
James otworzył usta, wypuścił przez nie powietrze, zamknął je, otworzył jeszcze raz, jednak zamiast głosu biednego Rogacza jego przyjaciele usłyszeli tylko przeciągły, dramatyczny świst.
Syriusz wypuścił twarz przyjaciela ze swoich dłoni i przez chwilę wszyscy wpatrywali się w niemego Jamesa z czystym przerażeniem.
- Dorcas, dokąd idziesz? - wyszeptał po minucie Black.
- Muszę nadrobić moje zaległe wypracowania dla McGonaggal - wytłumaczyła spanikowana, wstając od stołu, a cała przerażona reszta z chrząkaniem i szuraniem krzeseł poszła w jej ślady.


4 dni do utraty ważności eliksiru zakochania
- Fross! - zawołał z radością Syriusz, kiedy Krukon, witany hucznymi oklaskami, po raz pierwszy od dawna przemaszerował Wielką Salą w kierunku stołu swojego domu. Miał sztywny, niepewny krok i co jakiś czas przystawał, żeby podeprzeć się krzesła i głęboko odetchnąć, ale przynajmniej chodził o własnych siłach.
- Cześć Syriusz - powiedział, ledwo otwierając usta. - Cześć wszystkim.
- Chodź, siadaj tutaj - rzucił Remus, przysuwając się do Dorcas i robiąc mu miejsce.
- No nieee... chyba nie mogę - mruknął zaniepokojonym głosem Eryk, niespokojnie zezując w stronę stołu Krukonów. - Dopiero co wróciłem ze Skrzydła Szpitalnego, nie powinienem od razu pchać się do was.
- Ty naprawdę myślisz, że jesteś największą ozdobą swojego domu, prawda? - roześmiała się Dorcas. - No dalej, kujony jakoś się bez ciebie obejdą. Jakby co możesz udać omdlenie i wtedy już będziesz musiał tu na chwilkę przysiąść.
- Co mam udać? - spytał z niedowierzaniem.
- Że mdlejesz. No dalej, Syriusz cię złapie.
- Możesz mi zaufać - dodał poufałym głosem Łapa.
Eryk jeszcze raz zerknął w stronę czujnie obserwującego go z drugiego końca sali Prefekta Naczelnego Ravenclavu, z tymi jego gęstymi, zmarszczonymi brwiami i oskarżycielskim wzrokiem wołającym "ZDRADA!".
- No dobra - stwierdził szybko, uginając kolana i osuwając się całkiem przekonująco w stronę Syriusza, który zdążył tylko otworzyć szeroko oczy i jak najdalej odskoczyć.
- Aaaachh - skrzywiła się Edith, kiedy Eryk wyrżnął twarzą o kant stołu z głośnym hukiem.
Fross z trudem podciągnął się na ławę.
- Black, ty psi pomiocie - zapłakał, unosząc palce do krwawiącego nosa i usilnie starając się powstrzymać cisnące się do oczu łzy. - Ty perfidny łajdaku, ty nędzna szumowino...
- Czemu po prostu nie zwyzywasz go po bułgarsku? - zainteresowała się Rose.
- Bo kość nosowa wbiła mi się w mózg - jęknął. - I nie pamiętam ani jednego słowa...
- Hej, naprawdę złamałeś sobie ten nos?
- I jeszcze ty masz czelność pytać!
- Stary, ważysz z dobre sto kilogramów - odparł Syriusz bez cienia winy. - Naprawdę myślałeś, ze będę cię łapać?
- Trochę w tym racji - mruknęła ze wzruszeniem ramion Rose. - No dalej, Eryk, jak ten nos? Mam sprawdzić?
- Nawet tego nie sugeruj! - wykrzyknął. - Nawet o tym nie myśl! Już nigdy nie pójdę do Skrzydła Szpitalnego!
- Daj spokój, Eryk - spokojnie odezwał się Remus. - Trzeba to zbadać. Rose? - zasugerował, głową wskazując na zakrwawioną twarz Frossa.
- Już, już, nie trzeba! Sam potrafię - rzucił zniecierpliwionym tonem Eryk, gestem zatrzymując nachylającą się w jego stronę Wing. Powoli uniósł palce do twarzy i na początku delikatnie, a potem już całkiem zdecydowanie przesunął je wzdłuż swojego nosa. - Ha! - zakrzyknął po chwili. - Ha! Jest cały.
- Brawo, Eryk - pochwalił go Remus.
- Kto tu jest prawdziwym mężczyzną, Black? Ha? Co? - ucieszył się jeszcze bardziej pokiereszowany Krukon. - Kto ma kości ze stali?
- Jeśli chcesz - oznajmił spokojnie Syriusz. - To mogę spróbować jeszcze raz, ale tym razem zwyczajnie, przy pomocy sierpowego.
- Och, naprawdę nie wiem, który z was jest bardziej męski w tym momencie - zastanowiła się na głos Dorcas. - Idziecie łeb w łeb.
- Nie denerwuj mnie Colins - zdenerwował się Syriusz. - Myślisz, że tobie nie zasadzę, bo jesteś dziewczyną?
Remus prychnął śmiechem.
- Jasne, że nie dlatego - powiedziała po namyśle Dorcas. - Dlatego, że jestem dla ciebie zbyt zwinna.
- Akurat - żachnął się Black. - Eryk będzie cię trzymać.
- To prawda - przyznał Krukon. - Ja też poczułem się urażony twoją uwagą.
- Chłopcy, chłopcy - przerwała im Rose. - Przemoc nie jest rozwiązaniem.
- Zabawne, że akurat ty to mówisz - roześmiał się Syriusz, po czym gwałtownie spoważniał. - Przemoc jest jedynym rozwiązaniem - powiedział z naciskiem.
- Dobra, koniec żartów. Eryk, zrób coś z tym nosem, wygląda to obrzydliwie - skrzywiła się Rose, przytaczając stwierdzenie, które każdy z przyjaciół zdążył już wypowiedzieć w swojej głowie
- Próbuję - odparł, odrzucając na talerz kolejną zakrwawioną chusteczkę. - Ale to nie przestaje krwawić.
- To może zastosujesz małe czary-mary? - zasugerował Peter, który właśnie zajął miejsce obok Rose. - Nawet nie pytam, dlaczego masz złamany nos - dodał, widząc gotowych opowiedzieć mu tę fascynującą historię przyjaciół.
- Nie mam złamanego nosa! - czym prędzej poinformował go Eryk, może odrobinę za głośno, bo kilka osób wyraźnie odwróciło się w ich stronę. - Nie mam złamanego nosa - powtórzył jeszcze szeptem.
- I tak trafisz do Skrzydła - postraszyła go Dorcas.
- Pamiętaj, Syriusz - udał szept Eryk. - Ja trzymam, a ty bij z całej siły.
- Wyglądasz naprawdę obleśnie, stary.
- Sam wyglądasz obleśnie, Peter.
- Cesso!
Cała krew pokrywająca wargi i brodę Eryka powędrowała z górę i jednym szybkim ruchem wcisnęła się z powrotem w górę nosa.
Eryk podskoczył na swoim miejscu i zupełnie wybałuszył oczy. Zaraz potem z jego nosa znowu trysnęła fontanna krwi.
- Obrzydliwość - skrzywiła się Rose. - Od patrzenia na ciebie mogłabym zostać anorektyczką.
- To Peter! - wykrzyknął oskarżycielsko Eryk. - Mam już dosyć tego waszego diabelskiego stołu, czemu robicie mi takie złe rzeczy?!
- Chciałem pomóc - Peter wzruszył ramionami.
- Nigdy nie byłeś dobry w zaklęciach uzdrawiających - obiektywnie stwierdził Syriusz.
- Daj ja to zrobię - zaoferowała się Edith.
- .. w przeciwieństwie do tej wspaniałej kobiety, która rozgrzała moje dłonie do temperatury 50 stopni, kiedy powiedziałem, że zimno mi w ręce - dokończył Łapa. - Edith, zrób nam wszystkim i sobie przysługę, zostaw Frossa w spokoju.
- Ale...
- Dajmy mu chociaż pójść na jedną lekcję, zanim znowu trafi do Skrzydła Szpitalnego.
- No dobrze - zgodziła się z mocno niepocieszoną miną.
- Prawda jest taka - westchnęła głośno Rose. - Że jest tutaj tylko jedna osoba, której zaklęcia uleczające nigdy nie wyrządziły nikomu krzywdy, ale właśnie groziłeś jej biciem i chyba nie będzie zbyt ochocza w udzielaniu ci pomocy.
Eryk rzucił zaniepokojone spojrzenie w stronę marszczącej brwi Dorcas.
- A ty? - zapytał Rose z nadzieją.
- Naprawdę każesz mi przytaczać epizod z zaklęciami rozweselającymi?
Syriusz wybuchnął śmiechem, po czym spróbował zamaskować to głośnym dmuchaniem nosa w serwetkę.
- Najlepszy moment w moim życiu...
- Daj spokój, Rose - powiedział Remus. - To taka osobista, samobójcza wpadka i wcale się nie liczy.
- No... ee - podrapał się zakłopotana po głowie. - Tylko, że to nie jedyny przypadek...
- Jak to nie jedyny?
- No... w trzeciej klasie... nie będę wchodzić w szczegóły... wiesz jak to jest... jedno doprowadziło do drugiego i Lilce wyrosły rogi - dokończyła szybko. - To co? Dorcas?
- Nie ma mowy - odparła, chowając różdżkę za plecami. - Ja tu tylko jem śniadanie.
Remus przewrócił oczami i zerknął na zegarek.
- No dobra, moi drodzy, zajęcia zaczynają się za cztery minuty i naprawdę nie mamy teraz czasu na meksykańskie telenowele - rzucił Frossowi srogie spojrzenie. - Dalej, Eryk, przeproś Dorcas.
- I zrób to szybko - dodała Rose.
- Zachowujecie się, jakbyście byli starym małżeństwem, a my waszymi z trudem odchowanymi gówniarzami - poskarżył się Syriusz.
- A tak nie jest? - zdziwił się Remus. - Dalej, Eryk.
- Przepraszam, Dorcas - mruknął pod nosem.
- Przepraszasz za co? - podpowiedziała Rose.
- Że chciałem ją pobić. To był niemądry żart.
- Wspaniale, ty bułgarski małpiszonie - z szacunkiem pochwalił go Remus. - Teraz powiedz to do niej.
Eryk odetchnął głębiej.
- Przepraszam, Dorcas, że mówiłem, że chcę cię pobić. To był tylko żart. Tak naprawdę nigdy bym cię nie ruszył, bo jesteś dziewczyną i to w dodatku bardzo drobną i prawdopodobnie ważysz jakoś z połowę tego co ja.
- To naprawdę najważniejszy powód, dla którego nie pobiłbyś mnie z Syriuszem? - nie na żarty zdziwiła się Dorcas.
- Oczywiście, ze tak. Co więcej, nawet pobiłbym Syriusza, gdyby on próbował pobić ciebie.
- I...?
- Masz bardzo ładną twarz, Dorcas. Szkoda łamać takie piękne kości policzkowe.
Roześmiała się pod nosem.
- No dobra, udało ci się. Przez chwilę nic nie mów - wyciągnęła różdżkę w kierunku jego twarzy. - Curare plaga.
Eryk poczuł, jak krwawienie powoli ustaje, a pulsujący w nasadzie nosa ból ustępuje miłemu łaskotaniu.
Dorcas uśmiechnęła się do niego ciepło.


- Co się tak krzywisz, Syriusz? - zapytała Lily kilka minut później, gdy spóźnieni i zasapani dotarli na Zaklęcia. Starając się poruszać poza zasięgiem wzroku profesora, wślizgnęli się na ostatnie miejsca z tyłu sali.
- Co? Ach, to po prostu Pestki Ruchliki - mruknął, sięgając do kieszeni. - Jedno od czasu śniadania bez przerwy gryzie mnie w udo. Och, tu jest, sukinkot - dodał, wyciągając na dłoni niespokojnie podskakujące pestki i pokazując je Lily.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Jaki możliwie możesz mieć powód, żeby trzymać je w kieszeni?
- Teraz już żaden. Chciałem je podrzucić Erykowi za to, że ominął ostatnie zielarstwo... no ale wiesz, zdążyłem mu już tak jakby złamać nos.
- To chyba największy pokaz wyrozumiałości, na jaki zdobyłeś się od kiedy cię znam - roześmiała się.
- No co? - żachnął się Syriusz, wzruszając ramionami. - Naprawdę się o niego troszczę.
Lily zakryła usta dłonią, posyłając mu pełne niedowierzania spojrzenie.
- Proszę unieść różdżki - odezwał się swoim piskliwym głosem profesor. - I powtórzyć za mną: Eneferma.
Syriusz spojrzał z niezadowoleniem na swoje ręce i po sekundzie zastanowienia wychylił się przez ławkę w stronę siedzącego przed nim Jamesa. Jeden ruch i dłonie Blacka były wolne, tak samo jak i pestki pod koszulą jego najlepszego przyjaciela.
James zamarł na chwilę, po czym dramatycznym ruchem sięgnął ręką do swoich pleców i po trwającym pół minuty pokazie drapania, skakania i odchylania szaty w co najmniej nieprzyzwoity sposób pozbył się wstrętnego prezentu od Łapy.
Kiedy w końcu odwrócił się w kierunku chichoczącej pary za jego plecami, jego oczy ciskały gromy, ale na wpół otwarte, wykrzywione w paskudnym grymasie usta nadal nie były w stanie wyrzucić z siebie nic więcej niż sprężone powietrze.
- Pozwól, że przetłumaczę - zaoferowała się Lily i odchrząknęła. - Ty... ty... 
Syriuszem wstrząsnął kolejny wybuch śmiechu.
- On przeprasza, James - usprawiedliwiła go Lily. - Naprawdę mu przykro. Mi też. Wszystkim nam jest przykro.
Na twarzy Rogacza nie było nawet śladu przekonania, ale spokojnie odwrócił się w stronę własnej ławki i starającego się na siłę zachować powagę Remusa.
- Ej, chwila - zastanowiła się na głos Lily. - Co on ma w tej kieszeni?
- Kto?
- Remus. Czy to nie... czy to nie liście ananasa?
- Hej, Lupin! - zawołał szeptem Syriusz. - Hej Lupin! Co tam masz w kieszeni? Dama pyta.
Kątem oka obserwując profesora nachylającego się nad ławką jakiegoś Puchona, Remus wyjątkowo dwornie zaprezentował im zawartość swoich kieszeni. Lily zmarszczyła brwi.
- Po co ci te liście? - zapytała.
- Na odtrutkę - odparł szeptem. - Przecież wiesz.
- Co wiem?
- Och, nie udawaj. Widzisz jeden składnik i już wiesz, jaki warzę eliksir.
- Tak, oczywiście - odparła, nieco podnosząc głos. - Nie o to pytam. Po co ci odtrutka?
- Lily - odparł Remus, zniżając ironicznie głos i udając, że podchodzi do niej, by poradzić się w sprawie intonacji zaklęcia. - Lily. Ktoś ukradł ci eliksir miłosny i zamierza użyć go w ciągu najbliższego tygodnia. Znając życie, na osiemdziesiąt, na dziewięćdziesiąt procent chodzi o któregoś z nich - powiedział, gestem wskazując Jamesa i Syriusza.
- Masz z nimi naprawdę trudne życie - uśmiechnęła się Lily.
- To prawda.
- Czyli co, zamierzasz po prostu uwarzyć antidotum, tak na wszelki wypadek, i po prostu zadźgać ich strzykawką, kiedy zaczną unosić się nad ziemią?
- W przypadku Jamesa - tak.
- W przypadku James? - zdziwiła się. - A w przypadku Syriusza?
Na usta Remusa wkradł się nieco złośliwy uśmieszek.
- W przypadku Syriusza... chyba po prostu planuję obserwować i dobrze się bawić.
- Cóż - przyznała. - To naprawdę brzmi jak logiczne zachowanie.
- Iiii...? - dodał z nadzieją.
Westchnęła głęboko.
- I uwarzę za ciebie ten eliksir, Remus.
Lupin wyraźnie odetchnął z ulgą.
- Akcent nad erma, Remus - dodała Lily głośno wobec zbliżającego się profesora. - Pamiętaj, eeeerma.
- Dzięki, Lily - uśmiechnął się szczerze.
- Nie ma problemu - odparła, puszczając do niego oko.


- Jak było w weekend? - zapytała Dorcas przy obiedzie, kiedy w końcu zastała Lily samą.
Evans nieco się skrzywiła.
- Nijak. Nie poszliśmy.
- Jak to?
- William miał coś do załatwienia - wyznała z niechęcią. - Nawet nie wiem co.
- Och, na gacie Merlina! - wyrzuciła w górę ręce Dorcas. - Dlaczego z wami musi wszystko być takie zagmatwane?!
- Prawda? - burknęła Lily. - Jak jakaś cholerna telenowela. Już, już nawet szczerze rozmawialiśmy, ale za każdym razem, kiedy zdajemy się zmierzać w odpowiednim kierunku...
- Bach! - podpowiedziała Dorcas.
- Właśnie - przyznała Evans, po czym gwałtownie się skrzywiła. - Zresztą, jakie ty masz prawo nam to wyrzucać? Ta cała szopka, którą odstawiacie z Erykiem, jest po prostu śmieszna.
Dorcas odchrząknęła głośno.
- Po pierwsze - podkreśliła. - Od kiedy to "mi" zmieniło się na "nam"? - uśmiechnęła się szeroko na widok zmieszania na twarzy przyjaciółki, ale po chwili znowu spoważniała. - Po drugie, ja i Eryk wcale nie odstawiamy żadnej szopki. Lubi mnie, ale odstawiłam mu paskudny numer i teraz już nigdy się do tego nie przyzna.
- I to niby nie jest telenowela, tak? Lubi - nie lubi. Pragnie - nie chce zupełnie - Lily przewróciła oczami. - Każde zaprzeczenie jest tu warte odcinka, Dorcas.
- Może - wzruszyła ramionami. - A teraz ćśś. Cześć, James! - zawołała wesoło, odwracając się w stronę nadchodzących Huncwotów. - Jak było na Obronie przed Czarną Magią?
James skrzywił się i wydał z siebie serię nieśmiałych charkotów.
- Nadal nic, co? - rzuciła w stronę Syriusza, który tylko wzruszył nerwowo ramionami.
- Powinnaś zobaczyć tę lekcję - powiedział Remus, rzucając swoją torbę z książkami na ławkę i łapczywie chwytając przelatujące między stołami tartaletki. - Powtarzaliśmy materiał z trzeciej klasy i bogin prawie pożarł Rogacza.
- Bogin? - gwizdnęła przeciągle Lily, poklepując wolne miejsce koło siebie i za ramię przyciągając na nie Jamesa.
- Najpierw był dementor, jak zawsze - wyjaśnił spokojnie Syriusz. - Ale potem, zupełnie znikąd, zamienił się w łóżko szpitalne i rzucił w kierunku Jamesa. Kłapało materacem i w ogóle, jakaś kompletna tragedia.
- Łóżko szpitalne? - zdziwiła się Lily i nachyliła w stronę zmartwionego Pottera. - Czy chciałbyś nam o czymś powiedzieć, James?
- W to szczerze wątpię - gwizdnęła Dorcas.
- Czemu ktoś miałby się bać łóżka szpitalnego? - zastanowiła się na głos Lily.
- Czemu ktoś miałby się nie bać? - powtórzył za nią Eryk, pojawiając się tuż obok i na chwilę tylko przysiadając obok Dorcas. - Co tam, Potter? Dzisiejszy mini-mecz nadal aktualny?
James uśmiechnął się szeroko, bardzo szeroko, po czym otworzył usta, zamknął je, znowu otworzył i powtarzał tę samą rutynę przez kolejne kilka sekund, z dokładnie takim samym skutkiem, jak przez cały dzień.
- A temu to co? - spytał przyciszonym głosem Eryk, kciukiem wskazując Dorcas nadal zmagającego się ze sobą Jamesa.
- Ach, sami nie wiemy. Nie odzywa się od... - zerknęła na zegarek. - Już od pełnych 19 godzin.
- James nie odzywa się od 19 godzin? - niemal wykrzyknął. - Przecież to niemożliwe...
- A jednak - potwierdziła Lily. - Patrz na to. James - zwróciła się do Rogacza. - Uważam, że Płomienie z Yorku to najlepsza drużyna quidditcha w całej Wielkiej Brytanii.
Uśmiech natychmiast spełzł z twarzy Pottera, a jego gorące, choć bezowocne próby zaprzeczenia doprowadziły go prawie do zadławienia.
- Faktycznie - przyznał z powagą Fross. - Faktycznie, dopiero teraz mogę uwierzyć.


- Ty idź...
- Nie, ja na pewno nie...
- Czemu nie?
- Przestań, strasznie się wstydzę...
- Wstydzisz się?! Ja umieram ze strachu!
- Daj spokój, przecież cię nie pogryzie...
- Jesteś pewna? Dasz mi na to gwarancję?
- Nie wiem, ja na pewno nie pójdę...
- Idź ty! Ciebie lubi!
- Skąd wiesz?
Z potężnej grupy spiskujących w kręgu uczniów wyłoniła się w końcu Edith, wypchnięta do przodu przez swych dobrych przyjaciół. McGonaggal spojrzała na nią z lekkim zażenowaniem.
- Tak, pani Path?
- No bo my... pani profesor... ehm - wyrzuciła po kolei Edith, wykręcając ramiona za swoimi plecami i uparcie wpatrując się w ziemię. - Myśmy się tak zastanawiali... bo James... znaczy... Czy pani mu coś zrobiła? - wypaliła w końcu, unosząc w górę spojrzenie i wbijając je uparcie w McGonaggal. - Bo nie odzywa się od dwudziestu trzech godzin i my wszyscy naprawdę zaczynamy się martwić. Zaczarowała go pani? Co on zrobił takiego złego?! - zakończyła oskarżycielsko.
Znana z surowości profesor uśmiechnęła się pobłażliwie, wyjątkowo rozbawiona.
- Nie, pani Path - powiedziała, o zgrozo, nadal uśmiechnięta. - Nie zaczarowałam pani przyjaciela. Podzieliłam się tylko z nim tylko pewną informacją. Jestem pewna, że niedługo do siebie dojdzie.
- Jest pani pewna?
- W przeciwnym wypadku z pewnością znajdziemy na to jakieś lekarstwo, pani Path.
- Ufff - wypaliła z westchnieniem Edith. - Bardzo dziękuję, pani profesor. Co za ulga! Byliśmy pewni, że potraktowała go pani jakąś... eeee, nieważne!
Na wszelki wypadek nie patrząc już McGonaggal w oczy, Edith odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę przyjaciół, już z daleka pokazując im uniesione w górę kciuki i szeroki uśmiech.
Syriusz odetchnął z ulgą.
- Wiesz, James - powiedział, stając obok niego przy stanowisku. - Twoja dziewczyna pytała mnie dzisiaj, czy jesteś na nią obrażony. Podobno nie odzywasz się do niej od dwóch dni.
Rogacz zmarszczył brwi.
- Jeśli pytasz, co odpowiedziałem - kontynuował Black. - To wygłosiłem zupełnie obszerny monolog o roli głównej kochanki i reszty zwykłych kurtyzan. Kiedy nie możesz się bronić sprostowaniem, życie z tobą jest o wiele zabawniejsze, o królu.
Twarz Jamesa powlekła się purpurą.
- Panie Potter - usłyszał i obrócił się gwałtownie w kierunku McGonaggal. - Panie Potter, proszę darować sobie dzisiaj ćwiczenia. Niech pan dobierze sobie partnera i uważnie obserwowuje, nie chcę tu żadnych dramatów ani tym bardziej nieudolnych zaklęć niewerbalnych... Panie Fross, to samo, jad Bulwy Furiatki utrzymuje się w ciele przez cały miesiąc.
- Jestem przecież zupełnie sprawny, pani profesor...
- Jest pan niezdatny do zajęć. Proszę, Fross, znajdź sobie partnera do zajęć.
Eryk westchnął zawiedziony, a James stanął spokojnie po drugiej stronie ławki Syriusza i Lily, uśmiechając się do nich szeroko.
- Nie podoba mi się ten jego nowy uśmiech - oznajmiła Lily, nieco podejrzliwie przyglądając się temu grymasowi ze zdecydowanie zbyt czynnym zaangażowaniem zębów. - Wygląda jak klaun zatrudniany do straszenia dzieci.
- Jest w tym trochę prawdy - przyznał Syriusz.
- James, naprawdę mam cię dosyć - zaznaczyła Lily, ale tym razem Potter w ogóle już nie reagował. - Dobra, Syriusz, podręcznik na 87 stronie... co oni tam dokładnie piszą? Syriusz?
- Cicho - syknął, jeszcze bardziej wychylając się z ławki.
- Czemu mnie uciszasz?
- Cicho! - powtórzył zirytowany, po czym lekko się uśmiechnął.
- Syriusz, hm? - zapytała powoli Lily. - Czemu podsłuchujesz Dorcas i Eryka?
Nie odpowiedział. Zezując w swoją prawą stronę, Lily dojrzała w ławce po skosie Eryka w pośpiechu przerzucającego stronice podręcznika i Dorcas zaśmiewającą się nad jego ramieniem.
- Spójrz na nich - wymruczał Syriusz. - Po prostu spójrz na to. Przecież to najbardziej uroczy widok w całej tej sali.
- Zamieniasz się w kobietę, Łapa - podkreśliła rozbawiona.
- To akurat nie powinno ci przeszkadzać - odparł niewzruszony. - Na klejnoty Merlina, ależ on jest zakochany i naiwny.
- Zakochany? - powtórzyła mało przekonującym tonem Lily. - Zeszłym razem sprzedawałeś mi inne plotki, Syriusz.
- Tak, tak, wiem - przyznał od razu. - Ale to było kiedy jeszcze słuchałem tego głąba i nie zacząłem ich obserwować.
Lily zagapiła się na nich przez chwilę.
- Wydaje się, że ta cała przyjaźń dobrze im wychodzi - powiedziała z aprobatą.
- Właśnie dlatego nazwałem go naiwnym, Lily - roześmiał się z pobłażaniem Syriusz. - I ciebie też mogę. W ciągu ostatniego miesiąca Eryk zdołał mnie chyba pięćdziesiąt razy zapewnić, jak bardzo nie chce się angażować z Dorcas, a teraz patrz... patrz na tego idiotę, jak spija każde słowo z jej ust.
- Naprawdę nazywasz go teraz idiotą?
- Och, choć raz odpuściłabyś sobie te gadki-szmatki, Evans. Nie umiem dobierać odpowiednio słów, to pewne, ale przynajmniej nie odrzucam takiej szansy jedynej w życiu.
- Szansy jedynej w życiu?
- Dorcas - wyjaśnił zirytowany.
- Tak jak nie odrzuciłeś tej dziewczyny... jak jej tam. Cornelli?
Syriusz uśmiechnął się z próżniaczym zadowoleniem.
- Słyszałaś już, co?
- Cała szkoła już o tym mówi, Black, a Cornellia chyba wytatuuje sobie tę scenę na czole, tak, żeby wszyscy widzieli, jak wysoko się ceni.
- Ej, Evans! - zdenerwował się. - Jakim prawem sugerujesz, że mój wielkoduszny pocałunek nie jest spełnieniem marzeń każdej dziewczyny na tej Ziemi?
- Nigdy w życiu czegoś takiego bym nie sugerowała Black, wręcz przeciwnie, chciałam tylko powiedzieć, że jesteś na szczycie każdej drabiny społe...
- Ja... - odezwał się ni stąd ni zowąd James. Lily natychmiast urwała w połowie zdania, a wszyscy otaczający Jamesa przyjaciele zerwawszy się ze swoich miejsc teraz uparcie wpatrywali się w twarz Pottera. - Ja... - powtórzył i reszta uczniów zupełnie zamarła, ale i tym razem akt drugi tego żałosnego spektaklu został zupełnie odwołany.
- Co za żałosny falstart - mruknął do siebie Eryk, kiedy wszyscy rozchodzili się z powrotem do swoich ławek.
Syriusz zatrzymał gestem przechodzącą obok profesor McGonaggal.
- Chciałem tylko zapytać... To co pani mu zrobiła - powiedział przyciszonym głosem, po czym przełknął głośno ślinę. - Ja będę następny, prawda?


3 dni do utraty ważności eliksiru miłosnego
- Czyli do zwolnienia z lekcji...
- Nie, nie polecam Bulwy. Boli jak cholera, nuda jak cholera, a pod koniec musisz pić końskie szczyny przygotowane przez panią Pomfrey - wyjaśnił spokojnie Eryk.
Peter pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Może powinieneś po prostu oznajmić swoim współlokatorom, że od teraz będziesz zawsze siedział przy tym stole? - ziewnął przeciągle Remus, zwracając się w stronę jedynego w otoczeniu Krukona. - Od czasu tego niefortunnego wypadku z nosem ani razu nie widziałem, żebyś jadł przy stole Ravenclavu.
- Choćby makaronika - podkreśliła Dorcas.
- Nie łapię mody na te makaroniki. Kolorowe małe hamburgery, które po prostu wrzuca się do gardła i połyka nawet bez gryzienia - stwierdził Fross, rozpoczynając tym samym dyskusję, która miała się wkrótce okazać jedną z najbardziej żywych w historii tej szkoły i tego właśnie stołu.
- Owszem, kolor jest jedną z ich największych zalet - odezwał się wśród tego zamętu Remus. - Choć znam osoby, które nie zjadłyby tak soczyście zielonej bezy.
Edith pokiwała zamaszyście głową, tak samo jak anty-zieloni Fross i Łapa. Remus puścił oczko do Rose.
- Najważniejsze to zająć pozycję po środku - wyjaśnił szeptem. - I podawać solidnie bezsensowne argumenty na obie strony.
Rose chrząknęła i wstała od stołu.
- Lily, pozwolisz na chwilę? - zapytała przyjaciółkę, która właśnie uśmiechała się wobec wyjątkowo oryginalnych porównań Syriusza, opierających się głównie na przytaczaniu niecodziennie barwnych przekleństw i wszelkich eufemistycznych określeń na fekalia.
Lily uniosła na nią zaskoczone spojrzenie i bez słowa dała się odciągnąć na bok.
- Tak, Rose?
- Mam bardzo poważny błahy problem.
- Poważny błahy? - zdziwiła się.
- No wiesz - Rose przewróciła oczami. - Najbardziej poważny z tych błahych. Widzisz, kiedyś wydawało mi się, że to naprawdę coś, czym powinnam się martwić. Potem przypomniałam sobie, że istnieją prawdziwe, tak bardzo prawdziwe problemy na tym świecie i wtedy ten mój wydał mi się po prostu śmieszny. I im bardziej się nim przejmuje, tym bardziej mnie to bawi i na sam koniec jestem w wyjątkowo dobrym humorze, ale problem nadal nie jest rozwiązany i wtedy wszystko zaczyna się od nowa.
- To wszystko co mówisz ma sens - przyznała jej z ciepłym uśmiechem Lily. - Ale chyba nie pomogę ci, jeśli nie powiesz mi, co to za problem.
Rose odetchnęła głęboko.
- Chyba zadurzyłam się w Remusie.
Lily otworzyła szeroko oczy.
- Widzisz? - powiedziała Rose. - Nawet nie miałam problemów, żeby to tak po prostu powiedzieć, tak niepoważne mi się to wszystko wydaje.
- Zadurzyłaś się w Remusie?!
- Wiesz, przykładam do tego małą wagę... ale nie musisz od razu tak krzyczeć.
- Przepraszam... ale jak? Jak to się stało?
- Nie wiem - mruknęła i obejrzała się przez ramię. - Po prostu wszystko co robi, jest takie... naturalne, wiesz? Umie być taki ciepły bez wprawiania wszystkich w zakłopotanie. To bardzo rzadkie, nie sądzisz? Nawet ty, mimo że jesteś moją najlepszą przyjaciółką, nawet gdy mnie przytulasz kiedy płaczę albo kiedy odwalasz za mnie jakąś robotę, nie jesteś w stanie odegnać tego poczucia niezręczności. Wiesz o czym mówię, prawda?
- Brzmi to okropnie, ale wiem - przyznała. - Ale pamiętasz jeszcze, że masz chłopaka, prawda?
- Jak mogłabym zapomnieć? - prychnęła. - Widzisz? Irytacja. Czy to naprawdę pierwsze uczucie, które powinno mnie dopadać, kiedy ktoś go wspomina?
- Myślałam, że układa wam się coraz lepiej, Rose.
- Coraz lepiej? Czy to nie mówi samo za siebie? - westchnęła. - Od początku go nie lubiłam, Lily. Nie lubiłam tego jego mocnego kroku, tego zarozumiałego uśmiechu. Nawet ta pewność siebie, którą w końcu mnie do siebie przekonał, ma dla mnie jakiś urok tylko od czasu do czasu. A z Remusem wszystko jest takie... inne. Jest pewny siebie w bardziej dorosły sposób, bez prężenia muskułów, całego tego popisywania się na miotle i rzucania zaklęciami w sprowadzone z najdalszych zakamarków świata krwiożercze gady.
- O mój Boże - mruknęła z niedowierzaniem Lily. - On naprawdę ci się podoba.
- Widzisz? Kto by pomyślał - roześmiała się. - Że też zdecydował się pocałować mnie raptem dzień po tym, jak zrobił do Barton.
- Oboje byliście pijani w sztos - przypomniała jej Lily. - Nie mogę uwierzyć, że właściwie przywiązujesz do tego zdarzenia jakąkolwiek wagę.
- Och, nie było cię tam - zdenerwowała się Rose. - To było sto razy bardziej niesamowite niż cokolwiek, co kiedykolwiek zrobił Barton.
- ...twój chłopak.
- Och, przestałabyś. Jesteśmy nastolatkami, do cholery. Kiedy, jeśli nie teraz, mam popełniać takie głupie błędy?
- Rose, Lily, co wy robicie? - zawołała siedząca przy stole Dorcas.
- Za chwilę! - odkrzyknęła Lily. - Nie mogę w to uwierzyć, ty naprawdę naśmiewasz się z całej tej sytuacji!
- Są naprawdę gorsze rzeczy.
- Dla ciebie? - roześmiała się Lily. - Co dla ciebie może oznaczać za problem większy niż miłosne rozterki?
Przed oczami Rose pojawił się obraz pokrytej bliznami twarz Daniela, jego próby złapania głębszego oddechu i nienaturalnie dojrzały grymas na buzi jego małej siostry.
- Wracajmy do stołu - powiedziała.
- Po prostu mówię, że to nie ma sensu - mówił Syriusz, podczas gdy Dorcas z wściekłością wybijała paznokciami jakiś rytm na swoim talerzu.
- Czyli gdybyś nie jadł przez tydzień, a ja przyszłabym z paczką pięknych makaroników - powiedziała, oskarżycielsko celując w stronę Syriusza wskazujący palec - Nie zrobiłbyś się wcale głodny na widok tych jasnych kolorów?
- Dorcas, moja droga - powiedział z rozbawieniem Eryk. - Gdyby którykolwiek z nas nie jadł nic przez tydzień, poleciałaby nam ślinka na widok owczych oczu z wątróbką podanych w koszu na pranie Severusa Snape'a.
- Doprawionych cyjankiem - dodał Syriusz.
- Po prostu nie jesteście w stanie docenić tego, co dobre - i tyle w temacie.
- No ale co jest znów w nich takiego znów wspaniałego?
- Przecież są kolorowe! - wykrzyknęła z wściekłością Edith, wprawiając resztę w osłupienie tym nagłym wybuchem złości. Na oczach przyjaciół broda Path zaczęła drżeć, oczy zmrużyły się dramatycznie i po chwili Gryfonka zupełnie wybuchnęła płaczem.
- Jezu, Edith, przepraszam - przeraził się Eryk nie na żarty. - Nie chciałem niczego takiego powiedzieć... super, że są takie kolorowe! Edith, Edith, czemu płaczesz?
- Ja... już... nie... mogę! - wychlipała. - Ja... się... tak... strasznie... boję... o... - chlip. - Jamesa!
Syriusz jako pierwszy otrząsnął się z zaskoczenia.
- Typowa Edith - stwierdził, podając jej przez stół chusteczki, podczas gdy reszta nadal wpatrywała się w blondynkę z osłupieniem. Lily sięgnęła w końcu po sok z dyni i wypiła potężny łyk, po raz pierwszy żałując, że w hogwarckim menu brak choćby wspomnienia o jakimś mocnym alkoholu. Jak na jedną kolację, musi sobie dzisiaj radzić ze zdecydowanie zbyt wieloma szokującymi wyznaniami.
- Jestem... - rozległ się nagle pośród ciszy wzruszony głos i wszyscy momentalnie drgnęli, bo głos należał do Jamesa.
James uśmiechał się błogo i próbował wykrztusić z siebie słowa, które ciążyły mu już od dłuższego czasu. Jego głos, tak długo nie używany, brzmiał lekko ochryple i drżał ze wzruszenia.
- Jestem... - powtórzył ze łzami w oczach. - Jestem... taki szczęśliwy...
Syriusz i cała reszta wytrzeszczyli na niego w przerażeniu oczy.
- James, czy ty...
- Nie - szybko uciszyła go Lily. - Nie przerywaj mu, Łapa.
Szybko zamilknął, skinięciem głowy przyznając jej rację. James zbierał się z wypowiedzeniem orzeczenia trzy dni, kto wie, czy kompletnie nie straciłby mowy, gdyby ktoś go teraz powstrzymał.
- Mcgonaggal... wezwała mnie... eh... - chrząknięcie. - Sezon quidditcha... - wyjąkał James i na jego tryskającej wewnętrznym szczęściem buzi pojawiła się pierwsza zmarszczka zaniepokojenia, gdy nie udawało mu się przelać wszystkich swoich myśli w słowa.
- Nadal trwa? - podchwyciła natychmiast Edith, z miejsca przestając udawać, że stać ją na jakąkolwiek cierpliwość. - Zaczynamy od nowa?
- N-n-nie - wyjąkał James. - Durmstrang... Beauxbatons...
- Co z nimi?
- My... - wydusił. - My... z nimi...
- Gramy mecze między szkołami? - prawie wykrzyknęła Edith. - Super! Ale nadal nie rozumiem, dlaczego... - zaczęła i zamarła. Zerknęła na Syriusza, który wyglądał, jakby ktoś podarował mu właśnie najpiękniejszą zabawkę, i, słowo daję, koleś miał łzy w oczach. - Czy my będziemy mogli... zrobić...
- Cholera, chyba ich tracimy - mruknął Remus, podczas gdy cała reszta normalnych, nieuzależnionych od sportu przyjaciół wpatrywała się z przerażeniem w tych przeżywających ekstazę maniaków.
- Jedna drużyna - wydusił z siebie w końcu James i po raz pierwszy tego dnia głęboko odetchnął. - Na Merlina, myślałem, że to zbyt piękne, żeby przeszło mi przez usta - wyrzucił z siebie zupełnie już naturalnym, a właściwie niemożliwie naturalnym jak na ponad dwa dni milczenia głosem. - Uff - westchnął jeszcze, przyciągając do siebie puchar z wodą i pociągając z niego łapczywego łyka. - Kamień spadł mi z serca.
- Chcesz mi powiedzieć, że dlatego nie odzywałeś się przez cały dzień? - wyrzuciła w końcu z siebie z niedowierzaniem Lily. - Przez mecz quidditcha?
- Czemu mówisz to z takim wyrzutem? - zapytał James, zupełnie już odzyskując swój właściwy, błazeński ton głosu. Edith, Syriusz i Eryk nadal tkwili z pozycjach z szeroko otwartymi buziami i wytrzeszczonymi oczami.
- Nie odzywałeś się cały dzień, zaczynaliśmy się o ciebie martwić!
- Rose obstawiła pół galeona, że ktoś jednak próbował cię zmacać w lochach - podsunęła z zaniepokojoną miną Dorcas.
- Prawie zaciągnęliśmy cię do Skrzydła Szpitalnego! - kontynuowała niezrażona Evans. - Do cholery, Edith zaczęła płakać!
- Jejku, Lily - mruknął z uśmiechem James. - Uspokój się. Wyobraź sobie, że ktoś spełnia twoje największe marzenie, przeżywasz wstrząs - wzruszył ramionami. - Moja reakcja była zupełnie naturalna.
- Nie, James, to nie jest naturalne! Jakim trzeba być psycholem, żeby reagować na taką wiadomość w ten sposób? Serio, co głupszego mógłbyś jeszcze zrobić?
- O Boże - powiedziała nagle Dorcas nienaturalnym głosem. - O. Mój. Boże. Fross płacze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz